Rozdział 7 - Legilimencja
Kiedy następnego dnia Hermiona otworzyła oczy, od razu ujrzała zwisające nad swoją twarzą głowy przyjaciół. Przysunęli sobie stołki po obu stronach łóżka i czekali, aż nastolatka wstanie. Teraz kiedy już zauważyli, że nie śpi, nie miała żadnego wyjścia. Musiała na poczekaniu wymyślić jakąś sensowną, logiczną wymówkę, nad którą ani przez sekundę nie zastanawiała się wcześniej. Przełknęła ślinę, wykrzywiając twarz z bólu.
— Czeeeść — powstały ją zmartwione głosy przyjaciół.
— Jak się czujesz? — Zatroskany Ron chwycił jej rękę, ściskając w pocieszającym geście.
— Okropnie — wychrypiała brunetka, teraz faktycznie żałując swojego czynu. Lepiej by zrobiła, jakby pękła na eliksirach. Może łatwiej byłoby jej wymyślić powód, dla którego w momencie rozhisteryzowała się.
— Gdzie ty byłaś? Powoli dziwne pomysły wpadały nam do głowy — mruknął Harry, nie kryjąc złości. Hermiona czuła się źle ze świadomością, że postąpiła tak bardzo egoistycznie. Przymknęła powieki, pociągając nosem. Miała wrażenie, że kłujący ból zaraz rozsadzi jej zatoki.
— Właśnie! Pani Pomfrey kazała ci to dać, jak wstaniesz — powiedział Ron, sięgając ręką w stronę szafeczki przy łóżku Gryfonki. Po chwili zakołysał przed jej twarzą małą szklaneczką. Hermiona niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej i przejęła naczynie. Powąchała jego zawartość i ponownie wykrzywiłam usta.
— To śmierdzi zgniłymi jajami — mruknęła niezadowolona, na co jej przyjaciele wywrócili oczami.
— Teraz masz problem. — Rudzielec wepchnął napój nastolatce i obserwował, jak z grymasem wszystko wypija. Jeszcze bardziej się skrzywiła, zaciskając mocno oczy, a potem wcisnęła z powrotem szklaneczkę do ręki chłopaka. Przetarła usta rękawem, jeszcze przez chwilę stękając pod nosem.
— Lepiej? — zapytał z nadzieją brunet po drugiej stronie łóżka. Bez przekonania spoglądał na przyjaciółkę.
— Nawet. — Wzruszyła ramionami, jednak od razu było widać, że Hermiona czuła się dużo lepiej. Przede wszystkim ból gardła i zatok zelżał, a bez tego ostatnim problemem zostawał katar.
— To teraz opowiadaj, co się stało — zażądał Ron, przysuwając nieznacznie krzesło bliżej łóżka. Razem z Harrym nachylili bardziej głowy nad dziewczyną, która z sekundy na sekundę czuła coraz większe zakłopotanie. Była osaczona. Sytuacja bez wyjścia. Opadła ponownie na poduszki, w myślach szukając jakiegoś dobrego wyjaśnienia. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. Pustka.
— Dostałam dziwny list — wyrzuciła nagle z siebie, a widząc zainteresowanie w oczach chłopaków, od razu tego pożałowała. Jednak nie było już odwrotu.
— Jaki list? — ponaglał ją Harry. Tylko jeden pomysł wpadł do jej głowy i w tym momencie nie była w stanie już znaleźć niczego innego. Przeklęła w myślach.
— Ktoś wysłał mi wiadomość, że moi rodzice nie żyją — wymamrotała niewyraźnie, ponieważ wcale nie chciała tego mówić — spokojnie, wszystko jest w porządku. Okazało się, że to zwykłe kłamstwo — dodała szybko, widząc, jak twarze Gryfonów bledną. W sekundzie jednak ujrzała u nich ulgę, przez co poczuła ukłucie w sercu. Nie powinna tak oszukiwać. Za dużo razy coś im zmyślała. Okłamywała najbliższe sobie osoby. Czuła się z tym okropnie.
— W takim razie opowiedz od początku — nalegał dalej Ron. Gryfonka wzięła głęboki wdech i poukładała sobie całą historyjkę w głowie.
— Po spotkaniu z McGonagall dostałam sowę. Zdziwiło mnie, że nie przyleciała na śniadaniu, ale szybko wyleciało mi to z głowy, gdy zobaczyłam ten list. Zaczęłam go czytać i dowiedziałam się, że moi rodzice zostali zamordowani najprawdopodobniej przez Śmierciożerców.
— I ot, tak w to uwierzyłaś? — Harry nie krył zdziwienia — od początku śmierdziało to spiskiem.
— Wiesz, w tych czasach w takie rzeczy nie trudno uwierzyć — mruknęła wrogo, przez chwilę myśląc, że chłopcy jej nie wierzą — poza tym, gdy dopada cię myśl, że teraz jesteś sierotą, emocje biorą górę nad rozumem.
— Bycie sierotą to straszne uczucie — wtrącił ironicznie brunet.
— Daj jej dokończyć — syknął złowrogo w jego stronę przyjaciel i posłał mu mordercze spojrzenie. Harry podniósł ręce w geście obronnym i ponownie skupił uwagę na chorej dziewczynie.
— Załamałam się tym i nie wiedzieć czemu, pobiegłam na Wieżę Astronomiczną. Było tak potwornie zimno i przez to strasznie domarzłam. No i jeszcze potem zaczął padać deszcz, a ja dalej leżałam na podłodze, niewiele sobie z tego robiąc.
— Czemu nam najpierw o tym wszystkim nie powiedziałaś? — W głosie Rudzienice Hermiona wyczuła zarazem żal, jak i... urazę? Zmarszczyła brwi.
— Nie miałam do tego głowy — mruknęła.
— A jak tutaj wylądowałaś? — zapytał Harry, tym samym ratując dziewczynę przed wytłumaczeniem, co się z nią potem działo. W końcu do skrzydła szpitalnego trafiła dopiero na następny dzień. Z nadzieją pomyślała, że może uznali, iż tam spędziła ten czas.
— Sama przyszłam — wzruszyła niezauważalnie rękami — i tutaj dowiedziałam się od profesora Dubledore'a i McGobagall o kłamstwie.
Zagryzła wargę, rozmyślając, czy chłopcy uwierzą w taką wersję wydarzeń. Niewiele potrafiła wyczytać z ich min. Byli raczej zamyśleni, może nieco zatroskani, ale czy przekonani? Czuła, jak jej serce przyspiesza. Chciała, żeby w końcu coś powiedzieli, ale jak na złość Gryfini milczeli. Wymienili krótkie spojrzenia. Czuła, jak kciuk Rona zaczyna kreślić kółka na jej skórze.
— Chcesz nam powiedzieć, że taka podejrzana informacja, w takiej podejrzanej formie sprawiła u ciebie takie załamanie? — upewnił się Harry, na co Hermiona skinęła głową, blednąc nieco — czemu nie przyszłaś najpierw do nas? — dodał z urazą w głosie. Na to potrafiła jedynie wzruszyć ramionami, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa.
— A wiadomo, kto to zrobił? — Wtrącił Ron, marszcząc brwi.
— Nie, nawet nie ma żadnych wskazówek na to, czy to ktoś ze szkoły, czy poza. — Język Gryfonki rozplątał się i ponownie była zdolna do dalszych kłamstw. Z każdym kolejnym odczuwała coraz większą rozpacz. Obecnie we wszystkich aspektach była beznadziejna. Zarówno jako przyjaciółka, jak i prefekt, uczeń, czy dziewczyna... no, była dziewczyna. Mało przyjaźnie zapowiadał się nowy rok.
— Przecież to proste! — prychnął brunet — jestem przekonany, że Malfoy wysłał ten głupi list! — warknął pewny swoich racji, a w jego głosie można było wyczuć nienawiść.
— Harry... wiem, że Malfoy jest największym dupkiem w tej szkole, ale... ostatnio oskarżasz go dosłownie o wszystko. — Cicho zwróciła mu uwagę Hermiona. Błyskawicznie spotkało się to z wrogim spojrzeniem chłopaka. Rządza mordu błyszczała w jego oczach, co już nieco zaniepokoiło nastolatkę.
— Ale kto niby, jak nie on? — syknął — to przecież idealnie w jego stylu!
— Stary, też uważam, że trochę przesadzasz — powiedział Ron, ponownie popierając Gryfonkę. Ta niezauważalnie skinęła głową, chcąc wesprzeć słowa przyjaciela. Widząc jednak nieugiętą postawę bruneta, zaczynała obawiać się, że cała ta historia pójdzie za daleko. Przekonany do swoich racji Harry mógł pójść do jakiegoś nauczyciela, a wtedy wyszłoby na jaw, że żadnego listu nigdy nie było. Wtedy tak łatwo nie wytłumaczyłaby ani zdarzeń sprzed dwóch dni, ani kłamstwa. Dlatego musiała odwieźć Gryfona od tych podejrzeń.
— W takim razie kto to mógł być? — prychnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Ktokolwiek! — Hermiona nieznacznie podniosła się na rękach, czując powracające siły — nie tylko Malfoy jest Ślizgonem. Mógł to być ktoś z jego paczki, ale nie koniecznie on sam.
— Zabini, Nott, Crab, Goyle, Pansy, przecież ich nie brakuje! — dodał Ron.
— Sami chyba w to nie wierzycie. — Gryfon dalej się bronił, jednak widać było, że jego pewność siebie nieco maleje.
— Po prostu dajmy spokój — zaproponowała nastolatka — najważniejsze jest to, że moi rodzice mają się dobrze. Więcej nie potrzebuję.
Po tych słowach ponownie zapanowała chwila ciszy, którą przerwała dopiero pani Pomfrey. Przyniosła dla Hermiony kolejne wywary, mające na celu jak najszybciej postawić dziewczynę na nogi.
— Będę mogła jutro już wrócić na lekcje? — zapytała z nadzieją Gryfonka, przeciągając chwilę wypicia kolejnego obrzydliwego napoju.
— Mam nadzieję — odparła kobieta i gestem ręki ponagliła dziewczynę — a wy nie powinniście już zmykać na zajęcia? — skierowała się do chłopaków.
— Faktycznie już późno — przyznał rudzielec bez większego przejęcia. Jednak pod ostrym spojrzeniem kobiety, szybko zebrali się i opuścili skrzydło szpitalne, obiecując, że wpadną w przerwie między lekcjami. Niedługo potem również pani Pomfrey zostawiła Hermionę w spokoju, a będąc sama, dziewczyna nie miała nic lepszego do roboty niż wpatrywanie się w sufit albo okno. Takie zajęcie niezmiernie ją nudziło i marzyła o wyjściu ze skrzydła szpitalnego. Pomimo czasu na rozmyślania, była zaskoczona, że potrafiła powstrzymać potok łez. Hamowała się, aby nie musieć odpowiadać na kolejne problematyczne pytania.
Tymczasem w dalszej części zamku Dracon siedział znudzony na lekcji obrony przed czarną magią. Wbił wzrok w jeden punkt, całkowicie ignorując słowa profesora Snape'a. Myślami był w odległej krainie. Skupiał się głównie na zadaniu, jakie mu powierzono, chociaż nie potrafił powstrzymać przeplatanych, dręczących go wizji związanych z Hermioną. Powinien wyrzucić ją z głowy. Dla dobra ich dwójki, chociaż bardziej martwił się o dobro Gryfonki. Wziął głęboki wdech. Utkwił w impasie. Miał nadzieję, że po realizacji zadania będzie nieco lepiej, łatwiej. Ale samo wypełnienie rozkazu Voldemorta było diabelnie trudne. A przede wszystkim absurdalne. Wcale nie chciał tego robić, jednak nie mógł zawieść. Życie, rodzina, Hermiona, nazwisko. To wszystko zmuszało go do wędrówek w kierunku Pokoju Życzeń, gdzie znikał w nim na kilka dobrych godzin. Oczywiście powinien być do tego przyzwyczajony, ale o wiele bardziej odpowiadały mu zeszłoroczne warunki.
Lekcja w końcu dobiegła końca. Dracon zauważył to tylko dlatego, że wszyscy nagle wstali i pospiesznie opuszczali salę. Poszedł w ich ślady i również pozbierał swoje rzeczy.
— Pan Malfoy zatrzyma się chwilę. — Usłyszał władczy głos ciemnowłosego nauczyciela. Spojrzał na mężczyznę, ale jak zwykle niewiele mógł wyczytać z jego twarzy. Wywrócił jedynie oczami i zapiął torbę.
— Poczekam przed drzwiami — powiedziała Pansy, głaszcząc ramię chłopaka. Gdyby blondyn nie przypominał sobie na każdym kroku, że Ślizgonka teraz robi za jego dziewczynę, strzepnąłby jej dłoń z grymasem na twarzy. Niestety, ale nie mógł tego zrobić. Z trudem zdobył się na uśmiech.
— To marny pomysł — próbował jakoś odwieźć od tego brunetkę — Nie chcę, żebyś spóźniła się na zajęcia z historii magii. — Dla lepszego efektu przyciągnął nastolatkę bliżej siebie i cmoknął ją w czoło. Napiął przy tym mięśnie, nienawidząc tej czynności.
— No dobra — parsknęła cichym śmiechem. Draco wiedział, że ten jeden gest sprawi, iż dziewczyna zniknie spod drzwi. Mimo wszystko naiwne, a zarazem posłuszne było z niej stworzenie.
Blondyn obserwował, jak Pansy opuszcza salę do obrony przed czarną magią. Była zarazem ostatnim uczniem, które musiało wyjść na przerwę. W związku z tym chłopak szybko wrócił spojrzeniem do profesora Snape'a.
— O co chodzi? — zapytał wrogo. W rękach nadal ściskał swoją torbę z taką siłą, że jego palce pobielały. Zacisnął usta w wąską linię. W tym czasie dorosły czarodziej bez przejęcia podszedł bliżej, nie przestając obserwować twarzy Ślizgona.
— Jak ci idzie z szafą? — Na jego słowa Draco zmarszczył brwi. Miał przeczucie, że wcale nie o to rozchodziło się nauczycielowi. Odparł równie twardym spojrzeniem, co on i wzruszył ramionami.
— Bez zmian — odparł krótko, czekając, aż mężczyzna przejdzie do sedna.
— Musisz się chyba bardziej do tego przyłożyć — mruknął pod nosem, stając na wprost ucznia. Chłopak skrzyżował ręce na klatce piersiowej, unosząc głowę minimalnie do góry.
— No chyba muszę — prychnął ironicznie. "Złote uwagi" profesora Snape'a niezmiernie go irytowały. Między nim a opiekunem jego domu relacje zdecydowanie się napięły. Czuł presję, co całkowicie psuło mu nastrój, a chłodniejsze podejście mężczyzny w niczym nie pomagało.
— Chłopaku, ty wiesz w ogóle, w czym teraz siedzisz? — Profesor oparł dłonie na blacie biurka, przy którym wcześniej siedział Dracon. Spojrzał głębiej w szare oczy swojego podopiecznego.
— Wiem — odparł twardo, jeszcze mocniej zaciskając obie ręce — i naprawdę nie potrzebuję przypominania o tym na każdym kroku.
— Przestanę ci przypominać o obowiązkach, gdy zaczniesz coś robić! — syknął niemile Snape, powoli tracąc kontrolę nad emocjami. On również mocniej zacisnął palce na blacie.
— Ale ja cały czas coś robię! — krzyknął blondyn, czując, jak złość przepełnia go do szpiku kości — nie moja wina, że to zadanie nie jest wcale takie proste! Czemu to ja mam naprawiać tę głupią szafę? Nikt inny nie jest na tyle kompetentny?!
Jego słowa przerwał głuchy huk spowodowany uderzeniem otwartych dłoni o stół. Nauczyciel wyprostował sylwetkę, wbijając w blondyna takie spojrzenie, jakby był o krok od rzucenia śmiercionośnego zaklęcia.
— Gdybyś nie uganiał się za nic nie wartym uczennicami, tylko poważnie do tego podszedł, to inaczej byś gadał! — zapewnił, grożąc nastolatkowi palcem. Napinał i rozluźniał mięśnie, jakby na zmianę wprowadzał do swojego wnętrza ład i harmonię, oraz furię i chęć mordu.
— Za nikim się nie uganiam! — Draco miał nadzieję, że Pansy go posłuchała i poszła pod salę, gdzie miała mieć następne zajęcia, a nie czeka za drzwiami.
— Nie widuję cię ostatnio w Pokoju Życzeń, ani nawet w jego okolicach — wywarczał Snape, nieco ściszając głos, jakby o tym samym pomyślał — co zatem robisz wieczorami?
Ślizgon zacisnął mocniej zęby, aż te zazgrzytały. Posłał nauczycielowi spojrzenie, które było przepełnione wszystkimi najgorszymi emocjami. Takiej furii nawet Potter nigdy nie zobaczył.
— Nie pana interes — fuknął, ledwo powstrzymując się od wyciągnięcia różdżki. Miał przed sobą swojego nauczyciela, jednak jakie to miało znaczenie? Ciągle go oskarżał o lenistwo albo zajmowanie się sprawami, które nie były istotne. Ponaglał go i kpił z niego. A sam nigdy nie podał ani jednej wskazówki, jak powinien w ogóle zabrać się za naprawę jakiegoś starego rupiecia! "Musisz sam do tego dojść, Malfoy"! Co to za opiekun? Jaką wartość mają w takim razie słowa "obiecałem twojej matce, że ci w tym pomogę"? Draco był przekonany, że tak naprawdę profesor Snape nie miał pojęcia, jak powinien zabrać się w ogóle za to zadanie. Nikt w świecie czarodziei nie wiedział, co zrobić ze starą, magiczną szafą. Dlatego to on dostał takie polecenie. I bynajmniej nie chodziło o to, że Voldemort uważał, iż jest jakoś specjalnie uzdolniony. Skąd. Po prostu, gdyby coś poszło nie tak albo zadania w ogóle nie zrealizowano, śmierć jakiegoś dzieciaka była mało znacząca. Co z tego, że miał na nazwisko Malfoy? Co z tego, że teoretycznie był po stronie Czarnego Pana (chociaż jego wiara ostatnio uległa sporemu zwątpieniu)? Był tylko nic niewartym nastolatkiem. Jednostką, która na dobrą sprawę mogła by nie istnieć. I to go doprowadzało do furii. Rodzice udawali dumę, chociaż Ślizgon doskonale w ich oczach potrafił odczytać, co się kryję pod maską zachwytu. Powoli zaczynał nienawidzić całej tej społeczności, do której należał. I to należał z przymusu. Nikt nigdy nie zapytał go o zdanie. Zobowiązujące nazwisko.
— Nie mój interes?! — krzyknął niespodziewanie mężczyzna, ewidentnie tracąc już jakąkolwiek kontrolę nad sobą — nie mój interes?! Ręczę za ciebie, ty durny psie! Jestem w takiej samej kropce jak ty! I gdybyś chociaż systematycznie chodził do tego głupiego Pokoju Życzeń i pokazał mi, że faktycznie ci zależy na realizacji planu... ale nie! Masz to wszystko gdzieś! Sądzisz, że co? Twoje nazwisko ochroni ci tyłek?! Czarny Pan zmiłuje się, bo co? Lubi kolekcjonować Śmierciożerców o nazwisku Malfoy?!
Nauczyciel ponownie uderzył o stół, chociaż Draco doskonale wiedział, że zrobiłby wszystko, aby to była jego twarz.
— Robię, co mogę! — zapewnił równie donośnym głosem. Zamknął rękę na swojej różdżce, nie wiedząc nawet, jaki miałby niby z niej użytek. Jednak nie musiał się nad tym zastanawiać. Nie zdążył nic więcej zrobić.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego, profesor Snape wyprostował się i błyskawicznie wyciągnął swój magiczny przedmiot. Wymierzył nim w twarz ucznia i przez moment ujrzał iskierki strachu, jakie przemknęły po bladej twarzy chłopaka.
— Legilimencja! — krzyknął i ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, to ciało Ślizgona, które poleciało do tyłu na kolejną ławkę. Potem wniknął w jego umysł i zaczął przeglądać wspomnienia.
Ujrzał zapłakaną Hermionę Granger w zamkowym korytarzu, która rzucała histerycznie jakimiś słowami i uciszył ją dopiero pocałunek Dracona. Zobaczył jakieś dziwne pomieszczenie, którego nie znał, więc zakładał, że przeniósł się do Pokoju Życzeń. Tam również ujrzał Malfoya z Gryfonką odpoczywających na kanapie. Zaraz obraz przeskoczył na scenę, w której chłopak wyczarował patronusa. Ujrzał zdziwienie w oczach Dracona, a potem przeskoczył na kolejne wspomnienie. Widział zdjęcie, które wykonał jakiś uczeń. Ujrzał na nim całujących się nastolatków. Zaraz potem patrzył, jak Ślizgon usuwa ten obraz z pamięci chłopaka. Ucznia tej szkoły. Nie mógł jednak przyjrzeć się twarzy nieszczęśnikowi, bo obraz ponownie przeniósł się do innej rzeczywistości. Wiedział, dlaczego ma tak mało czasu na dojrzenie szczegółów. Draco bronił się jak mógł, ale brakowało mu wprawy. Pokazywał wystarczająco dużo, aby ktoś mógł zauważyć o co w tym wszystkim chodziło. Profesor Snape więcej o tym nie myślał, ponieważ ujrzał, jak jego podopieczny pisze list. Wytężył wzrok i zdołał odczytać nagłówek. Brzmiał "Droga Hermiono". Tym razem nauczyciel przeniósł się pod drzwi dawnego gabinetu Dolores Umbridge.
— Co tam knujesz, Granger? — usłyszał odbijające się echem słowa Dracona — muszę przyznać, że jak na taką inteligentną szlamę, łatwo jest cię przechytrzyć. — dodał, a zaraz potem cmoknął nastolatkę w czoło. Tyle wystarczyło mężczyźnie. Zobaczył aż za dużo. Czyli kolejny raz nie pomylili się...
Zgrabnie przeszedł do ostatnich dni. Zobaczył, jak Ślizgon zabiera z Wieży Astronomicznej zmarzniętą Gryfonkę. Obraz szybko mu umknął, ale zaraz potem ujrzał, jak chłopak przynosi jej herbatę i suche szaty. To również gdzieś uciekło, jednak wiedział, że Ślizgonowi powoli brakuje sił. Kolejne wspomnienia mógł oglądać do woli. Widział, jak chłopak siedział pod salą, podczas gdy Dumbledore i McGonagall złożyli wizytę uczennicy. Następnej nocy nastolatek również tam był. Koczował pod salą, zapewne bojąc się wejść. To już wszystko, co chciał potwierdzić nauczyciel. Zostawił chłopaka w spokoju.
Wychodząc z jego umysłu, odwrócił się do niego plecami. Nie widział zatem twarzy blondyna oblanej potem. Nie widział zgrozy w jego oczach. Nie miał ochoty na to patrzeć.
— Żal mi cię, szczeniaku — mruknął w kierunku Dracona. Bynajmniej jednak nie chodziło mu o to, że jego podopieczny chodził ze "szlamą". Powiedział tak, ponieważ doskonale wiedział, jak ta historia się skończy. Pierwsza jego myśl, gdy opuścił umysł ucznia, to było "skończy jak Lili, a ty kretynie jak ja". Ale nie powiedział tego na głos. Wolał, żeby Ślizgon o niczym nie wiedział. — Zejdź mi z oczu. Opuść tę salę — wysyczał i chwilę potem do jego uszu dotarł dźwięk pospiesznych kroków i huk zamkniętych z impetem drzwi. Przymknął oczy, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Mieli poważny problem. O wiele poważniejszy niż jeszcze piętnaście minut temu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top