Nierzeczywistość 11

El

Otwieram oczy i widzę wszechogarniającą biel, która poraża mój wzrok. Zamykam powieki z ulgą, a kiedy ponownie jej otwieram widok ulega zmianie. Moim oczom ukazuje się niezwykły krajobraz. Stoję pośrodku polany, dookoła szumi las, a wśród drzew dostrzegam .... białego wilka. 

Nie wiem dlaczego, ale jego widok nie wywołuje we mnie paniki, tylko ciągnie mnie do niego. Ruszam powolnym krokiem w jego stronę, a on robi dokładnie to samo. Kiedy spotykamy się w pół drogi, podnosi łeb do góry i wpatruje się we mnie pięknymi zielonymi oczami. 

Zaraz, przecież wilki mają złote oczy. Dziwne.

Przekrzywia głowę w iście ciekawski sposób, co jest samo w sobie zabawne. Jednak po chwili robi krok w tył żałośnie skomląc i mimo iż nie znam tego wilka, to dźwięk rozdziera mi serce,  Moje oczy poszerzają się kiedy zmienia się i przyjmuje postać pięknej kobiety koło trzydziestki. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie i podchodzi bliżej.

-Nie bój się Ellie- przemawia do mnie łagodnym głosem, używając mojego prawdziwego imienia.

-Kim ty jesteś?

-Twoją matką, kochanie.

-Co? Czy ja umarłam?- Pierwsze co mi przyszło na myśl, bo przecież ona nie żyje.

-To zależy.

- Ale...? Co to znaczy?

- Jesteś pomiędzy życiem, a śmiercią El i tylko od ciebie zależy, czy chcesz tam wrócić, czy nie.

-Naprawdę jesteś moją mamą?- Zignorowałam, to co powiedziała przed chwilą.

-Tak kochanie- podchodzi i przytula mnie do siebie, a ja poddaje się temu cudownemu uczuciu. 

W jej objęciach czuję się jak w domu, jej zapach jest taki znajomy, a przecież... to niemożliwe.

-Czy tata...?

-Jest tutaj, o tam- wskazuję głową kierunek, więc podążam spojrzeniem w tamtą stronę.

Ku nam zmierza bardzo przystojny, wysoki i potężny mężczyzna, o kolorze włosów takich jak moje. Patrzy się z miłością w oczach i rozpościera swoje ramiona, więc nawet długo się nie zastanawiam, tylko wpadam w nie z impetem, a on przytula mnie z całej siły.

-Moja maleńka córeczka- całuje mnie w czubek głowy.- Tak dobrze cię w końcu zobaczyć Ellie.

-Tatusiu- cicho łkam w jego koszulę.

-Ciii maleńka- kołysze mnie- jestem na razie przy tobie.

-A dlaczego nie możecie być na zawsze?- Pociągam nosem.

-Bardzo byśmy chcieli El, ale nie możemy być samolubni. Musisz wybrać, i...

-I ?

- Twój przeznaczony się załamie, jeżeli zdecydujesz się tutaj z nami zostać, to umrzesz.

-Ale ja nie mam nikogo takiego- protestuję.

-Owszem masz i wiedz, że on na ciebie czeka i cię szuka. Dlatego dobrze się zastanów kochanie- rodzice przytulają mnie do siebie.

-Ile mam czasu?

-Niedużo, w sumie decyzję musisz podjąć w tej chwili. Bardzo nam przykro-mama głaska moje włosy.- Jesteś piękna i ten chłopak, na pewno oszaleje na twoim punkcie.

-Mamo, tato, czy... czy jeżeli zdecyduję tam wrócić, nie zawiodę was?- Mówię z gulą w gardle.

-Och skarbie, uszczęśliwisz nas, bo będziesz żyć ze swoim mate. Będziesz mieć dzieci, a potem wnuki. 

-A co Edmundem?-Przypominam sobie o swoim przyjacielu, jedynej rodzinie jaką teraz posiadam.

-Mówisz o swoim przyjacielu?-Pyta tato.

-Cóż, dla niego los też przygotował niespodziankę- tłumaczy mama. - Powiem ci w sekrecie, że piękną i powabną niespodziankę- mruga do mnie.

-Och- oboje śmieją się zapewne z mojej miny.

-Kocham was i zawszę będę, ale... chcę spróbować. Chcę mieć męża, dzieci i wnuki. 

-My ciebie też kochamy córuś- oboje mnie przytulają po raz ostatni i w przemienionej postaci znikają w lesie.

Ed

Te sukinsyny zostawiły nas, bo za pewne myśleli, że już nie żyjemy. Popełnili na nasze szczęście wielki błąd, który był niczym łaska bogini. 

Nie wiem ile leżałem , ale kiedy zregenerowałem się na tyle, że mogłem wstać, na dworze było ciemno. Ruszyłem przerażony szukać El, a kiedy znalazłem moją maleńką, konała. Wszędzie było mnóstwo krwi, a kałuża czerwonej cieczy koło niej, nie wróżyła niczego dobrego. Ona umierała, a ja... błagałem o jej życie.

Zabrałem ją z tego domu i wpakowałem do auta, po czym pojechałem do mojego domu. Skoro myślą, że nie żyjemy, to tam będziemy bezpieczni, ale na wszelki wypadek ulokowałem nas w piwnicy, która wygląda jak niewielkie mieszkanie.

Moja kruszynka leży tak od przeszło doby, a  jej ciało regeneruje się znacznie wolniej niż moje i na dodatek nie budzi się, co napawa mnie cholernym lękiem. 

Trzymam jej drobną, chłodną dłoń w swojej i delikatnie całuję jej paliczki.

Maleńka wróć do mnie. Proszę cię-skomlę jak mały psiak, a moje oczy robią się wilgotne.

Wilki nie płaczą prawie nigdy, a tu proszę- wielkie wilczysko roni łezki.

- Nie płacz Ed- słyszę ochrypły głos  i podnoszę głowę.

-Och maleńka, moja maleńka- biorę przyjaciółkę w ramiona i tulę z całej siły do siebie.- Tak się bałem,że...- głos mi się łamie i nie mogę wydusić z siebie nic więcej

-Już dobrze, ciii- uspokaja mnie i wtula się we mnie.- Nie wybieram się na tamten świat- mówi ledwie słyszalnie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top