Rozdział 31 - Para Tygodnia
Dziewczyna przemknęła za jeden z wielu gigantycznych regałów i przylgnęła plecami do opuszczonych książek. Wychyliła głowę w obawie, iż kogoś przyłapie na śledzeniu, ale nikogo w pobliżu nie było. Rozmiary biblioteki sprzyjały w unikaniu ludzi.
— Hermiona! — Usłyszała ostry szept po prawej stronie. Nikogo jednak nie dostrzegła, więc na palcach pokonała całą długość alejki i stanęła przy jej końcu. Wtedy ktoś chwycił Gryfonkę za rękę i pociągnął w lewo, znikając między kolejnymi regałami. Zachichotała niekontrolowanie, a nogi nastolatki zaplątały się, przez co od razu wpadła w upragnione ramiona.
— Uwielbiam te labirynty — wyznała równie cicho, zadzierając głowę, by móc spojrzeć w oczy Ślizgona.
— Mnie to już męczy — mruknął, a zaraz po tym złączył ich wargi. Hermiona westchnęła, zaciskając palce na koszuli blondyna.
— Chcesz wyjść do ludzi? — zapytała z figlarnym uśmieszkiem, odsuwając się zaledwie o milimetr. Z jakichś powodów nie potrafiła już myśleć o niczym innym niż o obecności Draco, ani też przybrać żadną inną minę niż szeroko rozciągnięte wargi i iskierki szczęścia w oczach.
— Chcę wyjść gdziekolwiek indziej — oparł swoje czoło o jej — poczuć się jak prawdziwy zakochany nastolatek, a nie jak stary grzesznik zdradzający żonę.
Śmiech Hermiony boleśnie przeszył ciszę biblioteki na to porównanie. Blondyn także po chwili parsknął niekontrolowanie, zapominając na moment o tym, co miało miejsce kilkanaście minut wcześniej. Rozterki tak łatwo go opuszczały, gdy przebywał w towarzystwie radosnej Gryfonki.
— Ewidentnie masz coś za uszami — rzuciła żartobliwie brunetka — co się wydarzyło w czasie tej przerwy świątecznej?
Zanim chłopak odpowiedział, dokładnie zlustrował twarz dziewczyny. Zupełnie jakby chciał zapamiętać każdą rysę, drobną skazę, miejsce jaśniejszych i ciemniejszych cieni w tęczówkach jej oczu. Linie twarzy, kontur ust, blask włosów. Przez jego głowę przemknęła myśl, że z jego winy może to za niedługo stracić. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Obiecał sobie, iż zanim o cokolwiek poprosi, zapewne niszcząc przy tym ich relację, postara się o jak najlepsze wspomnienia. Błogie chwile, do których będzie wracał bez opamiętania, zadając sobie tym samym coraz większy ból. Masochista.
— Nic, o czym powinniśmy teraz rozmawiać — rzucił z bladym uśmiechem — po prostu dwa tygodnie to całe czternaście dni na myślenie. I takie różne refleksje mnie naszły.
Mała zmarszczka pojawiła się między brwiami dziewczyny, ale uśmiech nadal nie zniknął z rozpromienionej twarzy. W tym momencie Gryfonka już nawet nie pamiętała o incydencie w pociągu. Jakie to miało znaczenie? Zupełnie żadne.
— I na co wpadłeś? — zapytała prześmiewczo, również uważnie badając twarz chłopaka. Z lekkim bólem zauważyła ogromne zmęczenie widoczne w każdym jej milimetrze. W przekrwionych oczach, ciemnych plamach pod nimi, niezdrowym odcieniu skóry, potarganych włosach. Ta dziwna nostalgia ukryta w głębi szarych tęczówek obrazująca choć mały procent wewnętrznego załamania. Dlatego najlepiej było skupić się na słowach wypływających spomiędzy spierzchniętych warg. Drobnostkach jak zimny oddech okalający jej twarz. Faktycznie, dwa tygodnie to całe czternaście dni na myślenie. I na tęsknotę. Nie sądziła, że po takim powitaniu po dwóch miesiącach rozłąki nadciągnie takie powitanie po marnych dwóch tygodniach.
— Hermiono Granger — zaczął wyniośle, minimalnie odsuwając od siebie nastolatkę — zapraszam cię na randkę w sobotnie popołudnie.
— Sobotnie popołudnie? — zachichotała, nie wiedząc jeszcze, czy blondyn żartuję, czy mówi poważnie — przynajmniej w końcu o kolejności pamiętałeś.
Chłopak parsknął cicho śmiechem, zwieszając głowę. Dobrze, że nie wiedziała, jaki plan krążył po jego głowie.
— Nutka romantyzmu chyba zawsze wychodzi na dobre. — Wzruszył niezauważalne ramionami, wierząc we własne słowa. Ostatnia prosta.
— Sprawdźmy to — powiedziała o wiele śmielej, na nowo składając pocałunek na wargach chłopaka. Gdzieś w głębi siebie czuła, iż nadciąga coś wielkiego. Nie potrafiła pohamować takiej myśli. Intuicja, która nigdy nie zawodziła, krzyczała, że dobro nie trwa długo. Ale zło również nie jest wieczne. Dlatego skoro najwidoczniej po nieudanej przerwie świątecznej nadszedł chociaż krótki moment szczęścia, postanowiła korzystać z niego jak najwięcej. Nie rozpamiętywać drobnostek. Tylko radość. Chyba była to najważniejsza rzecz, którą nieświadomie nauczył ją Draco. Pełnia szczęścia z chwil, które nie mogą stać się wiecznością. Ignorowanie faktu, iż wszystko ma swój czas. Świadomość, że każda sekunda zbliża nas do końca "czegoś". Zdolność prawidłowego korzystania z takiej wiedzy.
— Nie chce mieć już nigdy tyle czasu na myślenie — wyznała, nie odsuwając się od warg blondyna. Serce biło w jej piersi jak oszalałe. Tęskniła za tymi przyjemnymi skrętami żołądka i ciepłem ciała nastolatka.
— A ja tyle czasu na przebywanie w świecie bez ciebie — powiedział jeszcze ciszej, mocniej napierając na brunetkę. Kolejny raz tego wieczoru zachichotała, zarzucając ręce na szyję chłopaka.
~~~
Następnego dnia Draco z trudem zwlekł się z łóżka. Na sen przeznaczył dwie, może trzy godziny, jednak nie żałował ani jednej sekundy spędzonej w towarzystwie Hermiony. I tak był zły o te ostatnie chwile, które także mogli spędzić razem, jednak Gryfonka ewidentnie nie miała na to już siły. Teraz natomiast nastał nowy dzień, będący zapewne kolejnym wyzwaniem. Tak ostatnio do tego podchodził.
Zsunął się na podłogę i szybko przygotował do śniadania. Nawet nie wiedział, kiedy przybyli Crabb i Goyle. Po prostu nagle wyłapał ich krzywe spojrzenia i baczne obserwacje.
— Co? — warknął rozeźlony, wodząc wzrokiem między chłopakami. Przez chwilę widocznie zastanawiali się nad czymś, po czym z westchnieniem wyrzucili wszelkie myśli z siebie.
— Wczoraj jak cię nie było, to Pansy trochę nam poopowiadała — mruknął niewyraźnie Crabb.
— Co niby mówiła? — ponaglił go blondyn z coraz większą furią. W myślach wyklinał Ślizgonkę. Dlaczego tak bardzo lubiła kłapać językiem?
— Że... między wami nie jest za dobrze — rzucił niepewnie drugi nastolatek.
— Między nami niczego nie ma i jest cudownie — zapewnił Draco, próbując przepchać się do drzwi. Crabb i Goyle jednak nie przepuścili go, zasłaniając przejście. Ze zmęczeniem Ślizgon wywrócił oczami i wyczekująco popatrzył na kolegów.
— Zabini jest zły — poinformowali go.
— No i? — wzruszył lekceważąco ramionami — nie będę marnował życia na humorki Zabiniego. Chce być zły, to niech będzie.
— Nott trzyma jego stronę — dorzucił Goyle.
— Żadna nowość — prychnął Draco.
— No i Milicenta jest... — Crabb przez chwilę szukał sformułowania.
— Ostro wkurzona — dokończył za niego kolega — bojowy nastrój.
— Po co mi to mówicie? — Blondyn powoli tracił cierpliwość. Chciał już zejść na śniadanie, poobserwować trochę stół Gryffindoru i zacząć kolejny beznadziejny dzień z serii jego idiotycznego życia.
— Nie widzisz, że nastąpił między nami podział? — Crabb uniósł głos, nie ulegając ostremu spojrzeniu Malfoya — już od roku coś się działo. Mówiłem to, tylko nikt nie słuchał. A przecież nie możemy dopuścić do rozłąki.
— Chcecie, to do nich sobie dołączcie — Draco machnął ręką — droga wolna. Nikt was przy mnie nie trzyma.
— Uważasz, że możesz żyć sam? — Goyle uniósł brwi, dyskretnie zerkając na towarzysza po prawej. Draco przez chwilę uważnie im się przyglądał, a następnie parsknął śmiechem, nieco zbijając z tropu kolegów.
— Między mną a Pansy nie wyszło, rozstaliśmy się co rozwiewa na wszystkie strony świata, pokazując siebie jako niewinną, skrzywdzoną dziewczynkę. Milicenta to jej przyjaciółka więc to proste, że mnie nienawidzi. Zabini z jakichś powodów traktuje ją jak bóstwo, a Nott jest zawsze po jego stronie. Widzicie to? Nie ja odchodzę od ludzi, tylko ludzie ode mnie. A ja nikomu nie zamierzam stawać na drodze.
Kończąc wszelkie dyskusje na ten temat, Draco przepchnął się między chłopakami i otworzył drzwi ze swojego dormitorium. Wiedział, iż jest źle. Tracił znajomych, za niedługo przewidywał utratę dziewczyny, przybywało mu problemów. Myśl, że równie szybko może stracić również życie, nie dawała mu spokoju. Jednak co można było na to poradzić? Lekarstwem na te wszystkie sytuacje był czas. Płynął, pchając go do nieuniknionego. W odpowiednich momentach dojdzie do tego, do czego musiało dojść. Nie mógł zapanować nad własnym losem. Dlatego miał zupełnie gdzieś, co sądzi o nim Pansy. Jakie wywoła to emocje w rodzicach. Czy Zabini miotał w jego kierunku obelgami, gdy tylko widział Ślizgona na horyzoncie. Czy Nott żywił do niego szczerą urazę, czy zależało mu wyłącznie na aprobacie Blaise'a. Nic Dracona nie interesowało poza jednym. Czasem. Wiedział, że mu ucieka. Że goni. Pędzi, prowadząc do najgorszego.
Do rozwiązania zadania od Czarnego Pana.
A w tej kwestii był totalnie w tyle.
Chociaż dał chłopakom do zrozumienia, iż wcale nie muszą mu dotrzymywać towarzystwa, usłyszał za sobą ich kroki. Bez sprzeciwu pozwolił na zrównanie z nimi tempa i razem ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Przez wielkie okiennice Draco dostrzegł, iż tego dnia, zamiast śniegu można było obserwować prawdziwą ulewę. Zapewne zaśnieżony krajobraz szybko przemieni się w błotnistą breję, ciągnąć za sobą wiosnę w szybszym tempie. Czas, czas, czas.
Przekraczając progi Wielkiej Sali, stanął niespodziewanie ramię w ramię z Hermioną Granger. Wyłapał to w ostatniej chwili. Dziewczyna zerknęła w jego kierunku z błyskiem w oczach. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, zjeżdżając wzrokiem, a niewiele później odwróciła głowę. Na czole Dracona pojawiła się drobna zmarszczka. Obserwował przez parę sekund plecy nastolatki podążającej za Harrym Potterem, aż w końcu zrozumiała jej nagłe roztargnienie.
— Jak wygląda dzisiaj moja twarz? — zapytał, dopiero wtedy kierując kroki na swoje miejsce. Crabb i Goyle wymienili spojrzenia.
— Masz ładnego siniaka.
Na te słowa blondyn wyciągnął rękę do miejsca, gdzie poprzedniego dnia oberwał od Lee Jordana. Złość na nowo zapłonęła w jego żyłach. Perspektywa spotkania z Gryfonką, a następnie cała noc spędzona w jej towarzystwie spowodowały, iż całkowicie zapomniał o tym incydencie. Napiął mięśnie, przebiegając nienawistnym spojrzeniem po stole Gryffindoru. W międzyczasie usiadł w swoim stałym punkcie obserwacyjnym, opierając podbródek na dłoniach. Tym razem równało się to z kłującym bólem, na co zmarszczył nos. Palce drugiej ręki zacisnął na stole, próbując pohamować gniew.
Znalezienie Lee nie było trudnym zadaniem. Bo niby gdzież by mógł być jak nie przy jego Hermionie? Oczy Dracona zapłonęły szczerą, najprawdziwszą nienawiścią. Uważnie obserwował, jak starszy chłopak podbiega do nastolatki i łapie ją za ramiona, ciągnąc w swoją stronę. Tracąc równowagę, wpadła na niego z lekkim przerażeniem. Gdy jednak ujrzała twarz bruneta ozdobioną szerokim uśmiechem, zarzuciła mu ręce na szyję, tuląc. Draco wbił paznokcie w swoją skórę, nie mogąc znieść tego widoku. Lee zajął miejsce koło jego dziewczyny, zapewne umilając jej czas.
— Chłopaki — mruknął do swoich towarzyszy — macie może ochotę na zemstę?
Nim jednak Crabb i Goyle zdążyli coś odpowiedzieć, ktoś ścisnął ramię Dracona. Zaskoczony, błyskawicznie odwrócił głowę, widząc nad sobą Zabiniego.
— Czego chcesz? — warknął niesympatycznie.
— Porozmawiać — odparł równie chłodno przez zaciśnięte zęby — pozwolisz?
Blondyn wahał się przez chwilę, aż w końcu z ociąganiem wstał. Ruszył za dawnym kolegą, który poprowadził ich do wyjścia z sali. Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się, co Zabini znowu knuje. Przed opuszczeniem pomieszczenia zerknął za siebie, patrząc na Crabba i Goyla. Widział, jak wstają od stołu, na co szybko pokręcił głową. Nie potrzebował obstawy. Ani trochę nie obawiał się chłopaka przed nim.
Odeszli od tłumów uczniów, zmierzających na śniadanie i znaleźli dla siebie bardziej ustronne miejsce. Gdy tylko stanęli, Zabini obrzucił nastolatka morderczym spojrzeniem.
— Możesz mi powiedzieć, co ty znowu wyprawiasz? — warknął, zniżając głos.
— Ohhh, ty też? — jęknął na słowa chłopaka — nie mam ochoty drążyć tematu. Rozstaliśmy się i tyle.
— Nie chodzi tu o Pansy — syknął i przez chwilę nic nie mówił — widziałem cię wczoraj — wyrzucił z siebie, a sens jego słów z opóźnieniem dotarł do blondyna. W końcu jednak zmrużył oczy, usiłując nie dać po sobie poznać, że wewnętrznie go zmroziło.
— To znaczy? — mruknął po chwili, przekrzywiając głowę. Poczuł mrowienie w palcach. Wzrok Zabiniego palił i niespodziewanie napawał strachem.
— Widziałem, jak wchodzisz do biblioteki — wyjaśnił — a potem jeszcze ta szlama od Pottera tam poszła.
— Ty coś sugerujesz? — warknął z nienawiścią w głosie, usiłując jak najlepiej zagrać wstrząs i pogardę. Miał nadzieję, że jego oczy nie pokazywały zbyt wielu wewnętrznych emocji.
— Nie wiem — Zabini wzruszył ramionami, uciekając wzrokiem — po prostu jesteś ostatnio wyjątkowo dziwny.
Draco zacisnął dłonie w pięści i zazgrzytał zębami. W jego głowie momentalnie zaświtał pewien pomysł.
— Dobrze wiesz, że mam zadanie od Czarnego Pana. A jego zrealizowanie nie jest proste. Dlatego ostatnio przesiaduje w bibliotece i zapewniam cię, że do takich książek Granger by nie zaglądnęła. Zapewne nigdy nawet w takich działach nie była.
Zabini uniósł jedną brew, a emocji z jego twarzy Dracon nie był w stanie odczytać. Przez jego głowę przemknęła myśl, czy chłopak mógł sterczeć pod drzwiami do biblioteki przez dobre kilka godzin, aby zobaczyć, kiedy wyjdą. A może wszedł do środka i coś usłyszał?
— Jeżeli sugerujesz mi cokolwiek... jesteś obrzydliwy — dodał, gdy chłopak przez długi czas nic nie mówił.
— Nie jestem — zapewnił z kpiną.
— Powiesz w końcu, o co ci chodzi? — zniecierpliwienie blondyna przeobrażało się w furię — chyba nie o to, czemu nocami przesiaduję w bibliotece?
— Nie, nie — chłopak sięgnął do kieszeni swojej peleryny — pamiętasz, jak rok temu bawiliśmy się w rozwieszanie plakatów o związku Granger z Potterem? — zapytał, zmieniając ton głosu. Draco podejrzliwie popatrzył na złożoną kartkę w rękach chłopaka. Zmarszczył brwi, nabierając złych przeczuć.
— Pamiętam — odparł z lekkim napięciem.
— Pomógłbyś mi i tym razem? Chyba znalazłem wyjątkowo sensacyjny temat.
Chłopak rozłożył kartkę i wręczył ją blondynowi. Draco szybko przebiegł wzrokiem po plakacie, czując ucisk w piersi. Wielki nagłówek "PARA TYGODNIA - HERMIONA GRANGER I DRACON MALFOY" całkowicie zmiótł go z nóg. Opadł plecami na ścianę, szeroko otwartymi oczami czytając treść plakatu. Po jednym słowie musiał przebiec wielokrotnie, aby zrozumieć jego sens.
SZLAMA i popularny chłopak czystej krwi z rodziny MALFOY? Tego jeszcze Hogwart nie widział!
Krum, Potter, Weasley, Malfoy. Hermiona Granger z całą pewnością ma się czym pochwalić! Co innego rodzina Dracona pokryta hańbą...
Państwo Potter? PRZEŻYTEK!
PAŃSTWO MALFOY? SLYTHERIN Z GRYFFINDOREM? CZYSTY ZE SZLAMĄ? ZDECYDOWANIE PARA HOGWARTU NA DŁUGIE LATA!
*kondolencje dla rodziców*
Pod spodem Draco zauważył dwa zdjęcia. Na jednym z nich on i Hermiona szli przed siebie w objęciach. Byli skierowani tyłem do obiektywu, więc jeszcze nie wyglądało to najgorzej. Ale jednak Blaise czekał na nich.
Na drugim natomiast siedzieli w bibliotece na podłodze. Malfoy oparty o regał z książkami a pomiędzy jego nogami siedząca po turecku Hermiona. Oboje widocznie uśmiechnięci, opierając o siebie swoje czoła. Profile postaci nie pozostawiały żadnych złudzeń. Czyli Zabinii również wszedł za nimi.
Draco zacisnął palce, mnąc i nadrywając plakat. Zazgrzytał zębami, czując emocje, o których istnieniu nie miał pojęcia. Podniosł wzrok na Ślizgona, dostrzegając kpiący uśmieszek. Miał ochotę go zabić. W zasadzie był temu bardzo bliski. Wystarczyło sięgnąć po różdżkę i zlikwidować problem. Ale wcale nie byłoby po problemie.
— Mam takich setki, tysiące, a szybko mogę mieć miliony — powiedział chłopak przed nim, jakby czytając w jego myślach — szach mat, Malfoy.
Blondyn z okrzykiem rzucił się w stronę Ślizgona, błyskawicznie powalając go na ziemię. Jakimś cudem kartkę nadal trzymał zaplątaną między palcami, a jej widok napędzał go do złego.
— To zły pomysł — wydusił Zabini, gdy Draco usiadł na nim okrakiem, ciągnąć za szaty do góry — zrobisz zamieszanie, zlecą się uczniowie i nauczyciele i wszyscy zobaczą ten zmaltretowany plakat w twojej ręce. Chwilowo tylko ty i ja o nim wiemy.
Krew w żyłach blondyna wrzała, szumiąc w uszach. Był jak w amoku. Miał jeden cel i jedną osobę. Jak nie zabić, to chociaż porządnie uszkodzić. Ale Zabinii obudził w nim racjonalne myślenie. To faktycznie było słabe rozwiązanie.
Z ociąganiem wstał z ucznia, przecierając dłonią kark. Brunet niezgrabnie wyprostował sylwetkę, bez ustanku obserwując kolegę z tego samego domu. Draco dostrzegał dziwny błysk w jego oczach. Swego rodzaju obrzydzenie i kpinę. To spowodowało, że odwrócił wzrok. Szybko jednak uznał to za oznakę słabości. Dlatego wbił w chłopaka najtwardsze, pełne nienawiści i pogardy spojrzenie, na jakie było go stać.
— Pansy opowiedziała nam o wszystkim — zaczął Blaise, a Draco warknął pod nosem — o jakimś wspomnieniu, dla którego mógłbyś zabić. O tym, co mówiłeś. Że masz kogoś.
— Chciałem się jej po prostu pozbyć — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
— A ja chciałem po prostu cię sprawdzić — warknął Zabini — byłeś dziwny, chodziłeś własnymi drogami, miałeś gdzieś swoich znajomych, ciągle znikałeś, nie byłeś już tak bardzo zaborczy. W końcu wiem dlaczego.
Wybuchowa natura Dracona została wystawiona na niebywałą próbę. Tak bardzo chciał, aby Blaise trochę pocierpiał. Żeby nie miał już tak prostego nosa, równych zębów, wszystkich włosów na głowie. Mógł jednak jedynie coraz mocniej ściskać głupi plakat. Na nim przelewać całą agresję. A to nie miało żadnego sensu.
— Oj dłuuugo szukałem haka na ciebie — wyznał z westchnieniem ciemnowłosy chłopak, z nieukrywanym lekkim uśmiechem.
— Gratulacje — fuknął Draco z przekąsem.
— A tak między nami, jak to jest być ze szlamą? Nie brudzi? — Obrzydliwy uśmiech wpłynął na wargi chłopaka. To już nie powstrzymało Ślizgona. Wymierzył taki sam cios, którym oberwał dzień wcześniej, tylko skromnie uważał go za o wiele mocniejszy. Blaise zatoczył się, chwytając pulsujące bólem miejsce. Jęknął głośno. Ku niezadowoleniu Dracona najprawdopodobniej zachował wszystkie zęby.
— Do rzeczy, szczurze — rozkazał blondyn, czując lekkie mrowienie w dłoni. Rozpraszające łaskotanie definitywnie można było zaspokoić jedynie kolejnym ciosem.
— Jesteś taki żałosny — wymruczał niewyraźnie Zabini, pocierając szczękę — gdyby nie bogaci rodzice byłbyś nikim.
— Módl się, żeby ta twoja paplanina do czegoś prowadziła — warknął ponownie Draco, sięgając po różdżkę.
— Jesteś kompletnie do niczego, a masz wszystko. Nie jesteś urodziwy, a miałeś tyle szczęścia, by chodzić z Pansy Parkinson. Nie jesteś zabawny, a każdego śmieszą twoje beznadziejne żarciki. Nie jesteś bystry, a tak długo stałeś na czele ślizgońskiej grupki siejącej postrach w Hogwarcie. Nie potrafisz grać w quidditcha, a jesteś szukającym.
Po głowie Draco krążyły najbardziej okrutne zaklęcia, od których jego towarzysz zwijałby się z bólu lub jęczał przez długie godziny, błagając o litość.
— Jedyne, co u ciebie jest cokolwiek warte to nazwisko. Malfoy i od razu ma się wszystko.
— Twój czas powoli dobiega końca — wysyczał ponownie blondyn, przerywając Ślizgonowi.
— A ja, choć o wiele lepszy, zawsze w cieniu. Pamiętasz, jakim cudem stałeś się szukającym w drużynie Slytherinu? Bo twój bogaty tatuś, pan Malfoy, zagwarantował wszystkim zawodnikom nowiutkie, najszybsze miotły. Ze względu na twoje nazwisko, inni nigdy nie mieli możliwości spróbować się na tej pozycji. Bo było wiadome, iż Malfoya nie można wywalić z drużyny, ani też zepchnąć na mniej prestiżowe stanowisko.
— I to cię tak boli? — rzucił z nieskrywanym oszołomieniem.
— Na szczęście znalazłem wyjście — Zabini posłał mu kolejny uśmiech, jakby ignorując słowa towarzysza — tych plakatów nigdy nikt nie zobaczy, o ile będę szukającym w drużynie Slytherinu.
— Chyba sobie kpisz! — Draco machnął różdżką, ale nie planował rzucić z niej żadnego zaklęcia — nie ma nawet takiej możliwości! Śnij dalej.
Zabini jednym ruchem wyrwał plakat z ręki blondyna, zostawiając w jego palcach oderwany kawałek. To jednak w żaden sposób nie zniszczyło treści. Dlatego też Blaise wygładził nieco kartkę i przystawił do ściany.
— Tak dobrze? — zapytał, przymykając jedno oko, jakby sprawdzał, czy aby na pewno przywiesił go prosto. Rozeźlony Draco warknął pod nosem i wyrwał plakat z rąk ucznia.
— I co? Po prostu mam iść do kapitana i się wycofać? — Te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Były jednak rzeczy ważne i ważniejsze.
— Nieeee — Zabini parsknął śmiechem — to jest zbyt dobry materiał do negocjacji. Chcę, aby kapitan przeprowadził kwalifikację, podczas których ty się skompromitujesz.
— Nigdy nie dawałeś po sobie poznać, że masz taką bujną wyobraźnię — zironizował Draco — ale to, że załatwię wymianę zawodników może niczego nie załatwić. W Slytherinie są inni, o wiele lepsi od ciebie.
— Ale tylko ja jestem na tyle odważny, by podskoczyć MALFOYOWI. To jak? — zlustrował go uważnym spojrzeniem, wykrzywiając nieznacznie usta — umowa stoi?
Draco jeszcze raz zerknął na plakat. Rezygnacja z quidditcha? Brak możliwości dokopania Potterowi? Brak meczy i treningów, czyli tego, co kochał? Nie wysiedziałby na trybunach, oglądając te łamagi z Gryffindoru. Ale... co innego miał zrobić? O wiele bardziej od tego sportu kochał Hermionę, a obecnie groziło jej niebezpieczeństwo i utrata wszystkiego, co dla niej ważne. On sam nie zostałby postawiony w zbyt dobrym świetle. Jego rodzice... Ślizgoni... Śmierciożercy...
— Umowa stoi — uścisnął dłoń Blaise'a, dla przypieczętowania ich rozmowy — zaraz po tym, jak przejmiesz moje stanowisko, spalimy wszystkie te durne plakaty.
— Oczywiście nasz szalony lowelasie — Zabini pozwolił sobie na ostatnią uszczypliwość i pospiesznie zostawił Dracona samego, chcąc znaleźć się w bardziej zaludnionym miejscu. W końcu przy świadkach był bezpieczny.
Malfoy w tym czasie zmiął plakat, przelewając na niego całą swoją gorycz. Ten rok był jedną, wielką porażką.
Hej!
W końcu to napisałam! No i wreszcie do Was wróciłam. Dziękuję za wyrozumiałość i jeszcze raz przepraszam za opóźnienia. Mam nadzieję, że już nie będe do tego zmuszona, ani też nie zaniedbam niczego z własnej winy.
Do następnego!
~ Klaudia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top