Dziś jest kiedyś 5
Colin
Zebrałem dowody i ulotniłem się z domu Państwa White w momencie usuwania ciał przez ekipę. Moje zadanie w tym domu dobiegło końca, ale pozostało mi jeszcze znalezienie dziewczyny.
Musze działać szybko, zanim znajdą ją tamci.
Jedyny ślad jaki mam to ten skrawek materiału z wyczuwalnym obcym dla mnie zapachem. W sumie nie dużo mi to daje, ale dobre chociaż to. Ruszam do domu z nadzieją, że ojciec pomoże mi rozszyfrować zapach dowodu,i żeby przekazać jemu wszystko co wiem na temat sprawy.
Po kilkunastu minutach witam się z mamą i szybkim krokiem idę do gabinetu taty, gdzie zawsze przebywa w ciągu dnia.
-Cześć tato - wchodzę bez pukania.
-Cześć Coli. Wiadomo co się stało?
-Niezbyt, tzn. zostali zmasakrowani, a ich córka zniknęła.
-Kurwa- ojciec klnie pod nosem.- A może ją porwali?
-Nie, oni chcieli ją też zamordować, ale nie udało im się. W przeciwnym razie byłyby trzy, a nie dwa ciała.
-Masz jakiś trop?
-Mam to- pokazuję dowód- ale ten zapach nic mi nie mówi. Podaję materiał ojcu, który ogląda i wącha. Widzę jak jego oczy ciemnieją i cicho warczy.
-Benson- syczy.
-Bracia Benson?-Pytam nie dowierzając.
-Tak. Wiemy coś więcej o dziewczynie?
-Nie, wiem tylko, że była z jakimś zmiennym- ostatnie słowo wręcz warczę, co nie uchodzi uwadze ojca.
-Colin co jest?
No to po mnie.
-Kiedy poczułem jej zapach, moje zmysły oszalały, a mój wilk wył zadowolony. A kiedy spojrzałem na jej zielone oczy...- rozmarzam się.
- Wpadłeś po uszy- tata chichocze.
- Tak, ale teraz kurwa nie wiem gdzie ona jest. A najgorsze, że jest z jakimś fagasem- warczę wkurwiony.
-Musimy odnaleźć twoją przeznaczoną synu i jest tylko jeden sposób.
-Tzn.?
-Jedziemy do braci Benson. Zbierz ludzi, a ja muszę wykonać jeszcze jeden telefon- kiwam głową na jego słowa.
Jeżeli któryś z tych skurwieli coś jej zrobił, to ich kurwa zajebie. Wypruje flaki i dam psom na pożarcie.
Moja maleńka już niedługo będzie ze mną.
Eleonor
Razem z Edem po opuszczeniu mojego rodzinnego domu, udaliśmy się do jego domu, który jest oddalony od mojego jakieś pół godziny drogi. W tempie ekspresowym przyjaciel spakował kilka ubrań dla siebie i dla mnie oraz wyjął coś spod podłogi i szybko to schował, żebym nie widziała.
Dziwnie się zachował, ale w końcu to Ed.
Po ciuchu i niespostrzeżenie wymknęliśmy się od niego i ruszyliśmy do naszej ulubionej kawiarni, po dawkę porannej kofeiny, która na pewno nam się przyda.
- Ed, kim jest łowca?- Szepczę pytanie, czekając na nasze zamówienie.
-No dobra i tak powinnaś to wiedzieć- wzdycha przyjaciel.- Łowca tropi uciekinierów i dostarcza ich przed Wilczą Radę.
-Rozumiem. Nie, nie rozumiem do cholery. Dlaczego musieliśmy uciekać?-Dociekam dalej ,bo ja w ciąż nie wiem o kim on mówi.
- Ten kto zaatakował twoich rodziców na pewno będzie szukał i ciebie, a co za tym idzie to i łowca też.
- Ale ja przecież nic nie zrobiłam, więc nie musiałam uciekać- warczę zła.
-El to nie jest takie proste jak się wydaje- wzdycha.- Dopóki nie znajdą mordercy lub morderców, nie jesteśmy bezpieczni, więc najlepiej ukryć się i czekać.- Ed przeczesuje włosy dłonią i kontynuuje.- Łowca nie ocenia czy to zrobiłaś, czy nie, to nie jego zadanie. Ona ma cię dostarczyć radzie, to jego jedyny cel, a rad rozstrzyga czy jesteś winna, czy nie. Rozumiesz?
-Chcesz powiedzie, że mimo iż tego nie zrobiłam, będzie mnie tropił jak pieprzoną zwierzynę?
-Dokładnie, ale dopóki nas nie znajdzie, jesteśmy bezpieczni.
-To jest chore. Muszę uciekać przed mordercami i jakimś pieprzonym łowcą .- Łzy cisną mi się do oczu, bo jeszcze dobę temu miałam normalne życie, albo tak mi się tylko wydawało.
-Skarbie przykro mi- przyjaciel przytula mnie do siebie- ale musimy wymyślić, gdzie możemy się ukryć, bo jesteś w niebezpieczeństwie.
Siedzę przytulona do przyjaciela i trzymam w dłoniach kubek z jeszcze ciepłą kawą. Wbijam wzrok w ciemną ciecz, skupiając się w sumie na niczym. Chciałabym się obudzić z tego koszmaru, chciałabym uciec... Boże dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłam? Domek rodziców na jeziorem. To jest to.
-Ed wiem, gdzie będziemy bezpieczni, ale potrzebne nam auto- mówię szeptem do niego.
-Ok, wykonam jeden telefon i będziemy mieć transport.
Po dwudziestu minutach pod kawiarnie podjeżdża czarny motocykl, a chłopak który na nim siedzi macha do Eda.
On chyba postradał rozumie jeżeli myśli, że ja na to wsiądę. Nie ma takiej opcji.
-Miało być auto, a nie maszyna śmierci- na moje słowa przyjaciel chichocze.-To nie jest zabawne.
-Ależ jest, zwłaszcza patrząc na wyraz twojej twarzy mała.
-Niech ci będzie- mówię zrezygnowana, bo wiem, że musimy się stąd zmyć.
Pragnę zniknąć z tego miasta jak najszybciej.
Przyjaciel obdarza mnie całusem w policzek i lekko przytula dla dodania otuchy, po czym zakłada mi kasa na głowę i każe usiąść za sobą. Pełna obaw wsiadam na motor i łapię się kurczowo za jego kurtkę.
-Złap mnie w pasie El i nie bój się. Nie zabiję nas- mruga do mnie i również zakłada kask na ten swój zakuty łeb. Oczywiście rusza z piskiem opon.
Kurwa zamorduje go! Jak tylko dojedziemy na miejsce, to przysięgam, że go uszkodzę!
Po niespełna szaleńczej, godzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Zsiadam na drżących nogach z tego cholerstwa, ściągam kask i dosłownie ciskam nim w Eda.
-Ty pieprzony idioto!- Krzyczę. -Chciałeś nas kurwa zabić?!
-Daj spokój, musieliśmy się szybko ulotnić, a ty marudzisz- mówi opanowany tonem.
-Niech cię cholera!- Wyrzucam ręce w powietrze i ruszam po zapasowy klucz od domku.
Znajduję go tam gdzie powinien być, czyli w dziurze pod niedużym kamieniem. To taka nasza tajna skrytka, jakby ktoś zapomniał właściwych kluczy.
Pierwsze co, to po przekroczeniu progu, rzuca mi się w oczy zdjęcie mojej rodziny. Podchodzę do ściany i przejeżdżam opuszkiem palca po szkle. Na ich widok z mojej piersi wyrywa się niekontrolowany szloch. Nigdy więcej ich już nie zobaczę, nigdy już... Boże, będzie mi brakować nawet tej ich nadopiekuńczości.
Kocham was- szepczę słowa, a łzy uparcie lecą.
-Ciii maleńka- słyszę głos Eda i mocny uścisk jego ramion.- Wszystko będzie dobrze.
-Nie, nie będzie- mówię pociągając nosem.
-Będzie, bo to moje zadanie El.
-O czym ty mówisz?- Odwracam się przodem do niego.
-Może lepiej będzie jak się usiądziemy- przyjaciel ciągnie mnie na kanapę i sadza mnie koło siebie.
Siedzimy w ciszy i czekam aż chłopak zacznie coś mówić. Widzę jak marszczy brwi i próbuje coś powiedzieć, ale ani jedno słowo nie opuszcza jego ust.
- Mów do kurwy!- Rozkazuję.
-Ja pierdole El, nie wiem jak ci mam to powiedzieć.
-Po prostu powiedz to!
- Twoi rodzice kazali mi się tobą opiekować, ale to nie wszystko- drapie się nerwowo po karku.- Dali mi coś i powiedzieli, że gdyby im się coś stało, mam ci to kiedyś dać. A dziś jest kiedyś.
-O czym ty mówisz?
-Dali mi to- pokazuje kopertę- i chyba najwyższa pora, żeby dotrzymać słowa i...- urywa jakby się bał, że za dużo powie.
-I...?
-Jestem twoim strażnikiem- oświadcza i podaje mi szarą kopertę z moim imieniem.
- Strażnikiem? Ed, proszę cię. O co tutaj chodzi?- Macham kopertą przed jego oczami.
*****************************
W końcu napisałam :) Jak myślicie o czym mówi Ed? Macie jakieś teorie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top