Rozdział 19 - TUŻ PRZED DOTARCIEM DO CELU
Anna zastanawiała się, dlaczego Jebb Watkins, Jorge oraz Gabriel wyglądają jak z krzyża zdjęci, gdy tak wyszli powoli z niepozornego budynku gdzie coś omawiali.
Anna nie była głupia, wiedziała, że jej mąż i syn Rubena poruszyli temat zeznawania w sprawie. Sąd?
Podobno, jak zdradził jej Jorge, Wielka Trójka ruszyła tyłki i załatwiła nie wiadomo, jakim cudem - że najpierw odbędą się ich wstępne przesłuchania z tak zwanej „wolnej stopy".
***
Mari od razu poznała Rubena, patrzyła z ukrycia na jego opaloną twarz i mimo wszystkiego, co przeszedł w ostatnim czasie, spokojnego oraz opanowanego.
Towarzyszyła mu młoda kobieta w mocno zaawansowanym stanie błogosławionym. Kto to? Jego kochanka? Narzeczona? Dziewczyna?
Obejmował ją czule, więc musiała wiele dla niego znaczyć. Jej chłopiec zostanie ojcem!
Mari była tak blisko nich! Skrywały ją przed ich oczami wyłącznie wysokie zarośla. Słyszała wszystko, co mówił:
– Ano? – bardziej westchnął niż zapytał.
Kobieta, zwana przez niego Aną, uniosła wyżej swoją głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
– Nie możemy wychodzić bez pozwolenia tajniaków, którzy nas pilnują – powiedziała półgłosem.
Całe zamieszanie, związane z ich ucieczką z Meksyku do Stanów, mocno wytrąciło ją z równowagi i sprawiło, że poczuła się zaniepokojona oraz zagrożona. Jej mąż oraz ojciec zdecydowali się na pójście na ugodę. W zamian za zeznania obydwu ich grupa otrzyma ochronę i przywileje z tym związane.
– Kichać tajniaków – stwierdził obrazowo Ruben, cokolwiek miało to znaczyć. – Marni z nich ochroniarze, gdyby pracowali dla mnie, już dawno wymówiłbym im robotę i odesłał w cholerę.
Mari pomyślała, że jej syn prawie wcale się nie zmienił od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, a było to kilkanaście lat temu. Szmat czasu!
Jako matka, Mari zawiodła całkowicie. Zapomniała o swoim „chłopcu", wybierając Pabla i krążąc z mężem po tych wszystkich pięknych miastach świata. Pablo wcale nie rozpaczał z powodu śmierci swojej pierwszej żony, Karlotty Karlssgard ani też z powodu tragicznego odejścia młodszego, legalnego potomka.
Czy to świadczy o jego niebezpiecznym okrucieństwie? Czy Mari jest naiwna, myśląc, że mu się kiedyś nie znudzi?
– Dobrze wyjść na słońce, cara mia. Nie jesteśmy wampirami!
Nie znoszę siedzieć w zamknięciu przez kilka dni z rzędu. – Marudził Ruben Cortez, uśmiechając się do swej młodziutkiej małżonki.
– A jak czuje się Gabriel? – „młoda" zręcznie zmieniła temat.
Zapadła krępująca cisza. Zawsze tak się działo, ilekroć Ana - Maria tylko wspominała o nieślubnym potomku męża. Wprawdzie Ruben nie wstydził się Gabriela, ale nie chciał, żeby przypominano mu, w jaki sposób chłopak pojawił się na świecie.
W końcu „młody ojciec" stwierdził, że Gabriel czuje się coraz lepiej odnajduje się w nowej rzeczywistości i przyzwyczaja do różnych okoliczności, w których przyszło mu żyć.
Ana - Maria miała ochotę usiąść na trawie, ale przecież był środek zimy. Młoda kobieta lubiła lato, słońce i w zimie często brakowało jej głównie światła słonecznego i promieni, przyjemnie otulających ciało.
Tymczasem Ruben, wyczuwając jej zimowy smutek, pogładził opuszkami swych palców dłonie żony.
To cud, pomyślał, że w ogóle dała się namówić ojcu na chirurgię plastyczną poparzonej skóry. Początkowo się opierała i nawet nie chciała słyszeć o podobnym rozwiązaniu, twierdząc, że to tylko marnowanie pieniędzy i czasu, ale w końcu zmieniła zdanie. Ruben szanowałby każdą podjętą przez żonę decyzję, jeśli czuła by się lepiej, gdyby blizny pozostały - w co wątpił - to by nie naciskał.
Mari czuła się jak piąte koło u wozu, ponieważ - najwyraźniej - w danej chwili nie potrzebowali niczyjego towarzystwa. Mieli siebie.
Starsza pani poczuła nagle, jak silna męska dłoń, zaciska się ostrzegawczo na jej ramieniu.
Przestraszyła się i wydała z siebie okrzyk zdumienia.
Pablo Castellano zamarł z przerażenia, Mari umilkła, a Gabriel, który właśnie usiadł na wycieraczce u szczytu schodów wiodących do domu, ze zdumieniem obserwował, jak jego ojciec i macocha w popłochu umykają w stronę bezpiecznego schronienia zagarniając go po drodze.
Do domu, który stał się ich więzienną celą.
– Gabriel! – Ponaglili oboje młodzieńca. – Właź do środka, w krzakach ktoś jest!
– Może to tylko jakieś zwierzę, a wy niepotrzebnie panikujecie? – Chłopak opierał się nieco, bo nade wszystko chciał odetchnąć świeżym powietrzem na zewnątrz niż siedzieć w zamknięciu czterech ścian.
Ale posłuchał, nic nie dodając. Ruben uznał, że tajniacy powinni natychmiast - tak „na wszelki wypadek"- sprawdzić zarośla. Sprawdzili i wrócili z niczym. Oprócz niewielkiego strzępka jakiejś tkaniny, zapewne leżącego na gałązce krzewu od dawna, niczego ani nikogo niepokojącego nie znaleźli.
– Fałszywy alarm – stwierdził szef ochrony, mierząc Rubena swym ponurym spojrzeniem. – Następnym razem proszę pana jednak, panie Cortez, stosować się do naszych zaleceń i nie wychodzić bez pozwolenia.
Cortez westchnął teatralnie i odpowiedział:
– Od zamknięcia w czterech ścianach, można k... dostać cholery, ale jestem gotów pójść na ustępstwa w zamian za parę chwil na zewnątrz... codziennie.
– Proszę zrozumieć, że procedury na to nie pozwalają – kolejna agentka usiłowała uświadomić Cortezowi powagę sytuacji, w której się mogli znaleźć.
Gabriel tylko się przysłuchiwał tej małej wymianie zdań i burczeniu ojca. Wciąż nie mógł się nadziwić, jak to możliwe, że gdziekolwiek pojawia się Ruben, prędzej czy później ziawiają się w ślad za nim kłopoty.
– Procedury procedurami, ale czuję się jak w klatce i reszta też – Ruben dalej utyskiwał, więc Gabriel powitał z uśmiechem ulgi na twarzy nadejście Jorgego Redferne'a.
Stary boss powiedział coś półgłosem do Any - Marii, czego nie dosłyszeli pozostali, po czym oboje wyszli z salonu.
Cortez znowu westchnął, rezygnując z dalszych negocjacji.
Gabriel opadł na sofę w salonie, wyjadając resztki zimnej pizzy z prawie pustego pudełka, które pozostało po wcześniejszej uczcie agentów.
Mary - Ellen siedziała wraz z Gabrielem w kącie, natomiast Anna, żona Jorgego, oglądała jakąś bzdurną telenowelę brazylijską w rozklekotanym telewizorze, Ramiro naparzał w swoje ulubione gry komputerowe - strzelanki.
Troje agentów doskonale wiedziało, że ich „podopieczni" prędzej czy później, zaczną sprawiać problemy wychowawcze.
Jebb Watkins poinstruował „troje wspaniałych", żeby w niczym im nie ulegać, żadnym żądaniom, ale też pilnować jak oka w głowie i dbać, by nic im się nie przytrafiło.
Stąd wniosek, że są cenni. Przynajmniej Ruben Cortez, Jorge Redferne - stary meksykański boss - i ewentualnie ten napakowany byczek o imieniu Ramiro.
Jebbowi bardzo zależało, aby troje gniewnych zaczęło ćwierkać, zanosiło się na niezłe zamieszanie. I nie tylko.
– Mari, ja cię proszę, nie płacz. – Pablo objął swym ramieniem żonę. – Przecież już uzgodniliśmy, że nie będziemy mogli mieszać się do życia i spraw Rubena, no, nie możemy z nim rozmawiać, spotkać się twarzą w twarz czy cokolwiek równie szalonego. W ogóle nie powinniśmy ich podglądać. To był wyjątkowo zły i niedobry pomysł, bo wiedziałem, że tak się to właśnie skończy.
– Co ja za to mogę? – chlipnęła starsza pani. – Będę babcią, a nigdy nie poznam swojego wnuka albo swojej wnuczki i nie zobaczę, jak rośnie.
Nie mów mi, Pablo, że tak jest lepiej i że jesteśmy starzy, więc żadna strata!
– Mari – Castellano starał się przekonać swą małżonkę do własnego punktu widzenia, lecz miał pełną świadomość, iż Mari nigdy do końca nie pogodzi się z brakiem możliwości uczestnictwa w życiu syna.
Ale czy tak nie będzie dla wszystkich zainteresowanych lepiej?
Zbyt wiele spraw z przeszłości kładzie się cieniem na planach urzeczywistnienia jej wielkiego marzenia.
– Uzgodniliśmy już, że – zaczął znowu Castellano i urwał w połowie zdania, by pomyśleć nad argumentami mogącymi przekonać Mari do jego zdania – nie zrobimy niczego, co mogłoby „zakłócić równowagę", chyba, że to absolutnie konieczne.
Mari, co powie nasz chłopak, gdy się przekona, że go oszukaliśmy i nadal żyjemy?
Czy będzie szczęśliwy z tego powodu?
Prawdę mówiąc, wątpię. Ty dałaś mu o wiele więcej pięknych wspomnień niż ja, fatalny ojciec. Niech tak zostanie, po co mu mieszać w głowie?
– Lepsze są dobre wspomnienia niż brutalna prawda – uświadomiła sobie Mari i dodała po chwilce milczenia – nie wiedziałam, że Ruben ma swojego sobowtóra. To dla jego bezpieczeństwa?
FBI nie jest takie złe...
Jej głos załamał się niebezpiecznie. Chłopak był bardzo podobny do jej syna, wręcz niemal identyczny i gdyby nie fakt, że ona i Pablo mieli tylko jedno dziecko, pomyślałaby, że „młody" to bliźniak Rubena.
– Tak, dla bezpieczeństwa ma – skłamał Pablo bez mrugnięcia okiem.
W duchu zaś pomyślał, że gdyby jego Mari znała prawdę, na pewno poszłaby od niego w cholerę - jeszcze szybciej niż zdecydowała się na ślub z nim. Gabriel - być może, a właściwie to więcej niż pewne - zawsze będzie nosił cierń minionych przeżyć w swym sercu, ale przynajmniej otrzymał szansę na nowe, bardziej wartościowe życie.
„To nie jest przypadkowe podobieństwo, Pablo, nie oszukasz mnie" – pomyślała Mari, gdy wieczorem układała się do snu.
Gabriel - tak krzyknął do młodego chłopaka „jej Ruben", gdy całą trójką wbiegali do domu. On, kobieta w ciąży i właśnie ów młodzieniec. Wyglądało, jakby się dobrze znali.
Czy „bliźniak" może być przyrodnim bratem i tym samym, synem Pabla ze związku, o którym mało kto lub nikt nie wiedział?
Ciekawe, czy kobieta, która urodziła Pablowi syna, wciąż żyje? A jeśli tak, to czy ma to jakieś znaczenie dla pana Castellano?
Próbowała się uspokoić, bo mąż zawsze zapewniał ją, iż w jego życiu liczy się jedynie ona - Mari, kobieta, z którą się związał i z którą ma syna. Zasnęła z myślą, że Pablo musi być uczciwym człowiekiem, ale jest bardzo skryty i mimo jej wątpliwości, na pewno by jej nie okłamał w tak ważnych sprawach. Gdyby nie musiał.
Nawet nie przeczuwała, jak bardzo jest bliska prawdy.
Pan Castellano przytulił się do pleców śpiącej żony i objął ją w talii. Kochał ją, lecz nawet ukochanej kobiecie nie mógł powiedzieć przecież wszystkiego!
Ciążyło mu to kamieniem na sercu, ale postępował w myśl starej zasady - czego oczy nie widzą i serce nie wie!
– Gabrielowi jest teraz lepiej – szepnął Pablo, myśląc, że starsza pani śpi. – Nic więcej nie mogę dla niego uczynić. Przepraszam, Mari...
Pojedyncza łza spłynęła po pomarszczonym policzku kobiety.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top