Rozdział 23 - DROGA PRZEZ CIERPIENIE
Sala rozpraw Sądu Najwyższego, Waszyngton, luty
Budynek sądu został szczelnie otoczony przez zastępy policji, aby nikt niepowołany nie wymknął się ani nie dostał do środka.
Dzisiaj miała odbyć się pierwsza z całej serii rozpraw, dotycząca przewinień federalnych, a także i „całej reszty", której dopuścili się stary i młody boss z Meksyku.
Sam proces, choć głównie odbywający się za zamkniętymi drzwiami, budził w Amerykanach emocje, ponieważ w Bostonie tyle się mówiło o Devonie, że „taki porządny człowiek, a okazał się skończonym skurczybykiem i nie wiadomo, kim jeszcze. Jego nieszczęsna matka wyjechała w nieznanym kierunku, pewnie nie mogła unieść widma skandalu, ciążącego nad nazwiskiem Crane".
Poprzedniego dnia oficjalnie poinformowała swojego prawnika - zatrudniała innego człowieka do swoich spraw niż Devon - że chce sprzedać rezydencję jak najszybciej, a uzyskane ze sprzedaży pieniądze przeznaczyć w całości na przez cele charytatywne.
Decyzja starszej pani Crane zaszokowała wielu bostończyków, bo Crane Hall od pokoleń należał do jej rodziny, a tu teraz „coś takiego". Mogła go zostawić swojej jedynej wnuczce, Mary - Ellen, ale widocznie nie zamierzała tego zrobić skoro sprzedawała dom .
A wracając do Corteza, to Jebb nie był w stanie udowodnić mu wszystkich przewinień, które miał gość na swym sumieniu, ale liczył na sędziego i jego pomysłowość i to, że Ruben Cortez tym razem się nie wywinie mimo proponowanej mu opcji ugody.
Co odważniejsi dodawali niewybredne komentarze, że zrobił dzieci dużo młodszej od siebie kobiecie. Ciekawe, czy za jej zgodą, czy też bez?
Jebb Watkins ani tego nie skomentował, ani się nie zastanawiał nad tą kwestią, zostawiając ją chwilowo na później.
Co lepsze, Ruben Cortez ożenił się z tym prawie dziewczęciem, więc chyba wszystko odbyło się za obopólną zgodą?
Zaś stary Redferne sam miał wkrótce zostać ojcem i po raz drugi. Żeby w jego wieku jeszcze móc i chcieć dziecka!
Kumpel i jednocześnie były podwładny Rubena Corteza. Czy rzeczywiście jak podejrzewał Jebb, mógł posiadać całkiem sporą wiedzę na temat przewinień swojego przyjaciela?
Któż wiedział, co jeszcze wypłynie na powierzchnię w trakcie przesłuchania świadków i podejrzanych?
To był dopiero początek i jedna wielka niewiadoma, nic nie zostało przesądzone.
Maria Castellano dotarła do Jebba Watkinsa tuż przed rozpoczęciem procesu. Nie na darmo Pablo mówił, że jego żona niemal zawsze dowie się, co chce wiedzieć, a jej pomysłowość i odwaga w dążeniu do celu są godne podziwu.
Tym razem wystarczyła jedynie dobra pamięć do twarzy i nazwiska człowieka, który pracował nad sprawą Rubena, decydując się mu w pewien sposób pomagać w zamian za prawdę.
Z tą różnicą, że Maria nie pomyślała, iż naprawdę Jebb Watkins wolałby wsadzić Rubena za kratki niż puścić to wolno.
Mari patrzyła na agenta Watkinsa i poprosiła go o możliwość znalezienia się na wspomnianej wcześniej sali, gdzie będzie sądzony jej syn.
– Pani mąż zapewne również zechce uczestniczyć w tym przedstawieniu? – Agent zmarszczył brwi, niezadowolony, że ktoś wywierał na niego bezpośredni nacisk.
– Nie – usłyszał krótką odpowiedź.
Zadał więc kolejne pytanie:
– Nie wolałaby pani zobaczyć swoich wnucząt zamiast się niepotrzebnie denerwować? Proszę dokonać wyboru jednej z tych rzeczy, mogę załatwić tylko wybraną.
Synowa na pewno potrzebuje pomocy przy takich małych brzdącach, zwłaszcza, że musi opiekować się czworgiem naraz. Reszta rodziny, jeśli nie liczyć Mary - Ellen, a także ochraniających ich agentów, jest już na Sali.
Maria pomyślała przez moment nad odpowiedzią, bo perspektywa poznania maleństw oraz ich matki, a jej i Pabla synowej, okazała się bardzo kusząca. Odpowiedziała zdecydowanym tonem:
– To trudne pytanie, ale czy nie proszę o zbyt wiele chcąc poznać i synową i wnuki ? Kto mnie do nich zabierze, bo że pan, agencie Watkins, bardzo wątpliwe.
– Mówi pani i ma – odpowiedział Jebb i sięgnął do kieszeni spodni po swoją służbową komórkę.
Wybrał odpowiedni numer i zainicjował połączenie, powiedział coś do osoby po drugiej stronie, a potem zakończył krótką wymianę zdań.
– Julia, moja współpracownica, zawiezie panią na miejsce przeznaczenia. – Uśmiechnął się zadowolony, że przynajmniej jedno ma z głowy. – Proszę za dużo nie dziękować, Julia uprzedzi pani synową, że będzie miała gościa.
Ktoś zawołał Watkinsa po imieniu. Odszedł natychmiast na bok, prosząc, aby kobieta usiadła na ławeczce, usytuowanej dyskretnie na boku długiego korytarza i nigdzie się nie ruszała.
Po chwili wrócił i rzekł do Mari:
– Niestety, muszę już panią opuścić, bo obowiązki wzywają. Julia niebawem przyjedzie, proszę być dobrej myśli.
Pospiesznie pożegnał się z Mari i zniknął za drzwiami jednej z sal. Korytarz Sądu Najwyższego opustoszał, oprócz pani Castellano i kilku rosłych stróżów prawa, pilnujących porządku w sądzie, a także „strategicznych punktów" w całym budynku, nie było nikogo.
Starsza pani usłyszała dyskretne chrząknięcie, odwróciła się w stronę, skąd dochodziło i ujrzała młodą kobietę.
– Pani Julia? – spytała ją niepewnie i wstała z ławki, by się przywitać.
Nieznajoma natychmiast potwierdziła przypuszczenia Marii, pokazując jej swoją legitymację służbową. Ot, żeby było uczciwie i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa.
Opuściły budynek sądu, Julia wylegitymowała się jeszcze raz - tym razem jednemu z policjantów przy wyjściu. Potem wsiadły do samochodu Julii i odjechały, uprzednio zamykając drzwi auta i zapięły pasy.
Ana - Maria padała ze zmęczenia na twarz. Oddałaby wiele, aby móc się wreszcie porządnie wyspać, jak człowiek. Całodobowa opieka nad czworgiem maluchów okazała się niezwykle absorbująca, bardziej niż przypuszczała.
Na szczęście mama służyła jej pomocą, Ruben również nie uciekał z krzykiem, gdy nie miała sił zwlec się z łóżka w środku nocy.
Starała się jak mogła, jej mąż przeniósł łóżeczka maleństw do ich pokoju, żeby było im łatwiej przy wstawaniu, by nie musieli wyrabiać kilometrów i w razie potrzeby mieli swoje pociechy blisko siebie.
Szanowny małżonek cieszył się z faktu, iż został ojcem, nie raz i nie dwa domownicy przyłapywali go, jak z fascynacją przygląda się swym szkrabom. Potrafił niemal od razu powiedzieć, które dziecko jest które. Tak samo Ana - Maria.
Jednakże w miarę, jak zbliżał się dzień procesu, Ruben jakby zapadał się w sobie, stawał się coraz bardziej nieobecny duchem i snuł się po mieszkaniu niczym smętny duch.
– Ma pani gościa. – Julia zajrzała do Any - Marii. – Na pewno przyda się pomoc przy dzieciach.
– Przyda się z pewnością. – Przyznała młoda matka. – Kogo pani przyprowadziła ze sobą, pani Julio?
– Mnie. – Maria Castellano nieśmiało wyjrzała zza pleców agentki, która puściła „oczko" do Any - Marii i cofnęła się o kilka kroków, aby przepuścić starszą panią.
Następnie dyskretnie wycofała się do kuchni, aby obie kobiety, starsza i młodsza, mogły swobodnie porozmawiać.
– Dzień dobry, jestem Ana - Maria powiedziała do pani Cortez jej synowa, która postanowiła złamać zasady i przedstawić się obcej kobiecie jako pierwsza.
– Witaj, dziecko. – Maria z ciekawością zerknęła w stronę łóżeczek, gdzie jej wnuczęta smacznie sobie spały.
Jedno z nich, przebudzone dźwiękami toczącej się rozmowy, zakwiliło cichutko, bardzo niezadowolone, że ktoś odważył się przeszkodzić mu w spaniu.
– Jestem Maria – rzekła cicho pani Castellano.
Ana natychmiast podeszła do jednego z łóżeczek i wzięła maleństwo na ręce, delikatnie kołysząc je w swoich ramionach. Dziecko zasnęło niemal natychmiast, lecz gdy Maria połaskotała je pod bródką, maleństwo znowu otworzyło swoje oczka i z cicha westchnęło sobie, zaciekawione nową twarzą.
Zupełnie jakby chciało powiedzieć:
„Nie budź mnie! Nie przeszkadzaj! Jestem ciebie ciekawe, ale wolę spać!" – po czym maleństwo znowu zasnęło.
Ana - Maria ostrożnie położyła córeczkę do łóżeczka i przykryła różowym kocykiem. Mała nawet się nie obudziła. Obie kobiety przysiadły na kanapie, szeptem prowadząc konwersację.
– Maria? Takie imię nosiła matka mojego męża – rzekła Ana do staruszki. – Jest dosyć popularne. Kim pani właściwie jest, bo z jednym wyjątkiem zmarli nie ożywiają.
– Ja ... – Maria zawahała się tylko przez chwilę nim odpowiedziała. – Mogę jedynie powiedzieć tobie, drogie dziecko, że bardzo chciałam poznać i ciebie, i dzieci. Twoje i Rubena.
Starsza pani rozpłakała się, zapominając o opanowaniu, które sobie narzuciła. Ana objęła ją, bezradnie próbując ją pocieszyć.
– Przepraszam, tak bardzo przepraszam was oboje – szeptała Maria, szlochając bezgłośnie. – Nie miałam innego wyjścia, chciałam jedynie być szczęśliwa, a nie powinnam zostawiać Rubena samego z jego problemami, bez żadnego wsparcia. Wstyd mi z tego powodu. Dobrze, że chociaż trafił na pana Jorgego oraz na ciebie, dziecko.
Daliście mu to, czego nie dostał ani ode mnie, ani od ojca: odwagę, że może zmienić swój świat, że może się otrząsnąć z bólu i pójść dalej.
– Nie wiem, co mogę powiedzieć w tej sytuacji – Ana sięgnęła po paczkę z chusteczkami higienicznymi, uważnie patrząc na Marię.
– Poproszę – staruszka przyjęła chusteczkę i otarła nią łzy, spływające po jej policzkach. – Jakie imiona wybraliście dla waszych pociech? Ty i Ruben?
– Większy synek będzie Rubenem, mniejszy Jorgem, córeczka o nieco ciemniejszej karnacji nazywana będzie Marią, o jaśniejszej natomiast, Elena. Trudno było dokonać właściwego wyboru, ale się jakoś udało – Ana próbowała uśmiechać się i być uprzejmą wobec tej kobiety, mimo ze czuła się cokolwiek nieswojo w jej obecności.
Miała pewność, że rozmawia z samą Marią Castellano - matką Rubena, swoją teściową oraz żoną Pabla w jednej osobie. Przecież tamta sama się przyznała, a gdyby tego nie uczyniła, ślepy dostrzegłby że łączy ją z Rubenem zewnętrzne podobieństwo : i on, i ona mieli identyczną barwę włosów, karnację oraz wystające kości policzkowe. Natomiast sylwetkę Ruben zapewne odziedziczył w spadku po Pablu.
– Ruben przechodzi teraz trudny czas. – Maria nie spuszczała wzroku z synowej. – Cieszę się, jak już wspominałam, że mój syn ma wsparcie w waszej gromadce i zdecydował się zerwać z niebezpiecznym trybem życia. Miał dla kogo to zrobić – Maria zaakcentowała ostatnie wypowiedziane przez siebie zdanie.
Obie kobiety, starsza i młodsza, długo rozmawiały, gdy tymczasem Julia sprawdzała zawartość lodówki w kuchni. Od wczesnych godzin porannych nic nie jadła, nerwy zrobiły swoje.
Znalazła puszkę dietetycznej coli oraz sałatkę grecką. Uznała, że nie pogardzi takim skarbem i z pewnością nikt nie będzie miał jej za złe, jeśli się poczęstuje znaleziskiem.
Poza tym nie chciała przeszkadzać Marii i Anie podczas ich rozmowy.
Pablo przysnął, zakopany po uszy w pościeli, a gdy otworzył oczy, zegar na ścianie wskazywał godzinę jedenastą dwadzieścia trzy. Zaklął szpetnie i wyskoczył z łóżka niczym oparzony. Zamierzał obudzić Mari. Cholera, zaspali!
– Obudź się, querida, zaspaliśmy – jęknął, zaniepokojony.
Jego dłoń trafiła jednak na puste miejsce, gdzie spodziewał się znaleźć swoją panią. Na poduszce obok pozostało wgniecenie po jej głowie. Wówczas Paul przypomniał sobie o kłótni, którą wywołał. Zaklął jeszcze raz, głośno i dosadnie.
Pobiegł do łazienki, aby wziąć prysznic. Potem założył czystą zmianę bielizny i ubrań, zabrał ze sobą swoje dokumenty, portfel, zakluczył drzwi i wyszedł.
Uświadomił sobie, że przed Rubenem życie postawiło ważne wyzwanie. Dzisiaj startuje jego proces. A właściwie, to rozpoczął się i trwa już od co najmniej dwóch godzin!
Tymczasem Paul błogo sobie spał w ciepłym łóżeczku i jeszcze pokłócił się z Mari.
„Parszywy dzień" – pomyślał zgnębiony Paul, przekręcając kluczyki w stacyjce swego samochodu.
Gdy dojechał na miejsce, zauważył, że budynek Sądu Najwyższego jest otoczony przez Służby Specjalne, funkcjonariuszy policji i Bóg wie, kogo jeszcze.
– Nikt nie może wejść do sądu ani stamtąd wyjść. Bardzo mi przykro, panie ... – oświadczył koleś wyglądający na „ważną figurę".
– I nic nie wiadomo, co się dzieje wewnątrz? Chodzi mi o proces Rubena Corteza – dopytywał Paul.
– Nawet gdybym wiedział coś na ten temat, nie mógłbym udzielić informacji na ten temat nikomu postronnemu – „ważna figura" nie ustępowała, toteż Pablo postanowił przestać zadawać pytania.
Przecież i tak by się niczego nie dowiedział, a jedynie wzbudził podejrzenia. Podziękował i poszedł w swoją stronę. Postanowił zaczekać na pojawienie się Jebba Watkinsa w miejscu, skąd nie będzie widzianym, a następnie wypytać go o wszystko, co musiał wiedzieć. Drugi Paul mówił, że to szaleństwo wtrącać się w sprawy, które śmierdzą na kilometr, ale Pablo jednym uchem wpuścił jego słowa, a drugim wypuścił.
Nie było tajemnicą, że Drugi interesuje się jedynie tym, co nie wiąże się z podejmowaniem zbyt wielkiego ryzyka, ponieważ ponad wszystko cenił sobie bezpieczeństwo i konkrety.
Jednak ruszył tyłek, by pomóc kuzynowi w potrzebie, chociaż uczynił to niezbyt chętnie i po długich namowach.
Pablo westchnął, wchodząc do kawiarni, dwie przecznice od Sądu Najwyższego. Zamówił espresso oraz dwa croissanty. Nie miał śmiałości zadzwonić do Mari, zresztą sam nie wiedział, czy odebrałaby połączenie.
W końcu pomiędzy jednym łykiem kawy a drugim, postanowił, że spróbuje. Mari odebrała po trzech sygnałach.
– Pablo? – Usłyszał jej głos w słuchawce. – Nie myśl sobie, że ... Dalej śpisz?
– Skoro rozmawiam z tobą, nie mogę spać – stwierdził lakonicznie. – Gdzie jesteś? Dostałaś się do budynku sądu?
Bo mi się nie udała ta sztuka.
– Jestem u naszej synowej. Watkins załatwił mi podwózkę. Mamy dwóch wnuków, Pablo. I dwie wnuczki. Dzieci są bardzo podobne do Rubena.
Jak sam zapewne teraz słyszysz w słuchawce, chłopcy mają silne płuca, bo znowu domagają się posiłku. – Pablo niemal miał wrażenie, że widzi jej radosny uśmiech. – A dziewczynki są po prostu śliczne! Pablo? Dlaczego nic nie powiesz?
– To nie byłoby dobrze przyjęte przez ...
– Rozumiem – Maria przerwała jego wypowiedź.
– Nie, Mari - Pablo był stanowczy. – Nie rozumiesz, co zaczęłaś. Nie przyjadę, nawet, gdybym znał adres. Nie chcę ryzykować, że Ruben wróci przed czasem i mnie zastanie w swoim mieszkaniu. Przepraszam.
W słuchawce zabrzmiał sygnał zakończonego połączenia.
Gabriel zeznawał ze spokojem, chociaż mówienie o życiu w złotej klatce, bez rodziny i własnej tożsamości, których pozbawił go na długie lata Gomez, nadal wywoływało w nim niebezpieczne drzenie głosu i chęć ucieczki z sali sądowej. Spojrzał na sędziego, a ten powiedział, aby Gabriel kontynuował swoją wypowiedź.
Gabriel przytaknął, że da radę i że po to tu jest, aby mówić prawdę, jak to wszystko naprawdę z nim było.
Gabriel opowiedział wszystko, co wiedział na tematy, o które go pytano, a ławnicy słuchali jego słów w skupieniu.
Opowiedział swoją historię.
Ruben Cortez pomyślał, że Gabriel swoje w życiu przeszedł, ale znalazł w sobie siłę, by odzyskać to, czego odmówił mu Gomez, nie pozwalając opuszczać terenu willi.
Ruben słuchał słów syna.
Na samą myśl o swojej żonie oraz o ich dzieciach i o Gabrielu, którego dopiero co odzyskał i że mógłby ich wszystkich stracić, przez jego serce przemknął niczym błyskawica cień niepokoju.
Co się stanie, jeżeli nigdy więcej nie zobaczy całej gromadki inaczej niż zza więziennych krat?
Nie zniósłby tego, ale musiałby się pogodzić z faktem, że sam sobie wybrał swój los.
Brał się za handel prochami, obijanie pysków i różnych takich facjat, zabójstwa, fałszerstwa i nie zdziwiłby się, gdyby choć za część przypisywanych mu przewinień, dostałby długoletni wyrok .
Dopiero, gdy zginęła Maria - Elena, coś w nim pękło.
Pojawienie się Jorgego Redferne'a w życiu ich dwóch, Rubena i Gabriela, także to, że sobie zaufali, było w pewnym sensie zrządzeniem losu, bo w przeciwnym razie Cortez nigdy nie poznałby Any i nie zostałby ojcem, znajdując ukojenie w jej ramionach.
Na wspomnienie jej ciała oraz bliskości, która ich łączy w łóżku i poza nim, zrobiło mu się gorąco.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań. – Gabriel mógł powrócić na swoje miejsce, przy don Jorge.
Następnie zeznawał starszy boss. Wypłynęła sprawa nagranych zeznań pani Crane, matki nie żyjącego już Devona, które zostały uznane przez jako ważny dowód w prowadzonym postępowaniu procesowym. Niestety, nikt nie wiedział, dokąd wyjechała, ale przynajmniej wykazała „trochę przyzwoitości", żeby złożyć zeznania, ujawniając bolesną prawdę o procederze, którym parał się jej syn.
Pewnie powstrzymywał ją ogromny wstyd z tego powodu, aby stawiła czoło całemu zamieszaniu. To już było zadanie przerastające jej siły.
Przepadła jak kamień w wodę i mimo wielu doniesień, że ktoś widział ją tu czy tam, wszystkie zgłoszenia okazały się słowami bez pokrycia. Staruszka zniknęła i zapewne nie zechce się ujawnić. I nikt się jej specjalnie nie dziwił.
Jebb milczał, przysłuchując się słowom Jorgego Redferne'a. Watkins zdał sobie po raz wtóry sprawę, że meksykańskiemu bossowi nie wszystko uda się udowodnić, bo starszy pan wbrew pozorom potrafił tak lawirować, żeby prawda o jego występkach nie ujrzała światła dziennego, przynajmniej o tych najpoważniejszych. Już nie raz i nie dwa, wywijając się niczym piskorz federalnym, policji i komu tam jeszcze się dało.
Nieraz zdawało się, że już go dorwali, a tu nagle, jakimś cudem, zawsze zdołał się wykaraskać z problemów, wykorzystując luki prawne. I tak sobie żył, nie niepokojony przez nikogo. Aż do dziś.
Zabójstwa i znikający ludzie? Oficjalnie nie był zamieszany w żadną zbrodnię, ale kto go tam wie?
Bossowie zazwyczaj nie żyją w luksusie, dzięki uczciwie zarobionym pieniądzom. A Redferne posiadał znaczny majątek, choć nikt nie wiedział, jak bardzo i gdzie poukrywał większość swoich środków. Watkins próbował zbadać temat i dowiedział się, że poza kilkoma milionami dolarów i willi w Meksyku, stary lis nie posiada niczego, do czego można się by przyczepić.
Pewnie dzięki działaniom jego bankiera, który to wykazał się nie lada talentem, ukrywając aktywa finansowe swego pracodawcy. Agent Watkins był tego bardziej niż pewien, ale nie mógł niczego potwierdzić, i nie znalazł się nikt, któżby okazał się sprytniejszy od niego i od starszego pana.
Don Jorge, według oficjalnych źródeł, zajmował się prowadzeniem jak najbardziej legalnej firmy, której domeną była branża informatyczna i stąd podobno czerpał tylko i wyłącznie, zyski i z nich żył. A firma działała prężnie na obu amerykańskich kontynentach, więc...
Po wielu latach biwakowania w Meksyku, zajmował ważną pozycję wśród tamtejszej elity, nauczył się zapewne również wielu przydatnych sztuczek. Nie musiał toteż martwić się o swoje miliardy, zgromadzone przez ten czas.
Za same procenty od nich mógł spokojnie spać i nie martwić się o los swój oraz swojej rodziny przez bardzo długi czas.
To, co zostawił w Meksyku, musiało stanowić zaledwie ułamek jego ukrytej fortuny.
Jorge rozumiał, że o niektórych sprawach lepiej nie mówić, ponieważ gdyby był całkowicie szczery albo dał poznać po sobie, że kłamie, wówczas jego żona i nienarodzony jeszcze synek, oglądaliby go w więzieniu przez te lata, które jeszcze mu zostały. Mógłby również dostać karę śmierci i spocząłby w zimnym grobie, nie miał co do tego złudzeń, więc mówił tylko to, co uważał za konieczne do opowiedzenia lub przerabiał fakty tak, że były bardziej wiarygodne od tych, które zarzucał mu oskarżyciel.
Czy kara śmierci obowiązywała w Waszyngtonie, tego Jorge nie wiedział i nie zamierzał doświadczać na własnej skórze. Bardzo chciał żyć i zobaczyć, jak dorastają jego wnuczęta oraz synek, chciał uczestniczyć w życiu rodziny.
Musiał więc przemykać się przy niektórych pytaniach przez zastawione na niego pułapki, nie wzbudzając w nikim żadnych podejrzeń, wystarczy, iż jego bliscy wiedzieli, jak to z nim było i jest, tajniacy - nawet Watkins - nie musieli. Życie nauczyło go, że do wszystkich trzeba stosować zasadę ograniczonego zaufania. Jedynie jego najbliższych nie obowiązywała ta reguła.
Patrzył oskarżycielowi prosto w oczy, gdy urzędas zadawał mu pytania, używał spokojnego i opanowanego tonu głosu.
Wreszcie sędzia ogłosił przerwę w prowadzonych przesłuchaniach do dnia następnego.
Jebb Watkins wraz z eskortą przetransportowali Jorgego, Ramira, Rubena, Gabriela do ich kryjówki.
Owszem, don Redferne mówił prawdę, nie zdawał się budzić podejrzeń w ławnikach ani w sędzim. Ale czy ten szczwany lis przyznałby się do czegokolwiek, co pozbawiłoby go jego fortuny, a jego samego wpakowałoby do mamra na resztę życia, w najlepszym przypadku, a w najgorszym - skazałoby na wyrok śmierci?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top