91


Stoję oparta o fontannę.

Z całego serca jej nienawidzę, ale ilekroć Harry chciał się jej pozbyć to mu zabraniałam. Nie dlaczego, że mam masochistyczne skłonności tylko po prostu chciałam zrobić mojemu mężowi na złość. By za każdym razem gdy na nią spojrzy przypominał sobie o tym zdarzeniu, które miało miejsce wiele lat temu. By nigdy nie zapomniał do czego jego porywcza natura może doprowadzić.

− Stało się coś kochanie? – dociera do mnie głos mojego męża. Odkąd tylko wróciliśmy do domu to nie spuszcza mnie z oczu.

– Nie – odpowiadam nie odwracając się do niego.

Oficjalnie jestem na niego obrażona za to, że wysłał Chrisa do Las Vegas. Jakby mało było tego, że zostałam pozbawiona córki to on pozwolił by mój synek też wyjechał.

Na raz straciłam dwójkę dzieci.

– Już ponad dwie godziny jesteś na nogach, dobrze by było jakbyś się chociaż na trochę położyła.

– Nawet ja nie byłam tak upierdliwa jak tobie coś dolegało.

Odkręcam się do niego.

– Nigdy nie twierdziłem, że jestem ideałem. A to, że dbam o swoją niegrzeczną i nieposłuszną kobietę powinnaś uważać za plus.

Spoglądam na niego wyzywająco. Mam ochotę na ostre pieprzenie.

– Może powinieneś mnie ukarać – proponuje mu.

– Z ogromną chęcią, ale nie teraz – od tygodnia już jesteśmy w domu, a on od tego czasu obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Na początku było to słodkie, ale teraz już jest irytujące.

– To zaraz sobie znajdę miejsce, w którym sobie odpocznę – odpowiadam, a następnie go wymijam.

– Czemu mnie tak traktujesz Torii – zatrzymuje się na jego słowa. – Nie bądź dla mnie oziębła, bo tego nie zniosę. Teraz wyjątkowo cię potrzebuje kochanie.

– Mogłeś spróbować ich namówić by tu przyjechali. Zniosłabym nawet widok Nero byleby tylko moje dzieci tu zostały. A tak to jeśli coś mu odbije to mogę stracić ich oboje – do moich oczu napływają łzy.

Wiem, że nie mam prawa krytykować Liv, bo sama nie wybrałam lepiej, ale Nero to wariat. Wcześniej jeszcze byłam pewna, że jest nam wierny, a teraz już nic nie wiem.

Przez te dziesięć lat tak się zmienił, że ja już go nie znam.

– On jej nie skrzywdzi – oznajmia Harry pewnie. – Nienawidzę go, ale on naprawdę ją kocham. Wiem od Chrisa, że ją podduszał, ale tylko po to by pozbawić ją przytomności i ochronić. On nie czerpie przyjemności z krzywdzenia jej jak to było ze mną na początku naszego małożeństwa.

– A Chris? – przypominam mu, bo ostatnio często zapomina o naszym synku.

– A Chris to obecnie nie nasz problem. Wreszcie po tylu latach mamy dom dla siebie, bo Adam albo siedzi w szkole lub wychodzi gdzieś z kolegami. Stać go, bo dałem mu cztery razy więcej kieszonkowego – parskam śmiechem na jego słowa.

Nikt tak jak on nie potrafi mi poprawić humoru.

***

Przytulam się do klatki piersiowej

Harry'ego. Jest już po pięćdziesiątce, a ja za nic nie zamieniłabym go na innego.

– Mam ochotę na odmianę, ostatnio ciągle kochamy się w sypialni. Chcę się pieprzyć gdzieś indziej. Może na stole w jadalni lub na twoim biurku, albo na blacie kuchennym – mówię entuzjastycznie opierając głowę o jego nagi tors.

Uśmiecha się i gładzi kciukiem mój policzek.

– A co jak Adam zrobi nam na złość i wróci wcześniej do domu? Chyba, że jego też gdzieś wyślemy.

– A kto go będzie chciał? – żartuje.

– Raczej nikt, więc jeśli chcemy namiętnego seksu w różnych miejscach domu to musimy to robić z rana, bo jeszcze młodemu skrócą lekcje i wróci przed południem.

Lubię mieć tylko takie problemy. To cholernie przyjemne martwić się jedynie tym, że najmłodszy syn może nas przyłapać na seksie.

– No to jutro jak tylko zostaniemy sami zabawiamy się gdzie popadnie – mówię i zaczynam go całować.

Nasze czułości nie trwają jednak długo, bo przeszkadza nam dźwięk podobny do biegu.

– Już wróciłem – woła Adam.

Odrywamy się od siebie i zaczynamy śmiać.

Niech jeszcze Liv i Chris powrócą, a nic więcej do szczęścia potrzebować nie będę.

Rozdział z perspektywy Victorii, ale uznałam, że taki też jest potrzebny. Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top