Będę walczyć 21

Colin

Po przekroczeniu progu gabinetu ojca, obaj usiedliśmy bez słowa i czekaliśmy jak na ścięcie. 

- O co znowu poszło do jasnej cholery?! -Warczy na nas, ale ani Ed, ani ja się nie odzywamy.- Mówcie, bo to się źle dla was skończy.

-Ten skurwiel kocha się w mojej mate- wyrzucam z siebie.

- Pojebało cię! Traktuję ją jak siostrę, to ty ją ugryzłeś bez pozwolenia i wściekłeś się, że nie będziesz jej pierwszym.

- Bo ty nim byłeś, odebrałeś to co powinno należeć do mnie.

- Ile jeszcze razy do kurwy mam ci powtarzać, że to nie ja- syczy.

- Nie wierzę wam.

- Wiesz co? Wierz sobie w co chcesz, skoro tak uważasz, to ok- podnosi ręce do góry w geście poddania. - Tylko nie oczekuj, że El ci wybaczy. Boże ależ byłem kretynem, że oddałem ci ją pod opiekę, po tym wszystko co ją kiedyś spotkało, fundujesz jej taką jazdę.

Opiera się o oparcie krzesła i  tempo patrzy prze siebie. Spoglądam na ojca, który ani razu nam nie przerwał,a teraz wygląda jakby nad czymś myślał. A ja się zastanawiam o co mu chodziło, kiedy mówił, ze El coś spotkało kiedyś.

Ona jest na mnie zła, a ten tutaj raczej niczego mi nie powie. Ale kanał.

- Ed, co się przydarzyło Ellie, chodzi mi o przeszłość?- Tato zadaje miękko pytanie.

- Przepraszam, ale nie jestem upoważniony- potrząsa głową.- Nie mogę.

- Ed, posłuchaj mnie. Nie wiem jaką skrywacie tajemnice, ale to może mieć związek z całą sprawą. Mam przeczucie, a ono jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.

- Ja naprawdę nie mogę- upiera się przy swoim.

- Colin wyjdź- ojciec wyprasza mnie z gabinetu- Poczekaj aż cię zawołam.

- Chyba sobie żartujesz- rzucam rozdrażniony.

- Nie dyskutuj, tylko sprawdź, czy cię nie ma za drzwiami.

Wychodź zły jak cholera, bo to że mnie wyprosił, przekracza wszelkie granice. Ona jest moją mate, a ci rzucają mi kłody pod nogi. 

Chodzę po tym przeklętym korytarzu od dziesięciu minut i mam ochotę kogoś rozszarpać. Jeżeli zaraz nie otworzą się te drzwi, wejdę tam bez zaproszenia.

-Wejdź- tato zaprasza mnie do środka.

Przyglądam się im obojgu i miny maja niezbyt wesołe. Ed wygląda jakby mu przejechało zwierzątko, a ojciec ma zacięty wyraz twarzy.

-Podjęliśmy decyzję, że powinieneś o tym wiedzieć. Jednak- robi pauzę- proszę cię, żebyś był delikatny, to niezbyt miła sprawa.

- Oczywiście, ale dowiem się o co chodzi w końcu?- Zaciskam dłonie w pięści. 

- Colin tylko proszę cię, bądź spokojny- ojciec mnie upomina.

-Gadajcie, bo uduszę zaraz kogoś.

- Ellie, ona... - słyszę jak Ed przełyka głośno ślinę- została zgwałcona.

Dosłownie siadam z wrażenia. Moja kruszynka, moje maleństwo zostało zgwałcone. Ktoś śmiał jej dotknąć. Ktoś jej zrobił krzywdę, ja pierdole.

Z mojego gardła wydobywa się ryk bólu, mój wilk chce tego skurwiela obedrzeć żywcem ze skóry.

- Kto to był?! Zapierdolę gościa!- Krzyczę

- Nie wiemy, El prawie nic nie pamięta- Ed odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość.

- Chce wszystko wiedzieć, każdy szczegół- mówię wkurwiony jak nigdy dotąd.

Po godzinie wychodzę z gabinetu ojca z wiedzą, która ciąży mi jak kamień u szyi. Czuję się jak ostatni kutas, że rzuciłem oskarżenia pod ich adresem.

Chryste, co ja najlepszego zrobiłem? 

Ona wykazała się zaufaniem, po tym wszystkim przez co przeszła, a ja to wszystko spierdoliłem.

Dowiedziałem się, że przez pierwszy rok nie odezwała się do żadnego faceta i jedynym jej wsparciem był przyjaciel. Po tym wszystkim nigdy już nie zaufała żadnemu, nigdy z żadnym nigdzie nie wyszła. Przez te dwa lata żyła prawie jak pustelnik, bała się panicznie dotyku mężczyzn i jedynie pozwalała na to Edowi. A ja jestem drugą osobą, której na to również pozwoliła. 

Zaufała mi, śpiąc ze mną w jednym łóżku, biorąc razem prysznic, a ja ją tak zawiodłem. 

Wchodzę na naszego pokoju, bo to teraz jest nasz, a nie mój. Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę mojej kruszynki i serce zaczyna mi przyspieszać. Wpadam do łazienki, ale tam jej nie ma, wypadam z pokoju i taranuje prawie  siostrę.

- Jest w ogrodzie- informuje mnie- i Colin.

- Tak?- Obracam się, bo już jestem kilka metrów od niej.

- Bądź delikatny braciszku- kiwam głową i biegnę do ogrodu na poszukiwanie mojej ukochanej.

Przeczesuje teren i spostrzegam Ellie stojącą z zamkniętymi oczami, twarzą skierowaną do słońca. Biegnę i porywam ją  w swoje ramiona, przyciskając delikatnie jej ciało do swojego

- Boże, kochanie, ale jestem dupkiem. Maleńka wybacz mi, tak bardzo cię przepraszam- szepczę jej do ucha.

- O czym ty mówisz?- El pyta, a ja ją przyciskam jeszcze mocniej do siebie.

-Wiem- na moje słowo sztywnieje.

- W-wiesz?- Jej głos drży.

- Ciii kochanie, tak bardzo mi przykro.

- J- ja...- zaciska dłonie na moim podkoszulku i cała zaczyna drżeć.

- Cała drżysz maleńka- całuję ją w czubek głowy.-  Nic nie mówi, nie musisz.

- Nie jestem maleńka- mówi w moją klatkę piersiową.

- Do mnie jesteś kruszynką- słyszę jej cichy chichot i oddycham z ulgą.

- Zabierze mnie stąd- prosi wręcz niesłyszalnie, więc spełniam jej prośbę.

Biorę moją mate na ręce i niosę do naszego pokoju. Jestem cholernie szczęśliwy, kiedy czuję jak wtula się w moje ramiona, układając głowę w zagłębieniu mojej szyi i  wzdycha.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top