𝟏. Tylko przyjaciele
PART I
WILDEST DREAM
LILY
🎨
Ostatnie miesiące przed wakacjami zapowiadały się na naprawdę genialną zabawę z przyjaciółmi, dopóki nóż nie wbił mi się w zdradzieckie serce i oznajmił nieprzyjemną prawdę.
Zorganizowane przez galerię sztuki Chaos Art wystawa prezentowała się znakomicie. Fakt, że dołożyłam swoje w jej przygotowaniu nieco wpływał na moją opinię.
Ale wyszło po prostu nieziemsko!
Obrazy zawieszone na ściankach, a obok nich księgi, by goście mogli spisać swoje interpretacje. Jedzenie, nawiązujące do naszego głównego artysty — Marcusa Martina. Gwiazda jeszcze się nie pojawiła, ale podejrzewałam z Ophelią, że za niedługo się zjawi. Całe dzisiejsze przedsięwzięcia okazało się dużym sukcesem, powinnam się cieszyć.
Ale było odwrotnie. A to wszystko przez niego.
Zgadywałam, że po prostu nigdy nie sądziłam, że w wieku osiemnastu lat doświadczę złamanego serca. Wbrew głupim przesądom uważałam, że to właśnie ja będę ich łamaczką.
Byłam śliczną dziewczyną z długimi, brązowymi włosami, miałam dobre stopnie, fajny charakter i piastowałam funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego z zamiarem ubiegania się o reelekcję.
Nie brakowało mi ambicji, by stanąć w szeregach elity szkoły.
A mimo tego, zawód dopadł mnie na starcie. Zupełnie niespodziewanie zakradł się do mnie i udzielił pierwszej lekcji: nigdy nie bądź zbyt pewna siebie.
Niedawno uświadomiłam sobie, że zakochałam się w moim najlepszym przyjacielu. To stało się totalnie samo, zaskoczyło mnie i nie wiedziałam, jak się z tym uporać.
To nie tak, że Dean był kimś, kto zlekceważy moje uczucia. Byłam przekonana, że by tego nie zrobił. Ale nie zaliczał się do grona przeuroczych chłopaków. Odwrotnie, daleko mu do ideału. Najczęściej zostawiał dziewczyny, kiedy wreszcie mu się znudziły.
Dlatego tak złym pomysłem było powierzenie mu swojego serca.
Nie zauważyłam, kiedy to zaczęło się dziać. Inaczej, zdecydowanie i z całą mocą zastopowałabym to. Utrzymała naszą relację na przyjacielskiej stopie. Ale nagle jego przytyki stały się mniej deprymujące, żarty zabawniejsze, głos wzbudzał stado motyli w brzuchu, a uśmiech odbierał zmysły.
Obezwładnił mnie, rozbroił i całym sobą zmusił, bym go pokochała, co też zrobiłam. Jak największą naiwniaczka zakochałam się w tej manierze, a on nie zaszczycał mnie, chociażby, okruszyną uwagi, na jakiej mi zależało — tej romantycznej, gdzie będzie udawał, że byłam najpiękniejszym widokiem dla jego oczu.
Ale nim nie byłam.
Bo Dean Foster miał mnie tylko za przyjaciółkę.
Nagle to słowo stało się moim znienawidzonym, bo przestało mi wystarczać. Miałam paczkę przyjaciół i przyjaciółek, ale z nich wszystkich to Dean był tą bezpieczną przystanią.
Więc nic dziwnego, że odrzucenie, nawet jeśli niewypowiedziane mnie bolało. Nie łudziłam się, że dla mnie zmieni swoje podejście. Nie postąpi tak. Dean się nie zmieni, tylko z mojego powodu. Nie zaliczyłam się do naiwniaczek, które ośmieliły się na takie założenie.
Dean to Dean.
Ten wieczór był dla mnie trudny. Musiałam udawać, że jego widok z inną dziewczyną wcale mnie nie ruszał. To wierutne kłamstwo. Wpełzł do mojego umysłu i zadawał rany, boleśniejsze niż te cięte sztyletem. Roztrzaskał moją nadzieję, że może jednak się myliłam.
Ale nie, potwierdziłam tylko to, że znałam go na wylot. Dlatego zostałam zmuszona, by podjąć szaloną grę pozorów. Utrzymać przed nim przyjacielską maskę. Szło mi świetnie, do czasu, gdy nie pocałował tej rudej wydry.
Wtedy czar prysł i pobiegłam do łazienki, by nikt nie ujrzał moich żałosnych łez.
Przeszłam do wnęki za kabinami i zsunęłam się na posadzkę. Załkałam cicho.
To nie powinno mnie obchodzić, ale obeszło. I to piekielnie.
Dlaczego pozostawałam dla niego niezauważalna?
Nigdy nie czułam się niewidzialna. Aż do teraz. On mnie taką uczynił. Z popularnej dziewczyny, przewodniczącej, cheerleaderki, artystki, stałam się nikim wyjątkowym.
Nie znosiłam tego, że z taką łatwością degradował mnie do roli przyjaciółki i niwelował szanse, bym wzniosła się w hierarchii.
Drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wpadła blondynka, ubrana w obcisłą grantową sukienkę do kolan i z spływającymi kaskadami lokami.
Zatrzymała się w pół kroku. Pewnie usłyszała mój lament.
— Hej, wszystko w porządku?
— Jasne! Po prostu zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w kimś, kogo nigdy nie będę mieć.
Nie miałam pojęcia, dlaczego zwierzałam się obcej lasce. Ale już mi to wisiało. To mój problem — emocje brały nade mną górę w większości przypadków. Właściwe zawsze impulsywność przeważała nad rozsądkiem.
— Och, przykro mi. Jesteś pewna, że nie ma nawet małej szansy?
Wydawało mi się, że skąd znałam tę dziewczynę. Na sto procent już ją gdzieś widziałam. Nienawidziłam tego uczucia rozpoznania kogoś, ale bez konkretniej wiedzy skąd. Aktualnie zaczęło mnie to dręczyć.
— Nie. Wiesz, on nie szuka dziewczyny. I jestem Lily, trochę głupio mi omawać problemy sercowe bez przedstawienia się — rzuciłam na rozładowanie atmosfery.
— Jestem Gabrielle. — Uścisnęła mi rękę.
— I wiesz, to typowy przykład z romansów. Może zostaniesz jego wyjątkiem? — dodała z błyskiem w oku.
— Wierz mi, chciałabym. Ale to raczej mało prawdopodobne — przyznałam niechętnie.
Moja nadzieja więdła powoli, ale sukcesywnie. Dean wraz ze swoimi dziewczynami się o to starał.
— Ale nie niemożliwe. Jeśli są jakieś szanse to może warto wziąć je pod uwagę?
Pokiwałam głową.
— Może.
— Wiesz... Przepraszam na moment.
Zakłopotanie wymalowało się na jej twarzy, ale wyparowało, kiedy odebrała telefon. Nagle jej usta wykrzywiły się w promiennym uśmiechu, a wisiorek w kształcie słońca na jej szyi mógł spokojnie konkurować o miano bardziej błyszczącego przedmiotu, co podkreślał szczery uśmiech. Jej cała postawa się zmieniła, stała się swobodniejsza i bardziej naturalna. A uśmiech prawdziwy. Mogłam się założyć o milion, że w taki sposób uśmiechała się do swoich bliskich, a nie do nieznajomych.
— Tak, Alex. Nie, dopiero przyszłam, zaraz przyjdę. Możesz przestać? Jesteś nie do zniesienia. Tak? A ja ciebie już mam dość.
Kurde, mogłaby kulturalnie włączyć na głośnik, przecież też tam byłam i chciałam wiedzieć, o czym gadali. Ponadto, jej mina sugerowała, że totalnie miała coś innego na myśli niż mówiła.
Bo jak możesz mieć dość osoby, której głos wywołuje taki wzrok?
A jej jasno podpowiadał, że była zakochana. Po uszy i ze wzajemnością.
Szczęściara.
— Wybacz, Lily. Ale muszę już iść, bo mój chłopak strasznie się niecierpliwi. Trzymam kciuki, że twoja sprawa rozwiąże się jak najlepiej! — odparła i mnie przytuliła.
A później żwawo wyszła z łazienki. Coś podejrzewałam, że nie tylko jej chłopak się niecierpliwił.
Ej. Moment.
Alex. Gabrielle.
Już mi zaświtało, skąd ją kojarzyłam.
To dziewczyna Alexa Hayesa. Syna mojej szefowej i kuzyna Deana. Ale obaj byli w separacji, by to niedojrzałe ćwoki, które nie potrafiły wyjaśnić sobie nieporozumienia i wykształcili jakąś posraną potrzebę rywalizacji.
Przeszli z najlepszych przyjaciół do największych rywali.
To przykre, że przez dziewczynę to zniszczyli. Chciałbym, żeby się pogodzili. Lecz na tym etapie to pozostaje w sferze marzeń. Obaj to uparte osły, obstające przy swoim.
A Dean to dodatkowo dumny głąb, więc po tym, jak przeprosił Alexa raz, kiedy ten był cały wkurzony, uznał, że to pierwszy i ostatni raz jak się ugiął.
Doprowadziłam się do porządku, zanim wyszłam. Misja na resztę wieczoru to unikanie Deana. Z pozoru nieskomplikowane, ale miałam dziwną tendencję do znajdowania go, nawet w tłumie. Jakbym z góry wiedziała, gdzie się znajdzie. Intuicja mi to dyktowała i sprawdzała się zawodowo.
Kiedy wyszłam z łazienki, zobaczyłam Deana. Znów z tamtą laską.
Jednak nie warto, Gabrielle.
Ta szansa przepadła, bo absolutnie się nie pogrążę, by pomyśleć, że Dean Foster potraktuje poważnie związek. Dla niego to jedynie zabawa.
Igranie z uczuciami stanowiło jego codzienność. A ja nie chciałam, żeby zadrwił ze mnie i tego, co działo się wewnątrz mojego serca.
Dobra. Ogarnij się, Lily. Koniec użalania się nad sobą.
Pani Hayes przywołała mnie ręką.
— To właśnie Lily, jest bardzo utalentowaną, młodą artystką.
Poczułam ciepło na sercu, kiedy przedstawiła mnie MARCUSOWI MARTINOWI!
— Chętnie obejrzę jej pracę. Może kiedyś będziemy mieli wspólną wystawę. Ophelia nie może się ciebie nachwalić — zaznaczył malarz.
Ledwo mogłam oddychać w jego obecności. Imponowały mi jego dzieła i interpretacje danych stylów.
Wdech i wydech, Lils. Wdech i wydech.
Nie zapominaj o tym, bo będzie przypał.
— To bardzo miłe, dziękuję i to byłoby totalne spełnienie marzeń! — pisnęłam, nie mogąc ustać w miejscu. — Przepraszam, to przez te emocje. Nie mogę uwierzyć, że serio z panem rozmawiam!
— Nie przepraszaj, kochanieńka. Rozumiemy, co to znaczy poznać swoich idoli — uspokoiła mnie Ophelia i pogładziła moje ramię.
Uśmiechnęłam się szeroko. Boże, chrzanić Deana! Rozmawiałam z Martinem. Artystą, którego prace uwielbiałam nad życie i poniekąd był moją inspiracją.
— Trzymaj się, Lily — rzucił Martin i poklepał mnie po ramieniu.
AAAAA! Miałam ochotę płakać ze szczęścia i smutku. Te wieczór to definicja ambiwalencji.
🖌
Dzwoneczek: Wpadniesz na noc?
Mgiełka: Jeszcze pytasz, zaraz będę!
Ostrożnie pojechałam pod dom i dałam znać mamie, że przyjaciółka zostanie na noc. Przebrałam się w piżamę i rzuciłam się na łóżko. Parszywy dzień.
Wszystko przez Deana. Gdybym nic do niego nie czuła, byłoby znacznie łatwiej.
— Hejka… Jezu, co się stało? — Poczułam jak przyjaciółka kładzie się obok mnie i przyciąga do uścisku.
— Dean… — wyszlochałam, a Rue westchnęła.
— Och, skarbie. — Objęła mnie szczelniej.
Zrozumiała. Nie siliłam się na wyjaśnienia, a przyjaciółka ich nie potrzebowała. Wiedziała od razu. Jako pierwsza przejrzała moje uczucia, jeszcze zanim sama je rozgryzłam. Dlatego to moja najlepsza kumpela.
— Dlaczego w nim?
— Zaufaj mi, zadaję sobie to samo pytanie, odkąd się przyznałaś — rzuciła żartobliwie.
Zachichotałam lekko. Ale to było żałosne, rozpaczałam przez chłopaka.
— Nie mam u niego szans, Rue — odparłam smutno po chwili.
Przyjaciółka głaskała mnie po włosach i ułożyła sobie moją głowę na kolanach.
— Zapomnij o nim, Lily. To dupek, jakich mało.
— Jest twoim przyjacielem! — wytknęłam jej.
— Tak, nigdy mu tego nie mów, ale uwielbiam go. Jednak to nie zmienia faktu, że jest dupkiem dla wszystkich dziewczyn, z którymi się umawia. Ostatnie czego, chcę to, żebyś była jedną z nich.
Ruelle zagroziła mi palcem. Ta jej relacja z Deanem była zabawna. Nieustannie sobie dokuczali, ale równocześnie wskoczyliby za sobą w ogień.
— Nie jest dupkiem.
Jakaś niezrozumiała część mnie odczuwała potrzebę, by go bronić. Nawet jeśli sama wiedziałam, że potrafił być palantem.
Ale nie był nim dla mnie. A przynajmniej nie w takim stopniu jak dla reszty.
— Wcale. Foster to ostoja życzliwości. Normalnie facet ideał, nic tylko się za niego brać — zironizowała.
Uderzyłam ją w ramię.
— Żebyś wiedziała! — fuknęłam zirytowana.
Dean miał wady, ale jego zalety zdecydowanie przeważały.
W pierwszej klasie, kiedy Charlie mnie rzucił, kompletnie się załamałam. Nadal bolało mnie, że odrzuciło go zaangażowanie z mojej strony. Dlatego zostawił mnie dla lepszych przeżyć.
Wtedy, gdy Dean się dowiedział natychmiast do mnie przyjechał i przez cały wieczór zapewniał, że bez problemu obije mu mordę za to, że mnie zranił. Koniec końców, zabrał mnie na maraton Gwiezdnych Wojen, choć sam ich nie cierpiał.
To on pocieszał mnie najbardziej. Nie Ruelle, nie mama.
Dean Foster przyjął rolę mojej prywatnej niani i pilnował, bym przeszła przez to zerwanie na własnych zasadach i w zgodzie z sobą.
A to tylko jedna z wielu sytuacji, gdy mi pomógł i był nieocenionym wsparciem.
— Daj spokój. Widzisz go to jak chcesz go widzieć, a nie jaki jest naprawdę — wytknęłam jej zirytowana.
— To ty go idealizujesz, Lily. To, że jest w porządku przyjacielem, nie jest równoważne z byciem dobrym chłopakiem.
Okej, mogła mieć odrobinkę racji. Ale, hej? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto czasami nie dorabiał sobie ideologii do swoich marzeń.
Wiedziałam, że Ruelle przemawiała rozsądnie. Związek z Deanem to niemal stuprocentowa gwarancja bolesnego rozstania i cierpienia. Ale moje serce łudziło się, że te kilka procent przechyli się na moją korzyść.
— Dobra, koniec o nim. Ale Lily?
— Hm?
— Pamiętaj, co mi obiecałaś — przypomniała mi przyjaciółka.
Uniosłam lekko kąciki ust.
— Tak, wiem. Zakochać się na serio tylko w kimś, dla kogo będę całym światem.
Rue pokiwała głową z aprobatą.
— Dokładnie tak. Więc cieszmy się, że Dean to tylko zauroczenie, które ci przejdzie — stwierdziła przyjaciółka i wyjęła pudełko z maseczkami w płachcie.
— Jasne — skłamałam.
Będziesz musiała mi wybaczyć Ruelle, ale choć trudno mi się do tego przyznać to, to raczej nie minie. Chociaż byłoby mi o wiele bardziej na rękę, gdybym po prostu zdołała wyłączyć te uczucia względem niego. A z dnia na dzień kotłowały się z coraz większym natężeniem i doprowadzały do tsunami emocji, których nie potrafiłam powstrzymać.
Wybrałyśmy kształt lisków i szybko ogarnęłyśmy twarze, by nałożyć maseczki i przyjaciółka wyszykowała się do spania.
— Lily! Masz gościa! — zawołała mama z dołu.
— Zapraszałaś kogoś jeszcze? — spytała Ruelle.
— Nie, sprawdzę kto to.
Zbiegłam na dół. W piżamie w zebry i z maseczką lisa na buzi.
— Dean? — sapnęłam zaskoczona.
— Hej, przyniosłem twój szkicownik. Zostawiłaś u mnie w aucie.
Nie wstydziłam się, że przyłapał mnie w tej komicznej wersji. To nie pierwszy raz, kiedy mnie taką zobaczył.
— Dziękuję, nie musiałeś.
— Daj spokój, wiem, jak świrujesz bez niego — rzucił rozbawiony, opierając się o framugę drzwi.
Wyglądał genialnie. Czarne dresy, biała koszulka spod której widać jego mięśnie i nieco poplątane włosy.
— Wcale, że nie. To ty świrujesz, świrze.
— Cokolwiek daje ci spać w nocy.
Parsknęłam oburzona, a Dean odepchnął się od drzwi i nachylił nade mną. Nasze nosy prawie się stykały, a ja nie potrafiłam normalnie wziąć oddechu.
A on po prostu poprawił mi maseczkę, która wpadała mi do oka.
— Wyglądasz zabawnie — skomentował. — Do jutra, Lils. Śpij dobrze.
Pożegnał się z moją mamą i wyszedł.
Tak po prostu sobie poszedł.
Wyglądasz zabawnie.
Z jakiegoś powodu ta uwaga mnie ubodła.
— Może jednak coś z niego będzie? — stwierdziła Ruelle i pociągnęła mnie na górę.
Resztę wieczoru spędziłyśmy z jakimś horrorem. Nie przypadł mi do gustu, więc w tym czasie oddałam się rozmyślaniom o Deanie.
Mama powtarzała mi, że miłość to specyficzne uczucie, nigdy nie wiadomo na jakim gruncie rozkwitnie. I miała rację.
Bo w najśmieszniejszych snach nie przypuszczałam, że to będzie właśnie Dean.
To było tak abstrakcyjne. Jednego dnia spędzałam z nim czas, wszystko było w standardowym porządku. A o poranku obudziłam się z chaosem w głowie, bo udało mi się odkryć, że czułam do niego coś więcej.
Znacznie więcej aniżeli chciałam.
Tylko przyjaciele.
Tym byliśmy. Ni mniej, ni więcej. Jedynie i aż tyle.
Próbowałam sobie wmówić, że to samo przejdzie.
Ale nie przechodziło, a punktem odniesienia w moich pracach stawał się Dean. Dlatego to, że przywiózł mój szkicownik było niebezpieczne.
Znajdowało się w nim mnóstwo kartek z obrazami, które poniekąd nawiązywały do niego, albo stricte przedstawiały jego.
Zachowałam się nieostrożnie. Musiałam obowiązkowo pilnować swoich rzeczy z większą starannością. Bo Dean wreszcie zorientuje się o moich uczuciach i wtedy będę miała prawdziwy problem.
Obawiałam się też, jak moja sytuacja wpłynęłaby na bliskich.
Z Rue zbliżyłam się dopiero w pierwszej klasie liceum, gdy rywalizowałyśmy o miejsce w drużynie cheerleaderek. I przyjęto nas obie. Ale nasza paczka to więcej niż ja, Dean i Ruelle. To też James, Wes i Asher. Razem tworzymy zgraną bandę, więc ostatnim czego pragnęłam to zniszczenie tej harmonii między nami. Foster już awanturował się, gdy Rue i Wes się zeszli.
Podejrzewałam, że głównym powodem jego niechęci była obawa, że jeśli by zerwali to będę straszne kwasy i nasze relacje ulegną rozpadowi.
Dzięki niebiosom, to nie nastąpiło. Bo spotykali się do teraz i byli obrzydliwie szczęśliwi. Jednak ten incydent ujawnił podejście Fostera do kwestii związków w obrębie naszej szajki i zasadniczo do tego tematu.
Dean stwierdził, że to marnowanie najlepszego okresu na zobowiązanie, zamiast zabawę. Określił to też jako idiotyczne, bo było zbyt wiele fajnych dziewczyn, żeby ograniczać się tylko do jednej.
Dlatego on korzystał z wolności. Imprezował bez hamulców. Nie tykał się używek, a przynajmniej nie w jakimś wielkim stopniu. Bawił się i angażował w te ekscesy też nas.
Nasz samorząd szkolny urządzał wiele tematycznych przedsięwzięć. Różne bale maskowe, bankiety, uroczystości. Nie ma mowy o nudzie, czy bierności.
A do tego Dean używał kart popularności, jaką gwarantowało mu członkostwo w drużynie siatkówki, a odkąd był kapitanem, nie mógł odpędzić się od blasku uwagi.
I od atencji dziewczyn też.
— LILY!
Boże, co to za waleń darł mi się do ucha?
Aha, to tylko Rue.
— Nie drzyj mordy.
— Przestań skupiać się na Fosterze. Jest piątek wieczór, wyluzuj się. Włączyłam ten dokument o van Goghu.
To od razu mnie zaintrygowało. Vincent mnie fascynował. Jego twórczość, kierunek myślenie i sztuki, geneza jego dzieł oraz czas, w jakim działał. To było naprawdę ciekawe, więc skupiłam się w pełni na serialu.
Pozwoliłam sobie, chociaż na moment zapomnieć, że to nieszczęśliwe zadurzenie.
Czemu nie padło na Jamesa? On był śmiesznym lekkoduchem o marzycielskim usposobieniu.
I lubił gotować.
To ostatnie stanowiło sporą zaletę, ale obawiałam się, że nawet z tym nie mógł stanąć w szranki z Deanem.
On był poziom wyżej. Bezkonkurencyjny.
Bo zdobył moje serce, nawet jeśli wcale o nie nie walczył.
Po prostu je ukradł i ani myślał zwrócić właścicielce.
Miłość byłaby znacznie prostsza, gdyby stworzono jej algorytm. Istniałaby możliwość podejrzenia w kim się zabujasz i ewentualnie sabotujesz ciąg zdarzeń, by zmienić ich bieg.
A tak? To frustrującą potyczka, wypełniona wzlotami i upadkami, nieuniknionym błędami, bólem i szczęściem.
Na przemian euforia i dramat.
Huśtawka emocji, uzależniona od ciebie. I to było najgorsze — pozostawała w ścisłej korelacji do niestabilnego człowieka. Zmiennego, nieposkromionego i absolutnie nieobliczalnego.
Jedno, co było pewne to fakt, że gatunek ludzki charakteryzował się sprzecznościami, antagonizmami. Czynił jedno, mówił drugie.
Byliśmy hipokrytami pod przykrywką racjonalnych osób, które nie pozwalały na odkrycie prawdy.
Gdyż była ona niewygodna. Nikt nie lubił, gdy wytykano mu słabości. A zmienność działania, impulsywność, cóż, definitywnie tacy właśnie byliśmy.
Zepsuci do szpiku kości naiwni marzyciele, niedopuszczajacy myśli o tym, że jutro wcale nie było tajemnica, a rezultatem przeszłości i wypadkową decyzji, kształtujących przyszłość.
I to najbardziej przerażające. Każda, nawet najdrobniejsza akcji, przynosiła stosowną reakcję. I często zmieniała ona absolutnie wszystko.
🎨
#NSP_watt
Tiktok: hematyt_
Twitter: hematyt_
Instagram: hematyt_books
Hejka! Koniecznie podzielcie się odczuciami, co do nowych bohaterów, mam nadzieję, że ich historia się wam spodoba! I polubicie to, co dla Was zaplanowałam 😁 Zachęcam do aktywności na Twitterze!
Buziaki 🖤
Julka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top