Rozdział 41 - Zwycięska strona
Całą noc Hermiona spędziła na gapieniu się w sufit albo w ściany swojego dormitorium. To było straszne. Świadomość, że czas nieubłaganie leciał do ostatecznej chwili. Że jutro o tej porze będzie leżała cała we łzach z niewiarygodnymi wyrzutami sumienia. Wiedziała jednak, iż gdyby ponownie stanęła przed takim wyborem, postąpiłaby dokładnie tak samo. Tylko niestety, to niczego nie zmieniało. Umierała z przerażenia.
Lekcje tego dnia płynęły błyskawicznie. Oczywiście czas jak zwykle płatał figle. Gdy się na coś niecierpliwie czekało - sekundy trwały tyle, co całe dnie. Gdy bardzo komuś zależało, aby do rozwiązania sytuacji nie doszło zbyt szybko - gnał bez opamiętania. I tym sposobem nim się Hermiona obejrzała, było już po lekcjach. Harry znowu gdzieś zniknął, Ron miał jeszcze zajęcia, których nie zawierał plan Gryfonki, Ginny przepadła gdzieś z chłopakiem, Lee chodził swoimi ścieżkami, z resztą tak jak i Luna w wiecznym towarzystwie Neville'a. Hermiona została zupełnie sama i nie wiedziała jeszcze, czy było jej z tym dobrze, czy też nie.
Idąc w stronę Wieży Gryffindoru, z całych sił usiłowała nie myśleć, co w tym momencie mógł robić Draco. Chciała także nie rozmyślać nad tym, czy Śmierciożercy wkroczą do Hogwartu przed kolacją, czy dopiero po. Niczego nie była pewna. A niewiedza ją przerażała. Nienawidziła tego uczucia.
Przemknęła pospiesznie przez Pokój Wspólny i niezauważona wkroczyła do swojego dormitorium. Niedbale rzuciła torbę na podłogę i opadła na łóżko. Wydęła wargi. Cisza panująca w pustym pomieszczeniu była nie do zniesienia. Naprawdę miała przeczekać tutaj całe zajście? Siedzieć sama, wsłuchując się w ten natrętny szum w uszach? Przy łóżku trzymała ją tylko myśl, że nie może kolejny raz zawieść Dracona. Tyle razy go nie posłuchała i zawsze nie najlepiej na tym wychodziła. Tym razem będzie inaczej. Tym razem wytrzyma. Wedle jego prośby pozostanie w dormitorium. Miał rację co do tego, że wyjście było zbyt dużym niebezpieczeństwem. Nie mogła stanąć im na drodze.
I tak siedziała na łóżku, obserwując krajobraz za oknem. Usiłowała skupić wzrok na pięknym widoku na błonia, na Zakazanym Lesie w oddali, na paru uczniach, którzy co jakiś czas gdzieś przemykali. Cały czas jednak tak naprawdę obserwowała niebo. Chmury, które powoli sunęły nad szkołą. Blask słońca przebijający się przez nie coraz dalej. Mrok, który leniwie spowijał otoczenie. Z każdą chwilą była coraz bardziej podenerwowana. Nerwowo wystukiwała jakiś rytm stopą, męczona na zmianę falami gorąca i przeraźliwego zimna. Im ciemniej robiło się na zewnątrz, tym coraz większy niepokój nękał Gryfonkę. Czy to już? Skąd będzie wiedziała? Kiedy się dowie, że Draconowi wyszło? Albo i nie...
Do tej pory obracała się na łóżku z boku na bok. Siadała, leżała, wywracała oczami i zaciskała powieki, walczyła o oddech i trwała w bezdechu. Teraz jednak przeszła do nerwowego krążenia po dormitorium. Pewnie zwariowałaby, gdyby nie nagłe towarzystwo. Współlokatorki weszły, aby przygotować się przed kolacją. Nie ukrywały zaskoczenia widokiem nastolatki.
— Idziesz z nami? — Usłyszała, choć nawet nie do końca wiedziałam, która to zaproponowała. W zasadzie ledwo zdawała sobie sprawę z obecności uczennic w dormitorium. Patrzyła jakby przez nie, słyszała jak zza grubej szyby.
— Nie najlepiej się czuję — wyznała, znikając pod kołdrą. Wiedziała już przynajmniej, że Śmierciożercy najprawdopodobniej zaatakują po kolacji. To jednak nie zmieniało faktu, iż nawet najdrobniejszy kęs jedzenia nie przeszedłby jej przez gardło.
— Ostatnio ciągle mizernie wyglądasz — rzucił ktoś inny, na co nie zareagowała. Okryła się grubym materiałem po samą szyję, zwijając jak najciaśniej. Szum rozmów w dalszym ciągu dochodził do jej uszu, ale nie rozróżniała słów. Nie miała pojęcia, czy koleżanki jeszcze coś do niej mówiły, czy też już odpuściły... ostatecznie jednak wyszły, zostawiając ją samą. Znowu. Na pastwę ciszy.
Nastolatka przyłożyła dłonie do uszu, aby zagłuszyć okrutny szum. Zazgrzytała zębami. Nie da rady tutaj wysiedzieć. Czekać na informacje? Siedzieć samotnie nie wiadomo ile, aż w końcu ktoś łaskawie powiadomi ją, co zaszło w Hogwarcie? Słowa Dracona z poprzedniego dnia na nowo donośnie zabrzmiały w jej głowie. Przewracała się nerwowo z boku na bok. Naprawdę tym razem chciała go posłuchać. Naprawdę pragnęła zrobić wszystko, by nie przysporzyć mu więcej nerwów i problemów. Naprawdę zamierzała zrobić wszystko, by do tej góry różnorodnych emocji nie dołożyć mu złości.
Jednak nie dałaby radę leżeć bezczynnie i czekać. Musiała od razu wiedzieć, kto przegrał tę walkę. Czy Draco dał radę wypełnić misję, czy sam skona. I chociaż naprawdę, naprawdę nie chciała tego robić, odrzuciła kołdrę i wstała. Z wahaniem opuściła dormitorium, ale wszelkie wątpliwości minęły wtedy, gdy wyszła z Pokoju Wspólnego. Proste było, że tak postąpi. Ślizgon nie powinien mieć jej tego za złe. Jednak i tak będzie miał z całą pewnością.
Hermiona niepostrzeżenie przeszła pustym korytarzem. Wszyscy siedzieli na kolacji, a w tej części zamku Hogwart niknął w ciszy. Słyszała jedynie własne kroki i bicie serca. Dotarła do schodów, a te zaprowadziły ją na trzecie piętro. Igrała z losem, przybywając tam, gdzie znajdował się Pokój Życzeń. Stanęła w pół kroku. Nie mogła tu spacerować. Nie powinna kusić losu. Jeszcze nie zwariowała wystarczająco i nie była na tyle głupia. Pospiesznie zeszla kilka kolejnych pięter niżej. Czuła się jak intruz, a przecież pokonywała te korytarze już milion razy w ciągu całej swojej edukacji. Potrząsnęła głową, jakby to miało pomóc w wyrzuceniu wszelkich myśli z umysłu.
Gryfonka długo krążyła w te i z powrotem praktycznie po całej szkole. Mijała po kilka razy jeden korytarz, nie wiedząc, co obrać za cel. Po pewnym czasie zaczęli pojedynczo towarzyszyć jej uczniowie, którzy zakończyli kolację. Wiedziała, że to jedynie nieubłaganie przybliżało do nieuniknionego. Zegar tykał. Czas szaleńczo gnał. Coraz trudniej było jej ustać na nogach.
Szła jednym z wielu długich korytarzy, gdy wreszcie zaczęło się coś dziać. Poczuła dziwne wibracje pod nogami. Stanęła, nasłuchując. Stłumiony huk docierał do jej uszu. Nawet taki cichy dźwięk spowodował, że włosy na jej ciele stanęły dęba. Niedługo potem nieco zaciemniony korytarz rozbłysł zielonym światłem. Odruchowo skuliła się, przeklinając w myślach. Potem jednam wyjrzała przez okno na wprost niej i na zachmurzonym niebie dostrzegła Mroczny Znak. Otworzyła szerzej oczy, zdumiona tym widokiem. Już tu byli. Przebywali w Hogwarcie. Odruchowo powiodła wokół wzrokiem. W dalszym ciągu była sama. Nie wiedząc, co robić, ruszyła biegiem przed siebie. Wyjęła swoją różdżkę, jeszcze nie mając pojęcia, jaki byłby z niej niby pożytek. Proste, że nie rzuciłaby żadnym zaklęciem w Dracona. A atak na Śmierciożerców byłby wyjątkowo głupim i ryzykownym krokiem.
Z duszą na ramieniu skręciła. Nie potrafiła przestać myśleć o tym, że być może już ktoś stracił życie w tym miejscu. Czy gdzieś leżało bezwładne ciało dyrektora Hogwartu, czy też może wszystko poszło nie tak i w najbliższym czasie odpowie za to Dracon. Nie miała pojęcia, co przyszłoby jej ciężej przeżyć. Chyba oba rozwiązania były równie okropne.
Kolejny raz skręciła, mijając trójkę nieznajomych uczniów. Biegli gdzieś przed siebie, krzycząc z przerażenia. Hermiona zwolniła, nie wiedząc, czy powinna zawrócić i pójść w ich ślady, czy zaryzykować i nadal podążać swoją trasą. Ostatecznie jednak pobiegła przed siebie, aż dotarła do schodów. Zbiegła, wyskakując na innym piętrze. Brunetka wodziła wokół wzrokiem i nasłuchiwała. Co się wydarzyło? Co do tej pory zaszło w Hogwarcie? Zazgrzytała zębami. Jeżeli nie chciała umrzeć z przerażenia i niepewności, musiała jak najszybciej się dowiedzieć.
Kolejny raz skręciła. Tym razem momentalnie stanęła w miejscu. Wypadła tuż za grupką dorosłych czarodziejów. Wstrzymała oddech, gdy kilka zaciekawionych postaci odwróciło głowę, spoglądając prosto na nią. Bellastrix. Greyback. Amyceus. Rodzeństwo, które kiedyś widziała na zdjęciach w Proroku Codziennym. Snape. Draco.
Znienawidzona przez Hermionę kobieta z szerokim uśmiechem zaczęła biec tyłem, by móc się jej lepiej przyglądnąć. To ona zabiła Syriusza. To ona teraz miała pole do popisu i mogła ją skrzywdzić. Cała ich grupa zwolniła, odwracając z zaciekawieniem głowy. Rechot Bellatrix ranił uszy brunetki.
— Dalej, Draco! — krzyknęła z szaleńczym błyskiem w oku — masz okazję zabawić się szlamą! Skrzywdź ją! Poczuj tę satysfakcję! Czarny Pan byłby zachwycony!
Hermiona zrobiła krok w tył, kiedy zrozumiała sens słów czarownicy. Z trudem przełknęła ślinę. Odnalazła wzrok Dracona. Szare tęczówki bez emocji, twarz bez żadnego wyrazu, za to ciało napięte. Ślizgon ściskał w ręce różdżkę. Zwolnił, wbijając w nią twarde spojrzenie. Hermiona doskonale wiedziała, że był wściekły. W końcu o tym mówił. Prosił ją. Wręcz błagał, by im nie stawała na drodze. Ostrzegał, jak może się to zakończyć. I obiecał, że ją nie skrzywdzi. Zatem... czy to czas na bunt?
— Nie mamy teraz na to czasu — rzucił Snape, zaciskając palce na ramieniu chłopaka. Pociągnął go za sobą, ratując z opresji. Blondyn kiwnął głową, posłusznie się odwracając. Nadal jednak był pełny napięcia i zdenerwowania. Hermiona patrzyła, jak na nowo przyspieszają, faktycznie nie zawracając sobie nią już głowy. Nie potrafiła oderwać wzroku od Dracona. Właśnie teraz miała najlepszą sposobność do tego. Mogła zobaczyć chłopaka w swoim prawdziwym świecie. Pomiędzy Śmierciożercami. Uciekającego w swój świat. Oczy brunetki zapiekły od łez. Był to brutalny obraz. Widzieć swojego chłopaka wśród tych, co chcieli wyrządzić jej krzywdę. Jej i takim jak ona. Musiała podeprzeć się ściany. I trwała tak przy niej nawet wtedy, gdy cała ich grupa już dawno zniknęła z pola widzenia. A co w końcu z Dumbledore'em? Po postawie chłopaka nie potrafiła stwierdzić, czy popełnił zbrodnię, czy też nie.
Jakby na zawołanie za nią wyrosła Ginny. Przystanęła przy nastolatce, lustrując ją wzrokiem. Hermiona dostrzegła przerażenie, które władało dziewczyną. I łzy wypływające z pustych oczu.
— Co się stało? — zapytała od razu brunetka, czując, jak jej serce przestaje bić — co oni tutaj robili?
Ginny przylgnęła do ściany tuż obok niej. Zacisnęła oczy, z których popłynęły kolejne łzy. Była w kiepskim stanie. Hermiona chyba wiedziała, co to oznaczało.
— Dumbledore nie żyje — rzuciła zachrypniętym głosem.
Świat przed oczami brunetki zawirował. Z trudem łapała powietrze. Opadła na kolana, niezdolna już ani do płaczu, ani do krzyku.
Zabiła człowieka. Przyczyniła się do śmierci człowieka. Draco zabił. Ona mu pomogła. Najpierw Syriusz, potem Dumbledore. Niszczyła.
— Hermiona? — Usłyszała z oddali. Głos echem zadźwięczał w jej czaszce. Poczuła uścisk w klatce piersiowej. Silne mdłości wywołały dreszcz. Nie, nie, nie, nie!
Czym różniła się od Śmierciożerców? W którym momencie życia zaczęła unicestwiać tych dobrych i zmniejszać szansę na zwycięstwo z mrocznymi siłami? Naprawdę potrafiła zrobić tak wiele w imię miłości? Nawet jeżeli ją samą miałaby spotkać śmierć?
— Hermiona, co ci? — Kolejny raz zaszumiało gdzieś nad nią. Wyrzuty sumienia pożarły całe jej wnętrze. Żal ścisnął serce. Brzydziła się sobą. Zdradziła. Zdradziła osobę, która tak bardzo jej pomogła. Ukryła twarz w dłoniach, pozwalając rozpaczy pochłonąć całe swoje ciało.
Dumbledore nie żył. Misja zakończona.
~~~
Zawsze jest tak, że po chwili dobra, nadchodzi czas na zło. Ani jedno, ani drugie nie może trwać wiecznie. Dlatego Hermiona mogła się domyślić, iż po całkiem cudownej piątej klasie nadciągną chmury. Czy zatem należałoby liczyć na chwilę oddechu na siódmym roku nauki? Jasne, że nie. W końcu tkwili w czasach konfliktu. Pora na decydujące działania. Jednak czy miały one jeszcze jakikolwiek sens bez Dumbledore'a? Przecież niektórzy mówili, iż tylko on potrafiłby zniszczyć Voldemorta. Tylko ktoś tak potężny, jak on. A nawet jeżeli pozostała część czarodziejów uznawał moc Harry'ego, to z całą pewnością wszyscy bez wyjątku mówili, że to przed nim czarnoksiężnik czuł respekt. Dlatego zlecił jego morderstwo. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Zanim w jakikolwiek sposób zareagowała przeciwko niemu? Klęska. Klęska jej wartości i jej ducha.
Minęło niewiele od śmierci dyrektora, jednak Hermiona czuła na sobie ciężar nie do przezwyciężenia. Wgniatał ją w podłoże. Liczyła się z tym, iż w końcu da radę pokonać kruche ciało nastolatki przepełnione po brzegi jedynie rozpaczą.
O tym wszystkim właśnie myślała Hermiona, siedząc nad brzegiem jeziora przed trumną. Trumną człowieka, do śmierci którego się przyczyniła. Nie było Dumbledore'a. Nie było też Dracona. Wiele razy zerkała za siebie, jednak chłopak nie siedział przy swoich dawnych przyjaciołach. Nie było go.
Zamierzamy uciec dzięki szafce. Wszyscy. Ja również.
Potrzebowała go teraz przy sobie. Przy sobie! Obok! Tu i teraz! Tylko on wiedział, jak naprawdę doszło do śmierci dyrektora. Tylko on potrafił jakoś ją wesprzeć. Tylko on mógł wysłuchać. Była jednak sama. Chociaż wśród tłumu ludzi dzielących z nią ogromną rozpacz, była całkowicie sama. Pozostawiona z pożerającymi wyrzutami sumienia.
Siedziała pomiędzy Ronem i Harrym, nie potrafiąc podnieść wzroku na trumnę. Czuła, iż nie jest tego godna. Nie miała prawa spoglądać na nic związanego z ceremonią mężczyzny. To była jego chwila. Chwila, na którą zasługiwał. Bała się, że jej wzrok mógłby parzyć. Bo zdrada zawsze parzy. Parzy w samym sercu. Możliwe, że nawet w tym, które przestało już bić.
Mimowolnie popatrzyła na swoje dłonie. Były czyste, blade, normalne. Wzrok Hermiony jednak płatał figle. Widziała na nich czerwone plamy krwi. Całe były brudne, zatopione w niej. Jedna dłoń tą, która należała do Syriusza, druga tą, która należała do Dumbledore'a. Nawet nie wiedziała, że przez cały czas po jej policzkach płynęły łzy. Jak teraz zdoła spojrzeć na siebie w lustro?
— Już po wszystkim. — Dotarło do niej nagle. Czyjaś dłoń oplotła jej rozdygotane ciało i przysunęła bliżej siebie. Z opóźnieniem Hermiona zrozumiała, że to był Ron. I że trumna Dumbledore'a zniknęła. Odszedł. Został ostatecznie pożegnany ze świata żywych. Zacisnęła mocno powieki, z powrotem bezradnie opuszczając pobrudzone dłonie. Poczuła ciepły pocałunek na swojej skroni. Nie miała siły na żadne sceny. Nie miała siły na dbanie o swoją przestrzeń i godność, której na dobrą sprawę już nie posiadała. Pozwoliła Ronowi jeździć pocieszająco dłonią po swoim ramieniu i dociskać usta do rozgrzanej skóry.
— Chodźmy już. — Tym razem rzucił Harry. Nie potrafiła unieść na niego wzroku. W końcu on od początku wiedział, że święci się coś niedobrego. A ona od początku tak uporczywie stała po stronie Dracona... nie zmieniłaby swojego nastawienia, ale w dalszym ciągu było jej po prostu głupio.
Na szczęście jednak Harry nie wypominał jej niczego. Nie padło też żadne słowo wskazujące na jego rację. Obydwoje po prostu pogrążyli się w żałobie. Dumbledore nie żył. Nigdy już nie doradzi im nic. Nigdy nie zobaczą jego ciepłego uśmiechu. Nigdy nie przemierzy korytarzu swojej ukochanej szkoły. Przepadł. Odszedł. Został zamordowany. Został zdradzony.
— Teraz już nic nie będzie takie samo... — Zauważył brunet po chwili ciszy. Dzięki temu Hermiona ponownie zeszła na ziemię. Wcześniej nawet nie spodziewała się, że jej nogi są zdolne do ruchu. Teraz już tak daleko odprowadziły ją od miejsca ceremonii.
Spięła wszystkie mięśnie, co musiało skłonić Rona do wzmocnienia uścisku. Kątem oka dostrzegła, jak Harry lustruje ich spojrzeniem. Nie zareagowała jednak na to, a i chłopak szybko wrócił do obserwowania własnych stóp.
— Damy sobie radę — rzucił Ron z dziwną pewnością w głosie. Hermiona miała ochotę zaprzeczyć. Ona sobie nie poradzi.
— Nie mamy wyjścia. — Kiwnął głową Harry.
W trójkę odeszli za innymi zebranymi żałobnikami w stronę szkoły. Każdy tego dnia czuł się rozdarty. Każdy był przerażony. Każdy niechętnie rozmyślał nad wojną między dwoma światami czarodziejów. Bo jakie teraz mieli szansę, skoro stracili tak potężnego czarodzieja?
Nikt nie miał pojęcia, iż przyszłość aktualnie leżała tak naprawdę w rękach kochanków. Kochanków, których miłość nie miała prawa istnieć. Losy czarodziei leżały w rękach wroga i dziewczyny, która potrafiła dla niego zrobić wszystko. Nawet zdradzić swoich, co pokazała gorliwym poszukiwaniem rozwiązania problemu ukochanego. Niebywałe, jak miłość potrafiła rozpalić. Jak nakręcić drugiego człowieka. Jak zmienić jego nastawienie. Jednak czy to wystarczy? Czy można było podeprzeć losy świata magii na teoretycznie tak banalnym fundamencie? Czy zwykłe, a zarazem niezwykłe uczucie mogło zadecydować o dalszych losach ich rzeczywistości?
Cześć wszystkim!
Chyba tradycją zostanie to, że przedostatni rozdział tej trylogii będzie taki krótki😂 został nam już tylko epilog!
Na ten moment natomiast życzę Wam wesołych świąt❄♥️ choć czasy mamy niełatwe, mam nadzieję, że mimo wszystko spędzacie je spokojnie w swoim rodzinnym gronie.
Do zobaczenia w następnym👋🏻
~ Klaudia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top