Rozdział 35 - Niebezpieczne tajemnice

To wydarzenie, które na szczęście przebiegło pomyślnie i faktycznie Zabini zapomniał o niebezpiecznej plotce, w oczach Hermiony było ostatnim punktem do pełni spokoju. Niestety, ale tak naprawdę jedynie opóźniło w czasie najgorsze chwile w jej życiu. Dopiero teraz Dracon dotarł do momentu, w którym nie miał już wielkiego pola do popisu. Jeżeli ostatnia próba nie powiedzie się, będzie musiał sięgnąć po plan, który ciągle męczył go gdzieś z tyłu głowy. Nie był na to gotowy. Żadne z nich nie było. Czuł, iż to skrajna głupota i największe świństwo.

Czas na najcięższą próbę, na jaką zostanie wystawiony ich związek. Na największy dylemat i problem, z którym trzeba będzie sobie poradzić. Na najpoważniejszy zgrzyt pomiędzy dwoma całkowicie sprzecznymi światami.


— Cześć wam. — Ron rzucił niedbale torbę na podłogę i opadł na krzesło obok Harry'ego.

— Miło cię widzieć — sapnął oschle brunet, mierząc chłopaka od góry do dołu. Hermiona natomiast szybko uciekła wzrokiem od rudzielca, skrobiąc po swoim pergaminie. Teraz towarzystwo Gryfona było dla niej... dosyć niekomfortową sytuacją. Wspomnienia z dnia przyjazdu do mieszkania Syriusza kłuły ją, nie dając spokoju. Zagryzła wargę, usiłując ponownie skupić całą uwagę na swoim wypracowaniu.

— Odpuść już — warknął Ron, wyjmując swoje rzeczy.

— Jak zdołałeś uciec? — dociekał Harry. Uniósł wyzywająco jedną brew. Hermiona zerknęła na swoich przyjaciół. Od razu domyśliła się, że w ostatnim czasie musieli przejść niemiłą wymianę zdań. Wolała jednak nie ingerować w zgrzyty chłopaków. Sama miała wystarczająco dużo zmartwień na głowie.

— Poszła gdzieś ze swoimi koleżankami, a ja zawalony zadaniami domowymi nie miałem czasu. — Wzruszył ramionami, rzucając w Harry'ego ostrzejsze spojrzenie. Nastolatka naprzeciwko nich wywróciła oczami.

— Czemu po prostu z nią nie zerwiesz? — zapytał brunet ze swego rodzaju irytacją.

— Przestańcie — syknęła Hermiona — zajmijmy się lekcjami — zasugerowała, chociaż nikt na nią nie zwrócił większej uwagi. Chłopcy toczyli między sobą niemy pojedynek.

— Chce po prostu dla swoich przyjaciół jak najlepiej — kontynuował Harry po dłuższej chwili ciszy. Ron prychnął pod nosem, zerkając na Hermionę. Dziewczyna wyłapała to spojrzenie, a wtedy obydwoje błyskawicznie odwrócili głowy. Harry zauważając to, kpiąco parsknął. Atmosfera w bibliotece automatycznie zgęstniała.

— Wrócę tu chyba jednak później — uznał Ron, ponownie zgarniając swoje rzeczy — raczej nikt mnie tutaj nie chce.

Rudzielec szybko spakował torbę i odszedł od stolika, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Harry w tym czasie przetarł twarz dłońmi, natomiast Hermiona z lekkim opóźnieniem analizowała całe wydarzenie, które właśnie miało miejsce.

— Odbija wam? — zapytała w końcu, odkładając pióro.

— Zachowuje się jak dzieciak — warknął Harry.

— Dopiero teraz cię to wkurza? — Dziewczyna parsknęła śmiechem, chociaż to chyba nie był najlepszy moment na żarty.

— Po prostu dopiero teraz mi opowiedział, co zaszło między wami — rzucił z wahaniem, uważnie obserwując reakcję dziewczyny. Ta z początku nieco zaskoczona, szybko przeszła do wzbierającej furii.

— A co niby zaszło? — prychnęła, nie spodziewając się, że chłopak zacznie o tym paplać. Teraz to tym bardziej będzie niezręcznie.

— No podobno niewiele — zniecierpliwiony nastolatek przewrócił oczami — ale sam fakt. Nie może tego tak ciągnąć! Albo w prawo, albo w lewo.

— Odpuść już, co? — Dziewczyna zgarbiła plecy, a na jej twarz wypłynęło zmęczenie. Póki Ron miał dziewczynę, nie było najgorzej. Kiedy już z nią zerwie, Hermiona nie sądziła, aby sprawy miały potoczyć się dobrze.

— A ty odpuściłaś? — odbił pałeczkę, unosząc brew.

— Oczywiście! — powiedziała niemal natychmiast głosem sugerującym, iż to logiczne. Wodziła wzrokiem po nieprzekonanej minie bruneta, zastanawiając się bez ustanku, jakim cudem w ogóle zaszli aż do takiej sytuacji.

— Przede mną nie musisz niczego ukrywać — mruknął, na co nastolatka zazgrzytała zębami. W wyniku nagłego napływu furii zacisnęła palce na włosach i mocno za nie szarpnęła, wydając z siebie warkot. Trochę czasu upłynęło, zanim bardziej opanowana uniosła ponownie wzrok na swojego przyjaciela, próbując jeszcze raz załagodzić całą sytuację. Czuła jednak, że jest już za późno.

— Nie chce, żebyście się kłócili przez to. Mnie jego sprawy sercowe nie ruszają, a w ferie nic nie zaszło. Dla mnie temat jest zamknięty. Odpuść — sapnęła, wracając do wypracowania. Nie mogła się jednak na nim już skupić. Układanie każdego kolejnego zdania szło coraz gorzej. W tym czasie Harry obserwował jej walkę, wyraźnie tocząc w myślach wojnę.

— Powinienem go poszukać? — zapytał w końcu niezdecydowany. Brunetka wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od pergaminu.

— Po co? — wymruczała pod nosem, sięgając po jedną z wielu ksiąg rozrzuconych po całym stoliku.

— No nie wiem... pogadać czy coś... słuchasz mnie w ogóle? — warknął, przez co Hermiona w końcu ponownie na niego popatrzyła.

— Jestem już wami zmęczona — rzuciła z zarzutem — mam dość waszych chorych kłótni, waszego zachowania i zawracania głowy problemami, które nie istnieją — mówiła coraz bardziej poirytowana, podnosząc minimalnie głos. Po swojej wylewności brunet jedynie zacisnął szczękę i kiwnął niezauważalne głową, uciekając wzrokiem.

— Dobra, to nie będę ci przeszkadzał — zadecydował, zbierając swoje rzeczy.

— Harry... — mruknęła z rezygnacją, jednak nie usiłowała za bardzo zatrzymywać bruneta. Nastolatek uniósł swoją torbę, którą chciał zarzucić na ramię, ale nie mógł, ponieważ w tym samym momencie pasek się rozdarł. Z powrotem opadła z łoskotem na podłogę, a zawartość wyleciała na ziemię. — Pomogę ci... — Gryfonka wywróciła oczami i zeszła ze swojego miejsca.

Obydwoje kucali pod stołem, usiłując poskładać wszystkie rzeczy chłopaka z powrotem. Podenerwowany brunet chciał jak najszybciej sprzątnąć bałagan bez korzystania z pomocy Hermiony, ale było już za późno. Nastolatka sięgnęła po książkę, którą na pewno nie chciała widzieć.

— Miałeś się jej pozbyć — rzuciła oskarżycielskim tonem, oglądając zniszczony egzemplarz podręcznika. Harry błyskawicznie wyrwał swoją własność z jej rąk i rzucił wrogie spojrzenie w kierunku dziewczyny.

— Męczy mnie twoje paplanie na ten temat — mruknął, ukrywając książkę na dnie torby.

— To może być niebezpieczne — powiedziała o wiele potulniejszym głosem, ale nie pomogło to. Chłopak prostym zaklęciem naprawił swoją torbę i nieco ostrożniej ponownie założył ją na ramię.

— Dzięki za troskę. — Obrzucił dziewczynę ostatnim spojrzeniem i wyszedł z biblioteki.

Hermiona wydęła wargi i opadła z powrotem na swoje krzesło. Przez chwilę beznamiętnie patrzyła w podłogę, usiłując pozbierać myśli. Za dużo wokół się działo, a życie na dwa fronty było coraz bardziej skomplikowane. Westchnęła, zerkając na swoje wypracowanie. Co jak co, ale szkoły nie mogła zaniedbać. Chwyciła pióro i próbując wytężyć jeszcze na moment umysł, zabrała się za swoje ostatnie wypracowanie. Z roztargnieniem kartkowała przydatne książki, aż w końcu doszła do ostatniego zdania. Nie chcąc dłużej w samotności przebywać w bibliotece, zaczęła ogarniać stolik, aż wreszcie z ulgą skierowała swoje kroki do wyjścia. Wokół panowała głucha cisza, chociaż parę głów gdzieniegdzie jeszcze zwisało nad pergaminami. Pozostawiła zapracowanych uczniów i wyszła na korytarz.

Na zewnątrz znowu padało. Krople deszczu gnały po szybach okien przed nią. Widziała, jak wiatr kołysał drzewami. Nie napawało to entuzjazmem, jak zwykle miała to do siebie wiosenna aura. Sapnęła pod nosem, ruszając w kierunku Wieży Gryffindoru. Nie spieszyło jej się, zwłaszcza do towarzystwa chłopaków. To było trochę smutne, że w ostatnim czasie ich obecność ją męczyła. A jeszcze gorszy był fakt, iż czuła ekscytacje z tego, jak miał wyglądać przyszły rok. Ona, Dracon... no i profesor Snape, ale to i tak niczego nie zmieniało. Sami cały rok szkolny. Straszna perspektywa zważyszwszy na to, że w tym czasie jej przyjaciele będą narażali życie, poszukując horkruksów... może dlatego radość związana z pewnym ułatwieniem kontaktów ze Ślizgonem tak naprawdę powodowała niechęć do samej siebie. To wszystko było takie skomplikowane... ale jedno pragnienie pozostawało bez wątpienia najszczersze i niekolidujące z niczym.

Niech ten rok szkolny wreszcie się skończy.

— Zaczekaj! — Usłyszała za sobą. Tak jak ją poproszono, stanęła w miejscu i spojrzała przez ramię. Lee Jordan szybko podbiegł do nastolatki i zrównał z nią kroki. Szeroki uśmiech od razu ozdobił jego twarz, która pozostawała dziwnie spięta.

— Cześć. — Uśmiech nastolatki wcale nie był wiele szczerszy. Chociaż cieszył ją fakt widoku chłopaka, myśli biegające po głowie brunetki nie pozwoliły na stu procentową ulgę.

— Hej! Dobrze, że cię widzę. — W oczach bruneta Hermiona dostrzegła pewną nostalgię. Zmarszczyła brwi, skanując jeszcze raz wyraz jego twarzy.

— Wszystko w porządku? — zapytała, powoli zapominając o tym, co ją samą jeszcze chwilę temu dręczyło.

— Nooo nie do końca — brunet przejechał dłonią po karku — ale nie goniłem cię po to, żeby o tym rozmawiać. Chciałem po prostu odciągnąć swoją uwagę od pewnych spraw.

Dziewczyna uniosła jedną brew, ale o nic nie dopytywała. Intuicja jej podpowiadała, iż za dziwnym zachowaniem Lee musi stać Alicja. Może kiedyś sam to potwierdzi lub temu zaprzeczy...

— Emm... no dobrze... — mruknęła, nie wiedząc za bardzo, jak powinna zareagować.

— Wracasz do Wieży? — zapytał z pewnym smutkiem.

— Taki miałam zamiar, ale jak chcesz pochodzić po szkole, to nie ma problemu. — Wzruszyła ramionami. W zasadzie to nawet lepiej by się stało. W końcu nie było jej spieszno do powrotu w tamto miejsce.

— Chętnie — przytaknął. Zgodnie zawrócili i zaczęli iść w przeciwnym kierunku. — To co tam u ciebie słychać?

— Yhhm... całkiem... okey. — Skłamała z wyraźną niepewnością. Chłopak popatrzył na nią i chociaż obydwoje wiedzieli, że jest coś na rzeczy, nikt nie pociągnął tego tematu dalej.

— Działo się coś ciekawego w ostatnim tygodniu? Mało ostatnio rozmawialiśmy — zauważył po chwili niezręcznej ciszy. Hermiona zagryzła wargę. W ostatnim tygodniu działo się naprawdę wieeeleee, ale raczej nie chciała mu o tym opowiadać.

— Nooo... raczej nudy — wydukała wymijająco — wiesz, jak to jest. Lekcje, wypracowania, lekcje, wypracowania.

Gryfon parsknął śmiechem.

— Można oszaleć. — Przytaknął ruchem głowy.

— A u ciebie co tam się działo? — zmieniła temat, posyłając mu szeroki uśmiech.

— A no wiesz... wypracowania, lekcje, wypracowania, lekcje — rzucił nieco prześmiewczo, przedrzeźniając dziewczynę. Nastolatka roześmiała się, kręcąc głową na boki. — Mamy wiele tajemnic, prawda? — zapytał, kiedy obydwoje ucichli. Gryfonka spojrzała w stronę towarzysza, który nie wyglądał na złego, czy zmęczonego tym faktem. Wręcz przeciwnie, w jego oczach zapaliły się dobrze jej znane iskierki rozbawienia. Dzięki temu i Hermionie ten fakt nie przeszkadzał.

— Zawsze mieliśmy — wzruszyła ramionami — każdy ma. Norma.

— Wystraszyłbym się? — rzucił znienacka, czym zbił towarzyszkę z tropu. Spojrzała na niego pytająco, unosząc jedną brew. — W sensie twoich tajemnic. Jest się czego bać?

Hermiona wbiła wzrok przed siebie. Pomyślmy... chodzi ze Śmierciożercą, Ślizgonem i największym wrogiem jej najlepszych przyjaciół w jednym. Dla niego jest w stanie zrobić wszystko, a przynajmniej tak jej się wydawało... w zasadzie to raz pod jego wpływem chciała rzucić niewybaczalne zaklęcie w koleżankę z tego samego domu. Dodatkowo posunęła się już do niejednego złego uczynku, czy słowa. Nie można także zapomnieć, iż poniekąd była winna śmierci Syriusza. Niepewna, czy chłopak nie wplącze ją w pułapkę, sama w nią wplątała przyjaciół. A co jeszcze przed nią?

— Tak — przyznała w końcu, patrząc ponownie na chłopaka z całą pewnością w oczach — jest czego się bać.

Brunet skinął głową, nieco spięty. Trwało to jednak tylko ułamek sekundy. Zaraz się rozluźnił, a jego twarz ozdobił szeroki uśmiech.

— Niebezpiecznie — mruknął zadziornie, a następnie się roześmiał.

— A twoje sekrety?

— Raczej nie — odparł po chwili zastanowienia — po prostu mało przyjemne tematy na ten moment.

Dziewczyna skinęła głową, a jej policzki przybrały wyraźniejszy kolor. Wolałaby, żeby odpowiedź chłopaka była taka sama, jak jej.

— Nie przejmuj się — poklepał ją po plecach z rozbawieniem — jak mi nie zagraża niebezpieczeństwo, to mało mnie interesuje, co miałaś na myśli — rzucił żartobliwie.

— Bardzo dobrze — parsknęła — ale nie czuj się zbyt bezpiecznie. — Szturchnęła go w bok, a pusty korytarz poniósł echem ich śmiech. Cała magia znajomości tych dwojga. Najgorsze problemy można było chociaż na chwilę odwrócić w żart.

***

Dziewczyna szła u boku Lee, zaśmiewając się ciągle z czegoś. To przygłuszyło krzyki Harry'ego. Nastolatkowie szli przed siebie, zajęci sobą i swoim światem, a brunet z frustracją za nimi biegł. W końcu Hermiona poczuła szarpnięcie. Krzyknęła zaskoczona i z szeroko otwartymi oczami stanęła przodem do napastnika. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy ujrzała swojego przyjaciela.

— Szukałem cię — obrzucił ją zdenerwowanym spojrzeniem, a następnie błysk zaskoczenie przebiegł po jego twarzy na widok Lee. To jednak teraz nie było najważniejsze. - Musisz iść ze mną do skrzydła szpitalnego.

— Co? — Cała radość i odprężenie uszła z brunetki wraz z tymi słowami. Zerknęła na swojego towarzysza, ale ten jedynie wzruszył ramionami.

— Ron został otruty — powiedział pełnym napięcia głosem — chodź już!

Dopiero teraz Gryfonka zauważyła, jak jej przyjaciel cały drży. Powaga sytuacji błyskawicznie w nią uderzyła.

— Jak to... co ty mówisz?! — warknęła, nie potrafiąc jeszcze wszystkiego ułożyć sobie w głowie.

— No chodź! — Harry złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.

— Powiedź Lavender — krzyknęła przez ramię do Lee. Chłopak jednak nadal stał skołowany.

— Jesteś pewna, że ją tam chcesz? — mruknął, nie kryjąc zaskoczenia.

— No tak! — warknęła głośniej, truchtając za Gryfonem — to jego dziewczyna.

Harry również spojrzał na nią z pewną niepewnością, ale widząc ostre spojrzenie przyjaciółki, odpuścił. Teraz ruszyli biegiem przed siebie, natomiast Lee z wahaniem rozpoczął poszukiwanie wybranki Rona.

— Jak to został otruty? — zaczęła Hermiona, kiedy zostali już sami. Mówiła cicho, ponieważ po korytarzach nadal chodzili inni uczniowie, a nie chciała, by w szkole rozprzestrzeniły się jakieś plotki.

— Długa historia — sapnął brunet — sam nie do końca wiem, o co w tym wszystkim chodzi.

Przemknęli nie wywierając zbyt dużego zainteresowania i dotarli do schodów.

— Ale jak do tego doszło? Przecież miałeś być z nim. — Ciągnęła, przeskakując co drugi stopień.

— No i byłem! Przyszedłem akurat do dormitorium i on tam siedział oczarowany. Zjadł moje pudełko z zaklętymi czekoladkami, więc poszliśmy do profesora Slughorna.

— I... — Dociekała nastolatka, niepotrafiąc odpuścić. Dotarli na odpowiednie piętro i ruszyli biegiem przed siebie.

— I Slughorn dał mu antidotum, które miało cofnąć działanie eliksiru miłosnego. A potem... chciał poczęstować nas miodem... Ron wypił jako pierwszy i oszalał.

— Trucizna u Slughorna? — Widać było, że nastolatka nie do końca wierzy w taki obrót spraw.

— Nie wiem! — warknął rozeźlony — może ktoś mu to podmienił... — mruknął bardziej pod nosem — bo raczej wątpię, że chciał otruć swoich uczniów. Bez przesady, można mu wiele zarzucić, ale ma pewno nie to.

Rozmowa Gryfonów dobiegła końca, ponieważ właśnie dotarli do skrzydła szpitalnego. Bez zastanowienia weszli do środka. Na jednym z łóżek leżał Ron, a nad jego ciałem pochylała się pani Pomfrey. Na wprost łóżka natomiast stał profesor Dumbledore, Snape, Slughorn i McGonagall.

— Co z nim? — zapytał od razu Harry cały zadyszany. Powiódł obłąkanym spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych.

— Spokojnie, będzie żył — powiedziała łagodnie pani Pomfrey, odwracając się do przyjaciół poszkodowanego rudzielca — ale to tylko dzięki temu, że tak szybko zareagowałeś. To była bardzo silna trucizna.

Hermiona popatrzyła pytającym spojrzeniem na bruneta, a ten w odpowiedzi tylko machnął ręką. Nie zdążyli wymienić między sobą żadnych wyjaśnień, ponieważ właśnie do skrzydła szpitalnego wpadła Lavender, a nieco za nią Lee Jordan.

— Ron! — wrzasnęła zrozpaczona. Doskoczyła do łóżka, potrącając przy tym Hermionę, która fuknęła pod nosem. — Ron! Nic ci nie jest? — jęczała, chwytając za bezwładną dłoń nastolatka.

— Skąd się wzięła u pana trucizna? — zapytał niespodziewanie Harry, kompletnie nie zwracając uwagi na napastliwą Gryfonkę, która skrzeczała nad jego przyjacielem.

— Nie wiem... — profesor Slughorn wyglądał na rozkojarzonego i bardzo zdenerwowanego całym wydarzeniem — ja to dostałem w prezencie... chciałem was tylko poczęstować, a nie otruć...

— Od kogo pan to dostał? — ciągnął dalej Harry. W tym czasie leżący rudzielec zaczął się wybudzać. Pani Pomfrey nadzorowała to, a u boku chłopaka nadal była rozemocjonowana Lavender. Ron zaczął przewracać głową na boki i mamrotać coś pod nosem.

— Nie wiem... — rzucił niemal płaczliwie Slughorn, obserwując kiepski stan ucznia —było tylko napisane, żebym przekazał to Dumbledore'owi...

— Hem... enia... — mruczał coraz wyraźniej Ron, na którego teraz spoczęła uwaga wszystkich.

— Co on mówi? — pisnęła przerażona Lavender.

— Em... onia.

Każdy w skupieniu nasłuchiwał, czekając na wyraźniejsze słowa.

— Może go coś boli — mruknęła niemal z płaczem Gryfonka przy łóżku.

— Herm... iona — wypowiedział już wystarczająco wyraźnie. Spojrzenia wszystkich spoczęły na speszonej brunetce trzymającej się najbardziej na uboczu, w tym i nienawistne spojrzenie Lavender. Gryfonka czuła, jak jej policzki przybierają ostrzejszą barwę. Narośl, która niespodziewanie wyrosła w jej gardle, nie pozwoliła na swobodne przełykanie śliny. Chłopak jeszcze parę razy powtórzył jej imię znacznie wyraźniej. Nie miała pojęcia, jak się powinna zachować. Z pomocą przyszedł jednak Harry, który pchnął ją dyskretnie w kierunku łóżka. Po postawieniu pierwszego kroku była już zmuszona do kolejnych. I tym sposobem zajęła miejsce Lavender, która cała zapłakana wybiegła ze skrzydła szpitalnego. Hermiona niepewnie objęła dłoń przyjaciela, czując się strasznie niekomfortowo w obecnej sytuacji.

— W takim razie, nic tu po nas — zadecydował Dumbledore — chłopak oberwał, zamiast mnie i co do tego chyba nie mamy wątpliwości. Teraz zostaje nam tylko dowiedzieć się, kto to zrobił.

Wszyscy niezauważalnie pokiwali głowami. Pani Pomfrey zebrała wszystkie niepotrzebne już rzeczy i odeszła do swojego kantorka.

— Zapraszam do mojego gabinetu. Poczęstowałbym was czymś, ale w obecnej sytuacji chyba zostaniemy przy filiżance na pewno dobrej herbaty. — Zadecydował dyrektor. Wszyscy nauczyciele zgodnie opuścili pomieszczenie. Hermiona zerknęła w stronę wejścia do skrzydła szpitalnego i również nie dostrzegła tam Lee Jordana. Została już tylko ich trójka.

Powiodła spojrzeniem na bruneta nadal trzymającego pewny dystans i ujrzała na jego twarzy szeroki uśmiech.

— No co? — mruknęła, mimowolnie gładząc dłoń rudzielca. W końcu to nadal był jej przyjaciel i strasznie się o niego martwiła. Teraz natomiast czuła ulgę, ponieważ chłopak raczej powinien wyjść z tego bez szwanku.

— Nic — Gryfon ze świstem wypuścił powietrze, a jego uśmiech powoli nikł — nie mam wątpliwości co do tego, kto to zrobił.

Hermiona popatrzyła na niego zaskoczona, czekając na wyjaśnienia. Znaczące spojrzenie nastolatka wystarczyło jednak, by zrozumiała, co mu chodziło po głowie.

— Harry, nie... — Pokręciła głową, powoli ponownie napawana strachem.

— Dowiodę swoich racji. Czas się z nim porachować — rzucił z pewnością w głowie brunet. W jego oczach Hermiona dostrzegła wręcz żądze krwi.

— Przestań Harry, to nie mógł być Malfoy! Jak? Po co? — mówiła coraz głośniej i bardziej rozpaczliwie. W tym czasie chłopak powoli zmierzał tyłem do wyjścia.

— Dowiem się — powiedział ze stanowczością — Ron mógł zginąć. Zrozum, że tym razem mu nie odpuszczę.

Posłał dziewczynie minę, która dała jej pewność, iż chłopak tym razem nie ulegnie.

— Harry, zaczekaj! — krzyknęła, ale było już za późno. Gryfon odwrócił się i opuścił skrzydło szpitalne.

— Herm... miona — wyjęczał ponownie Ron, zaciskając minilanie palce na jej dłoni. Nastolatka przeniosła na niego wzrok, a jej oczy zaszły łzami. Błyskawicznie wypłynęły na policzki, ochładzając gorącą skórę. Popatrzyła na ledwo żywego przyjaciela, zanosząc się szlochem. To nie mogła być wina Malfoya. Na pewno nie. Nie byłby zdolny do podrzucenia trucizny. A teraz groziło mu niebezpieczeństwo... Harry był wyraźnie zdenerwowany. Czuła, że po ataku na jego przyjaciela, chłopak będzie zdolny do wszystkiego. Zacisnęła mocno powieki, z których pociekły kolejne łzy. Potok łez.

— Ohhh Ron — wychrypiała, bezradnie opierając czoło o materac łóżka rudzielca — życie byłoby takie proste, gdybym to ciebie kochała — wyszeptała, zaciskając mocniej dłonie na jego skórze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top