𝟑. Nie zakochuj się

DEAN

🏐

Tata przywołał mnie gestem ręki do siebie. Wstałem z dywanu, odłożyłem klocki na miejsce i podszedłem do niego.

Poklepał swoje udo, więc wdrapałem się na jego kolana. Ojciec siedział w fotelu blisko kominka, jego kudłaty sweter drażnił mój policzek. Ale to nawet przyjemne, tak jak te bluzki mamusi.

Ale jej nie było.

Cześć, mały. Co dziś robiłeś?

Dużo rzeczy. Niania pochwaliła moje rysunki, ale ten Alexa także. Najpierw zachwycała się jego, dopiero później z litości powiedziała, że mój też się ładnie prezentował.

Ładnie, a nie wspaniale.

Alex to mój najlpeszy przyjaciel, ale czasem trudno go lubić. To ulubieniec wszystkich, nawet mamusi. To niefair, przecież już jego mama kochała go najbardziej, dlaczego moja też go wolała? Stale powtarzała, że zdolny z niego chłopiec, że świetnie grał, że pięknie malował.

Zazdrościłem mu. Mnie mama nie rozpieszczała komplementami. Tylko zarzucała, że przypomniałem tatę.

Nie rozumiałem, dlaczego to źle.

Tatuś to fajny gość. Budował super wieże i wymyślał fajne zabawy. Z tatą nawet przestałem nienawidzić zabawy z Grace. Chociaż siostra zawsze brała do buzi moje figurki i je śliniła. Fuj, ale później jak udawała trolla i rozwalała klocki to było śmiesznie.

Póki na jakimś nie stanąłem i ból opanował mi stopy.

— Bawiłem się z Frankie i Alexem.

— Ciocia Ophelia tu była?

— Obiecała, że przyjedzie wieczorem, ale już jest wieczór, więc nie wiem, kiedy.

Tata lekko się uśmiechnął.

Odkąd mama wyjechała nie śmiał się. Nie tak naprawdę.

— To dobrze.

— Kiedy mamusia wróci? — spytałem.

Tęskniłem za nią. Obiecałem jej, że będę dzielny, ale brakowało mi tego jak przytulałem ją przed snem i wspólnego czytania bajek mi i Gracie.

— Nie wiem, synku. Na razie mama musiała wyjechać i odpocząć — powiedział to dziwnym głosem. Pełnym gniewu, ale i żalu. — Dam ci dobrą radę, mały. Jak już będziesz większy, to obiecaj mi jedno. Nie zakochuj się, Dean. Koniec końców, one zawsze odchodzą.

— Tak jak mamusia?

— Właśnie tak. Ale nie martw się, jeszcze wróci. Kocha i ciebie i Grace — zapewnił mnie tata.

Poczochrał mnie we włosy, a następnie pocałował w czoło. To niecodzienna czułość, ale niemniej miła.

— A ciebie nie?

Tata uśmiechnął się krzywo. To bardziej wyglądało na grymas.

— Dociekliwy z ciebie chłopczyk — pstryknął mnie w nos. — Nie kocha mnie tak bardzo jak was.

— A chociaż troszkę?

— Zapamiętasz, co ci powiedziałem?

— Pewnie — obiecałem. — Słowo harcerza!

Co prawda nie należałem do nich, ale w telewizji słyszałem, jak przy składaniu przysięgi facet w garniturze tego użył. Uznałem, że to dodawało powagi.

A ja mówiłem szczerze. Wziąłem sobie do serca ostrzeżenie taty.

Kilkanaście minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Tata przegonił mnie na górę, ale zatrzymałem się na schodach, a on już nie zwracał na mnie uwagi.

— Ophelia.

Podszedłem do końca ściany i trochę się wychyliłem. Wiedziałem, że to brzydki nawyk, by podsłuchiwać. Ale ciekawość mnie zgubiła.

— Och, Steve. Bardzo mi przykro, powiedziała tylko, że nie chcę wrócić, ale jest bezpieczna. Naprawdę nie wiem, gdzie jest, ani co strzeliło jej do głowy, żeby was zostawiać. To takie niepodobne do Aurelii!

Ciotka niezgrabne objęła ojca i poklepała go po plecach.

Czyli mama nas zostawiła.

Po chwili ciotka odskoczyła jak oparzona.

— Piłeś! — zawołała oskarżycielsko szeptem.

Musiałam się przysunąć bliżej, by ją lepiej słyszeć.

— Tylko trochę.

— Steven, zajmujesz się dwójką dzieci. Nie możesz pić alkoholu, a jak coś się stanie? Wiem, że to dla ciebie trudne, ale to nie jest rozwiązanie. Wódka to tylko tymczasowe lekarstwo, kiedy jej zabraknie poczujesz się bezbronny. A nie stać cię na ten luksus. Masz dwójkę cudownych dzieci, które potrzebują cię w tej sytuacji.

Chociaż ciocia uważała mnie za cudownego. To już coś.

— Wiem, ale...

— Nie ma żadnego ale, absolutnie zero alkoholu, Steve. Rozumiemy się? Albo Austin i ja zabierzemy dzieci do siebie.

Ooo, wakacje u cioci i wujka! Bosko!

Puknąłem się w czoło. Brzmiała na tak przejęta, że to chyba niezbyt dobry znak.

— Rozumiem, Ophelia. Obiecuję, że to ostatni raz. Ciężko mi z tym, że żona uciekła z kochankiem i zostawiła mi tylko karteczkę z cytuję: Nie układało nam się. Potrzebuję czasu, nie szukaj mnie. Będę bezpieczna z Harrym. Wrócę niedługo do dzieci.

— Boże. Co jej odwaliło? Przecież zawsze była tą rozsądną.

— Cóż, już nie jest. Jak widzisz, ty nie uciekłaś od męża i nie porzuciłaś własnych dzieci.

— Pomogę ci, Steve. Możesz liczyć na mnie i na Austina. Jak tylko się pojawi, przemówię jej rozumu. Przecież nie może zniszczyć waszej rodziny.

— Już to zrobiła. Dzieci o nią pytają, tęsknią za nią. Co za matka tak robi?

Nasza.

Obudziłem się zalany zimnym potem. Boże, znowu ten sam sen. Żałowałem, że zostałem tam i nie poszedłem do pokoju. Wtedy nie udawałbym, że wszystko w porządku.

Po powrocie matki do domu ojciec jej wybaczył i odgrywał rolę świetnego męża i ojca. Jak w tym drugim szło mu naprawdę dobrze, tak w tym pierwszym nie krył się nawet gram prawdy.

Matka i ojciec żyli w martwym małżeństwie i to przeze mnie i Grace.

Kiedy wreszcie złożyłem do kupy podsłuchaną rozmowę cioci i ojca oraz epizod ze zniknięciem matki, odkryłem niewygodne fakty.

Romansowała i zostawiła nas dla jakiegoś gnoja bez żadnych zasad.

Przekreśliła lata związku z ojcem dla jakiejś przelotnej relacji.

Po dowiedzeniu się tego przestała nosić miano mamusi, stała się tylko matką.

Z czasem moja wściekłość wyblakła, ale pamiętałem. Zarówno, co zrobiła jak i to, co obiecałem tacie.

Nigdy się nie zakochiwać. Nie zamierzałem.

Miałem kilka dziewczyn, ale to nic poważnego.

Bo kiedy pojawiały się oznaki zaangażowania z mojej czy ich strony to uciekałam.

Zostawiałem je, zanim one zostawiłyby mnie.

Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później to zrobią. Przecież dla własnej matki byliśmy niewystarczający, by została.  

Dlaczego ktoś obcy miałby zachować się inaczej?

Miłość to cierpienie. Widziałem to na przykładzie ojca. Pozwolił jej zostać, bo nas kochał.

Wybrałem numer do Lily. To samolubne, bo doskonale wiedziałem, że spała. Ale potrzebowałem przyjaciółki.

Niestety, włączyła się poczta głosowa.

— Tu Lily Allen, zostaw wiadomość. A najlepiej to nie, bo zawsze zapominam sprawdzić skrzynki. Zadzwoń jak skończę malować, pa.

Zaśmiałem się do siebie. Wystarczył jej głos, żebym nieco zmiękł. Ona działała na mnie leczniczo. Jednak mieli rację. Przyjaźń to najlepsza więź pod słońcem.

Po szkole zapakowałem do samochodu pojemniki z obiadem. Dla mnie i dla Lily. Nie odebrała w nocy, bo rodzice dali jej szlaban. Na generalnie wszystko, nawet na nas, co już przekraczało granicę dobrego smaku.

Powinni wykluczyć mnie z tej kary. W końcu ja ją bezpiecznie dostarczyłem do domu.

Wybrałem pizzę, no bo błagam, kto jej nie lubił?

A Lily to totalna pożeraczka.

— Dean, skarbie, jak miło cię widzieć!

Ciocia przywitała mnie niedźwiedzim uściskiem i pocałowała w policzek. Uniosłem nieznacznie kącik ust. Uwielbiałem tę kobietę. Cieszyłem się, że pomimo złych relacji z kuzynem, nie straciłem z nią kontaktu.

— Przyniosłem lunch dla Lily.

— Och, jak miło. Jest w pracowni.

Pokiwałem głową i właśnie tam się udałem.

Uchyliłem lekko drzwi. Odłożyłem żarcie na blat i zachciało mi się śmiać do rozpuku.

Siedziała na podłodze ze słuchawkami na uszach przed jednym z obrazów. Przyglądała mu się badawczo. Ciągle zmieniała kąt obserwacji. Raz przechylała głowę w prawo, to w lewo, oddalała się, przybliżała. Manipulowała obrazem, aż wreszcie chwyciła pędzel i domalowała parę kresek u dołu płótna.

To inne dzieło niż te, które pokazywała mi do tej pory. Zazwyczaj prace przyjaciółki orbitowały wokół kadrów z rzeczywistości. Ale ten przypominał jakąś dziwną formę abstrakcji. Emanował wielkim smutkiem, składał się z palety odcieni czerni i szarości. Nie pojawił się tam żaden kolor, oprócz tych dwóch. To specyficzne, bo Lily uwielbiała żywo przedstawiać swoje myśli. A jednak na płótnie znalazło się coś takiego.

Wiedziałem, że ostatnio coś się z nią działo. Rue obiecała wybadać sprawę, ale odprawiła mnie z kwitkiem. Stwierdziła, że to dziewczyńska rzecz i lepiej, bym się odczepił.

Mógłbym jej posłuchać, rzadko, bo rzadko, ale zdarzało się, że przyjaciółka miała rację. Ale ten stan Lily mi się nie podobał. Tak jak to, że udawała przede mną, że wszystko świetnie i nie pisnęła słowa.

A teraz ten obraz? Przelał moją cierpliwość. Obrałem sobie za punkt honoru, żeby odkryć powód jej złego samopoczucia.

— You can think that you’re in love,
When you're really just in pain*

Zaśpiewała to tak autentycznie, że zacząłem się zastanawiać, czy nie mierzyła się ze złamanym sercem. Ale od czasu zerwania z Coltonem z nikim się nie spotykała. Przecież by mi powiedziała, prawda?

Na jej policzku zabłyszczała łza.

Nie tylko wczuła się w muzykę. Ona rezonowała z tym fragmentem.

— Hej, Lily.

Klepnąłem ją w ramię, a dziewczyna aż podskoczyła i wylała na mnie farbę.

Biała koszulka to jednak beznadziejny pomysł.

— Jezus! Przepraszam! — krzyknęła, kiedy zauważyła szkody.

— Luz, zawsze wiedziałem, że wolisz mnie w czerni. Ale wystarczyło powiedzieć — zażartowałem, puszczając jej oko.

Przyjaciółka westchnęła.

— Naprawdę mi przykro, odkupię ci tę koszulkę — zaproponowała z zakłopotaniem.

Czemu ona tak się przejmowała? To tylko głupi T-Shirt.

— Nie wydurniaj się. Mogłem cię nie straszyć. Nic się nie stało, chodź zjemy coś.

Machnęłem ręką. Uciąłem temat, nim Lily na dobre się rozkręciła.

— Przyniosłeś pizzę?

Oczy dosłownie jej się zaświeciły. Zignorowała mnie, jakbym co najmniej znajdowała się w innym wymiarze, jakimś duchowy i chwyciła za kawałek.

— Boże, kocham cię — mruknęła.

Wpatrywała się w jedzenie z czcigodną adoracją. Naprawdę, nikt nie wywoływał we mnie tyle uśmiechu, co ona.

— Uważaj, jak ci odpowie, to słabo będzie ją zjeść.

Wystawiła mi język i łapczywie ugryzła dwa razy ciasto.

— Już nie!

Zgarnąłem kawałek dla siebie, zanim ten głodomór pożarł resztę. Rozłożyliśmy się na podłodze, wszędzie walało się mnóstwo folii, papieru, farbek i śladów pędzli, ale jakoś znalazło się miejsce, gdzie w spokoju się usadowiliśmy.

— Dzięki, Dean. Zapomniałam wziąć lunch z domu — rzuciła po posiłku.

Oczywiście, że tak. Jej roztargnienie kwalifikowało się pod terapię. Gdyby odpinała głowę, to ją też zostawiłaby w randomowej lokalizacji.

— Tak myślałem. Nie pozwolę ci przecież głodować.

Spojrzała na mnie, lekko się zawieszając.

Dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund się odezwała.

— No, proszę. Kto by pomyślał, że jesteś taki szlachetny.

Parsknąłem śmiechem. Nie do końca bym się tak określił. Bywałem egoistą, dość często. Nie byłem ulubionym synem, czy wnukiem, ani nawet bratem, więc po co się starać?

Ale Lily nie zdawała sobie sprawy z moich rodzinnych zawirowań. I dołożyłbym wszelkich starań, żeby tak pozostało. To nie powód do dumy, wręcz przeciwnie. Plaga porażki przynosiła mi kiedyś wstyd, po latach już do niej przywykłem.

— Nie obrażaj mnie tak — obruszyłem się.

— Rodzice zmienili mi zasady szlabanu. Możecie do mnie wpaść, ale ja nie mogę wychodzić z więzienia, znaczy z domu. Tylko do szkoły i pracy.

— Szkoła zaraz się kończy.

— No właśnie, podobnie jak mój szlaban! Muszę to sobie odbić! Zdycham z nudy w domu. Nie mogę robić nic fajnego. Zaczęłam czytać, rozumiesz?

Rozbawienie mnie nie opuszczało. Starałem się nie śmiać z jej bardzo poważnych problemów. Ale drżąca warga trochę mnie zdradzała.

— Faktycznie dramat. Powinni cię wysłać do psychiatryka, takie zaburzenia się leczy.

— Żebyś wiedział, panie przemądrzały. Wystarczy, że muszę czytać podręczniki.

Lily to śmieszna osoba. Niby nie znosiła zatapiać się w książkach rozrywkowo, ale nauka szła jej nieźle.

— Teraz już nie. Wszystko mamy zaliczone.

— No właśnie, nie mogę nawet się uczyć. A jedyne książki na półce to jakieś rozwojowe albo idiotyczne poradniki.

Dobra, teraz odrobinkę jej współczułem.

— Chcesz, żebym przyniósł ci coś fajnego?

— Miło, że w końcu załapałeś. Moje wymagania to bez mordobicia, morderstw, strasznych scen, jakichś horrorów, żenujących tekstów, żeby nie było nudne...

Boże święty, ile ta kobieta miała żądań.

— Lily, powiedz po prostu jakie chcesz, żebym dla ciebie przyniósł. Tak będzie łatwiej.

— Hmm, jakąś komedię romantyczną ze słodkim romansem. Bez bohaterów dupków! — zastrzegła od razu.

— Spoko. Podjadę do biblioteki i coś ci ogarnę, może być?

— Dziękuję, Dean. Poszłabym sama, ale rodzice kazali włączyć mi lokalizację, bym nie oszukiwała podczas kary. Też coś, jakbym w ogóle miała takie plany.

— Dobrze cię znają.

— Tak im się tylko wydaję — zripostowała.

Kurde, kryło się w tym ziarnko prawdy. 

W końcu większość rodziców, o ile już się tobą zainteresowała, wychodziła z przekonania, że znali swoje dzieci jak zły szeląg. Nic bardziej mylnego. Wybieraliśmy osobowość przed nimi. Krygowaliśmy się, z uwaga dobierając właściwe słowa, gesty i zachowania. W pełni sobą byliśmy w grupie przyjaciół. Osób najwyższego zaufania. Przed rodzicami zatajało się połowę życia, jak nie większy procent. Bez sensu zawracać im głowę wybrykami, które znaczyło mniej niż im się zdawało.

— Wpadniecie do mnie? Możemy zrobić sobie piżama party? Co ty na to?

Planowaliśmy pójść z chłopakami na imprezę. Rue miała do nas dołączyć. Ale skoro Lily proponowała alternatywę, a z nią zawsze przednio się bawiłem, to kimże byłem, by jej odmówić?

— Brzmi dobrze, pogadam z chłopakami. Koło której mamy być?

— Najpierw pogadam z rodzicami, ale myślę, że ich urobię, więc koło siódmej albo ósmej?

— Pasuję — zgodziłem się.

— To dam wam znać na grupie.

— Okej. To do później, Lils.

Zostawiłem jej paczkę z żelkami na stole i wyszedłem. Pozbierałem syf z pudełek, serwetek i okruszków. Wyrzuciłem go do śmieci i zorientowałem się, że zostawiłem kluczyki na górze.

Z westchnieniem zmieniłem trasę i usłyszałem harmider z biura cioci. Przystanąłem na moment. Zobaczyłem Alexa z dzieckiem na rękach. A no tak, mały Pete. Wokół niego kucała Aspen razem z babcią malucha. To taki ciepły obrazek.

Kuzyn wygłupiający się z siostrzeńcem i sielski klimat. Ukłuło mnie w boku. Nie, bo chciałbym się znaleźć na jego miejscu. On zasługiwał na to wszystko, na pewno bardziej niż ja. Ale też chciałbym poczuć takie ognisko domowe, zamiast wiecznej zmarzliny.

— Powinnam cię zgłosić za stalking? — Czyiś subtelny głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Jezus, faktycznie gapiłem się jak psychol.

— Cześć, jeszcze nie, zacząłem dopiero kilka minut temu.

— A okej, to poczekam jeszcze trochę — odparła rozbawiona Gabrielle.

Lubiłem ją. Cieszyłem się, że Alexowi w końcu udało się z nią zejść. Od początku liceum, jak jeszcze się przyjaźniliśmy, chciał się z nią umówić. Ale potem wyszło, że jego kapitan wziął sobie do serca słowo opiekuńczość wobec siostry, więc kuzyn odpuścił. A później wyszła ta krzywa akcja z Melody, której nigdy nie pozwolił mi wyjaśnić, a ja zrezygnowałem zbyt szybko. Powinienem go napastować, aż by mnie wysłuchał.

Ale odpuściłem. I w konsekwencji straciłem najlepszego kumpla. Ale wkurzyłem się jak Elliot zajął moje miejsce, jakby Alex w ogóle mnie nie potrzebował.

A dla mnie jego obecność stanowiła konieczność i brutalnie mi to odebrano. To serio niesprawiedliwe, ale nauczyłem się z tym żyć i w pewnej chwili przestało mnie to ruszać. Dotąd aż widziałem go z rodziną i zwyczajnie za nim tęskniłem.

To głupie.

— Aleś uprzejma. — Zaśmiałem się.

To miła dziewczyna. Totalnie idealna dla niego. Głupio mi, że tak trochę próbowałem ją zmanipulować, by Alex się do mnie wreszcie odezwał. Ale nie udało się.

Tylko wlałem więcej kwasu pomiędzy nas.

— Nie chcesz wejść? Ucieszą się — zagadnęła, wskazując na drzwi do pomieszczenia.

Nawet bardzo.

Ale to teren Alexa, a z całą pewnością nie zaliczałem się do jego ulubionych osób.

— Z kim rozma...

Urwał w połowie zdanie i podszedł do Gabrielle.Stanął krok przed nią.  Zmierzył mnie niechętny spojrzeniem, które trochę mnie ubodło. Ale nie okazywałem tego.

— Właśnie wychodziłem — rzuciłem defensywnie.

Spiął się. Cóż, nie winiłem go, że podchodził do mnie z rezerwą. Gabrielle pogłaskała go po ramieniu, a on się rozluźnił. Zniknęły gromy z jego wzroku.

— Słusznie.

To tyle. Nie zamieniłem z nim zdania, oprócz tego. To nawet nie konwersacja.

Szkoda, że tak się popsuło. I to przez jakąś głupią laskę, która nie była tego warta. Szkoda, że stchórzyłem i nie wyjaśniłem tego, kiedy miałem szansę. Obecnie już za późno, by rozgrzebywać stare dzieje.

Gabrielle posłała mi przyjazne spojrzenie. Dołączyli do reszty rodziny. A ja wróciłem po kluczyki i odjechałem z piskiem.

Przestałem się łudzić, że wrócimy z Alexem do normalności. Ale jakoś coś mnie ściskało w brzuchu, gdy sobie o tym przypominałem.

— Ile jeszcze będziesz mnie za to winił? Ile mam za to płacić? To tylko jeden błąd, Steve!

Cudownie. Właśnie do takiej atmosfery miło wracać. Żałowałem niewybrania włóczenia się po mieście, zamiast powrotu do domu.

Grace siedziała na schodach, czy oni nie zwrócili uwagi, że już znajdowała się w domu. Nie mogli się zamknąć i poczekać, aż tego nie usłyszy?

Naturalnie, że nie. Ich wzajemnie oskarżenia to przecież najważniejsza rzecz. Pieprzyć dziecko, które tego wysłuchiwało. 

— Kiedy mój syn zapomni, że własna matka go zostawiła. Masz pojęcie jak ciężko wytłumaczyć dzieciom, że ich matka wolała romansować niż się nimi zająć? Gówno masz, bo cię nie było. Wróciłaś po pół roku i co? Myślałaś, że to wszystko naprawi. Nie naprawiło i nie zrobi tego teraz. Zostałaś tu tylko dla dzieci, toleruję cię, bo je kocham.

Okej, chyba wystarczyło mi słuchania ich sprzeczek po raz setny w tym tygodniu.

— Idź do swojego pokoju, zaraz przyniosę ci obiad. Przebierz się i umyj ręce na górze — poleciłem dziewczynce.

Zazdrościłam jej, że nie rozumiała tamtej afery rodziców. Miała tylko trzy lata. Ja jedenaście i wtedy też nie złożyłem puzzli do kupy. Dopiero później udało mi się skompletować tę układankę.

Grace, o dziwo, potulnie wykonała instrukcję. Sukces.

— Mnie też kochałeś.

— Czas przeszły, Aurelio — rzucił chłodno tata. — Niektórych rzeczy nie da się wybaczyć, nawet jeśli się chce. A wierz mi, pragnąłem tego bardzo. Ale zawsze jak patrzę na Deana, widzę chłopczyka, który pytał, czemu mama nie wraca, a ja musiałem go okłamywać, aż w końcu zrozumiał.

— Przez ciebie tak mnie nie cierpi.

— Nie rozśmieszaj mnie. Sama do tego doprowadziłaś. Twoje zachowanie, to twoja decyzja. Nie moja, nie Deana, Grace, czy kogokolwiek innego. Ty odpowiadasz za swoje decyzje, wybory i postępowanie. Nikt nie stał nad tobą z pistoletem i nie zmusił, żebyś nas porzuciła. Może dzieci ci wybaczyły, ale ja nie. A teraz skończmy tę rozmowę, zaraz wróci Grace i nie chcę, żeby tego słuchała. Tak samo Dean. Dość się przez ciebie nacierpieli.

Dobra, spadałem stamtąd. Naprawdę orzeźwiająca rozmowa. Idealny balans po słodkim widoku Hayesów.

Podgrzałem zupę dla siostry i poszedłem do jej pokoju. Siedziała na łóżku. Układała swoje pluszaki w rządku i porządkowała ubrania z treningu.

— Smacznego, Dean! — krzyknęła wesoło i zaczęła zajadać.

Przesunęła się i ja postawiłem swoją miskę na biurku. Niedawno wrzuciłem pizzę na ząb, ale tradycyjnie zawsze jej towarzyszyłem w posiłkach.

Nie jedliśmy z rodzicami zbyt często, ale we dwójkę prawie codziennie.

— Jak było na treningu?

— Super! Teraz w stadninie są nowe kucyki! Takie urocze, to jeszcze maluszki, ale jak podrosną to będą takie piękne! — Rozmarzyła się siostra.

— Jak ci się dziś jeździło? 

— Czadersko! Lydia mnie odwiozła. Czemu już jej nie lubisz?

To moja eks. Obiecałem zadzwonić, wyszliśmy ze sobą parę razy, za bardzo przełamywała moje mury, więc ją ubiegłem i rzuciłem. Tłumaczyłem się zawsze tak samo, że to liceum, że wolałem poszaleć. I takie inne pierdoły, których wcale nie myślałem. A przynajmniej nie do końca. Jeszcze nie spotkałem dziewczyny, żebym poczuł się z nią na tyle swobodnie, by się otworzyć i dla niej zaryzykować.

Ale Lydia rozumiała więcej niż ją o to podejrzewałem. Dlatego rozstaliśmy się pokojowo na początku drugiego semestru. Nadal podwoziła moją siostrę, co stanowiło grzeczny gest. Nie wymagałem tego od niej, ale chyba zamiast dziewczyny zyskałem fajną znajomą.

— Lubię ją, po prostu nie jest moją dziewczyną — wyjaśniłem spokojnie.

— A kto jest? Lily? Rue? Często tu przychodzą.

— Musisz być taka wścibska? — spytałem, po czym wywróciłem oczami.

To dziecko wpędzi mnie do grobu.

— Lily i Rue to moje przyjaciółki, Gracie. A Rue jest dziewczyną Wesa.

Pokiwała głową i zerwała się. Chciała coś powiedzieć, ale opluła mnie zupą.

No, ja się zastrzelę. Jak nie farba, to teraz to. Dobrze, że nie zdążyłem zmienić koszulki.

— Aha, no to co?

Zdjąłem koszulkę i ruszyłem do łazienki zirytowany.

— To, że nie można umawiać się z dziewczyną przyjaciela.

— To niegrzeczne?

Zaśmiałem się pod nosem. Możnaby to tak ująć, siostrzyczko. Wpakowałem ubranie do kosza na pranie, a następnie poszedłem do szafy.

— Bardzo. Dlatego tak nie robię.

— Bo jesteś grzeczny?

— Tak jak ty.

Zauważyłem kątem oka, że uśmiechnęła się smutno.

— Co jest?

Przestałem wertować T-shirty i skupiłem się na Grace.

— Mama powiedziała, że jestem bardzo niegrzeczna. Ciągle bałaganie i zapomniałam odrobić matematyki i przypadkiem wylałam jej kawę, ale to naprawdę niechcący!

Ta kobieta prowadziła mnie na skraj szewskiej pasji. Nie istniał drugi człowiek, który wkurzał mnie tak mocno i często. Od kilku lat należał jej się wieniec laurowy za takie mistrzostwo.

— Jesteś bardzo dobra i świetna, Grace. Czasami wpadki się zdarzają, trzeba tylko pilnować, by nie były zbyt często, oki?

— Oki! — Przybiła mi żółwika. — Mogę wybrać ci koszulkę?

No tak, zawsze coś. Będę paradował w jakiejś niedorzecznej.

— Niech ci będzie.

— Czadowo!

Zaczęła przeglądać moją szafę. Standardowo jak to Grace, strasznie nabałaganiła. Wreszcie wyjęła niebieska koszulkę z namalowaną konfiguracją gambitu królowej.

— Ta jest super!

— Tak, bardzo super.

Ubrałem ją. Nie nosiłem jej często, bo obchodziłem się z nią ostrożnie. To prezent od Lily. Sama ją wykonała specjalnymi farbkami. W moją kolekcję wchodziło kilka własnoręcznie zrobionych przez przyjaciółkę, ale nosiłem je na szczególne okazje, by się nie sprały.

— Pojedziesz ze mną po odżywkę do włosów?

Co. Do. Cholery.

To ośmiolatka, czemu interesowała się takimi bzdurami? 

— Po co ci one?

— Bo Lydia mi opowiadała, że musi sobie kupić i później mi powiedziała, że będę miała takie ładne, błyszczące włosy. Proszę, Dean! No, nie bądź taki! Proszę, proszę, proszę! — Zaczęła się do mnie łasić, przytulać i uczepiła się mojej nogi.

Upierdliwe stworzenie.

— Jezus, dobra, tylko się już przymknij.

Cofałem te, że Lydia to dobra znajoma. Teraz musiałem zapylać za jakimiś głupotami do włosów, bo naopowiadała o tym Grace.

— Pojedziemy później do Alexa?

Pewnie, gwiazdkę z nieba też ci podarować? Nie, żebym się dla niej o to nie pofatygował. 

— Nie. Alex jest zajęty.

— Ale...

— Ubieraj się, jedziemy po odżywkę.

Klasnęła w dłonie.

Od naszej kłótni Grace i Devin spędzali ze sobą mało czasu. Mama też stopniowo ograniczała kontakty z siostrą przez ostatnie kilka miesięcy. Już przestałem kumać, co się działo w tej rodzinie. Przykro mi, że zepsułem siostrze kompana do zabawy. Mnie też ktoś mojego odebrał i wyszło jak wyszło.

Wszedłem do drogerii z Grace, która energicznie ciągała mnie między półkami. Zatrzymaliśmy się przy artykułach do pielęgnacji włosów. Wreszcie wybrała jakąś tubkę z zielonymi paskami. Miałem nadzieję, że po niej wyrosną jej glony. Przynajmniej wtedy by mnie nie dręczyła.

Zapłaciłem za to i za kilka spinek, gumek do włosów i opasek, które wybrała sobie dziewczynka.

— Czy rodzice kłócą się przeze mnie?

Starzy nabroją, ale to mnie przypadła przyjemność wyjaśniania tego siostrze. Jak zwykle narobili bagna i utopili nas w nim po szyję.

— Nie. To ich wina, to nie ma z tobą nic wspólnego. Czasami tak jest, że dorośli nie umieją się porozumieć.

— Szkoda. A może kiedyś się nauczą?

Dobry żart.

— Może.

Głupio mi zasiewać w niej wiarę w to, że rodzice magicznie rozwiążą swoje niesnaski. Ale jeszcze bardziej zdołowałoby mnie wyznanie jej prawdy. To tylko dziecko, które chciałoby żyć w normalnej rodzinie. Nie mieliśmy doczynienia z patologią ani nic w tym stylu, ale daleko nam od wzorowej, szczęśliwej rodzinki.

I Grace to dostrzegała. Dzieci widziały więcej niż się dorosłym zdawało. Niestety zapominali o tym równie prędko jak o swoich wtopach.

♟️

Lily naprawdę się postarała. Przygotowała dużo przekąsek. Nawet babeczki z Harry'ego Pottera i Przyjaciół. Zdecydowałem się na te z podobizną Zgredka.

Zawsze chciałem zjeść elfa. O jedno mniej marzenie do skreślenia z listy. Później planowałem konsumpcję Rossa, bo go nie znosiłem. Oby mi się nie odbił czkawką i niestrawnością.

— Siemano, mordy! Przyniosłem piwo! — zawył na powitanie Asher.

Jego głos kojarzył mi się ze starym mułem. Ale to tylko takie luźne spostrzeżenie. Posłałem mu miażdżące spojrzenie. Już raz Lily przez niego się upiła. Opieprzyłem go za to. Zastanawiałem się, czy jego skóra aż tak go mierziła, bo jak inaczej wytłumaczyć próby zmuszenia mnie do jej ściągnięcia. Całkiem skuteczne.

— Luz, nudziarzu. Tym razem mam tylko zerówki.

Rue spojrzała na mnie osobliwie. Czasami jej nie rozumiałem. W sumie przez większość czasu, ale mimo wszystko ją ubóstwiałem. Jej poczucie humoru totalnie do mnie przemawiało.

— No i prawidłowo. 

— Od czego zaczynamy? — spytał Wes, by odwrócić tor rozmowy.

W naszej paczce troszkę z niego mediator. Logiczne, że w sześcioosobowej paczce zdarzały się tarcia. On nierzadko negocjował warunki pokojowe. Zwłaszcza między mną o Ashem. Wesley to trochę Szwajcaria, taki neutralny grunt naszej grupy, bo reszta zawsze obierała strony.

— Jak to? Nie wiecie? — Ruelle uśmiechała się cwaniacko.

To zły omen.

— Maseczki! — krzyknęła Lily.

Zamknęła swój pokój na klucz i wrzuciła go za swój top.

Zero ucieczki, a skok w krzaki pod jej oknem to niezbyt genialny pomysł.

— Dwie żmije w jednym miejscu i są efekty — skwitowałem.

— Zapomniałeś się doliczyć, Dean — rzucił Ash, ale wbiłem mu łokieć w bok.

— Z racji, że to wasze pierwsze takie zarąbiste nocowanie, to możecie wybrać sobie zwierzątka.

Podały nam kilka paczek masek w płachcie. Wes wybrał lisa, Asher żyrafę, a ja i James pandy. Rue i Lily wziąły tygrysy.

Dziewczyny pouczyły nas jak to zrobić. Lily cyknęła kilka fotek.

— Na każdej jesteś naburmuszony — stwierdziła i wytknęła mnie palcem.

Co za bezczelna baba.

— To jego normalna mina — zażartował James. 

Wywróciła oczami.

— To niech ją zmieni, albo zrobi nienormalną.

Westchnąłem cierpiętniczo, ale spełniłem jej prośbę, by zaznać choć chwili spokoju. Uparta Lily była gorsza niż stado osłów.

Po godzinie znudziło nam się oglądanie serialu. A bardziej rzucanie w siebie popcornem. Ruelle się wściekła, bo kilka razy trafiłem ją we włosy. Zupełnie przypadkowo, oczywiście.

Wes ją obłaskawił. Pantoflarz. I zarządził zmianę rozrywki.

— Może wieczór wspomnień? To nasze wakacje przed ostatnią klasą, miło wrócić do początków — rzucił James.

Sentymentalne bzdety.

Kurde, zostałem przegłosowany, więc siedzieliśmy i wspominaliśmy pierwsze dni w szkole.

— Jezu, a pamiętacie jak Rue i Lily się prawie pobiły?

Wybuchnąłem śmiechem. To akurat mocne wspomnienie.

— Nie wiem, o co wam chodzi. Nic takiego nie było — wtrąciła Rue.

— Wtedy jak zabrałaś Lily pizzę — wtrącił James.

— Nauczka dla wszystkich, żeby nie zabierać mi żarcia — skomentowała wywołana do tablicy.

Pamiętałem dzień tej sprzeczki. Obie dziewczyny średnio za sobą przepadały, ale lubiły się z nami, więc spędzaliśmy razem przerwy i czas po szkole. Aż eskalacja nastąpiła, kiedy Lily oblała keczupem Rue za zabranie kawałka pizzy, który zaklepała. Do tej pory nie wiedziałem, czy to celowe, czy nie. Ale wywiązała się z tego śmieszna draka.

Finalnie omal się nie pobiły, ale Wes je rozdzielił. Zero zabawy z nim. A później Lily pożyczyła Ruelle zapasową bluzkę z logo szkoły i tak zaczęła się wielka przyjaźń i era siania terroru wobec nas.

Znów nastąpiła zmiana, bo Rue chciała pograć w pytania. Każdy kto odmówił odpowiedzi miał napić się łyka wody, a opróżniana szklanka to gwarancja przegranej. I przymus spełniania życzenia osoby, która pozbędzie się najmniej płynu.

Moja kolej, by zapytać Lily.

Przypomniałem sobie o śpiewanej przez nią piosence. Uznałem, że to czas na śledztwo. A rzeczowo na etap zbierania poszlak.

— Jesteś w kimś zakochana Lily?

Dziewczyna zawahała się. Zerknęła nerwowo na szklankę, później na Rue. Przyjaciółka wzruszyła ramionami.

— Tak.

Interesujące. Dlaczego nic mi nie powiedziała?

Nie byłem Ruelle, ale przecież mówiła mi o wszystkim. Trochę przykre, ale też nie wyjeżdżałem do niej z pretensjami, skoro sam trzymałem pewne tajemnice.

Następnie odpowiadała Rue. Jakaś pierdoła od Wesa. Zbyt wielką uwagę poświęciłem rewelacji Lily, żeby wyłapać przebieg gry.

— Dean! — krzyknęła mi do ucha Ruelle.

Naprawdę, z dnia na dzień nabierałem przekonania, że w poprzednim wcieleniu zdecydowanie wchodziła w szeregi wielorybów. Jazgotała z takim samym natężeniem decybeli, a może i je przewyższała.

— Japa, jestem obok ciebie, Sanders.

— Ale mnie nie słuchasz. Pierwszy strajk, jeszcze dwa i wylądujesz na liście — ostrzegła. — Jaki jest twój wymarzony typ dziewczyny?

— Sprawdzasz czy się nadajesz? — spytałem zadziornie.

— Raczej, czego unikać, żebyś się we mnie nie zakochał.

Wes parsknął śmiechem, reszta też. Oprócz Lily. Siedziała jakaś zmieszana, ale błyskawicznie się zreflektowała.

— Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznałem szczerze.

— No, nawet nie żartuj! Na pewno masz jakieś preferencje.

Boże, czy to właśnie robią laski na piżama party? Dyskutują o idealnych chłopakach? Co za strata czasu. Przecież znalezienie takiego odpowiednika to praktycznie nieosiągalne zadanie. Już zdałem sobie sprawę, czemu z chłopakami nie urządzaliśmy takich posiedzeń.

Taki słodki i naiwny kit to definitywnie nie nasz styl.

— Jak już muszę to takie dziewczyny jak laska Alexa mi się podobają. Nie że konkretnie ona, ale mam słabość do blondynek. Jest bardzo w moim typie, ale to dziewczyna Alexa, więc nie podbijam.

— To nowość. Ta zasadę weszła po Melody, czy przed? — spytał złośliwie Ash.

Wiedziałem, że tylko żartował, ale i tak mnie wkurzył. Miałem ochotę wstać i wyjść. I napisać mu na aucie, że jest dupkiem.

Swój swego poznał.

— Przestań szczekać, skoro gówno wiesz i o mnie i o Alexie i jak było z Melody — odpadłem rozgniewany.

— Jezu, stary, wyluzuj.

— To jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to po prostu zamknij mordę. Zamiast bredzenia wszystkiego, co ci ślina na język przyniesie.

Ash sapnął zirytowany. Atmosfera nagle zagęściła się o jakieś kilkadziesiąt stopni. Możnaby ją pociąć nożem. Obydwaj ciskaliśmy w siebie wzrokiem pełnym piorunów i błyskawic. Oraz kowadeł.

Chętnie bym na niego jedno spuścił. Możliwe, że wreszcie jakby dostał w ten durny łeb, to mózg by wyszedł ze stanu hibernacji.

Ale to tylko teoria. Ciekawe, czy ten organ w ogóle istniał w jego łepetynie.

Niestety, pozostało mi się ograniczyć do mentalnej przemocy wobec jego idiotyzmu. Wszystko z racji wysokiej nietolerancji przemocy. Nie wdawałem się w bójki, kiedy nic poważnie nie zagrażało temu, co kochałem.

Taka prosta reguła. 

— Dość, chłopaki. Ash daruj sobie, dobrze wiesz, że to drażliwy temat, więc przestań go specjalnie prowokować.

— Jasne, tatusiu. Już będziemy grzeczni — odparł Asher z lekceważącym tonem.

Czasami go nie znosiłem. Takie wybryki tylko mi o tym przypominały. Jego obecność to jak zabawa benzyną i zapalniczką. Wreszcie nastąpił wybuch, na który się zbierało.

Nie zamierzałem dawać mu się sprowokować, skoro wyraźnie go to rajcowało.

— Niedobrze mi. Muszę do łazienki — przerwała Lily i wybiegła z pokoju.

Albo mi się zdawało, albo łzy majaczyły się po jej policzku.

Oby to pierwsze.

— Zobaczę, czy na pewno wszystko w porządku — rzuciła Ruelle, kiedy wstałem.

Uprzedziła mnie zołza.

Wróciły po paru minutach. Lily wyglądała dobrze. Pewnie wcześniej mi się zdawało. Uspokoiła nas, że pewnie coś z jedzenia jej zaszkodziło i tyle.

Do końca wieczoru dyskretnie ją obserwowałem. Wolałem zachować pewność, że czuła się komfortowo, a nie udawała ze względu na nas.

A sprawiała wrażenie zdrowej i chaotycznej jak zwykle, więc z ulgą doszedłem do wniosków, że nie musiałem się tym zamartwiać. Niemniej, czyniąc jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziła. Dlatego zwracałem na nią uwagę przez resztę nocy.

🏐

#NSP_watt

Tiktok i Twitter: hematyt_
Instagram: hematyt_books

Hejka! Chętnie poczytam wasze opinie, co do rozdziału ❤

Buziaki! 🖤
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top