𝟕. Jak zawsze

LILY

🎨

- Lily! Spotykasz się z Deanem i nic nam nie powiedziałaś! - zawołała z naganą mama.

Odkąd przyjaciel wyszedł, nie potrafiła zrezygnować z tego tematu. Kobieta nie odpuszczała, a aktualnie w mojej głowie panował bałagan. Pobojowisko i istny mętlik, spowodowany tym, co się stało. A raczej prawie wydarzyło.

- Dean to nie jest mój chłopak, tylko się przyjaźnimy - rzuciłam obronnie.

Inna kwestia, że wolałbym, by jej podejrzenia były słuszne. Ale niestety. Błądziłam wzrokiem po kuchni, byle uciec od spojrzenia mamy. Skupiłam się na bazowych kafelkach obok kuchenki.

- Oczywiście, czyli ci się nie podoba? - drążyła zainteresowana.

No i po co te popisy? Doskonale znała odpowiedź. Matki wyczuwały takie sprawy, a Dorę Allen los obdarzył nosem do nastoletnich rozterek. Z odległości umiała odgadnąć przyczynę mojego złego samopoczucia.

- Skarbie, daj jej spokój.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do ojca.

- Cicho bądź, nie widzisz, że się dowiaduję? Też byś mógł. To może być twój przyszły zięć!

- Jak już to kandydat. Poza tym wszyscy wiedzą, że córki kochają swoich ojców najbardziej - zaprotestował surowo.

Jego spokój to jedynie pozór. Na co dzień negocjował warunki umów z jak to określał największymi pajacami na tej Ziemi. Praca zmusiła go do wypracowania porządnych pokładów cierpliwości, by emocje go nie ponosiły.

- Chyba jak mają pięć lat - wytknęła wrednie mama.

- Powiedz matce, że się myli, kwiatuszku.

Cóż... Popatrzyłam na niego przepraszająco.

- HA!

- Oczywiście, że tak. Najbardziej kocham Rue, to moja najlepsza przyjaciółka.

I kto tu był mądry? Wyszłam z tego starcia z zachowaniem resztek godności. Póki co.

- Och, Lily. Przecież widzę. Zachowujesz się tak samo jak w przypadku Charliego.

Nie miała nic złego na myśli, ale wspomnienie chłopaka mnie boli. Nie kochałam go już, ale nadal pamiętałam, co mi towarzyszyło podczas naszego zerwania.

To nie była miłość, jedynie zawód.

- Nieprawda. Dean to nie Charlie. Zresztą nie chcę z tobą rozmawiać o moim życiu miłosnym, mamo! To takie żenujące! - wyrzuciłam z siebie zirytowana.

Czasami, trafniej powiedzieć zawsze, jej upór mnie wkurzał. Dlaczego nie rozumiała, że nie chciałam z nią o tym gadać? To tak, jakbym od razu zaczęła jej się spowiadać z każdej, najdrobniejszej rzeczy w moim życiu. A zdecydowanie nie o wszystkim życzyłam sobie ją informować. Pewne detale lepiej zachować dla siebie.

- Ech, Lily. Po prostu się martwię. Nie chcę, żebyś znów była taka smutna, jak wtedy. Gdybyś jednak chciała porozmawiać, to wiesz, że zawsze cię wysłucham, prawda?

Skapitulowała.

Dzięki Bogu. Istniała jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Niewielka, ale ziarnko wystarczyło, żeby mama się odczepiła.

- Tak, wiem.

Tata przyglądał się nam znad miski z sałatą. Mieszał ją z zafascynowaniem. Gdyby nie był żonaty, zastanawiałabym się, czy aby nie znalazł miłości swojego życia.

Doceniałam, że nie ingerował w moją prywatność. Ani nie podejmował takich prób, jak mama. Oczywiście, docierało do mnie, że nie starała się mi zaszkodzić, a jedynie pilnować. Jednak czasem dawała się porwać zbytniej nachalności.

- Chodźcie, dziewczyny. Zajmijmy się w końcu tą kolacją na poważnie. Bez żadnych dramatów - zaproponował i mrugnął do mnie porozumiewawczo. - Lily, ziemniaki.

Westchnęłam cierpiętniczo. Doprawdy bulwersujące jak mnie wykorzystywano w tym domu. Ciągle sprzątaj, tu pomóż w gotowaniu, znajdź mi pasujący krawat i poszetkę. Normalnie tyrałam na lewo i prawo.

Obrałam kartofle, ale nie współpracowały. Wyglądały, jak asymetryczna powierzchnia. Mama posiadała jakąś dziwną i tajemną wiedzę, że jej wyglądały gładko, a nie kwadratowo.

Tata zajął się surówką, a kobieta daniem głównym, czyli kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym. Pychotka!

- Smacznego!

Rodzice uśmiechnęli się i prowadzili luźną rozmowę. Słuchałam ich jednym uchem, natomiast drugim totalnie ignorowałam jej treść.

- Kwiatuszku? Dobrze się czujesz? Nic nie zjadłaś - zaczepił tata.

Grzebałam sztućcami w talerzu. Nie z powodu obrzydzenia. Dania mamy smakowały obłędnie. Zaryzykowałbym twierdzenie, że i to nie stanowiło wyjątku. Po prostu popołudnie wywołało we mnie nieposkromione emocje. Chciałbym spuścić trochę pary, ale już za późno, bym wyładowała się na sztaludze. Po prawdzie, brakowało mi na siły na dywagacje nad właściwymi kolorami farb.

Czułam się przytłoczona myśleniem o Deanie. Już szczególnie, kiedy kompletnie siał mętlik w mojej głowie i sprawiał, że kwestionowałam dotychczasowe przemyślenia.

- Nie jestem głodna.

Mama spojrzała na mnie opiekuńczo i przyłożyła mi rękę do czoła.

- M-hm. Zjedz chociaż troszkę. Możesz zostawić ziemniaki.

Zaśmiałam się w duchu. Oczywiście, uraczyła mnie tekstem typowej mamy.

- Dobranoc - pożegnałam się niezwłocznie.

Położyłam talerz obok zlewu. Zostawiłam rodziców w swoim towarzystwie. Chyba powinni ze sobą wytrzymać, skoro udawało im się przez trzy lata małżeństwa, zanim zaszczyciłam ich swoją obecnością.

Przebrałam się w piżamę po błyskawicznym prysznicu. Włączyłam sobie trzecią część Gwiezdnych Wojen, aby umilić proces zasypiania. Wiedziałam, że na zegarku widniała zbyt wczesna godzina, by dopadł mnie sen. Postanowiłam wyjąć szkicownik i dokończyć niedawno zaczęty portret.

Skupiłam się na bujnych włosach chłopaka. Zachowałam je w naturalnej formie. Rozwichrzone jak po spotkaniu na śmierć i życie z huraganem. Odstawały, okalając boki jego skroni delikatnymi kosmykami. W myślach przywołałam obraz jak Dean mechanicznie je przeczesywał, a one wcale się nie podporządkowywały. Cieniowałam ołówkiem jego czoło, gdy wystraszyłam się dźwięku przychodzącej wiadomości. Na ekranie dostrzegłam Rue, więc odłożyłam odezwanie się do niej na później. Płynnie przeszłam do najtrudniejszej części tego portretu. Uśmiechu. Trudno uchwycić jego najpiękniejszą formę. On jak my wszyscy dysponował całą paletą. W zależności od okoliczności, sytuacji, czy osoby, jakim go obdarzał, prezentował się inaczej. Mój ulubiony to ten, który przywdziewał, gdy był z Grace. Taki niewinny, łagodny i radosny. Miałam nadzieję, że identycznym dzielił się ze mną. Jednak gorzej go ocenić, gdy zawracał mi nim w głowie, niż robiło się to z dystansu.

Jedno pociągnięcie i ruch gumką. Drugie i powtórka. Tak paręnaście razy, aż przypadkowe kreski złączyły się w dobrze znany uśmiech. Oczami wyobraźni Dean właśnie żartował. Śmiał się beztrosko.

Znów ten durny telefon oderwał mnie od pracy.

Dean: Śpij dobrze

Uniosłam kąciki ust do góry. Rozejrzałam się, czy nie zostawił tu kamery. Idealnie wyczuł moment, kiedy działałam intensywnie nad jego podobizną.

Lily: Ty też <3

Może serduszko to przesada? Nie. Wysyłałam je, zanim się w nim zakochałam. Bez przesady. Owszem, wiele to odkrycie zmieniło, ale nie powinnam teraz roztrząsać na dziesiątą stronę naszych wiadomości i obsesyjnie wybierać najlepszą, możliwą odpowiedź. On przede wszystkim był moim przyjacielem. Nie wstydziłam się przy nim płakać, wygłupiać, zdradzać mu żenujących sekretów, zatem nie pozwoliłam ogarnąć się przewrażliwieniu.

Odłożyłam szkicownik na szafkę i zgasiłam lampkę. Długo wierciłam się, układałam poduszkę, naciągałam kołdrę, starałam znaleźć wygodną pozycję. Próby spełzły na niczym. Widocznie tylko słabi ulegali takim pokusom.

Chętnie dołączyłabym do ich grona, ale mój organizm zdecydował inaczej. Wymyślił sobie, że gapienie się w sufit uchodziło za ciekawszą alternatywę.

🖌

Wyznaczyliśmy datę naszego wyjazdu na połowę lipca. Rue i mi udało się przekonać rodziców, że niczego nie nawywijamy i będziemy grzeczne. Mama sceptycznie podchodziła do tego pomysłu, ale tata nieco ją zmiękczył. Obiecałam nie powtórzyć wpadki z alkoholem, a raczej przyłapania.

Upychałam walizkę. Starałam się ją zapiąć, ale niesforna odmawiała współpracy. Włożyłam same konieczne ubrania, kosmetyki, buty, szkicownik, parę ołówków i pasteli. Nie rozumiałam, czemu posłusznie się nie zasunęła, tylko stwarzała niepotrzebnie wrogą atmosferę.

- Słuchaj, no, ty mała, zołzo - zwróciłam się rozgniewana do przedmiotu mojej niedoli.

Usadowiłam na niej tyłek i gimnastykowałam się, żeby ją zamknąć.

Ewidentnie nie zasłużyłam na taki akt miłosierdzia.

- Pomóc? - zagadnął Dean, stojący w drzwiach.

Okulary lekko opadły mu na czoło, więc poprawił je płynnym gestem. Jego rozbawienie świadczyło, że przyglądał mi się chwilę i dopiero postanowił zainterweniować.

Dupek.

- Ta, chyba się zepsuła.

Chłopak zajął moje miejsce. Zobaczymy, kto się będzie nabijał.

No, na pewno nie ty, Lily. Powiedział mi złośliwie mózg.

Chłopak bezczelnie poradził sobie z walizką bez zająknięcia. Czary. Dean, niczym rasowa wiedźma właśnie użył magii, a mnie umknęła ta czynność. Beznadzieja.

- Dzięki.

Zniósł ją na dół i narzekał pod nosem, że napchałam tam kamieni. Rozminął się z prawdą! Zabrałam tylko ważne rzeczy! Nie moja wina, że aż tyle ich się nazbierało.

- Dean, jedźcie ostrożnie. Nie wygłupiajcie się i nie róbcie żadnych nielegalnych rzeczy - poprosiła mama.

Chłopak skrzyżował z nią spojrzenie i lekko się uśmiechnął. Tak kojąco i uprzejmie.

- Oczywiście. Proszę się nie martwić, jedziemy tylko trochę poplażować.

Miał potencjał, by wybrać karierę polityka. Łgał mojej mamie z taką autentycznością, że gdybym sama nie przeczytała naszych ustaleń na grupie, mogłabym mu uwierzyć. Nie planowaliśmy bezprawnych akcji, ale nie zamierzaliśmy jedynie szwędać się wokół plaży. Zaplanowaliśmy też inne atrakcje. Między innymi skutery wodne. Matka dostałby zawału, jeśli bym jej zdradziła ten plan. Więc nie wiedziała, proste. Czego oczy nie widziały, tego sercu nie żal.

- Bawcie się fajnie!

Podziękowaliśmy i ruszyliśmy do jego auta. Przypadło mi tylne siedzenie, bo James rozsiadł się na przodzie. Majstrował przy radiu. Niepocieszona pospiesznie zajęłam miejsce. Rue i Wesa zgarnęliśmy po drodze. Cała podróż zajęła nam nie więcej niż czterdzieści minut. Nasz punkt docelowy to domki przy plaży, znajdującej się blisko naszego miasta.

Wybraliśmy w odcieniu pastelowego niebieskiego z różowymi palmami nad drzwiami.

- Dobra, dzielimy sypialnie. Jest jedynka i dwie dwójki. Ja z Lily weźmiemy razem, a wy się jakoś podzielcie. Luz, nie ma małżeńskich łóżek, tylko pojedyncze - poinformowała.

Szkoda. Większę zapewniały znaczny komfort i przynajmniej prawie niewykonalnym było spadnięcie z nich.

- To my z Wesem możemy we dwóch i pojedynczy zostaje dla ciebie Jamie.

Dean zaskarbił sobie wdzięczność Jamesa. Podejrzewałam, że po akcji z Ashem wolał zachować więcej prywatności. Strasznie mi go szkoda. Zauważyłam, że przejmował się tym zdecydowanie bardziej niż powinien.

- Ej, stary, Asher się do ciebie odzywał? - zapytał Fostera, gdy ten odbierał od Rue klucz.

Skinął głową.

- No i? Nie każ mi tego wyciągać, jak z małego dziecka - poprosił zniecierpliwiony Jamie.

- Dzwonił trzy raz po pożyczkę. Powiedziałem, że nie sponsoruję głupoty i że póki cię nie przeprosi, to może się bujać. Jak widzisz wybrał bycie idiotą, jego sprawa - wyjaśnił, wzruszając ramionami.

Wiedziałam, że nie dogadywali się z Ashem, ale kipiała z niego złość. Rzadko kiedy osiągał stan takiej irytacji przez ich słowne utarczki. Na stówę chodziło o coś innego.

- Głupio mi, że przeze mnie się kłócimy. Auć, co z tobą? - burknął, rozmasowując tył głowy w kompanii śmiechu Wesa.

- Ze mną nic. Ty potrzebowałeś otrzeźwienia, bo ewidentnie słońce ci zaszkodziło i gadasz od rzeczy. To jego wina, ty nie zrobiłeś nic złego, więc przestań się biczować i rywalizować o miano najbardziej udręczonej osoby na świecie. Wyluzuj i go olej - poradził Dean.

- Jego strata - dodała Ruelle.

Poklepała go po ramieniu i poszła zostawić bagaż w sypialni. Wes i Dean podążyli jej śladami.

- Wiesz, że ma rację. To było niesprawiedliwe i chamskie, jak na ciebie naskoczył, a jego odzywki są nie do zaakceptowania, James. Nieważne, czy się wkurzył, czy nie, to było zwyczajnie słabe.

- Niby tak, ale mieliśmy pojechać całą paczką, a wyszły niepotrzebne kwasy.

Dobra, koniec tych podchodów i szanowania jego toku rozumowania. Zaraz przemówię mu tak do rozsądku, że aż mu w pięty pójdzie. Oczywiście będę miła. Jak zawsze.

- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie lubię się powtarzać, a zwłaszcza w takich kwestiach. Jesteśmy tutaj w takim gronie, w jakim mamy być. Jeśli uważa się za lepszego do ciebie, czy kogokolwiek innego, to w sumie lepiej, że w końcu wyszła jego prawdziwa twarz. Nie pozwolimy, żeby ktoś cię obrażał - zapewniłam.

Uniósł lekko kąciki ust. Przyjęłam ten gest, jako dobry omen.

- Jestem pewien, że żartował...

Nonsens. Takie przytyki niech sobie wsadzi głęboko w cztery litery, by nie ujrzały światła dziennego oraz mojej furii.

- A znasz taką nienormalną właściwość żartów? - wtrącił się Dean. - Jeśli nie, to ci ją przypomnę. Zawsze mają śmieszyć wszystkich, inaczej nie są zabawne, a żenująco gówniane - dodał poważnie. - Zjeżdżaj się przebrać, Allen. Idziemy na skutery.

Wywróciłam oczami. Przytuliłam krótko Jamesa, a on zmusił Dean, by do nas dołączył.

Foster sobie grabił. Kto mu w ogóle przyznał uprawnienia, by się rządzić? A ważniejsze, jego śmiałość przechodziła granicę. Ośmielił się mi rozkazywać.

- Dzięki.

Kolejny afront. Dlaczego twierdził, że musiał okazywać wdzięczność za nasze wsparcie? Ubzdurał sobie. Naturalnie znaleźliśmy się u jego boku. Nie miałam żadnych wątpliwości, że i on ekspresowo, by się odwzajemnił, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Dziewczyny, ile jeszcze? - zawołał Wesley.

Pukał do drzwi od pół godziny, ale z Ruelle chciałyśmy się ogarnąć, by przyzwoicie wyjść do ludzi, a nie jak czupiradła.

- Jeszcze malutki momencik, kochanie. Już się tak nie denerwuj.

Wreduska. Doskonale zdawała sobie sprawę, że zejdzie nam tu jeszcze... Hm, no trochę.

- Możecie się pospieszyć? Chcemy już wychodzić.

- Suń się, Chander - odezwał się Dean i lekko zapukał do drzwi. - Za pięć minut widzę was obie gotowe. Nie interesuję mnie, czy macie na głowach gniazdo, szopa, czy jeszcze coś innego. Idziemy na skutery, albo idziecie z nami, albo zostajecie pilnować chaty, bo wziąłem oba klucze. Wasz wybór.

Wyobraźnia wymalowała mi obraz jego stanowczej miny i odrobinę zniecierpliwionego spojrzenia.

Przecież nie będzie się wkurzał. Kogo ja oszukiwałam, oczywiście, że włączył mu się tryb marudy. Cóż, uzasadniony, bo trochę przegięłyśmy. To zwykłe wyjście na plaże, ale przyjaciółka uparła się, żebyśmy zrobiły się na bóstwo.

- Morda, Foster. Na damy się czeka.

- Czas ci ucieka, Sanders. Poza tym, jak jakieś spotkasz, to daj znać. My czekamy tylko na dwie laski, które nie umieją posługiwać się zegarkiem, by odmierzyć szalony odstęp dwudziestu minut.

Rue wystawiła mu język.

- Zaraz przyjdziemy, naprawdę - obiecałam i usłyszałam oddalające się kroki.

Pomalowałam się, by podkreślić swoją urodę. Rue dołożyła mi na powieki pudroworóżowy brokat. Pasował do mojego malinowego stroju. Na głowę wsunęłam białe okulary przeciwsłoneczne. Przyjaciółka wyglądała podobnie. Różnił ją tylko niebieski strój kąpielowy i błękitny połysk na powiece. Natomiast identycznie pofalowałyśmy sobie włosy. Opadały kosmykami na nasze plecy. Rue ostatecznie postawiła na luźnego koczka, a ja chwyciłam pasemka z przodu i związałam je w warkoczyki, by nie ograniczały mi widoczności.

- Minuta! - krzyknął Dean z dołu.

- Co za zrzęda.

Parsknęłam cicho śmiechem.

- Dobrze wiesz, że umówiliśmy się na zbiórkę o drugiej, a jest prawie trzecia.

- Dobra tam, to są nieważne detale - rzuciła defensywnie, gdy wyszłyśmy z łazienki.

Chłopaki zaczęli nas obczajać. Wcale się z tym nie kryli. Wes od razu nas skomplementował. Rue jednak świetnie go wytresowała. James też potulnie mu przytaknął, a Dean wydawał się obojętny.

Przysięgam, że trudniej mu zaimponować niż tej babce z Mulan, co oceniała szansę znalezienia męża. Porażka! Cierpiałam na braku Mushu, który wskazałby mi właściwą drogę do serca wybranka.

- No wreszcie, księżniczki. Idziemy
- zarządził Dean.

W całkiem niezłych humorach pokonywaliśmy niewielką odległość do zatoczki, gdzie mieścił się punkt naszej atrakcji.

- Nic nie powiesz, Foster? - zagaiła Rue, puszczając mi oko.

Wes posłał mi firmowy uśmieszek i już się przeraziłam. Z ich knucia nie wyniknie nic dobrego, zapewne. Chłopak zarzucił mi rękę na szyję, a Rue objął w pasie. Podsunął mi wymówkę, więc oplotłam Deana wokół bioder, a on nieznacznie się rozpromienił i zrewanżował się złapaniem mnie w talii.

To jednak zły pomysł.

Jego dotyk wręcz parzył mi skórę i sprawiał, że czułam zbyt wiele emocji jednocześnie.

- Ale o czym? Co ty bierzesz, Sanders? Zmniejsz dawkę.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Lubiłam ich przepychanki. Zawsze chciało mi się wyć ze śmiechu w ich trakcie. Podobnie reszcie.

- Zmniejsz dawkę bycia dupkiem - wymamrotała, przedrzeźniając go.
- Widzisz jak wystrzałowo wygląda?

Trzepnęłam ją w ramię.

Co ona wyprawiała? Słońce wyparowało jej mózg i zaczęła podpuszczać Deana na niebezpieczne rejony.

- Jak zawsze - odparł neutralnie.

Zerknął na mnie, ale okulary na jego nosie utrudniały wyczytanie, o czym myślał.

- Ja ci dam jak zawsze, ty skończony palancie! Jesteś ślepy, czy ślepy? Popatrz na jej włosy, strój, makijaż. Codziennie nie popyla w takim wydaniu! - krzyczała rozjuszona.

Dean westchnął pod nosem.

- Nie zrozumiałaś. Miałem na myśli, że przecież Lily zawsze ładnie wygląda. Nie sądziłem, że muszę komentować tak oczywiste sprawy.

Boże, jak się chodziło?

Potykałam się o własne nogi, gdyby Wes i Dean nie stanowili tak solidnego oparcia, wywróciłabym się z wrażenia. Zapomniałam o tak trywialnej aktywności, jak oddychanie, więc po chwili wzięłam haust powietrza. Paliło mi przełyk.

- Czy ty znowu coś piłaś? - spytał rozbawiony Foster.

Absolutnie swoim wcześniejszym tekstem odebrał mi zdolność mówienia. Słowa ugrzęzły mi w gardle, jakby wpłynęły na bagno i się podtapiały.

- Wywar z twojego świetnego humoru, dlatego wyparował - wtrąciła Rue.

Kupiła mi chwile, by się ogarnąć. Głupio zareagowałam, ale naprawdę cholernie połechtał mojego ego. Okej, dysponowałam lusterkiem. Daleko mi do ogrzycy, całkiem śliczna ze mnie dziewczyna. Miałam jakieś kompleksy, ale zasadniczo, spychałam je w kąt, bo uwielbiałam swój wygląd. Świadomość tego, prywatne zapewnienia, a usłyszenie tego, od osoby, której oddałam serce. Nieporównywalne uczucie. Nie sposób się nim nasycić.

Szkoda, że nie nagrałam na dyktafon naszej rozmowy. Odtwarzałabym ją codziennie. Kilka razy. Dobra, realistycznie, włączyłabym zapętlenie.

- Cześć, dzieciaki. Dobierzcie się parami, jak ktoś nie ma, to spokojnie, możecie pojechać z kimś od nas. Wyjaśnimy zasady, parę prostych przepisów, rundka testowa z ratownikami i będziecie mogli poszaleć sami - oznajmił prowadzący w kapoku.

Wyrwałam się z rozkojarzenia dopiero, kiedy Ruelle kopnęła mnie w kostkę. Przegapiłam moment zakupu biletów i przejścia przez barierki. Widocznie Dean mi pomógł i polegałam na autopilocie.

Dość tego. Po pierwsze, misja Lean szkicowała się w naprawdę przychylnych barwach. Póki co, przypominała rozpoczęty projekt, jednak należał on do zbioru prac, gdzie od pierwszej kreski nie opuszczało cię przekonanie, że stworzysz wybitne dzieło. Oby tak pozostało.

Słuchałam uważnie instrukcji. Przypadkowo, wcale nie, wylądowałam w duecie z Deanem. Obserwowałam kątem oka, jak ze skupieniem wyłapywał niuanse, zadawał pytania i chłonął informacje o skuterach i ich działaniu.

- Proszę pamiętajcie, by nie wyjeżdżać poza wyznaczony obszar i zapiąć porządnie kamizelki! Macie godzinkę! Miłej zabawy.

Facet w wieku mojego taty prowadził ten krótki instruktaż. Był sympatyczny. Wyróżniał się tą cechą względem pracujących w pobliżu plaży ludzi. Większość z nich przybierała na twarz sztuczną minę i emanowała nieprzyjemną energią. Ich postawa wyraźnie świadczyła o niechęci do wczasowiczów. Zniechęcali do korzystania z ich usług.

- Gotowa? - spytał podekscytowany Dean.

- Bardziej nie będę. Tylko nas nie zabij, jeśli łaska.

Wzruszył ramionami.

- Zobaczymy, co da się zrobić, Lils.

Wsiadł na skuter, nieopodał Rue i Wes żarli się, kto kieruje, a James dogadywał się z gościem od nich. Złapałam Deana w pasie i przytuliłam policzek do jego pleców. Odrobinę się bałam.

Ufałam mu. Zdawałam sobie sprawę, że zapewni mi bezpieczeństwo, ale naczytałam się o licznych wypadkach na tym sprzęcie. Chyba udzieliło mi się panikarstwo mamy.

Zignorowałam je. Szampana pili tylko ci, których stać na podjęcie ryzyka. Milion wątpliwości nawiedzało umysł, ale się im nie poddawałam. Skoro pofatygowały się, by znaleźć do niego drzwi, równie dobrze poradzą sobie z użyciem ich, żeby opuścić odmęty podświadomości.

Dean rozpędzał się sukcesywnie, co niezmiernie doceniałam. Nie szarżował jak szaleniec, tylko zwracał uwagę, by i mi sprawiło to frajdę.

- Jak przyspieszymy będzie okej? - zawołał.

Porozumiewaliśmy się krzykami. Szum wody skutecznie zaburzał komunikację, a dodatkowy pęd maszyny bynajmniej nie pomagał.

- Jasne!

Zgodziłam się, bo chłopaki strasznie cieszyli się właśnie na tę aktywność. Odkąd wymyśliliśmy wyjazd planowali z tego skorzystać. Super, że nas włączyli, dzięki temu z Rue wybierałyśmy rozrywkę, która nas ucieszy. Pilnowałyśmy, by nie była zbyt dziewczyńska, żeby i oni spędzili miło czas. Postawiłyśmy na kilkufazowy park rozrywki w okolicy. Sekcja mitologiczna, przyrodnicza, rollercoasterów i pokazów mody. Idealne miejsce, by zwiedzić je z przyjaciółmi.

Dean przerwał wybieganie w przyszłość. Zastanawiałam się, czy jeszcze istniała, biorąc pod uwagę szybkość z jaką płynęliśmy. Skarciłam się.

Wyluzuj, Lily.

Skupiłam się na tym, że bez skrępowania przytulałam się do Deana i jakoś się uspokoiłam. Strach zasiał się wewnątrz mnie i powoli kiełkował, ale potraktowałam go jak chwast. Najlepsza była terapia szokowa, błyskawiczne wyrwanie.

Piszczałam i krzyczałam pod wpływem przeżyć. Adrenalina we mnie buzowała. Chciałam pocałować Dean, na szczęście opamiętałam się i ustabilizowałam pragnienia. Małe kroczki.

Dopiero zaczynałam wprowadzać plan w życie, a Ruelle i Wes kreowali sposobności, byśmy znaleźli się z Deanem blisko siebie. Dobrze mieć ich po swojej stronie, choć ich pomysły czasami wydawały się szalone.

- Boże, ziemia, alleluja! - krzyknęłam, wchodząc na pomost.

Nogi zamieniły się w watę, a w uszach wciąż mi świszczało. Dean podtrzymywał mnie w talii. Pomimo że nie rozpędzał się do maksymalnej prędkości, trzymał optymalną i tak serce grało mi w nierównej melodii.

- Fajnie, nie?

- Trochę strasznie. Bałam się, ale jak już się zaczęłam przyzwyczajać to było lepiej. Ogólnie podobało mi się, dzięki, że nie jechałeś aż tak prędko.

Dean uśmiechnął się półgębkiem.

- Jasne, przecież czułam jak kurczowo mnie trzymasz, no i wspominałaś, że trochę się boisz, jak kiedyś o tym gadaliśmy. Nie chciałem odpowiadać za zawał serca mojej partnerki - rzucił i puścił mi oczko.

Też coś. Właśnie dostałam chyba zapaści, a palpitacje moich palpitacji dostały palpitacji serca.

Nazwał mnie partnerką.

Nie do końca w wymarzonym przeze mnie kontekście, ale organizm odebrał to po swojemu. Nie dawał szansy na przetłumaczenie racji. Pokryłam się gęsią skórką i puls galopował, jak zwariowany.

Rue i Wesley się nie pomylili. Ten wyjazd to wręcz perfekcyjna okazja, by pokazać Deanowi, czego od niego chciałam. Mogłam zwrócić uwagę na fakt, że wybitnie do siebie pasowaliśmy.

Tylko on jeszcze zdawał się zgubić gdzieś tę wiedzę.

🖌

Wieczorem wybraliśmy się na ognisko na plaży. Jules odezwała się do Jamesa i zaproponowała mu spotkanie z jej znajomymi, a on zabrał też nas. Nieco obawiał się przebywania z nim w pojedynkę. Nonsens. Pokochają go. Tak ja my, bo z niego super facet. Tylko to się liczyło.

Olałam sugestię (rozkaz) Rue i nie odstrzeliłam się, jak szczur na otwarcie kanału. Ubrałam zwykły szary top w kolorowymi paskami, dżinsowe spodenki, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Przyjaciółka nie podzielała zamiłowania do prostoty. Zdecydowała się na obcisłą czarną sukienkę z wycięciem z boku. Czerwone usta dodawały jej drapieżności. W połączeniu z jej typową miną nie wkurzaj mnie wywierała wrażenie lekko niemiłej.

- Rue, wyglądasz jak totalna jędza - skomentował taktownie James.

- Wreszcie zrzuciła przebranie i dołączyła do klubu wrednych wiedźm - dorzucił złośliwie Dean, za co kopnęłam go w piszczel.

Skrzywił się i posłał mi rozbawione spojrzenie. Dobra, często tak żartowali, ale nie powstrzymywało mnie to przed upominaniem ich za zbyt wredne docinki.

- Przesadziłam?

- Wyglądasz ślicznie, ale idziemy na ognisko, nie rozdanie Oscarów - odparł dyplomatycznie Wes.

Westchnęła niepocieszona i iskierki smutku osiadły w jej oczach.

- Nie przebieraj się - wtrącił Foster.
- Wyglądasz ekstra, Rue. Nawet bez kostiumu miłej laski.

Pacnęła go w ramię, ale rozpromiła się.

Kochałam w nim tę opiekuńczość, nawet jeżeli próbował ją ukrywać. Prędzej czy później przebijała się spod powłoki obojętności.

- Idziemy? - zagadnął James z subtelną nutką stresu.

Zgodnie pokiwaliśmy głowami.

Teren planowanej imprezy znajdował się w niewielkiej odległości od jeziora. Pokonaliśmy ją niezbyt pospiesznym spacerkiem. Wokół powbijano atrapy palem. Imitacje nadawały letniego klimatu, a do nich dołożono mnóstwo kwiatowych dekoracji. Wszędzie panował barwny chaos. Płatki ze sztucznych pąków uwalniały się pod wpływem podmuchu wiatru i swobodnie opadały na piasek bądź imprezowiczów. Dean sięgnął po białą lilię i wsunął mi ją za ucho.

- Całkiem pasuję - uznał zadowolony ze swojego nawiązania do imienia.

- Tak będzie lepiej - stwierdziłam po namyśle. Usunęłam frotkę i rozpuściłam włosy. Poprawiłam je ręką. Luźno drażniły mnie po plecach. - Dzięki. Teraz nie wyglądam jak głupek.

Spojrzał na mnie enigmatycznie. Nie potrafiłam złamać szyfru emocji w jego oczach.

- Odwalona, czy nie, wyglądasz lepiej niż te dziewczyny.

Wyminął mnie i przywitał się z potencjalną dziewczyną Jamesa. Dołączyłam do nich pospiesznie. Zdałam sobie sprawę, że niegrzecznie, gdybym ociągała się z przywitaniem. Jules podała mi butelkę z piwem i zajęła się Jamesem. Zmierzyłam przedmiot krytycznym wzrokiem.

Z jednej strony jedno nie zaszkodzi, ale z drugiej ostatnio przeholowałam.

- Wypij, będę pilnował, żebyś się zachowywała - zapewnił mnie z ręką na sercu Dean, który nagle znalazł się tuż obok.

- Będziesz moim prywatnym ochroniarzem?

- Jasne, mogę być nawet barmanem i pilnować, co zerujesz.

Miło. Zastanawiało mnie, dlaczego on sobie odmawiał. Dziś nie wziął na siebie roli szofera, więc nic nie stało na przeszkodzie. Czasami pozwalał sobie na nikłe ilości alkoholu, lecz już kolejny raz rezygnował. Jasne, nic w tym złego, ale zaalarmował moje czujniki.

Obiecałam sobie, że ja też pobawię się w jego ochroniarkę i wybadam temat.

- Wyluzuj, po prostu nie mam ochoty.

- Nie wiesz, o czym myślę.

Prawda?

Jeśli jednak tak, to szykowałam sobie grób. Właśnie w nim ukryłabym się, gdyby poznał moje najskrytsze myśli. Większość z nich dotyczyła tego, czy będziemy razem, a raczej nadziei. Wolałabym uniknąć rozczarowania i usłyszeć odmowę. Poprosiłabym jedynie o napis: zginęła z upokorzenia przez przypałowe myśli. Nie róbcie tak.

- Daj spokój, widzę te trybiki i parę,ulatującą z twojej głowy. Nie trzeba być geniuszem, by dodać dwa do dwóch.

Okej, czyli nie miał rentgena i nie prześwietlił zawartości moich rozmyślań.
Farcik.

- Przestań z tą matmą. Są wakacje - zrugałam go. - Nie chcę, żebyś źle się bawił przeze mnie.

- Nie będę się z tobą źle bawił, Lils. Nie potrzebujemy alko, żeby było fajnie.

Wniosek do podświadomości Deana Fostera. Proszę, a wręcz błagam o litość i zaprzestanie nagłych ataków na moją osobę w postaci tego typu uwag, gdyż powodowały one wylewy krwi do mózgu. Jeszcze moment i przyprawią mnie o apopleksję. Z poważaniem, Lily.

- No raczej, w końcu masz mnie.

Uśmiechnął się i potulnie przyznał mi rację.

Reszta wieczoru minęła mi mega ekspresowo. Zbliżała się druga w nocy i trochę się przeludniło. Przy ognisku Wes opierał się o kolana Ruelle i dyskutował z jakimiś losowymi osobami. Jules i James szczebiotali radośnie, a my z Deanem siedzieliśmy kawałek od nich. Poznaliśmy znajomych dziewczyny i sprawiali wrażenie sympatycznych. Po jednym spotkaniu trudno ich ocenić, ale rokowali nieźle. Patrzyliśmy w trzaskający ogień. Jego ciepło przyjemnie muskało skórę. Podobnie jak opuszki palców Deana. Sunął nimi wzdłuż mojego ramienia, a ja przytulałam się do niego. Trochę już chciało mi się spać.

Objął mnie mocniej, dzięki czemu nie przechyliłam się do tyłu i nie spadłam z kłody, która uchodziła za prowizoryczną ławeczkę. Zgłębiał tajemnice żaru, a przynajmniej tak wyglądał. Zorientowałam się, że w rzeczywistości odpłynął daleko stąd. Napięcie na jego twarzy podpowiadało mi, że się zamartwiał. Chciałabym zapytać o powód, ale ognisko i podchmieleni ludzie to niezbyt sprzyjająca atmosfera, by rozmawiać o przykrych sprawach. Już szczególnie, że sama trochę wypiłam, zatem nietrzeźwo podeszłabym do jego problemu.

Oparłam głowę o jego ramię, a kiedy odwrócił się w moją stronę złagodniał i się rozluźnił. Wyjął telefon i pokazał mi zdjęcie Grace, jak spała w jego łóżku.

- Ojciec mi wysłał. Pisał, że mała od rana nawijała o moim powrocie.

- Ale słodko.

Na jej miejscu też bym tęskniła. Cholernie mocno.

- Chodź, Lily. Padniesz tu zaraz.

Insynuacje wyssane z palca.

- Niepra... - Ziewnęłam.

No i pękła lampka odpowiedzialna za bezsenność. Odczuwałam przeciwny stan. Najchętniej położyłabym się na piasku i pozwoliła porwać Hadesowi do krainy wiecznej ciemności. Tam na pewno cały czas panowała noc, czyli tylko spanko. Normalnie Arkadia.

- Paaa! - pożegnałam się ze wszystkimi.

Dean uzgodnił coś z Wesem, wziął klucz od Ruelle i wrócił do mnie. Podobała mi się świadomość, że właśnie ze mną opuszczał tę posiadówkę. Niechęcią zaś napełniała mnie myśl o przejściu piechotą trasy do domku. Wcześniej było blisko, aktualnie magicznie droga się wydłużyła. Wredna małpa.

Przyjaciel kucnął przede mną.

- No, wskakuj. Inaczej nigdy nie dojdziemy.

Przyjęłam propozycję. Bolały mnie nogi od tańczenia i ogólnie zwyczajnie ochoczo czerpałam z takich okazji. Tylko idiota, by nie skorzystał.

Oplotłam rękami jego szyję, a nogami biodra. Chłopak złapał mnie za uda i ruszyliśmy do domu. Zaległam w zagłębieniu jego szyi. Zdecydowanie grawitacja odprawiała jogging i pobiegła Bóg wiedział, gdzie. Na pewno nie do obszaru wokół mojej głowy. Zapach Deana sprawnie mnie rozbroił. Dobrze znany mi miks limonki, mięty i jeszcze coś, czego nie zdołałam rozpoznać. Uwielbiałam jego perfumy.

Miło odlecieć w ich otoczeniu. Odpędzały wszelkie koszmary, pozwalały mi skoncentrować się na Deanie. Bardziej niż zwykle, bo obezwładniały zmysły.

🎨

#NSP_watt

Tiktok i Twitter: hematyt_
Instagram: hematyt_books

Hejka! Wybaczcie za obsuwę z rozdziałami, ale byłam chora. Teraz już wrócimy do jednego na tydzień!

Koniecznie podzielcie się swoimi uwagami!

Buziaki 🖤
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top