Rozdział 22 - PRZYGOTOWANIA DO WOJNY
Jorge patrzył na czworo maleństw, leżących w inkubatorach. Jego wnuczęta były wcześniakami, ale zdrowo rosły i powoli przybierały na wadze. Dlatego też, jak wyjaśniła mu lekarka, nie było powodów do niepokoju.
Właśnie jeden z maluszków ziewnął szeroko, odsłaniając bezzębne dziąsełka, wykrzywił twarzyczkę w pociesznym grymasie i - Jorge mógłby przysiąc - spojrzał prosto na swego dziadka.
– Ten właśnie malec przypomina mi Rubena – rzekł dziadek chłopca, dumny jak paw, do swej żony.
– Chłopiec – westchnęła Anna, sama doszukując się cech Rubena Corteza w twarzyczce chłopczyka i dodała. – Obaj wyglądają jak skóra zdjęta z ich ojca. Miejmy nadzieję, że z tego wyrosną.
Natomiast dziewczynki mają cechy obojga rodziców, zarówno ojca jak i matki.
Anna poczuła w brzuchu delikatne kopnięcie - już wiedziała, że nosi pod sercem chłopca. Dotknęła to miejsce, gdzie jej synek „fiknął" i powiedziała doń kojącym szeptem, tak jak by był obok niej:
– Spokojnie, Jorge Antonio, nikogo nie obrażam.
– Honorowy chłopak . Po mnie! – oświadczył z dumą jego ojciec i się uśmiechnął do swojej połowicy.
Tymczasem Ruben, niczym zaczarowany, siedział przy Anie - Marii.
– Zadzwonił Jebb – powiedział w końcu cicho.
– Czego chciał? – zapytała Ana, zmęczona porodem, powoli przysypiając.
Domyśliła się, że skoro zadzwonił sam agent Watkins z jakąś informacją, to musiał mieć coś ważnego do powiedzenia.
– Znalazł się świadek, zeznający przeciwko Devonowi Crane'owi. Mają jego zeznania, nagrane na dyktafonie. To musi wystarczyć, bo ta osoba zakomunikowała, iż nie powtórzy niczego przed sędzią. Watkins potwierdził, że świadek dużo wiedział na temat perfidii Crane'a oraz jego powiązań z Gomezem. Nie powinien nam tego mówić, ale świadek podobno zeznał, że... Jak mogę przypuszczać, to Crane załatwił przez swojego prawnika lewe dokumenty dla mojej mamy, żeby ułatwić jej podróż z mym ojcem do Włoch.
– To gdzie jest miejsce dla Gomeza w tym wszystkim? – Ana ziewnęła.
– Widocznie można było zaprzyjaźnić się z szanowanym obywatelem. Jeden sprzedawał towar, a drugi go opylał tu i ówdzie – odparł Ruben i złożył lekki całus na jej policzku, ale młoda matka już spała głębokim snem.
Jebb Watkins westchnął, popijając zimną kawę ze swojego firmowego kubka. Julia dostarczyła mu nagranie z wyznaniem pani Crane. Gdy je odsłuchał, chciało mu się powiedzieć coś o dobrym i złym wychowaniu dzieci, ale milczał, słuchając w skupieniu nagrania.
Devon najpierw podkradł żonę innemu mężczyźnie, ona nie miała rozwodu, a mimo to z nim sypiała i urodziła jego dziecko. Miał fikcyjną kochankę, był pieprzonym draniem i skończonym łajdakiem oraz prowadził w tajemnicy narkobiznes, który przynosił mu krociowe zyski.
Watkins zdołał dotrzeć do kilku osób i nakłonić do złożenia zeznań w sprawie Crane'a, za zamkniętymi drzwiami.
Zdjęcia. Fotografie jasno i wyraźnie potwierdziły, że Crane przyjaźnił się z Gomezem, poznał poprzez niego Castellana i usłyszał od niego o problemie Pabla. Prawnik Crane 'a załatwił sprawę tak, że nikt nie węszył wokół wypadku pani Castellano i syna Pabla, zdobył odpowiednie papiery i zapłacił komu trzeba.
Pani Crane zamknęła swoją rezydencję na cztery spusty i gdzieś przepadła, zanim ktokolwiek zdołał pomyśleć, by uniemożliwić jej opuszczenie miasta albo chociaż wiedzieć, dokąd jedzie. Niektórzy spekulowali, że nie mogła wytrzymać w miejscu, w którym wszystko przypominało jej o nieżyjącym mężu i zmarłym tragicznie, jedynym synu.
Jebb natomiast z odrazą pomyślał, że pozory często bywają mylące. Na przykład, ten Devon - niby szanowany i podziwiany, bohater bez skazy, człowiek o giętkim i bystrym umyśle oraz z „biznesowym zacięciem", a w gruncie rzeczy nikt inny jak zepsuty i zdegenerowany do szpiku kości skurwiel.
Castellano. Najpierw zimny i nieczuły na cierpienie syna oraz wnuka, zapatrzony w siebie i skoncentrowany jedynie na własnych pragnieniach i potrzebach, później zmienił front i zabił w odwecie oboje Gomezów, próbując w podwójną zbrodnię wrobić innego „przyjemniaczka".
Ruszył tyłek i jako tako próbował odkręcić sytuację, w którą wmanewrował syna, dostarczając Rubenowi powód do rozpoczęcia nowego życia.
Dziwny człowiek z tego Paula. Poza zasięgiem prawa. Jemu na pewno się upiecze, a tym, którym chciał pomóc?
Cholera wie, pomyślał Jebb, chowając papiery do szuflady swojego biurka i zamknął je na klucz.
Poinformował Corteza, że proces ruszy za niecały tydzień i zebrane dowody wskazują na to, iż będzie miał burzliwy przebieg. Agent Watkins pomyślał jeszcze o młodziutkiej żonie Rubena Corteza.
Z dostarczonych informacji wynikało jedno - Anę i bandytę dzieliło kilkanaście lat różnicy.
– Chyba poleciała na jego kasę i na to, co facet miał w spodniach – mruknął do siebie Watkins.– I musiała bardzo się starać, żeby on machnął jej od razu czwórkę dzieci.
Julia. Obraz podwładnej wrył się Watkinsowi w pamięć. Długonoga i zgrabna, wygadana i niezwykle pociągająca.
Chciał się z nią umówić na kawę i pogadać na błahe tematy, zapomnieć o robocie, o morderstwach i przestępcach, którzy się ich dopuszczali.
Dalsze rozmyślania przerwało mu natrętne pukanie do drzwi jego gabinetu.
– Wejść – powiedział krótko Jebb.
Weszła Julia, ale miała bardzo wyzywającą minę.
– Co się stało? – zapytał ją, gorączkowo szukając w myślach powodu, dla którego miałby się stać celem siły jej gniewu, lecz nic mu nie przychodziło do głowy.
– Obiecałeś mi kawę, szefie – roześmiała się Julia, widząc jego zakłopotanie. – Pora odetchnąć. Kawa cholernie nam się należy i nie chcę słyszeć odmowy!
– Trudno tobie odmówić, Julio – Jebb podniósł się z fotela, wzdychając teatralnie.
– Więc nie odmawiaj. – Julia żartobliwie pacnęła go w ramię.
Mary - Ellen nawet nie zauważyła, gdy na krześle obok niej przysiadł Gabriel i szybkim ruchem dłoni, zwinął z jej talerzyka napoczętą zapiekankę.
– Przepraszam, Mary – zaczerwienił się jak burak, gdy dotarło do niego, że kolejny raz dał się ponieść staremu nawykowi.
– Nie szkodzi – dziewczyna spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
– Aż tak ciebie zdenerwowałem? – podał jej paczkę chusteczek higienicznych, które przypadkiem leżały na stole.
– Skąd, ja po prostu ... – bąknęła i rozpłakała się na dobre. – Ana ma męża i dzieci, a ja ... Jestem ta biedna i strasznie chora!
– Nie rozumiem? – Gabriel odruchowo łypnął okiem. – Źle, bo Ana ma kogoś bliskiego? Czy źle, bo jesteś.... Czujesz się samotna? A tu, dupa, nic.
– Jedno i drugie. To źle o mnie świadczy?
– Nie – odparł Gabriel. – Po prostu ciężko cierpieć w samotności. Wiesz, Mary, ja natomiast gryzłem się faktem, że nagle się uspokoiłem, odzyskując tym samym siebie.
Nieważne, w jaki sposób to się stało, lecz czy to źle? Źle, że dobrze? Że w miarę normalnie się z sobą czuję?
Mary - Ellen natychmiast zaprzeczyła.
– Jeśli w końcu zostanę sama, będzie ze mną jeszcze gorzej – chlipnęła Mary, wzdychając. – Tak to właśnie widzę, Gabriel i nic nie poradzę na ten fakt.
– Trudno mi znaleźć właściwą odpowiedź na twoje problemy – rzekł Gabriel i umilkł, a po chwili stało się jasne, że nic więcej nie doda.
Pomilczeli razem, nie zwracając uwagi na tajniaków, którzy urzędowali w kuchni i pili colę, ulubiony napój prawie wszystkich Amerykanów.
Dzień procesu w sprawie USA - Cortez- Crane - Redferne przyszedł szybciej niżby wielu chciało. Główni zainteresowani byli tym faktem bardzo zestresowani.
Chyba jedynie agent Watkins cieszył się, że już wkrótce będzie miał z głowy całą tą zbieraninę oryginałów. Koniec. Finito.
Julia dodawała mu otuchy, gdy siedzieli do późna w nocy z całym zespołem - nie raz i nie dwa - aby dobrze przygotować się do Wielkiego Dnia.
Maria Castellano wymknęła się z łóżka wczesnym rankiem, gdy Paul jeszcze chrapał w najlepsze. Obmyła twarz i dłonie w zimnej wodzie, a potem założyła czyste „poważne ubranie" - jak zwykła nazywać białą bluzkę oraz spódnicę w czarnym kolorze, a także czarne pończochy i takiegoż koloru baleriny.
Miała zamiar zjawić się na procesie syna, choćby Paul miał przekupić pół Waszyngtonu. Cokolwiek miało się stać, pragnęła widzieć i słyszeć wszystko, co będzie się działo na Sali sądowej.
Rozumiała wprawdzie, że ani ona ani Paul nie mogą podać nikomu swoich prawdziwych personaliów, ale matczyna miłość i troska o „jej chłopca" zwyciężyła z rozsądkiem.
W sądzie, na właściwej Sali procesowej, chyba znajdzie się jakiś zakamarek, gdzie mogłaby usiąść, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi?
– Mari? – W otwartych na oścież drzwiach łazienki ukazała się rozespana twarz Paula. – Czemu tłuczesz się po mieszkaniu o tak nieprzyzwoitej porze? Wracaj do łóżka, spać nie dajesz – poskarżył się mężczyzna. – Nie znoszę, gdy ...
– A mnie znosisz? – zapytała go żona, niewinnym głosem.
– Jak najbardziej. – Paul uśmiechnął się niczym młody chłopak, szykujący się na pierwszą randkę w swoim życiu. – Przecież wiesz, iż spełniłbym każde twoje życzenie!
O, a skąd to odświętne ubranie? – Paul postanowił podroczyć się z żoną, mimo że go obudziła zbyt wcześnie. – Czyżbym zapomniał o jakiejś ważnej dacie?
Objął ją w talii i przytulił się do pleców małżonki.
– Dzisiaj jest proces naszego Rubena i choćbyś miał przekupić całe zastępy sędziów w Waszyngtonie, bym się mogła dostać na salę, gdzie odbędzie się rozprawa, zrobisz to, Paul – uśmiech zniknął z jej twarzy. – Obiecałeś przed chwilą, że ...
– Nie, Mari. Nic z tego – Paul nie wypuszczał kobiety ze swych objęć.– Wszystko, ale nie to. Nie proces!
– W takim razie, jeśli nie zamierzasz mi pomóc, pójdę choćby i pieszo albo pojadę komunikacją miejską. Nie proś mnie, mężu, żebym zapomniała o Rubenie! To nasz syn, nasze jedyne dziecko!
– Jego żona urodziła jakiś czas temu dwie dziewczynki oraz dwóch chłopców – rzucił Paul mimochodem w nadziei, że odwróci jej uwagę od niebezpiecznego tematu.
– Nie zmieniaj tematu, Paul. – Pokłócili się strasznie o obecność na procesie Rubena, w końcu Pablo wyszedł z łazienki nieziemsko wściekły i zaszył się w sypialni.
– Rób, co chcesz, ale potem nie płacz, gdy Ruben odwróci się do ciebie plecami – burknął jeszcze na odchodnym nim skierował się do sypialni i zakopał się w ciepłej pościeli.
Mari wzięła torebkę, schowała do niej swój portfel, dokumenty, a potem wyszła.
– Martwię się o naszego zięcia – Anna pogładziła Jorgego po jego opalonym policzku.
– O mnie nie? – Jorge westchnął żartobliwie, choć wcale nie było mu do śmiechu.
Mogło wszakże wydarzyć się coś, co zniszczy ich dokumentnie, stracą wszystko i znajdą się na przysłowiowym dnie.
Przez Gomeza, Castellano i Crane'a. Jebb Watkins mówił im, że może być paskudnie, lecz cokolwiek by się zdarzyło, mają gadać prawdę i nie bruździć. Nie ma innego wyjścia.
– Wiem, że Ruben dostał plik papierzysk od Drugiego Paula i że jest w nich hak na Gomeza i Crane'a – powiedział Jebb i umilkł, oczekując odpowiedzi od pana Redferne'a.
– Wiem i ja – odparł Jorge ze stoickim spokojem. – Jest też w nich akt ślubu jego, znaczy się Rubena, rodziców.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top