𝟐. Kocham cię.
LILY
🎨
To chyba niedobrze, że tak strasznie kręciło mi się w głowie. James i Rue włączyli jakąś piosenkę Lady Gagi, a ja chciałam zatańczyć! Wstałam i troszkę się zachwiałam. Może piwo i jakieś mieszanki Ashera to jednak kiepski pomysł?
Pieprzyć to, przynajmniej świetnie się bawiłam!
- Dean, zatańcz ze mną! - wołałam do przyjaciela, który siedział oparty o pień drzewa.
- Lily, nie przegięłaś trochę?
Foster wskazał na puste butelki, z czego cztery z nich opróżniłam sama. To wszystko przez Asha! Gdyby nie zachęcał, to bym nie wypiła.
- Przecież ty... - Chwila zawahania, bo zapomniałam, co chciałam powiedzieć. A, tak! Już mam! - Też pijesz.
Chłopak zakreślił palcem punkt na etykiecie. Zero procent.
Aha.
- Bezalkoholowe. Jestem samochodem, nie jestem idiotą - odparł, patrząc na mnie z politowaniem.
Wystawiłam mu język i potknęłam o własne stopy, ale udało mi się odzyskać równowagę.
- No, nie wiem, Dean. Na twoim miejscu uważałabym z takimi założeniami - wtrąciła się Rue. - Wszechświat lubi udowadniać, że się mylisz.
- Japa, Sanders.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No, weeeź, będzie fajnie - przekonywałam, uwieszając się jego szyi.
On tak ładnie pachniał. Trochę miętą zmieszaną z zapachem lasu.
- Nie, złaź ze mnie.
Odepchnął mnie od siebie, lekkim ruchem, ale coś poszło nie po mojej myśli, bo wylądowałam na ziemi.
- Nic mi nie jest! - Uniosłam kciuk ku górze, a Dean się nade mną pochylił.
- Sznurówki, Lily. Sznurówki.
Złapałam za ich końce, ale moja precyzja dziś słabo sobie radziła, przez co przerosło mnie to zadanie.
- Na litość boską, Allen.
Przyjaciel burknął coś pod nosem o niezdolnych do życia nastolatkach i zawiązał moje buty.
- Dziękuję, wciąż nie zatańczysz? - spytałam, patrząc na niego z uśmiechem.
- Nie.
- Dawaj, Lils. - Asher wyciągnął do mnie rękę, więc ją złapałam, a Rue z Wesem kołysali się w rytm muzyki.
Dean wrócił na swoje miejsce pod drzewem i wyjął telefon. Musieliśmy trochę ściszyć głośnik, żeby nikt nas nie znalazł. Szczególnie znajomi. Chcieliśmy pobawić się tylko w naszym gronie.
Już praktycznie czułam smak wakacji na języku, cóż, był zabarwiony goryczą, ale to pewnie wina procentowych trunków.
Asher okręcił mnie wokół własnej osi. I trochę zawirowało mi w głowie. Nie przejęłam się tym jednak, po prostu bawiłam się z przyjacielem. Podczas, gdy Rue z Wesem się migdalili. Zazdrościłam jej.
Też bym tak chciała z Deanem. Boże, byłam taka żenująca. On nawet na mnie nie pa...
Patrzył na mnie. Inaczej niż normalnie, czy coś sobie uroiłam?
- I want your love and I want your revenge! - wykrzyczałam, słysząc jedną z bardziej ikonicznych piosenek.
- Allen, przestań fałszować, moje uszy tego nie wytrzymają - wypiszczał Jamie.
Zaczęłam się jeszcze głośniej drzeć i podeszłam bliżej przyjaciela.
- Nie znoszę cię.
- Też cię kocham!
James wystawił mi środkowy palec.
- Nie bądź niemiły!
Później przestałam ogarniać rzeczywistość i w mojej głowie powstał jakiś dziwny kocioł. Sądziłam, że przestanę myśleć o Deanie, ale jakimś cudem stanowił podstawę tych niedających spokoju przemyśleń.
- Będę rzygać.
W następnej chwili pochyliłam się nad śmietnikiem i zwróciłam zawartość żołądka.
Nigdy więcej.
- Przynieś jej wody, Ruelle.
- Tu nie ma wody, stary. Została tylko butelka Heinekena.
- Uuu, ja bym się napiła! - wtrąciłam się, ale szybko pożałowałam tego dynamicznego poderwania. - Jednak nie.
Ponownie zwymiotowałam.
Dean przytrzymał mi włosy, a mnie przeszedł dreszcz. Nie lubiłam, gdy mnie tak niespodziewanie dotykał. Nie mogłam się przygotować, a teraz naprawdę ubolewałam nad tym, że poluzowałam sobie z alkoholem, którego nie wolno mi pić.
Boże, oby mnie nie zamknęli za to do więzienia! Przecież picie przed dwudziestym pierwszym rokiem życia było nielegalne!
A poza tym rodzice mnie zatłuką.
- Dobra, to chyba koniec na dzisiaj?
- Wy się zbierzcie do kupy, a ja odwiozę Lily do domu, jej już wystarczy - poinformował Dean.
- Pojadę z tobą, żeby nie napaskudziła na siedzeniach.
Idź sobie, Rue! Kocham cię, ale będę sama z Deanem. Akysz!
- Okej.
Ech, wiedziałam. Życie byłoby za pięknie.
Odsunęłam się od kosza i ruszyłam przed siebie. Po dwóch krokach moja stabilność wyszła na baaaardzo długi spacer, bo nie zdołałam się na nich utrzymać.
Bliskie spotkanie z chodnikiem wydawało się nieuniknione.
Znów błąd. Poczułam ciepłe dłonie pod kolanami, a następnie dryfowałam w powietrzu. Dean mnie niósł. Zarzuciłam ręce na jego szyję i oparłam głowę o jego ramię.
- Jesteś najlepszym przyjacielem.
- Hej, a ja?
- Nie masz do mnie podjazdu, Rue. Powinnaś już to wiedzieć - odezwał się chłopak, a jego głos był łagodny i cichy.
A mnie strasznie chciało się spać, ale starałam się nie odlecieć. Niewiadomo, kiedy aż tak bym się do niego zbliżyła.
Zapewne nigdy, bo tylko się przyjaźniliśmy. Lecz w jego ramionach czułam się cholernie na miejscu i najchętniej bym się z nich nie ruszała.
Przyjaciel ułożył mnie na siedzeniu i nagle się odezwał.
- Rue, lepiej ogarnij resztę. Jesteś w najlepszym stanie. Jak przyjadę to odwiozę też was, już w sumie późno. A jutro mamy siłownię.
- Przecież oni tam zdechną.
- Z chęcią to obejrzę.
- Jak Wes coś odwali, to nagrywaj.
- Masz to jak w banku.
Ruelle podziękowała Deanowi, uprzednio zapięła mi pasy. Usiłowałam dokonać tego sama, ale nie trafiałam. Więc odpuściłam.
- Co ją tak wzięło? Zwykle w ogóle nie pije, tylko tamci alkoholicy się nawalają.
- Nie mam pojęcia, Dean. Chyba po prostu trochę przesadziła. To nic takiego.
Czy on się o mnie troszczył?
- Uważam inaczej. Ostatnio jakoś dziwnie się zachowuje, ale nie umiem wybadać czemu.
- Porozmawiam z nią - obiecała przyjaciółka i zamknęła drzwi od mojej strony.
- Dzięki, Sanders.
- Do usług, Foster.
Przez drogę panował irytujący bezgłos. Poczułam się nieswojo. Z jednej strony rozpierała mnie energia, aczkolwiek w żyłach krążyło też zmęczenie.
- Nie odlatuj, Lily. Okej?
- Mhmm.
Odleciałam.
Na chwilkę przysnęłam, bo Dean niósł mnie do domu. Postanowiłam udawać, bym przypadkiem sama nie musiała fatygować nóg.
- Dean, co się stało? - moja mama nas przyłapała.
Gównianie. Miałam przerąbane.
Przekroczyłam godzinę policyjną, bo szkoła jeszcze trwała. A mrok na zewnątrz sugerował mega późną porę. Nie upiłam się na tyle, by urwał mi się film, ale w takim stopniu, żebym uświadomiła sobie w jak ogromne bagno wdepnęłam.
- Nic takiego, bardzo przepraszam, ale uczyliśmy się na zaliczenie z matmy i trochę się zasiedzieliśmy.
Krył mnie.
- Niezła próba, chłopcze.
O nie. Tata wcześniej wrócił.
- Naprawdę, bardzo mi przykro, obiecuję, że następnym razem to się nie powtórzy.
- Dean, jesteś lojalnym przyjacielem, ale z Lily już zdaliście wszystkie przedmioty, a poza tym wysłała nam SMS, że tutaj będzie cytat: strasznie się schlałam, sorki.
- Oczywiście, pomijając błędy ortograficzne - uzupełniła mama.
- Och. Cóż, ja... Lily...
- Nie kłopocz się. Dziękujemy, że ją przyprowadziłeś, dobrze, że chociaż ty masz głowę na karku.
- Jasne.
Och, błagam. Deanowi samemu zdarzało się wypić, ale nigdy nie więcej niż nieznaczna ilość alkoholu.
- Zaniesiesz ją na górę?
- Pewnie.
Przyjaciel sprawnie pokonał schody i wszedł do mojego pokoju. Ułożył mnie na łóżku, zdejmując mi trampki oraz związał mi włosy w kucyka.
- Śpij dobrze, imprezowiczko - rzucił nieco rozbawionym tonem.
- Yhym.
Miękkość poduszki niemal natychmiast mnie przyciągnęła. Weszłyśmy w korelację na zasadzie magnesu z przeciwnymi biegunami. Nic nas nie mogło rozdzielić.
Przebudziłam się koło czwartej w nocy. Boże, moja buzia to zasrana Sahara! Tak okropnie chciało mi się pić, że pochłonęłam pół butelki wody i prawie w ogóle nie pomogło. W moim przełyku rozpętało się piekło, a Lucyfer osobiście dźgał mnie rozżarzonymi węgielkami.
Chwyciłam za telefon, żeby podziękować Deanowi. Klawiatura rozmazywała mi się przed oczami, więc nacisnęłam mikrofon i zaczęłam swój wywód.
- Hej, Dean. Dzięki, że zniosłeś mnie do pokoju i że trzymałeś mi włosy i że wziąłeś mnie na ręce, bo nie dałam rady iść. I w ogóle za pomoc. Jesteś cudowny. Kocham cię.
Puściłam przycisk i głosówka się wysłała, a ja poszłam dalej spać.
🖌
Po południu, kiedy już głowa współpracowała z grawitacją, starałam się przełknąć wstyd i zejść na dół. Czułam się całkiem spoko, bo mama przyniosła mi tabletki i mnóstwo wody, a sen też pozytywnie zadziałał.
Psia mać, że też to musiała być sobota. Zarówno mama jak i tata nie pracowali.
Świetnie, kto wybrał piątek na najlepszy dzień na imprezę w parku?
Oczywiście, że Lily.
Kto teraz miał przewalone?
Naturalnie, że Lily.
Kto zaczął żałować tego wypadu?
Na pewno nie Lily, bo to jeden z lepszych wieczorów, jakie ostatnio miałam.
- Oooo, kto to raczył wstać?
Zaczynamy.
- Lilianno Marianne Allen!
No to przegwizdane po całości.
- Czeeeść, moi najdrożsi rodzice - rzuciłam z niesamowicie uprzejmym uśmiechem. - Możecie nie krzyczeć?
- Nawet się nie waż. Masz poważne kłopoty, młoda damo.
Tata obdarzał mnie tylko takim wspaniałym określeniem, kiedy chciał wzbudzić poczucie winy.
Misja zakończona sukcesem, staruszku.
- Lily, co ci strzeliło do głowy! Masz siedemnaście lat! Co to w ogóle za niedorzeczny pomysł, żeby sięgać po alkohol. Zwariowałaś już całkiem?
Tata pogładził mamę po ramieniu.
- Spokojnie, Dora. Lily, bardzo nas rozczarowałaś. Nie będziemy ci prawić kazań o szkodliwości używek, bo doskonale o tym wiesz. Podjęłaś decyzję i teraz będziesz musiała się z nią zmierzyć, przyjmując konsekwencję.
Rozumiałam to. Popełniłam błąd i zakłopotałam się, bo zawiodłam rodziców. I to mnie bolało najbardziej, że roztrzaskałam ich zaufanie.
- Wiem.
- Jesteś uziemiona, Lilianno. Masz szlaban na telefon, telewizję, laptopa, IPada, wszystko. Piloty i sprzęty przynieś do nas do sypialni. Również nie możesz nigdzie wychodzić, oprócz szkoły. Przez trzy tygodnie - skwitował tata.
Trzy tygodnie bez przyjaciół?
SERIO?
To będzie istna mordęga.
Uzależniłam się od mojej paczki. Od głupoty Ashera, paplaniny Wesa, żartów Jamesa, a co najważniejsze od Deana i Rue, z którymi ciągle rozmawiałam.
Tata mnie testował. Intuicja podpowiadała mi, żeby zachować się pokornie i nie przeciągać struny.
Głupio mi, że aż tak się upiłam. Nie powinnam była ulegać namowom Asha, tylko posłuchać Deana, który mi to odradzał.
Raz w życiu się zdarzyło, że miał rację.
I akurat raz go nie posłuchałam.
Poważnie? Poważnie?
- Rozumiem. Zaraz przyniosę swoje rzeczy. Ale co z pracą?
Rodzice wymienili spojrzenia.
- Możesz chodzić.
- Dziękuję! - przytuliłam ich mocno.
- Naprawdę bardzo mi przykro. Obiecuję, że to tylko jednorazowy wyskok!
Reszta soboty minęła mi na sprzątaniu. W żółwim tempie, bo jednak kac na tylko takie mnie aktualnie stać. Żeby chociaż trochę odzyskać w oczach rodziców postanowiłam ogarnąć dom. Wyszorowałam kuchnię, a nawet łazienkę, czego nienawidziłam. I liczyłam, że to skróci karę.
- Córa, to nie anuluje szlabanu.
Szlag! Nie mogłeś powiedzieć tego wcześniej??
- Nie o to mi chodziło.
- Bardzo to doceniamy, kochanie.
- Jesteście okropni - stwierdziłam.
Czerpali radość z mojego cierpienia. Co to za rodzice? Ich dziecko przechodziło katusze, a oni zwyczajnie to sobie obserwowali.
B e z c z e l n o ś ć.
- Sama na to zapracowałaś.
Słuszna uwaga, niemniej rozdrażniła mnie.
- Mike, daj jej spokój. Możesz iść do siebie, Lily.
- Jestem ułaskawiona? - zapytałam z nadzieją.
- Śnij dalej, kwiatuszku.
No nie. Tego wystarczy! Przysięgał, że przestanie mnie tak nazywać.
Co za kłamczuch!
- TATO!
- CÓRKO!
Mama trąciła go w ramię.
- Przecież je lubisz.
Wcale nie. Przypominało mi, że w podstawówce rówieśnicy dokuczali mi właśnie przez to, że tata mnie tak przy nich określił. Wtedy poznałam Asha. Jako jedyny oszczędził sobie drwin i bronił mnie przed nimi. A ja za to rysowałam mu jego ulubione postaci z bajek, a później z komiksów DC.
Obecnie nie trzymaliśmy się tak zażyle jak kiedyś. Moimi najlepszymi przyjaciółmi byli Dean i Ruelle, ale z Asherem zawsze będzie łączyło mnie coś specjalnego. Nie zapominało się o pierwszych, prawdziwych kumplach.
- Jestem na nie za duża.
- Nie bądź uparciuchem, zawsze będziesz moją małą córeczką. Naprawdę ci to przeszkadza? - dopytał tata.
Jeju, patrzył na mnie ze smutkiem. Nieudolnie go ukrywał.
- Nie, tylko się droczę.
Uśmiechnął się pogodnie i poczochrał mi włosy.
- Wiedziałem, że to kochasz, kwiatuszku.
Czasami rodzice rozbudzali we mnie gen psychopaty. Ale dla zabawy jeszcze nie dałam mu się uaktywnić.
Ciekawe, co się stanie, kiedy za kilka lat eksploduje i wybije pół populacji?
Cóż, przekonamy się.
A właściwie, kto przeżyje to to odkryje.
Boże, ale byłam zabawna i na dodatek jeszcze rymowałam! Prawdziwy człowiek renesansu.
Gapienie się w sufit znudziło mi się po godzinie. Mogłabym poczytać, lecz póki co literki mi się rozmazywały, więc ta aktywność odpadała. Plus, sięgałam po nią w akcie ostatecznej desperacji.
Dzwonek do drzwi! Pobiegłam je otworzyć, bo najwyraźniej to jedyna rozrywka, jaką dysponowałam.
- Do zobaczenia, Dean. Lily ma szlaban i nie może spotykać się z przyjaciółmi.
Popatrzyłam na mamę z naganą.
- Takie są za-sa-dy.
- Mogę tylko coś powiedzieć, Lily? Obiecuję, że to zajmie chwilkę.
- Niech będzie.
Wyszłam na werandę i zamknęła za sobą drzwi.
- Dostałem twoją głosówkę.
NIE. NIE. NIE.
Myślałam, że to tylko mi się śniło. Boże, co za ogromne upokorzenie.
Jak ja się z tego wykręcę? Może udam, że mdleje? Wtedy o tym zapomni! Tak, to jakiś plan.
Melodramatyczny, lecz lepszy rydz niż nic.
- Och, serio?
- Nie musisz mi dziękować, Lily. To drobiazg. I też cię kocham. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - odparł i uścisnał mnie.
Musiał dodać to ostatnie zdanie. Już było tak wspaniale!
Ale dzięki Bogu, że tak to odebrał.
- Jasne, przyjaciółką.
- Ale jeśli komuś to powtórzysz, to się wyprę. Mam reputację.
Wywróciłam oczami, przerywając przytulasa. Bo każda jego bliskość to zagrożenie dla mojego serca.
- Gdzieżbym śmiała! - odpowiedziałam rozbawiona.
Staliśmy przez moment, opierając się o barierkę. Czułam między nami napięcie.
Nie romantyczne, ale też nie platoniczne.
Coś więcej niż przyjaźń, ale mniej niż miłość.
Czułam się zawieszona w strefie bez nazwy. A wzrok Deana wcale nie pomagał, mój z pewnością także.
Bo przyjaciele patrzyli tak na siebie nie patrzyli.
Tylko co z tego, skoro on i tak mnie nie chciał?
🎨
#NSP_watt
*Lady Gaga - Bad Romance
Twitter i Tiktok: hematyt_
Instagram: hematyt_books
Hejka! Dajcie koniecznie znać, co sądzicie!
W następnym rozdziale w końcu troszkę więcej światła padnie na Deana, bo to jego perspektywa.
Buziaki! 🖤
Julka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top