Rozdział 3 - Rozchwiane emocje
Napięta atmosfera przy stole trwała w ciągu całej ceremonii przydziałów. Wszystko jednak zmieniła przemowa dyrektora Hogwartu. To, co miał swoim podopiecznym do przekazania sprawiło, iż wcześniejsze trwogi, czy fochy poszły w zapomnienie. Dużo większym ciosem przełamał barierę napięcia i na nowo zjednoczył uczniów.
— W szeregach naszego grona pedagogicznego ponownie witamy dawnego nauczyciela i mojego bardzo dobrego kolegę, profesora Slughorna, który na ten rok obejmie posadę nauczyciela eliksirów — powiedział z uśmiechem zwracając twarz w kierunku niskiego, krępego mężczyzny, który równie rozpromieniony, powstał ze swojego miejsca i ukłonił się przed wszystkimi.
— Eliksirów? — sapnął Ron, kierując wzrok na przyjaciela obok. Hermiona również popatrzyła na chłopaka, ponieważ cała ich trójka pamiętała, iż jednym z wakacyjnych zadań Harry'ego było przekonanie tego czarodzieja, aby powrócił do Hogwartu.
— Nic nie mówiłeś, że ma wykopać Snape ze stołka speca od eliksirów — mruknęła w jego stronę dziewczyna, wspominając sytuację, w której brunet dokładnie opowiadał im o swojej przygodzie.
— Nie wiedziałem o tym — odparł Harry, a wzrok całej trójki powędrował do stołu, przy którym siedzieli wszyscy nauczyciele. Od razu wyłapali przy nim sylwetkę znienawidzonego profesora. Snape siedział dumnie wyprostowany, a minimalny uśmiech powoli formował się na jego twarzy. Hermiona pobladła w obawie, jaka może być następna nowinka od Dumbledore'a.
— Zaś nowym nauczycielem obrony przed czarną magią zostaje profesor Snape — oznajmił, a ciało Hermiony oblała fala gorąca. Otworzyła szeroko oczy, a usta przysłoniła dłonią.
— NIE! — wrzasnął na całą salę Harry, który najbardziej nie cierpiał ciemnowłosego nauczyciela. Jego krzyk momentalnie jednak zagłuszyły salwy oklasków dobiegających z końca sali. Hermiona popatrzyła w tamtym kierunku i ujrzała, jak uczniowie Slytherinu wstają z miejsc, przyjmując nową wiadomość z nieukrywaną radością. Coś jednak sprawiło, iż Dracon nie przyłączył się do tego. Brunetka w ostatniej sekundzie ujrzała jego zamyśloną twarz spoczywającą na dłoni, a następnie sylwetka Crabba przysłoniła jej go. Z odrazą uciekła wzrokiem od uszczęśliwionych Ślizgonów, by zobaczyć reakcje pozostałych uczniów szkoły. Ci raczej nie podzielali tego entuzjazmu. Na koniec jeszcze, z niewiadomych przyczyn skierowała spojrzenie na Snape'a. Akurat w tym samym momencie, gdy profesor zabijał wzrokiem jej przyjaciela. Najwidoczniej zdążył usłyszeć donośny sprzeciw chłopaka. Uderzyła dłonią w czoło, widząc już przebieg najbliższych lekcji obrony przed czarną magią. To będzie tragedia.
— Dobrze, już spokojnie. — Profesor Dumbledore usiłował przebić się przez hałas, jaki zapanował w Wielkiej Sali i kontynuować przemowę. Nie było jednak to takie proste.
— To jest jakiś nieśmieszny żart — prychnął Ron, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Kręcił przy tym z dezaprobatą głową, wyraźnie zażenowany obrotem spraw. Nastolatka sama wykrzywiła usta w grymasie. Takie rozpoczęcie szóstego roku nie wróżyło niczego dobrego. Mogło być tylko gorzej.
Cisza w sali zapanowała dopiero wtedy, gdy dyrektor Hogwartu postanowił pomimo wszystko poprowadzić swój monolog i zszedł na tematy Voldemorta. Hermiona nie chciała nawet tego słuchać. Czuła się tak, jakby nawet Dumbledore próbował wysunąć aluzję odnośnie tego, iż Malfoy może być Śmierciożercą. Wiedziała, że teraz naprawdę sobie wmawia wiele rzeczy, ale podtekst wyczuwała w każdym zdaniu. Wierciła się na swoim miejscu, nie mogąc znieść kolejnych słów ze strony starca. Pod stołem przebierała nerwowo nogami. W końcu pokusa była zbyt silna i wbrew rozsądkowi, odwróciła głowę w kierunku stołu Slytherinu. Ślizgoni siedzieli zgarbieni, zadziwiająco smętni po chwili takiej euforii. Zapewne nie odpowiadały im przestrogi dyrektora. Hermiona na tę myśl prychnęła pod nosem.
Wzrok szybko jednak utkwiła w najważniejszym dla siebie Ślizgonie. Dalej siedział zamyślony, z głową opartą na dłoni. Wzrok tempo wbił w przypadkowy punkt przed sobą. Wydawać by się mogło, iż nie słuchał przemowy Dumbledore'a, jednak gdy tylko starzec powiedział, że kolacja dobiegła końca, a uczniowie mogą pójść do swoich dormitoriów, jako pierwszy wstał ze swojego miejsca. Hermiona momentalnie uczyniła to samo. Wodziła wzrokiem za blondynem, który jak poparzony pognał w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. Dotarł tam jako pierwszy, zanim fala uczniów wylała się na korytarze zamku. Widząc, jak sylwetka Ślizgona znika za progiem, Hermiona niewiele myśląc, pobiegła za nim. Nie mogła już dłużej zwlekać. Chociaż jeszcze zaledwie godzinę temu czuła do niego ogromny żal, a nawet wściekłość, teraz nie potrafiła powstrzymać chęci spotkania z Draconem.
— Hermiona! — usłyszała za sobą głos Rona, jednak nawet nie obdarzyła przyjaciela spojrzeniem — musimy poprowadzić pierwszoroczniaków! HERMIONA! — Jego głos słabł z każdym pokonanym przez nastolatkę metrem. Uczniowie już zdążyli nieźle utrudnić jej drogę do wyjścia, dlatego zmuszona była do przepychania i potrącania ich. Nie zwracała najmniejszej uwagi na komentarze docierające do jej uszu. Nie dbała o delikatność w stosunku do nastolatków, czy dzieciaków. Utkwiła wzrok w wielkich drzwiach, stawiając sobie na pierwszym miejscu zadanie wydostania się z tej przeklętej sali.
W końcu jakimś cudem dotarła do wyjścia. Nie była jednak jedyną osobą, która opuściła już zamkową jadalnię. Zatrzymała się przed wejściem, stając na palcach, by dojrzeć gdzieś trop, który naprowadziłby ją na swojego chłopaka. Było jednak za późno. Blondyn przepadł, a tłumy uczniów zmierzały ku schodom. Fuknęła pod nosem w akcie frustracji i postanowiła jakimś cudem dotrzeć na pierwsze piętro. Ruszyła w tym samym kierunku, co reszta, ponownie rozpychając pozostałych uczniów. Potykała się o własne nogi, ale dzielnie parła naprzód. Nie dbała już nawet o przeprosiny dla poszkodowanych nastolatków. Bała się, że jej myśl głośno łomocząca w głowie, wypłynie, jak tylko dziewczyna otworzy usta. Skupiła całą uwagę na przeświadczeniu, że bez względu na wszystko, jeszcze tego samego dnia dopadnie Ślizgona.
Dotarła na piętro i od razu pędem ruszyła przed siebie. Kropelki potu nieśmiało pokryły jej czoło, a policzki zaczęły nabierać kolorów. Roztargniona wodziła wzrokiem wokół siebie, mając nadzieję, że gdzieś ujrzy rąbek szaty Dracona, albo jasny kosmyk włosów. Na nic jednak się nie natknęła, a z czasem zaczynała rozmyślać, czy nie traci czasu. Może Malfoy wcale nie przebywał na pierwszym piętrze?
Nastolatka dotarła do kolejnych schodów i bez zastanowienia wbiegła na wyższe piętro. W końcu jednak jakaś wajcha w jej głowie przeskoczyła. Coś podpowiedziało nastolatce, że powinna sprawdzić piętro, na którym mieścił się Pokój Życzeń. Zwykła kobieca intuicja bez większego sensu podsunęła tę myśl, a ta automatycznie na tym przystała. Z obranym celem pokonywała kolejne stopnie.
Po drodze nie rozmyślała, czego Dracon mógł poszukiwać w pobliżu ich dawnego miejsca schadzek. Wolała tego po prostu nie brać na logikę. Łapała się wszystkiego, co zrodziła jej fantazja, by jak najszybciej dotrzeć do Ślizgona. Właśnie to mocne pragnienie przysłoniło jej trzeźwy umysł.
Wybiegła na odpowiedni korytarz i pognała wzdłuż niego. Jeden zakręt dzielił ją od Pokoju Życzeń. Jej serce mocniej zabiło. Mięśnie nóg niemiłosiernie dawały o sobie znać, ale nie przestała biec. Ledwo hamując przed kolejną ścianą, wpadła w zakręt. Nie mogła uwierzyć, że on faktycznie tam był.
Draco Malfoy stał przed ścianą, która przy odpowiednim zaklęciu zamieniała się we wrota prowadzące do miejsca, gdzie tylko dusza zapragnie. Hałas, jaki wywołała Gryfonka sprawił, iż blondyn, cały spięty patrzył w jej kierunku. Mocniej zacisnął szczękę na widok dziewczyny.
— Draco... — jęknęła, odczuwając wiele emocji naraz. Jej organizm i umysł szalał. Słowa zgrabnie przetoczyły się pomiędzy ścianami w jedynym jeszcze pustym zakątku Hogwartu. Oczywiście mogło to ulec w każdej chwili zmianie.
Wraz z wypowiedzeniem tego słowa, chłopak odwrócił głowę w stronę magicznego przejścia. Gryfonka zmarszczyła brwi, a jej nogi same powoli sunęły naprzód. Hermiona zobaczyła, jak blada dłoń Ślizgona chwyta wyczarowaną klamkę. Momentalnie przyspieszyła, nie wiedząc, czy Malfoy faktycznie chciał schronić się w wymyślonym pomieszczeniu, czy też jej umysł płatał figle.
— Draco, zaczekaj! — krzyknęła, gdy była już pewna, że postać chłopaka powoli niknie za wrotami. Powtórzyła błagalnym głosem jeszcze parę razy tę prośbę, jednak na nic się to zdało. Nim dobiegła w odpowiednie miejsce, Ślizgona już nie było. Drzwi jednak pozostały.
Niewiele myśląc, dziewczyna doskoczyła do klamki. Chciała za nią pociągnąć, pchnąć, ale to na nic. Dekoracyjne wzorki i zarys drzwi niknęły w zastraszającym tempie.
— Nie! Proszę! — Rozpaczliwie próbowała jakoś jeszcze wepchnąć się do pomieszczenia, w którym zniknął blondyn, ale to na nic. Wrota przepadły, a pod dłońmi nastolatki ponownie zastygła zwykła, zimna ściana. Z krzykiem goryczy uderzyła w nią parę razy pięściami, nie mogąc zrozumieć, co właśnie nastąpiło. — Draco! Proszę cię, wpuść mnie! Draco! — Powtarzała w kółko, aż w końcu jej głos zachrypł. Łzy potokiem wypłynęły z oczu dziewczyny. Sunąc dalej zaciśniętą pięścią po ścianie, opadła na kolana. Załkała parę razy, opierając czoło o zimną połać. Nie mogła uwierzyć, że właśnie jej chłopak odciął dostęp do siebie przed Gryfonką. Tam po prostu zniknął w Pokoju Życzeń, wiedząc, że nastolatka chce porozmawiać. Prosiła go, by został, a ten bez nawet cienia uśmiechu... zniknął.
Hermiona usłyszała pierwsze kroki i śmiechy uczniów. Otarła mokre policzki i niespiesznie wstała na nogi. Poprawiając włosy i uspokajając oddech, pomaszerowała w przeciwnym kierunku od odgłosów. Nie wiedziała, dokąd idzie. Głowę miała zajętą osobą, którą tak kochała, a która właśnie zachowywała się jak zupełnie ktoś inny. Dziwny humor, brutalniejsze uwagi, unikanie i uciekanie. Po co? Co ukrywał?
Nastolatka wzięła parę głębokich wdechów. Musiała na chwilę zapomnieć o Ślizgonie, co było oczywiście niemożliwe. Mimo wszystko teraz musiała jednak wrócić do Wieży Gryffindoru, gdzie czekał na nią zapewne rozgniewany Ron. Na jego głowie zostawiła zadanie oprowadzenia nowych Gryfonów, co powinni zrobić wspólnie. Pierwsze godziny w Hogwarcie, a ona już zawiodła. Czuła się beznadziejnie. Źle jak jeszcze nigdy dotąd.
Po drodze do swojego lokum, wstąpiła do pierwszej lepszej łazienki. Potrzebowała jeszcze chwili na przygotowanie się do starcia z przyjaciółmi. Nie mogli nawet podejrzewać, że płakała.
Minęła paru uczniów, którzy nie zwrócili na nią większej uwagi i szybko ukryła się w najbliższej łazience. Z hukiem zamknęła drzwi i podeszła do pierwszej umywalki. Na jej chłodnych brzegach zacisnęła dłonie. Niespiesznie uniosła głowę i spojrzała na swoje odbicie. Była roztrzęsiona, chociaż w zasadzie nie miała powodu do aż takiej paniki. Jej oczy przybrały dziwnego blasku, a wargi delikatnie dygotały. Nie mogąc na to patrzeć, jak najszybciej oblała twarz zimną wodą. Wraz z kropelkami lodowatej cieczy, ocuciła umysł. Cała trwoga i żal spłynęły z niej, jakby rzuciła sama na siebie zaklęcie. Ponownie uniosła głowę i spojrzała na swoje mizerne odbicie.
— Co on ci robi — prychnęła do siebie, w końcu realnie analizując całe zajście. Rozhisteryzowała się, jakby nastąpił koniec świata. Nie miała aż takich powodów. Draco najwidoczniej nie miał ochoty na rozmowy. Miał jakieś problemy, które go dobijały, ale dorabianie jakichś ideologii było zbędne. Hermiona natomiast była kłębkiem nerwów, tylko to tłumaczyło jej gwałtowną reakcję. Miała ostatnio za dużo problemów na głowie. Zbyt dużo rzeczy ją przytłaczało. Stąd wahania nastroju.
Wzięła ostatni głęboki wdech i obiecując sobie, że przestanie na każdym kroku histeryzować, opuściła łazienkę. Wyprostowała plecy i odważnie zaczęła kroczyć w kierunku Wieży Gryffindoru. Dopiero teraz naprawdę zdała sobie sprawę z tego, jakim trudnym czasem jest dorastanie. I to jeszcze dorastanie w takim środowisku. Szósta klasa rozpoczęta z przytupem.
Przed portretem Grubej Damy chrząknęła raz dla nadania swojemu głosu odpowiedniej barwy. Gardło nieco ją bolało, ale nie wiele mogła z tym zrobić. Cierpienie było od pewnego czasu jej przyjacielem, tylko zwykle dopadało ją w formie psychicznej.
Wypowiedziała hasło i niepewnie weszła do Pokoju Wspólnego. Wokół panował tłok jak zwykle pierwszego dnia szkoły, kiedy to wszyscy przestrzegali ciszy nocnej albo stęsknieni, pragnęli pogadać w jak najszerszym gronie Gryfonów. Po tygodniu powinno już wszystko wrócić do normy.
Brunetka rozejrzała się wokół. Rok temu o tej porze toczyła spór z najlepszym trio w Hogwarcie odnośnie imprezy. Teraz natomiast może i nie było cicho, ale znikąd nie dobiegała muzyka, Gryfoni nie bawili się, rozlewając wokół kremowe piwo, złocisty lew nie krążył po ścianach. Brakowało tego pazura.
Hermiona z przekąsem spojrzała na stolik, przy którym na początku piątek klasy zgromadzili się nowi uczniowie Hogwartu i wysłuchiwali głupstw na temat szkoły. Obecnie przy nim stała grupka dziewczyn, żywo o czymś rozmawiających. Grymas smutku wykrzywił wargi Gryfonki. Po raz pierwszy naprawdę odczuła pustkę z powodu braku przebojowych bliźniaków. Z nikim już nie będzie mogła się przekomarzać, nie będzie już żadnych rozrywkowych Gryfonów robiących wszystko z klasą, nie zazna skaczącego ciśnienia w ułamku sekundy. Nikt jej nie poprze, nie rozbawi, ani nie poprawi humoru. Zwłaszcza dopóki Dracon zachowywał się, jak się zachowywał.
Wzięła głęboki wdech i właśnie wtedy na schodach ujrzała zgarbioną sylwetkę. Czarne włosy i ciemna karnacja nie mogły należeć do nikogo innego jak do Lee Jordana - ostatniego legendarnego członka najpopularniejszych uczniów Hogwartu. Teraz jednak nie był taki uśmiechnięty. Jego oczy nie błyszczały ze szczęścia. Nastolatek nie szukał kłopotów, niczego nie kombinował, nie knuł. Siedział skulony ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Hermiona od razu zrozumiała, o co chodziło. Lee zapewne o wiele bardziej tęsknił za bliźniakami niż ona. Byli zgraną paczką. Najlepszą.
Postanowiła podejść do chłopaka. Przepchnęła się koło paru osób i pokonała kilka stopni. Dopiero gdy usiadła tuż przy Gryfonie, ten obdarzył ją spojrzeniem. Minimalistyczny uśmiech na chwilę wykrzywił jego pełne wargi, ale szybko powrócił do posępnego nastroju.
— Nie ma to, jak patrzeć na te wszystkie uszczęśliwione tegoroczne miny — zakpiła nastolatka, uciekając wzrokiem od nowego towarzysza. Z tej wysokości mogła do woli obserwować uczniów, którzy nadrabiali dwa miesiące wakacji. Z prychnięciem pod nosem Hermiona pomyślała o tym, jak opowiadają sobie emocjonujące historie, podczas gdy jej wizję czasu wolnego przysłaniały ponure sceny.
— Z Panią Prefekt na czele — parsknął, ponownie na moment rozświetlając twarz małym uśmiechem.
— Nie sądziłam, że mnie tak jeszcze kiedyś nazwiesz — mruknęła w odpowiedzi, a w tym samym momencie odznaka przypięta do szaty Hermiony stała się niewiarygodnie ciężka — tak szczerze mówiąc, to nawet tego już nie chciałam.
Nastolatka była pewna, że teraz chłopak zaleje ją pytaniami albo zacznie podkreślać, jakie to niewiarygodne, jednak tak nie zrobił. Przemilczał wszelkie uwagi, przez co Gryfonka wzdychnęła z ulgą.
— Nudno tu — rzucił nagle Gryfon, przemierzając wzrokiem każdy zakątek Pokoju Wspólnego — śmieją się z mało śmiesznych spraw, rozmawiają o bzdetach, w głowie już siedzi im jutrzejszy dzień, plany lekcji, nauka. Idąc tutaj parę razy usłyszałem słowo "SUM-y," czy "owutemy". Ludzie w tych czasach powoli zapominają, co to znaczy dobra zabawa. — Z wyraźnym obrzydzeniem spoglądał z góry na uczniów.
— Brakuje im rozrywki — przyznała Hermiona, a po chwili zastanowienia uznała, że także należała do grupy tych osób. Była tego samego rodzaju uczniem, który nie potrafił "rozkręcić", tylko musiał "być rozkręconym".
— Porażka — prychnął Lee. Gryfonka skusiła się popatrzeć na towarzysza. Widać było, że chłopak był wręcz załamany.
— Brakuje ci ich? — zapytała cicho. Wiedziała, jaka będzie odpowiedź, ale po prostu już tego dnia nie potrafiła logicznie myśleć.
— Bez nich nie ma mnie — rzucił smutno — bez nich nie ma tej szkoły. Nie wiem, co tutaj w ogóle robię. Nie wytrzymam tego roku.
— Nie proponowali ci pracy? — Dziewczyna zmarszczyła brwi. Lee natomiast w odpowiedzi wydął wargi i oparł łokcie na wyższych stopniach, przyjmując bardziej pozycję leżącą, niż siedzącą.
— Jasne, że proponowali — odparł tak, jakby to pytanie było jednym z najgłupszych na świecie. Po głębszym zastanowieniu Gryfonka stwierdziła, że tak faktycznie było. Bliźniacy nie zostawiliby swojego trzeciego, przyszywanego brata.
— To, co tu robisz? Nie wierzę, że dobrowolnie się na to skazałeś.
— A właśnie, że dobrowolnie. Nie byłem przekonany co do tego, czy ucieczka ze szkoły to dobry pomysł. Najwyraźniej nie byłem taki odważny jak oni. Inna sprawa to to, że nigdy moje plany nie szły w takim kierunku. Prawda jest jednak taka, że teraz czuje, jaki błąd popełniłem. Żałuję. Było rzucić to wszystko i rozwijać z nimi biznes. Zamiast tego będę siedział na obronie przed czarną magią u profesorka Snape'a. — Kolejny raz prychnął z pogardą.
— Ale chyba nie wszystko stracone? Po skończeniu szkoły nie przyjmą cię?
— Przyjmą o ile przed skończeniem szkoły nie skończę ze sobą — mruknął pod nosem, na co Hermiona błyskawicznie zareagowała, boleśnie szturchając brzuch chłopaka.
— Nie mów tak — skarciła go, mrożąc wzrokiem — to tylko kilka ostatnich miesięcy nudy. A chłopcy cię i tak przyjmą w każdym momencie bez względu na wszystko.
— Tylko że stracę do tego czasu imie i nazwisko wyryte w tej szkole u ich boku. A teraz co? Nie ma Weasleyów, to Jordan nie żyje. Tak mnie tu zapamiętają. Nawet gdybym dalej coś knuł, łamał regulaminy, czy uprzykrzał życie nauczycielom, to sam nic spektakularnego nie zdziałam.
Hermiona przez chwilę analizowała słowa kolegi. W zasadzie jego zmartwienia nie były jakoś bardzo uprzykrzające życie, ale fakt faktem psuło to humor nastolatka. Gryfonka miała nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys, jak jej wybryk emocjonalny jeszcze z tego samego dnia. Jednak jeśli nie, to nie potrafiła mu pomóc. Nikt nie zastąpił, nie zastępuje, ani nie zastąpi przebojowych bliźniaków.
— Rzucić szkołę z przytupem możesz w każdej chwili. Zastanów się jednak czy warto, skoro Fred i George i tak grzeją ci miejsce u siebie.
Jordan obdarzył Gryfonkę zamyślonym spojrzeniem, wyraźnie rozmyślając nad jej słowami. Zanim jednak zdążył powiedzieć, co myśli o jej pomyśle, przed nimi zmaterializował się nowy towarzysz. Nawet nie słyszeli kroków na niższych stopniach. Tak znikąd nad ich głowami zawisła twarz Rona Weasleya. A jego grobowa mina nie wskazywała na nic dobrego. Utkwił mordercze, mroźne spojrzenie w przyjaciółce, a dłonie mocno zacisnął w pięści.
— Gdzie byłaś?! — Od razu ruszył do ataku, nie zważając nawet na obecność Lee Jordana. Dopiero tymi słowami do Hermiony powrócił fakt, iż zostawiła rudzielca samego z pierwszoroczniakami. Otworzyła szerzej oczy i poderwała się na nogi, czując nagle dziwny efekt górowania nad sobą.
— Ja cię naprawdę bardzo przepraszam! — Zaczęła, przyjmując skruszoną postawę. Jej głos przepełniony był szczerym żalem, a zarazem smutkiem.
— Może zostawię was samych, gołąbeczki. — Towarzyszący wcześniej Hermionie nastolatek, również wstał. Potarł ramiona awanturujących się Gryfonów i zszedł do pozostałych uczniów. Szybko zniknął w ich tłumie, a Hermiona i Ron pozostali sami na schodach.
— Nie tylko ja tu jestem prefektem! Ty także masz swoje obowiązki! — Twarz przyjaciela brunetki poczerwieniała ze złości. Oczy zalśniły wrogim blaskiem. Wszystkie mięśnie chłopaka wyraźnie się spięły. Jednak jego mocny atak na dziewczynę spowodował, iż ta postanowiła nie odpuścić tak łatwo. Słowa rudzielca zadźwięczały w jej umyśle, wzbudzając gniew.
— I kto to mówi! Rok temu jakoś tego nie dostrzegałeś! — fuknęła, przyjmując bojową postawę.
— Jesteś bardziej odpowiedzialna niż ja! Beze mnie sobie poradzisz, ale ja bez ciebie nie!
— Wybacz Ron, ale nie będę całe życie gdzieś u twojego boku! Ucz się powoli tej "odpowiedzialności" i życia beze mnie. — Nastolatka także poczuła wypieki na policzkach, a paznokcie boleśnie wbiła do wewnętrznej części dłoni. Łypnęła złowrogo na przyjaciela, który z sekundy na sekundę wyglądał na coraz bardziej wyprowadzonego z równowagi.
— Mam się nauczyć życia bez ciebie?! Świetnie! Zatem przejdźmy od razu do praktyki! Nie podchodź do mnie i nie gadaj ze mną. Zajmuj się tymi swoimi ważnymi sprawami, a swoje zadania całkowicie olej. Poradzę sobie sam. — Wyrzucił z siebie na niemal jednym wdechu. Swoimi wrzaskami zwrócili uwagę najbliżej stojących uczniów. Reszta natomiast nadal w najlepsze rozmawiała, tworząc jeszcze jakąkolwiek powłokę hałasu w Pokoju Wspólnym.
— Nie ma sprawy, zobaczymy, jak długo wytrzymasz — warknęła Gryfonka, krzyżując ręce na piersiach. W odpowiedzi została obdarzona ostatnim morderczym spojrzeniem, a następnie Ron odwrócił się do niej plecami i zszedł po schodach. Brunetka wypalała w jego ciele dziurę i odprowadzała aż do momentu, gdy zniknął pomiędzy uczniami. Zanim to jednak nastąpiło, zwróciła uwagę jak Lavender Brown jakby rusza w pogoni za rudzielcem. Hermiona zmarszczyła brwi na ten widok. Jej koleżanka z dormitorium ewidentnie potruchtała za Ronem, który usiłował szybko uciec od przyjaciółki. Ta scena przypomniała jej wydarzenia sprzed zapewne niecałej godziny. Ona także tak puściła się pędem za Draconem, który miał to w zasadzie gdzieś.
Przygnębiona tym świeżym obrazem, ponownie poczuła falę smutku, zalewające jej wnętrzności. Z powrotem opadła na stopnie, zakrywając twarz rękami. Podkuliła kolana i w takiej pozycji spędziła dłuższy czas, osaczona przez wszelkie obawy i myśli związane ze Ślizgonem. Nawet nie zauważyła, kiedy pierwsza łezka ochłodziła jej policzek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top