Rozdział 11

Po zajęciach od razu pokierowałam się na umówione miejsce. Zadbałam o to by nikt mnie nie śledził ani nie martwił gdy wrócę późno. Byłam zdenerwowana. W końcu idę sama na spotkanie z jakimś walniętym gościem. Było jasno, ale co z tego. Sama myśl, że muszę na niego spojrzeć kolejny raz wywołuje u mnie dreszcze i chęć na wymioty.

Weszłam w pustą uliczkę. Rozejrzałam się, ale było pusto. Wracając do poprzedniej pozycji wpadłam na kogoś. Spojrzałam w górę i zobaczyłam tego samego kolesia co wczoraj. Od razu się odsunęłam. Jednak nie na długo bo złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Wstrzymałam oddech.

- Masz to?

- Tak mam. - wyciągnąłem telefon z kieszeni.

Wyrwał mi go odblokowując i znajdując upragnioną rzecz. Tak nie miałam blokady bo po co mi i tak tylko ja korzystam z tego telefonu. A po za tym to jest niewygodne.

Oddał mi telefon więc wzięłam go i schowałam. Chciałam już odejść, ale mi na to nie pozwolił nadal mnie trzymając. Złapał mnie za biodra i zaczął obmacywać. Próbowałam się wyrwać, ale to było na nic. Na szczęście tylko na tym się skończyło. Potem mnie puścił, a sam odszedł. Mogłam wrócić do domu.

Codziennie dostawałam esemesy od nieznanego. Nie miałam pojęcia, że prze ze mnie Luke też takie dostawał.
A fakt, że minął już miesiąc sprawy nie polepszał. Myślałam, że to wszystko szybko się skończy. A tutaj takie coś. Mam dość tego, że nic nie wiem. W tej całej grze jestem tylko marionetką, która jest zmuszona wykonywać rozkazy kogoś innego, aby chronić swoją rodzinę. To chore! Niech to się już skończy!

Niestety nie miałam pojęcia w co się wpakowałam. A myśląc o końcu nie spodziewałam się, że nastąpi on tak szybko...

Było około dwudziestej. Miałam się spotakać z moim stalkerem i prześladowcą. Nie wiem dlaczego wybrał taką późną godzinę, ale i tak musiałam pójść. Nie miałam wyboru. Ech... życie jest niesprawiedliwe. Ale wolę to niż śmierć. W każdym razie nie mam zamiaru się poddać. Będę sobą, tak po prostu.

Weszłam do jakiegoś zawalonego ze starości budynku. Jeśli można to budynkiem nazwać. W środku nie było niczego szczególnego jak na ruinę przystało. Rozejrzałam się, ale nie wiedziałam gdzie iść. Po chwili dostałam wiadomość.

Nieznany: Idź na górę po schodach, następnie wejdź do drugiego pokoju po prawej. Tam czekaj.

Ta super. Tylko na co mam czekać? Aż przyjdzie jakiś psychopata z nożem i będzie chciał mnie zabić? Świetnie. Amelia jesteś genialna! W ładne rzeczy się wpakowałaś! Gratulacje!
Chcąc czy nie poszłam za wskazówkami. Schody były w kiepskim stanie. Miałam wrażenie, że w każdej chwili mogą się pode mną zapaść. Poczułam nieprzyjemny zapach starości, jednak ruszyłam dalej przed siebie. Weszłam do wskazanego pokoju. Nie było tam nic szczególnego. Stanęłam na środku pokoju otoczona ciszą. Ciekawie co nie? Po dziesięciu minutach spokojnego siedzenia w samotni usłyszałam donośny huk. Wstałam szybko cofając się. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Drzwi od pokoju się otworzyły, a w nich stał Max. Tak wiem już jak on ma na imię. Wyglądał dziwnie. To znaczy dziwnie się zachowywał. Na twarzy miał wymalowany szyderczy uśmiech. A uśmiechał się tak do mnie. Przestraszyłam się kiedy zaczął iść w moją stronę. Razem usłyszeliśmy huk. On tylko się wyszczerzył. Wykręcił mi rękę do tyłu, a zza paska wyciągnął nóż. Krzyknęłam z przerażenia kiedy przystawił mi go do gardła. Drzwi zostały otworzone, a w nich stał nikt inny jak Hemmings. Poczułam ostrze bliżej skóry. Do moich oczu napłynęły łzy. Co tu się odpierdala? Ja chcę tylko do domu!

- Podejdź bliżej Hemmings, a ją zabiję. - usłyszałam groźny głos Maxa i wzdrygnęłam się.

- Spokojnie. Tylko nie rób jej krzywdy. - Luke uniósł ręce. - Czego chcesz?

- Zemsty... - przeciął mi delikatnie skórę i popłynęła krew.

Zaczęłam płakać. Nie chciałam umierać. Nie teraz. Miałam plany na przyszłość. Mieć dzieci, dobrą pracę i kochającego męża.
Nie chciałam się odzywać, żeby nie pogorszyć swojej i tak już kiepskiej sytuacji.

- O co ci chodzi? Przecież się nie znamy.

- Och to ty tak uważasz. Znamy się bardzo dobrze. Mówi ci coś nazwisko Matthew? Vivien Matthew.

Luke wyglądał na zamyślonego po chwili jakby wiedział o kogo chodzi.

- Tak. To o nią chodzi. A ja jestem jej bratem.

- Dobra, ale co to ma do rzeczy bo nie rozumiem. - zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

- Nie? To ja ci wytłumaczę. Wiesz co zrobiła jak dowiedziała się, że była tylko zabawką w twoich rękach? Popełniła samobójstwo! - krzyknął Max nad moim uchem.

- Ale jak to? Nie była zabawką. Po prostu ja od początku jej nie kochałem. To ona to sobie ubzdurała!

- Masz czelność mówić, że moja siostra kłamała? - docisnął nóż do mojej szyi.

Twarz Luke'a na chwilę przybrała przerażony wyraz. Po chwili przedstawiała spokój. Nie ukrył jednak swojego zmartwienia przede mną. Zaraz. Czemu on się o mnie martwi? Zależy mu na mnie? Przecież... nie to nie możliwe. Prawda?

- Tak właśnie myślę. A teraz ją puść. Ona nic ci nie zrobiła.

- Może i nie. Ale tobie na niej zależy i nie udawaj, że tak nie jest bo to widzę. Zemszczę się na tobie krzywdząc ją. - uśmiechnął się wrednie.

Luke zrobił krok do przodu.

- Radzę ci nie podchodzić. - włożył mi rękę pod bieliznę.

Widziałam jak niebieskooki się spina.

- Zostaw. Ją. W. Spokoju. - wycedził blondyn, a brunet nadal robił swoje.

- Wiesz ile razy już się tak bawiliśmy? Co nie maleńka? Podobało ci się... pamiętasz?

Potrząsnęłam głową płacząc i próbując się wyrwać z jego objęć. Ścisnął mnie mocno za ramię na co pisnęłam. Wtedy do środka wpadła policja. Przez chwilę nie rozumiałam co się dzieje. W jednej chwili Matthew  został odciągnięty ode mnie, skuty i wyprowadzony. Stałam tak nie wiedząc co robić póki nie oplotły mnie ramiona Luke'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top