55


Adam nie jest wredny, ale za to dużo gada. Nie wiem czy da radę zatrzymać dla sobie tę informację o tym co dopiero usłyszał. A nie mogę w tej chwili dopuścić do tego by ta informacja się rozprzestrzeniła.

— Tak jestem mężem Liv — odpowiada mu Nero, a ja mam ochotę go czymś z dzielić. Przecież można było powiedzieć, że żartowaliśmy, albo wymyśleć coś innego, ale na pewno nie przyznawać się do tego. — A to oznacza, że jesteśmy rodziną. Bardzo mnie to cieszy, a ciebie?

— Jasne, jesteś fajny i mam nadzieję, że już więcej nie zabierzesz Liv.

— Nie możesz na razie nikomu o tym mówić. Nasza rodzinna sytuacja jest bardzo ciężka i to nie jest czas na takie informację. Chciałabym też sama to powiedzieć Chris'owi i rodzicom — proszę go.

— A ja obiecuje, że jak nas nie wydasz to wezmę cię na degustację tortów weselnych zamiast Livii — Na ustach mojego brata pojawia się szeroki uśmiech. No nie wierzę, że dał się przekupić w ten sposób. Ja bym na coś takiego nie wpadła chociaż znam brata dłużej.

— Okej — odpowiada i nagle pochmurnieje. — Będę bardzo tęsknił za Ritchim.

— My też, ale wracaj na górę, idź prosto do swojego pokoju, bo w gościnnym jest wujek Alex, który odpoczywa. Nie wolno mu przeszkadzać

— Dobrze, dotrzymam tajemnicy —mówi mały, a następnie wraca na górę.

— Jakbyś nie był ranny to bym cię strzeliła w łeb — syczę do niego. — To jeszcze dzieciak, więc można mu wmówić wszystko. Mogłeś powiedzieć, że tylko tak sobie żartowaliśmy lub coś innego. Czy ty tak bardzo chcesz umrze... — mam mu jeszcze dużo do powiedzenia, ale on łapie mnie za kark i łączu nasze usta. Nie powinnam, ale od razu poddaję się jego namiętnemu pocałunkowi.

— Uwielbiam cię Kitty — oznajmiam mi Nero jak kończymy nasz pocałunek. Uśmiecham się i opieram czoło o jego. Mam już dość udawania, że go nie chcę. Pragnę go i nie zamierzam nic z tym zrobić.

— Ja ciebie też.

***
Po cichu wchodzę do pokoju, w którym przebywa wujek. On nie powinien być teraz sam, a tym bardziej jeśli jego problemy psychiczne znowu dają o sobie znać. Od mamy dostałam wiadomość, że mają dużo do załatwienia w związku z pogrzebem Ritchiego, a ciocia Lydia nie jest w stanie się tym zająć.

Zamykam za sobie drzwi i robię kilka kroków do przodu.

Zauważam, że on w ogóle nie śpi. Leży i wpatruje się przed sobie.

Nagle jednak jego wzrok zostaje skierowany na mnie. Uśmiecha się na mój widok.

— Chodź kochanie, już miałem cię zawołać. Nie chcę być sam i jakoś nie mogę zasnąć. Tyle czasu walczyłem żeby mieć rodzinę, a teraz czuję, że to wszystko straciłem.

Serce mi się kraje na jego słowa. Czemu moich bliskich musi to spotykać?

— Nie mów tak, jesteś dla nas wszystkich bardzo ważny — przysiadam obok niego. — Ja cię uwielbiam u nie wyobrażam sobie, że miałoby cię nie być. Dlatego musisz dojść do siebie. Dla Alana, cioci Lydii, a także dla mnie Chrisa i Adama. I oczywiście dla mamy.

— Nie chcę oglądać mojego synka w trumnie, nie znosiosę widoku tego jak go zakopują. Moje serce tego nie wytrzyma. Błagam zabierz mnie stąd, jestem zbyt słaby na to wszystko — łapie mnie za dłoń, a po jego oczach widzę, że jest zdesperowany.

— Możesz zostać tutaj.

— Nie — szybko wchodzi mi w słowa. — Ritchie tu często przebywał i czuję go tu. Jeśli ty nie pojedziesz ze mną to pojadę gdzieś sam.

Akurat do tego to pozwolić nie mogę. Ktoś poluje na naszą rodzinę, więc, Alex nie może być sam w tej sytuacji.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top