Rozdział 34 - Ognisko na skraju Lasu
Rozplanowanie wszystkiego i przejście do działania zajęły dwa dni. Ani Dracon, ani Hermiona nie wiedzieli do końca, co też Snape planował. Nauczyciel nie czuł potrzeby przedstawiać im swoich pomysłów, więc trwali w niepewności, zajmując się dalej tymi samymi sprawami. Ślizgon pilnował Zabiniego, nadzorując jego każdy ruch, a Gryfonka pilnowała, by być zawsze z dala od nich. Choć unikanie Blaise'a było proste, gdyż dziewczyna nawet nie miała ochoty znajdować się niepotrzebnie w jego pobliżu, to trzymanie Draco na dystans graniczyło z cudem. Innego wyjścia jednak nie mieli. Ale już nie długo.
— Panie Malfoy. — Donośny głos profesora Snape'a przedarł szkolny korytarz. Blondyn, który zmierzał za Blaise'em do niewiadomego miejsca, stanął w pół kroku i odwrócił się w stronę nauczyciela. Uniósł brwi nieco poirytowany tym, że profesor mu przeszkodził.
— O co chodzi? — zapytał, jeszcze zanim Snape do niego dotarł. Pare ciekawskich spojrzeń uczniów tłoczących się wokół padło na nich. Jednak ani dorosły czarodziej, ani tym bardziej Ślizgon nie zwrócili na to uwagi.
Profesor dotarł do chłopaka i nie czekając na nic, chwycił go za ramię i odwrócił w tę stronę, w którą Dracon wcześniej zmierzał. Ruszyli przed siebie żwawym krokiem.
— O co chodzi? — powtórzył nieco zaniepokojony blondyn. Czarodziej mocniej zacisnął palce na jego ramieniu. Wyprostowana, pewna siebie postawa i kamienna twarz mogłyby wskazywać na to, że jest o coś na nastolatka wściekły. Dzięki temu ludzie wokół najprawdopodobniej odnieśli wrażenie, iż Dracona czekają poważne kłopoty. To jednak nie on miał zmierzyć się z konsekwencjami.
— Zaraz zobaczysz. — Uciął, skręcając w prawo. Malfoy nie dopominał się o chociaż minimalne wyjaśnienia, ponieważ pech chciał, iż akurat w tym momencie trafili na Hermionę. Z gąszczu uczniów, którzy w różnych grupkach stali bądź spacerowali po korytarzu, wychwycił ją od razu. Wzrok brunetki również szybko padł na nauczyciela obrony przed czarną magią, a w następnej kolejności na Ślizgona. Szeroko otwartymi oczami patrzyła na tę dwójkę. Blondyn prychnął pod nosem. Domyślał się, co zapewne chodziło jej po głowie. Straciło to jednak znaczenie, gdy tuż przy niej dostrzegł w końcu Lee Jordana. Zacisnął dłonie w pięści, piorunując go spojrzeniem. Nie potrafił zrozumieć, czemu Hermiona ostatnio tyle czasu z nim spędzała. A Potter i Wealsey? Ich już lepiej znosił.
Nauczyciel wraz z uczniem szybko minęli dwójkę Gryfonów, nie mając już okazji do dalszych obserwacji. Kiedy jednak Draco spojrzał przez ramię, dostrzegł, jak brunetka coś chaotycznie tłumaczy starszemu koledze. Pożegnali się niepewnym machnięciem dłoni, a potem Snape ponownie skręcił, przez co Ślizgon nie był pewny, czy dziewczyna ruszyła za nimi, czy też tak tylko mu się wydawało.
— Blaise Zabini. — Władczy ton jego towarzysza przedarł szmer panujący na korytarzu. Chłopak z opóźnieniem dostrzegł ucznia stojącego przy jednej z wielu sal lekcyjnych. Zdezorientowany nastolatek odwrócił się w stronę ich dwójki, rzucając pytające spojrzenie to na jednego, to na drugiego. Tuż obok Zabiniego stała Pansy Parkinson, która od paru dni była nieustannym towarzyszem chłopaka. To bardzo nie odpowiadało blondynowi, zwłaszcza że zmuszony do wiecznego nadzorowania Blaise'a, był skazany na swoją byłą. O ile tak mógł ją w ogóle nazywać.
— Słucham. — Chłopak wyprostował się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Obrzucił Dracona krótkim, przenikliwym spojrzeniem, a potem całą uwagę skupił na nauczycielu. Chociaż zgrywał nieustraszonego, Ślizgon doskonale wiedział, że obecna sytuacja była dla niego niekomfortowa. Zapewne chociaż przez ułamek sekundy przeszło mu przez głowę to, iż Dracon mógł wplątać w tę intrygę osoby trzecie.
— Zapraszam ze mną. Mamy do pogadania, a takich spraw nie zamierzam załatwiać na szkolnym korytarzu — wyjaśnił spokojnym głosem dorosły czarodziej. Zabini zmarszczył brwi. Teraz zapewne myśl o możliwości przedstawienia Snape'owi całej sytuacji mocno zakołatała mu w głowie. Blondyn nie potrafił ukryć cienia uśmiechu błądzącym po jego twarzy.
— Nie możemy tego wyjaśnić tutaj? Raczej nie mam niczego do ukrycia. — Rzucił okiem na swoją kompankę, która kiwnęła głową.
— To naprawdę urocze, że jesteście siebie tak blisko — zaćwierkał uszczypliwie Dracon, teatralnie trzepocząc powiekami w kierunku kolegi z domu. Ten mocno zacisnął palce na materiale swojej koszuli, targany przez silne emocje.
— Może być bliżej od ciebie. — Pansy wyzywająco uniosła brew, stając bliżej Zabiniego. Widząc to, Dracon zaśmiał się donośnie.
— Myślisz, że wzbudzisz we mnie zazdrość? — parsknął, kręcąc głową na boki.
— To nie czas i miejsce na takie rozmowy — przerwał profesor Snape, nie pozwalając już nikomu więcej dojść do słowa — sprawy między sobą możecie załatwiać dowolnymi metodami o każdej porze. Teraz jednak proszę, aby pan Zabini raczył pójść z nami wyjaśnić niepokojącą mnie kwestię.
— Oczywiście. — Blaise obrzucił go przesłodzonym uśmiechem, a potem kiwnął głową w kierunku Pansy. Zanim jednak wszyscy odeszli, szukając bardziej ustronnego miejsca na jakiekolwiek rozmowy, Dracon jeszcze raz odwrócił głowę, przypominając sobie o Hermionie. W dalszym ciągu jej jednak nigdzie nie mógł dostrzec. Może to i lepiej, jeżeli wcale za nimi nie poszła... po co miałaby sobie zawracać tym głowę i narażać na dodatkowy stres. — Czekamy na kogoś? — Zabini błyskawicznie oderwał Ślizgona od własnych myśli. Blondyn od razu skierował na niego nienawistne, pełne pogardy spojrzenie.
— Idziemy. — Profesor Snape nie zwlekając dłużej, chwycił drugiego nastolatka za ramię i obu uczniów zaczął prowadzić przed siebie. Z boku zapewne cała sytuacja wyglądała tak, jakby Dracon i Blaise coś przeskrobali. Przyłapani przez opiekuna swojego domu właśnie oczekiwali na konsekwencje. Szli jak na ścięcie. Dodatkowo raczej niewiele osób w Hogwarcie zauważyło, iż od dłuższego czasu między Ślizgonami panuje jakiś zgrzyt. Jako znany, doskonały duet, nie wzbudzali żadnych podejrzeń. Jeden z wielu wybryków podopiecznych Snape'a.
W milczeniu pospiesznym krokiem cała ich trójka zeszła na parter szkoły. Przeszli na tyły budynku do zdecydowanie mniej uczęszczanych rejonów Hogwartu.
— Dowiem się w końcu, o co chodzi? — zapytał Blaise, ewidentnie poirytowanym tonem. Sytuacja musiała być dla niego bardzo niekomfortowa, ponieważ ciągle wodził wzrokiem wokół siebie. Mijało ich coraz mniej ludzi, panował coraz mniejszy harmider, donośne rozmowy cichły. Generalnie można było odnieść wrażenie, iż Snape szykuje się na morderstwo, co nie raz przemknęło przez umysł Dracona. Wiedział on jednak, że to raczej niemożliwe rozwiązanie. A wręcz na pewno.
— Cierpliwość, panie Zabini, często pomaga w życiu. Klucz do sukcesu.
— Panie profesorze — Draco roześmiał się donośnie — widział pan towarzystwo kolegi? Mogę pana zapewnić, cierpliwości to mu nie brakuje! — wykrzyknął z wymuszonym chichotem.
— A kto niby z nią chodził, baranie? — warknął Blaise, wysuwając się nieco do przodu i zerkając na Ślizgona.
— Ty lepiej popatrz na to, kto ją rzucił, a kto po tym wydarzeniu pocieszał! — Szybko odbił pałeczkę.
— To naprawdę doskonale panowie, że licytujecie się, kto jest większym głąbem, bo zadaje się z panną Parkinson — przerwał ich potyczkę Snape — zapewne wasza koleżanka byłaby pod wrażeniem. Może wręcz wzruszona waszą... walką — powiedział obojętnym tonem, obrzucając Ślizgonów ostrym spojrzeniem — nie macie jednak co się martwić. Fakt, że właśnie w tym momencie idziemy rozwiązać pewną sprawę, pokazuję, iż wasz iloraz inteligencji jest na tym samym, opłakanym poziomie.
Chłopcy puścili uwagi profesora mimo uszu i obrzucili się ostatnim spojrzeniem. Zacięte miny, jad w oczach, iskry bijące od ich napiętych mięśni. Bez wątpienia każdy z nich odczuwał taką samą silną potrzebę na rozegraniu pewnych spraw za sprawą pięści.
— Nie możemy tego jakoś szybciej załatwić? Nie mam za wiele czasu, a już na pewno nie jest go wystarczająco dużo dla tego szczura — mruknął marudnie Blaise, wznosząc oczy do nieba.
— Ja za to marzyłem o tym, by swój wolny czas przeznaczyć na gaszenie pożaru rozpętanego przez dwóch gamoni — powiedział szybko nauczyciel, zanim Draco zdążył odgryźć się za zaczepkę. W tym samym momencie tylnym, nieużywanym praktycznie przez nikogo wyjściem opuścili mury szkoły. Przeszli na tyły i ruszyli w kierunku Zakazanego Lasu. Dzień powoli dobiegał końca. Ciemne, burzowe chmury, które przysłoniły niebo, dodatkowo wprowadziły półmrok wokół trzech postaci idących rozstrzygnąć między sobą pewne sprawy. Raczej nikt niepowołany nie mógł zwrócić uwagi na nich.
— To zaczyna robić się niepokojące — wymruczał Blaise. Stres pożerał go od środka. Sam ten widok sprawiał Draconowi radość.
— Spokojnie. Włos z głowy ci nie spadnie — zapewnił profesor, podprowadzając podopiecznych bliżej zarośli — siadajcie — rozkazał, popychając chłopców w kierunku krawędzi Lasu. Obydwoje zgodnie opadli obok siebie, zadzierając głowy, by móc obserwować mężczyznę. Zanim Blaise ponownie o cokolwiek zapytał, nauczyciel wyciągnął różdkę i kawałek pergaminu. Nie bawiąc się w podchody, pobudził swój magiczny przedmiot do życia, prostym zaklęciem wytwarzając snop światła. Dzięki temu mógł przyświecić plakat, który rzucił uczniowi na kolana. — Poznajesz? — zapytał na pozór obojętnym tonem.
Dracon obserwujący całe zajście z boku widział, jak powoli krew uchodzi z twarzy Zabiniego. Delikatny uśmiech rozchylił wargi blondyna, który w końcu poczuł wyższość. Jego towarzysz z każdą sekundą malał w oczach. Tracił władzę. Nim jednak kompletnie zamknął się w sobie, skierował wzrok na Ślizgona obok.
— Na tyle cię stać, Malfoy? — prychnął złowrogo, pokazując plakat nastolatkowi — nakablowałeś na mnie? Co się z tobą człowieku stało?! Nie umiesz już nawet własnych problemów załatwiać, tylko biegniesz po pomoc?
Dracon drgnął niezauważalne, dotknięty mocnymi słowami bruneta. No tak. Nie potrafił już rozwiązywać swoich problemów. Ani odnośnie plakatu, ani odnośnie starej, niesprawnej szafy. Co z niego za facet? Czemu z wiekiem tracił siebie, zamiast zyskiwać? Pobiegł po Snape'a, by ten poradził coś na problem, do którego sam wpędził siebie i swoją dziewczynę. Był niemal gotowy, aby sięgnąć po kolejną pomoc już od kogoś innego w drugiej kłopotliwej sprawie. Nie dał się jednak teraz złamać. Nie na oczach znienawidzonego dawnego kolegi. Postanowił przestać nad tym rozmyślać. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, parskając pod nosem.
— To ty tutaj jesteś nikim, jeżeli to chciałeś zasugerować. Nie potrafisz zdobyć sprawiedliwie miejsce w drużynie, więc sięgasz po szantaż.
— Nie jestem w stanie dostać się do drużyny, bo tatuś wykupił ci pozycję! — wykrzyczał niemal całkowicie wyprowadzony z równowagi Zabini.
— Wystarczy — przerwał im kolejny raz w ciągu tego wieczoru profesor — ile tego masz? — zapytał winowajcę całego zajścia. Ten jedynie zacisnął usta w wąską linię i popatrzył na mężczyznę spode łba.
— Wystarczająco, aby go pogrążyć — stwierdził wymijająco, unosząc arogancko brwi.
— To są jakieś żarty?! — warknął oburzony Malfoy — był pan przez pół życia nauczycielem eliksirów! Nie może pan mu podać Veritaserum albo czegoś podobnego? Chyba nie zamierza pan wierzyć mu na słowo!
— Przypominam, że używanie Veritaserum jest nielegalne, panie Malfoy — rzucił ostro Snape — miałeś swoje pięć minut i nie potrafiłeś rozwiązać sam tego problemu. Teraz chociaż nie przeszkadzaj.
Kolejny tego typu zarzut. Kolejny cios w męską dumę. Dracon prychnął pod nosem i uciekł wzrokiem w bok, by nie widzieć satysfakcji na twarzy towarzyszącego im ucznia. Bo aluzje zapewne wychwycił doskonale.
— Nie mam ochoty wchodzić ci do głowy i przepatrywać tych ostatnich paskudnych wspomnień — wyznał szczerze dorosły czarodziej, ponownie skupiając uwagę na Zabinim — powiedz prawdę na tyle przekonywująco, abym w to uwierzył.
— Nie wejdzie pan do mojej głowy — powiedział z przekonaniem, obdarowując czarodzieja nieco kpiącym uśmiechem. Jedyną reakcją na to ze strony dorosłego było uniesienie swojej różdżki i wymierzenie jej koniec w twarz chłopaka. Pewna siebie postawa i pozbawiona emocji twarz sprawiły, iż Zabini szybko zmiękł. — Dobra, już, spokojnie! — uniósł ręce do góry w geście poddania się — będę szczery, ale proszę mi nie szperać w głowie!
— Ktoś tutaj ma wstydliwe wspomnienia do ukrycia. — Dracon zaczepnie szturchnął nastolatka w ramię, co brunet postanowił zignorować.
— Przynajmniej nie ze szlamą w roli głównej — prychnął Ślizgon, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia.
— Koniec tej szopki — Snape ewidentnie powoli tracił cierpliwość do swoich podopiecznych — na kolację już nie zdążymy, ale chcę chociaż mieć spokojny wieczór. Ile tego masz.
Blaise jeszcze przez chwilę ociągał się z odpowiedzią. Jednak uniesiona i w dalszym ciągu skierowana na niego różdżka zaważyła na podjęciu decyzji.
— Dwieście kopii — wyznał bez ogródek. Dracon wstrząśnięty ilością pogrążających plakatów ukrył twarz w dłoniach. Czyli jednak Zabini czekał. Był gotowy, aby w każdym momencie móc wyjawić cały sekret.
— Gdzie to jest? — Skala problemu wydawała się nie robić na czarodzieju żadnego wrażenia.
— Ukryte w moim dormitorium.
— Mam nadzieję, że chociaż dobrze — warknął Malfoy, targając swoje jasne włosy.
— Pójdziesz po to teraz ze mną — zarządził nauczyciel — przyniesiesz wszystkie plakaty do tego miejsca, poświęcając tym samym kolację. Niech głód będzie dodatkową nauczką dla ciebie. A ty — wskazał palcem na Dracona — rozpal tu ognisko.
Blondyn skinął głową, od razu podnosząc się.
— Mam nadzieję, że do tego nie potrzebujesz dodatkowej pomocy — mruknął Blaise, również wstając. Docinki ze strony chłopaka doprowadzały Malfoya do wściekłości. A fakt, iż coraz bardziej brzydził się dawnym kolegą, wcale nie pomagał w zapanowaniu nad emocjami.
— Idziemy — rozkazał Snape, ponownie mocno chwytając ucznia za ramię. Obydwoje szybko oddalili się w stronę zamku tą samą drogą, którą zawędrowali do tego miejsca. Dracon odprowadzał ich wzrokiem, a kiedy zniknęli z jego pola widzenia, przedarł dłonią kark. Musiał zabrać się za rozpalanie ogniska, tak jak sobie tego zażyczył jego opiekun.
— Może chociaż tyle uda mi się zrobić — mruknął sam do siebie, wodząc wokół wzrokiem.
— A coś poszło nie tak? — Zza pleców dobiegł go cichy, melancholijne głosik. Podskoczył, wystraszony samym faktem obecności jeszcze kogoś. Odwrócił się z głośno dudniącym sercem i dostrzegł osobę, której z całą pewnością teraz chciał mieć blisko siebie. Teraz, potem i już zawsze.
— Jednak przyszłaś — powiedział z dziwną ulgą i bez zastanowienia uwięził Hermionę w swoich ramionach. Nastolatka zarzuciła ręce na szyję chłopaka i zamruczała nieśmiało, gdy ten zaczął gładzić ją po włosach. Na twarz Dracona samoistnie wypłynął spokój, razem z zadowoleniem.
— Długo ze sobą nie rozmawialiśmy, a widok ciebie i profesora Snape'a... — wyjaśniła niedbale, składając po drodze na szyi chłopaka delikatny pocałunek.
— Napędził ci strachu? — Ślizgon z szerokim uśmiechem odsunął się na tyle od nastolatki, by móc spojrzeć na jej twarz.
— Trochę... — Wzruszyła ramionami, pozwalając włosom na zakrycie zaczerwienionych policzków.
— Wszyscy ostatnio mnie mają za życiową nieporadę. — Uczeń prześmiewczo wydął usta, chociaż chwilowo ten aspekt mocno dawał mu w kość. Żeby tylko ten...
— Może po prostu się martwią.
— Nie sądzę. — Dracon uśmiechnął się krzywo, wzdychając.
— Co z Zabinim? — Dziewczyna zmieniła temat, patrząc na miejsce, w którym nastolatek zniknął z czarodziejem.
— Snape chyba chce go spalić żywcem. — Chłopak z obojętnością mówił i myślał o takiej możliwości, w tym samym czasie odsuwając się od swojej dziewczyny. W końcu miał misję do wykonania. I to banalną, więc nie było mowy o żadnym zaniedbaniu.
— Czemu tak myślisz? — Brunetka nie kryła szoku. Podczas gdy blondyn wyruszył na poszukiwania wszystkiego, co mogło mu pomóc wzniecić ogień, ta usiadła na trawie w jego poprzednim miejscu. Podkuliła kolana i oparła na nich głowę, bacznie obserwując poczynania Ślizgona. Nie zamierzała zaoferować mu pomocy, ponieważ kobieca intuicja podpowiadała jej, iż to mogłoby nie pasować Draconowi. Może wręcz poirytować. Czytała z niego jak z książki. A tych w sumie pochłaniała nie mało.
— Nie no, tylko żartuję. Poszli po kopie plakatów. Snape chyba zamierza je spalić — mówił, znosząc przed Hermionę patyki.
— I co dalej? — dopytywała zaintrygowana, a zarazem wyraźnie zaniepokojona.
— Nie wiem — chłopak wzruszył ramionami — nie zwierzył mi się.
— Dużo tego miał? — zapytała nieco wystraszonym i pełnym obaw tonem.
— Dwieście sztuk? — wymamrotał nastolatek — ale spokojnie — dodał znacznie głośniej i pewniej — Snape na pewno wszystkim doskonale się zajmie. Bez obaw.
W myślach dodał kąśliwą uwagę, iż czarodziej z całą pewnością poradzi sobie lepiej od niego.
— Sporo — brunetka drgnęła, zapewne tak samo przerażona tym faktem, jak i Ślizgon — jesteście pewni, że to na pewno wszystkie?
— Mam nadzieję — prychnął Malfoy. Przez ten czas trwania ich rozmowy nazbierał już pokaźną ilość drewienek i gałęzi, z których własnoręcznie ustawił zgrabny stosik.
— Strasznie dużo w tym planie luk. — Hermiona wykrzywiła wargi w grymasie, niezadowolona z tego faktu.
— Wiem właśnie — wymruczał jej towarzysz, skupiony na precyzyjnym wykonaniu swojego zadania — a skąd ty się tu właściwie wzięłaś? Śledziłaś nas?
— Tak. Odbiłam na lewo, gdy tu szliście i przeszłam bliżej was zaroślami. Stałam ukryta, a przez to, że zależało mi na zachowaniu niewidoczności, nie usłyszałam zbyt wiele z waszej rozmowy. Parę twoich i Blaise'a donośniejszych wymian zdań.
— Taaaa — blondyn stanął nad swoim gotowym dziełem i wyjął różdżkę — nieprawdopodobnie mnie irytuje — wyznał. Następnie cicho wypowiadając zaklęcie, wyczarował iskrę, która szybko przeobraziła się w ogień. Zalewając znalezione przez Ślizgona suche drewna, rozkręciła ognisko, wyrzucając wysoko w górę swoje jasne języki.
— Jestem dumna. — Hermiona parsknęłam śmiechem, a gdy nastolatek skupił już na niej wzrok, poklepała wygniecione miejsce obok siebie. Blondyn prześmiewczo pokazał Gryfonce głupkowatą minę i opadł na trawę. Akurat w tym momencie gdzieś w oddali pierwszy grzmot rozświetlił chmury, a cichy odgłos pioruna dotarł do uszu uczniów. Draco miał nadzieję, że zdążą wszystko rozegrać przed ulewą.
— Chodź no tu. — Rozłożył ramiona, aby nieco roztrzęsiona dziewczyna mogła w nie wpaść. Swobodnie oparła głowę na torsie ucznia, opatulając się swoimi rękami. Ślizgon zamknął brunetkę w żelaznym uścisku, opierając brodę o czubek głowy.
— Po tym spotkaniu wracamy do odizolowania? — zapytał, nie kryjąc swojego smutku i zawodu.
— Chyba nie mamy innego wyjścia — wzdychnęła w odpowiedzi. Przez parę minut siedzieli w zupełnej ciszy, słuchając miłego trzaskania drewna.
— Prawie jak obiecana randka — zauważył Dracon. Obydwoje siedzieli wtuleni w siebie, obserwując ognisko. Ślizgon zataczał palcami różnego rodzaju wzory i ślaczki na ciele dziewczyny, zapędzając się na uda i biodra. Kojące, powolne ruchy odprężały ich oboje.
— Jest dużo lepiej — zapewniła go, a po jej ciele przebiegł delikatny dreszcz.
— No proszę, proszę — powrót Zabiniego i Snape'a z całą pewnością w tym momencie popsuł magię tej chwili — zostawić cię na chwilę i już nasze gołąbeczki razem.
Dwójka czarodziejów podeszła do ogniska. Blaise ściskał w ręce kartonowe pudło, zapewne w którym były ukryte nieszczęsne plakaty.
— Coś szybko — mruknął maratonie Ślizgon i niechętnie odsunął się od Hermiony.
— Jesteście wśród samych swoich — zareagował na to od razu Balise, głosem przesiąkniętym kpiną — możecie sobie robić, co chcecie.
W akcie prowokacji na te słowa, niewiele myśląc, Draco objął Gryfonkę w pasie i przybliżył do siebie. Nie czekając na nic, złączył ich usta, napawając się piskiem zaskoczenia ze strony brunetki. Brakowało im bliskości, dlatego nie zwracali uwagi na okoliczności. A blondyn, który zamierzał udowodnić nie wiadomo co swojemu rówieśnikowi, bez większego zastanowienia pogłębił pocałunek.
— Fuuuuuuj — jęk obrzydzenia dotarł do uszu chłopaka — tylko nie ze szlamą! Wolałbym lizać stopy pierwszemu lepszemu uczniowi z tej szkoły.
— Znakomicie. Widzimy już preferencje pana Malfoya i znamy też te pana Zabiniego — przerwał cały teatrzyk Snape — mnie panowie naprawdę nie interesują wasze zboczenia. Załatwmy to w końcu.
Zdecydowanym ruchem bez trudności odebrał pudło z rąk nastolatka i wrzucił je do ogniska. Płomienie błyskawicznie objęły karton, przeżerając się do jego zawartości. Ogień ochoczo buchnął jeszcze wyżej, zalewając całą czwórkę mocniejszym ciepłem. Wszyscy skierowali wzrok na ciemniejące materiały, skurczające się w oczach plakaty, popiół, który zostawał po pierwszych z nich. Ten widok napawał Dracona spokojem. Odetchnął z ulgą, patrząc, jak oczerniające go fotografie znikają, a nagłówki mogące zniszczyć przyszłość rozpadają się na mikroskopijne elementy. Miał nadzieję, że dzięki temu zażegnali już ryzyko.
— To tyle? — Blaise po chwili ciszy ponownie zabrał głos, rozkładając ręce. Przez ułamek sekundy Dracon odniósł wrażenie, że Ślizgon był... zawiedziony?
— Jeszcze nie — Snape skierował na niego wzrok, a następnie w zawrotnym tempie, zanim ktokolwiek zwrócił na to w ogóle uwagę, wymierzył różdżkę w twarz podopiecznego — Obliviate! — wykrzyknął, zaskakując wszystkich. Bezwładne ciało bruneta opadło na ziemię, rozluźniając się. Całkowicie stracił świadomość. Dziwnie to wyglądało w zestawieniu ze stojącym nad nim Śmierciożercą, o czym na szczęście wiedział tylko Draco. Taki obraz sprawił, że jeszcze mocniej przytulił do siebie swoją dziewczynę, chcąc, aby ta czuła się jak najbardziej bezpiecznie. Jednak koniec końców obydwoje zdawali sobie sprawę z sytuacji. Nic tragicznego nie zaszło. I nawet całe wydarzenie długo nie trwało. Mężczyzna dosyć szybko uporał się z oczyszczeniem pamięci ucznia z niepotrzebnych wspomnień. — No. Teraz już wszystko.
🎃🎃🎃
Witam ponownie!
Jakoś tak się złożyło, że w Halloween przypadkowo zawsze coś się działo na moim profilu (premiery, maratony od których odeszłam). Dlatego uznała, że powrócę z rozdziałami właśnie dziś (ponieważ swoją drugą książkę również zaniedbała🙈)
Przepraszam za swoją nieobecność. Muszę się teraz zmobilizować i zakończyć tę książkę, bo już niewiele nam zostało.
Do mastępnego✌🏼
~ Klaudia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top