Rozdział 27 - Strategia ponad strategię

Obydwoje z przerażeniem popatrzyli na siebie. Donośne kroki zmierzające w ich stronę były coraz głośniejsze. Mieli niewiele czasu. Niezdarnie wstali, szukając pospiesznie najlepszej drogi ucieczki.

— Ty idź — Draco pchnął Gryfonkę, jednak ta z grymasem na twarzy spojrzała na niego — ja tu mogę zostać. Ty nie — nalegał, odpychając ją od siebie.

— To doprawdy szlachetne, panie Malfoy — usłyszeli ten sam głos tuż przy sobie — aż się łezka w oku kręci.

Spojrzeli w kierunku hałas, podskakując przy tym w przestrachu. Draco automatycznie jęknął, wykrzywiając twarz. Hermiona natomiast znacząco zwiększyła dystans między nimi, jakby profesor Snape wcale nie wiedział, że są razem.

— Kiedy zobaczyłem, że twoje krzesło, Draconie, było puste podczas kolacji, już się przeraziłem, że wróciłeś do pracy — kontynuował, mówiąc mroźnym, sztucznie obojętnym tonem — widząc jednak wolne miejsce, które należy do panny Granger, moje obawy zostały rozwiane.

— To tylko kilkanaście minut — sapnął blondyn, przewracając oczami. Łatwo można było zauważyć, że on i nauczyciel irytują siebie nawzajem do granic możliwości.

— I rozkojarzenie następne kilkanaście godzin — prychnął nauczyciel, wbijając twarde spojrzenie w niesfornego ucznia. Hermiona w tym czasie natomiast zrobiła jeszcze jeden malutki krok w tył i zakryła zaczerwienioną twarz dłonią.

— Przygotowuje się pan do przyszłorocznej roli pasożyta? — warknął blondyn, a na jego ostre słowa Gryfonka zgromiła go spojrzeniem. Nie ważne co łączyło go ze Snape'em ani jaką rolę mężczyzna odgrywał w zadaniu Ślizgona. To nadal był jego nauczyciel. Czy wyjątkowo dobroduszny dla Slytherinu, czy też nie, to był nauczyciel.

— Doprawdy, nie mogę się doczekać — rzucił oschle — miałbym pewną prośbę do panny Granger — tym razem popatrzył na nastolatkę, kończąc tym samym rozmowę z Draconem — może chociaż ty zrozumiesz, że pomimo tego, iż zachowaliście wspomnienia, warto byłoby ograniczyć spotkania?

— O-oczywiście — wyjąkała, rozkojarzona wyczekującą, twardą miną mężczyzny.

— Nie, to nie o to tutaj chodzi — warknął ponownie Draco, zaciskając dłonie w pięści. W dalszym ciągu patrzył na nauczyciela z pełną nienawiścią w oczach.

— Czy o to, czy też nie o to, w tym momencie idziesz ze mną — rzucił stanowczo — panna Granger może natomiast zrobić wypracowanie na moje zajęcia, które wczoraj zadałem.

— Już je zrobiłam — powiedziała cicho i niepewnie, z przestrachem obserwując reakcję nauczyciela. Ten zmarszczył nos, unosząc wyżej podbródek, a Draco parsknął śmiechem. Zerkając na chłopaka, Gryfonka dostrzegła satysfakcję wpływającą na jego twarz.

— To proszę pomóc Potterowi — syknął, napinając mięśnie. Widocznie nadal nie darzył Gryfonki szczególną sympatią.

— Oczywiście — mruknęła ponownie, opuszczając wzrok na stopy.

— Za mną, panie Malfoy — rozkazał profesor Snape, ignorując zachowanie swojego podopiecznego. Pospiesznie zniknął w alejce utworzonej przez dwa ogromne regały. Ślizgon wywrócił oczami i niechętnie podreptał za nauczycielem, zostawiając Gryfonkę samą. Po jakimś czasie usłyszała huk zamykanych drzwi, a wtedy i ona odwróciła się i postanowiła opuścić bibliotekę. Albo przynajmniej dział ksiąg zakazanych. Jakoś nie za bardzo chciała wychodzić na korytarz.

 Kiedy została sama, do jej głowy ponownie napłynęły wspomnienia. Wykrzywiła usta, gdy na nowo słyszała słowa Harry'ego. Zaślepiona obrazami jego rozgniewanej twarzy, zawodu iskrzącego w zielonych oczach i goryczy w głosie, bezwiednie dotarła do stolików ustawionych przy oknie. Wyjrzała na zewnątrz, biorąc głęboki wdech. Akurat trwała jedna z wielu niekończących się śnieżyc w tym roku. Drzewa dźwigały ciężar grubego puchu, mróz spowijał okna, a śnieg ciągle sypał i sypał. Nieubłaganie nadchodziła przerwa świąteczna, którą miała od połowy spędzić w siedzibie Zakonu Feniksa. Wówczas byliby tam też wszyscy Weasley'owie, przesiadujący w domu Syriusza, odkąd Nora spłonęła. Do tego Harry, z którym obecnie nie miała zbyt dobrych relacji. Musieli chyba do tej pory zażegnać spór, ponieważ powrót do miejsca, gdzie już nie spotkają Syriusza, zapewne będzie dla niego wystarczająco ciężkim przeżyciem.

Głośno wypuszczając powietrze z płuc, opadła na najbliższe krzesło. Dobrze, że ten pierwszy semestr już dobiegał końca. Odczuwała ulgę głównie dlatego, że nie miała zbyt dużo dobrych wspomnień w tym roku. Chociaż... wyglądało na to, że drugi nie będzie lepszy. I to także dla każdego. 

Tym sposobem ponownie wróciła do rozmyślań nad horkruksami. Kiedy jednak za bardzo zagłębiała się w ich działanie i analizowanie słów profesora Dumbledore'a, uznała, że to dobry czas na spacer po zamku. Chciała uciec od własnych myśli.

Wychodząc z biblioteki, usłyszała gwar rozmów chodzących wokół uczniów. Kolacja musiała dobiec końca, co spowodowało niemały tłok na korytarzach. To jej jednak nie przeszkadzało. Poszła w całkowicie inną stronę niż trasa prowadząca do Wieży Gryffindoru. Nie zwracała uwagi na mijanych ludzi. Próbowała skupić się na tym, by nie wracać wspomnieniami ciągle do tego samego, ale nie szło jej to za dobrze. Kłótnie i nierozwikłane problemy krążyły po głowie Gryfonki, siejąc zamęt. Zaklęte naszyjniki, Śmierciożercy, Dumbledore, horkruksy. Błędne koło.

— Ludzi nie poznajesz? — Znany jej śmiech wytrącił brunetkę z zamyślenia. Nim się obejrzała, koło niej stanął Lee Jordan. Obdarzył nastolatkę szerokim uśmiechem, jak na zawołanie pozbawiając Hermionę przygnębiających myśli.

— Wybacz — mruknęła przepraszająco — mało się rozglądałam.

— Rozumiem — kiwnął głową, trącając ją po chwili barkiem — sama tak spacerujesz?

— Tak wyszło — wzruszyła ramionami — małe sprzeczki. Jak ci minął dzień?

— Ohhh — niespodziewanie widocznie stracił humor, a na jego czole wystąpiła zmarszczka — całkiem... miło.

— Miło? — Hermiona podejrzliwie uniosła brew.

— Sympatycznie? — rzucił niepewnie, zerkając na reakcję przyjaciółki. Ta w odpowiedzi przekrzywiła głowę, co było odpowiednim komunikatem dla Gryfona. — Dobrze. Po prostu... było dobrze. — Spróbował ponownie, biorąc głęboki wdech. Zgarbił plecy, a cała bijąca od niego energia wyparowała.

— Bliźniacy proponowali ci pozostanie, a ty zamiast tego kolejny raz wróciłeś do Hogwartu? — zapytała, chociaż znała odpowiedź.

— Dokładnie.

— Przypomnisz mi, po co wracasz? Ciągle tylko żałujesz tego.

— Nie żałuję — prychnął, przewracając teatralnie oczami — a wracam, bo muszę. To tylko kilka miesięcy. Bez przesady, dam radę. — Zrobił się drażliwy, sam zapewne nie wierząc we własne słowa.

— W takim razie zostało tylko przetrwać te parę miesięcy i ruszyć w świat — przytaknęła mu, wykrzywiając usta w podkówkę.

— Gdybyś widziała ten nasz gabinet — zmienił temat, momentalnie rozpromieniając się na samo wspomnienie — są niemożliwi. I nadal na mnie czekają. Po prostu najlepsi.

— Słuchając twoich opowieści, nie mogę uwierzyć, że oni i Ron to naprawdę ta sama rodzina — prychnęła, delikatnie sztywniejąc przy tym.

— Daj spokój. On i Lavender to szybki temat — Lee lekceważąco machnął dłonią — z taką dziewczyną nie idzie długo wytrzymać — zapewnił, skanując przyjaciółkę wzrokiem, pewnie usiłując wychwycić, jakie emocje nią obecnie kierują.

— Doświadczenie czy obserwacje? — Hermiona postanowiła zignorować troskę wpływającą na twarz Gryfona.

— Doświadczeń dużych nie mam — zaśmiał się, wznosząc oczy ku górze — aleee może ulegnie to jakimś zmianom. — Poruszył zabawnie brwiami, na co brunetka parsknęła śmiechem.

— Masz kogoś konkretnego na myśli?

— Właściwie to tak — odparł niepewnie po dłuższej chwili namysłu — może to zły pomysł... ale chyba tak.

— Zły pomysł? — Hermiona zmarszczyła brwi, uważnie obserwując chłopaka obok.

— To skomplikowane — przetarł dłonią kark, uciekając wzrokiem od nastolatki — i chyba niezbyt odpowiedni moment na taki temat.

— Jak tam chcesz — uniosła ręce w geście obrony, przy czym nie zdołała przysłonić figlarnego uśmiechu sztuczną powagą — przyznaj, to dlatego ciągle wracasz do Hogwartu. Masz gdzieś naukę i już dawno poszedłbyś w ślady bliźniaków.

— Taaa — chłopak w końcu zmusił się, aby skierować wzrok na młodszą Gryfonkę — chyba to faktycznie ona jest powodem tego — rzucił dość smutno, patrząc prosto w oczy brunetki.

~~~


Czas płynął nieubłaganie, działając na niekorzyść wszystkich dookoła. Dzień przed przerwą świąteczną, gdy wokół panowało zamieszanie przez biegających, pakujących się uczniów, profesor Dumbledore krążył po swoim gabinecie, gorączkowo analizując sytuację, z którą obecnie miał do czynienia i rozmyślając nad jej rozwiązaniami.
W tym samym czasie Harry Potter zamknął w końcu podręcznik Księcia Półkrwi, starannie ukrywając go pod ubraniami w swoim kufrze. Wiedział, że przeglądanie go w domu swojego ojca chrzestnego, gdzie był tak blisko Hermiony, oznaczałoby szybką utratą książki. Dlatego z niesmakiem uznał, iż najprawdopodobniej po pierwszym tygodniu przerwy będzie musiał rozstać się z zapiskami na stronach zniszczonego egzemplarza.
Profesor Snape siedział przy swoim biurku w lochach, mocno zaciskając palce na blacie, nie chcąc, aby ostateczna chwila tak szybko nadchodziła. Zanim jednak zamęczył sam siebie tą wizją, musiał jakoś wspomóc Dracona. Robiło się naprawdę gorąco. 
Hermiona Granger musiała ostatecznie schować dumę. Nadszedł czas wyjazdu do domu, gdzie spędzi tylko tydzień. Pozostałe dni wolnego miała przetrwać w siedzibie Zakonu Feniksa, chociaż w dalszym ciągu nie rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi.
Po drugiej stronie zamku Ron Weasley żegnał się z Lavender, której miał serdecznie dość. Wyklinał w myślach tak mało wolnych dni, które zamierzał przeznaczyć na odpoczynek. Wiedział, że zleci mu to szybko. Za szybko. A potem nieunikniony powrót do "ukochanej".
Z kolei na siódmym piętrze drzwi prowadzące do Pokoju Życzeń stanęły otworem, a Draco jak najszybciej opuścił pomieszczenie. Nadal nic nie wskórał w sprawie niedziałającej szafy, a każdy taki nieudany dzień zbliżał go do podłej decyzji.

Czas działał na niekorzyść wszystkich. Nadchodziły nieuniknione chwile. 


Po powrocie do domu Draco nie mógł liczyć na upragniony spokój. Ledwo przekroczył próg swojej sypialni, zaraz za nim wpadła rozemocjonowana matka. Zgromiła spojrzeniem blondyna, który stał obojętnie, czekając, aż kobieta powie to, co ma do powiedzenia i już sobie pójdzie.

— Rozmawiałam z rodzicami Pansy! — oświadczyła wzburzonym tonem, a Draco wiedział już, że odpoczynek musi odwlec na późniejsze godziny — podobno nie przyjeżdżają, ponieważ ich córka nie zamierza spędzać z tobą czasu!

— Nie wszyscy muszą mnie lubić — mruknął opryskliwie, zdejmując marynarkę i rozpinając koszulę.

— Nie gadaj głupot, Pansy cię kocha! — krzyknęła piskliwie, jakby za moment miała zacząć płakać — słyszałam okropne rzeczy z ust jej matki, ale chciałabym też usłyszeć to od ciebie.

Nieproszona, weszła dalej do pokoju, siadając na łóżku nastolatka. Draco warknął pod nosem, opuszczając bezradnie ręce. Wbił w swoją matkę złowrogie spojrzenie, jednak na nią ono nie działało.

— Uważam, że ten temat to sprawa tylko pomiędzy mną, a Pansy — syknął, podchodząc do swojej szafy, by odnaleźć jakiejś wygodniejsze, stare ubrania.

— Nie w momencie, gdy słyszę, jak mój synek traktuje kobiety — odgryzła się kobieta.

— A co ja jej takiego znowu zrobiłem?! — Powoli tracił kontrolę nad sobą, co nigdy do niczego dobrego nie prowadziło.

— Chciałabym, żebyś ty mi powiedział — rzuciła twardo, wbijając w plecy blondyna mordercze spojrzenie, ale ten w dalszym ciągu przeczesywał półki w szafie, milcząc — podobno oczerniłeś ją na oczach dwóch drużyn quidditcha i przyznałeś, że masz kogoś innego.

— Nikogo nie oczerniłem! — gwałtownie odwrócił się w stronę matki, przypadkowo zrzucając na podłogę jedną z wielu stert ubrań — to ona mnie kompromitowała na oczach dwóch drużyn, a ja tylko grzecznie zaproponowałem, żeby zamilkła!

Na twarz kobiety przed nim wpłynął wyraz prawdziwego szoku, co mogłoby wskazywać na to, że chyba jednak w jej odczuciu zrobił coś niewyobrażalnego. Nie chcąc podtrzymywać z nią kontaktu wzrokowego, zaczął zbierać rozrzucone ubrania, wybierając w końcu coś dla siebie.

— Nie tak cię wychowałam! — wyciągnęła swój ulubiony tekst z przechowywalni wszystkich starych śpiewek, na co Ślizgon przewrócił oczami — nie mówi się takich rzeczy do kobiety! Draco, trochę szacunku! To było podłe!

Chłopak zignorował słowa matki, zdejmując koszulę i wciskając na siebie zwykłą koszulkę. Wiedział, że najlepsze dopiero przed nim.

— A ta druga dziewczyna? — padło pytanie, które zapewne było tak naprawdę powodem całego tego wybuchu — chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mój synek... zdradza. — Widać było, jak ostatnie słowo z trudem przechodzi jej przez gardło. Draco ponownie przewrócił oczami, dziękując w myślach za to, że jego rodzice nie wiedzieli o wszystkich rzeczach, które tak naprawdę robił w Hogwarcie.

— Nie, mamo — mruknął w końcu.

— W takim razie... dlaczego tak wtedy powiedziałeś? — Ciągnęła rodzicielka, najwidoczniej nieprzekonana do słów blondyna. Draco wziął głęboki wdech, stając do niej przodem.

— Ponieważ wiedziałem, że to będzie najskuteczniejszy sposób na zerwanie — widząc, jak jego matka unosi z niedowierzaniem brwi, przetarł dłonią kark, próbując jeszcze wyjść z sytuacji z twarzą — znasz ją. Zwykłe "już cię nie kocham" albo "nie układa nam się" nie wystarczyłoby. Ona by nie odpuściła. Biegałaby i oferowała jakieś wielkie zmiany. A tak... powiedziałem, że kogoś mam i cisza. Spokój. Jestem wolny.

Zagryzł wewnętrzną stronę policzka, mając nadzieję, że kobieta mu uwierzy. Był coraz bardziej wściekły, głównie na Pansy. Musiała tak wszystko dokładnie gadać swoim rodzicom?! Jaki nastolatek tak robi! Gdyby jednak mama mu nie uwierzyła... sekundy, w których milczała były dla niego chwilami grozy.

— Czemu tak bardzo nie chcesz z nią być? — Usłyszał kolejne pytanie, ale znał swoją rodzicielkę. Wiedział, że zmiana tematu wcale nie świadczy o tym, że uwierzyła w jego słowa.

— To nie jest dziewczyna dla mnie — mruknął niewyraźnie.

— Za dobra? — Kobieta prychnęła ironicznie, czym na nowo jeszcze bardziej zdenerwowała blondyna. Draco zazgrzytał zębami, powtarzając sobie, by nie dać się sprowokować.

— Znacie ją z innej strony niż ja. — Próbował wrócić do obojętnego tonu, ale nie było to wcale takie proste.

— Nie znajdziesz lepszej partii — prychnęła — to Pansy Parkinson...

— Dlatego właśnie nie chcę z nią być — przerwał kobiecie — bo to Pansy. Wybacz, ale może pozwolisz, że chociaż dziewczyny będę sam sobie wybierał.

— Nie wyobrażam sobie lepszej synowej od niej. — Kobieta nie odpuszczała, przybierając coraz bardziej stanowczy ton.

— Jaka znowu synowa?! — wyprowadzony z równowagi Draco, postąpił kilka kroków w kierunku niezłomnej kobiety — mogę robić wiele rzeczy, które chcecie! Mogę dbać o wizerunek, żeby to wasze durne nazwisko nie miało z mojego powodu żadnej skazy, mogę żyć waszymi poglądami i przekonaniami, wybrać taką drogę życiową, jaką chcecie, ale nie życzę sobie, aby ktokolwiek wybierał mi partnerki! To nie jest średniowiecze!

— Czyli ty się czujesz zniewolony? — Narcyza ponownie uniosła brwi — może jeszcze mi powiesz, że Czarny Pan jest dla ciebie równie mało ważny, jak nasze zdanie?

Blondyn mocno zacisnął usta, nie chcąc brnąć w wyrażanie własnej opinii. Przemilczał jedną z wielu zaczepek mamy, wiedząc, że tak będzie najlepiej i najkorzystniej. Po dłuższej chwili ciszy kobieta wstała, podchodząc do niego bliżej.

— Czasami cię nie poznaje — wyznała smutno — wiem jednak, że obecnie nie masz przed sobą najlepszego okresu. Przemilczę twoje wybryki, bo wiem, jak działa na ciebie zadanie od Czarnego Pana... — Draco był przekonany, że gdy uniesie głowę, w oczach matki ujrzy łzy — my to wszystko naprawdę bardzo dobrze rozumiemy. Chcemy dla ciebie jak najlepiej.

— Wiem, mamo... — wymruczał bez przekonania.

— Dlatego nic nie powiem ojcu o naszej rozmowie i całym tym zejściu. — Potarła ramię syna, a na jej twarz wpłynął grymas rozżalenia. Blondyn natomiast zmarszczył brwi i ostatecznie spojrzał na rodzicielkę.

— Jak to? W końcu będzie musiał wiedzieć, że nie chodzę już z Pansy. Nie ukryjemy tego.

Czuł, iż cała ta sytuacja zaczyna obierać niekorzystny dla niego obrót. W oczach matki ujrzał, że wszystko ponownie ma w swoich rękach. Na nowo zaczął odczuwać nitki, wiążące go jak marionetkę, by móc nim sterować. A dopiero co zerwał węzły...

— Parkinsonowie też to wszystko rozumieją. Wiedzą, że tak odpowiedzialne zadanie powierzone tak młodej osobie to poważne wyzwanie. Postanowili przymknąć oko na twoje humorki i tak jak postanowiliśmy, przyjechać do nas — powiedziała o wiele milszym tonem, przepełnionym dziwną skruchą, ale nieco jakby pocieszającą. Zupełnie tak, jakby Narcyza miała za moment powiedzieć "nie martw się, wszystkie twoje błędy zostały naprawione". Ale to nie były błędy, a Draco nie chciał nic naprawiać. Poprawił swoją sytuację w chwili, gdy zerwał z Pansy. Nie chciał po kroczku do przodu, robić trzy w tył.

— Mamo... ty chyba nie mówisz poważnie? — Czuł, jak ogarnia go obłęd. Zapadał się wewnątrz siebie. Zgnilizna jeszcze bardziej pożerała go od środka.

— Ależ oczywiście, że mówię poważnie! — Kobieta chyba źle doczytałam te emocje, ponieważ niespodziewanie ogarnęła ją euforia — Pansy będzie tutaj za góra piętnaście minut. Dlatego zostawię cię już samego, żebyś się mógł przebrać. — Z nieukrywanym niesmakiem zmierzyła strój swojego syna, który obecnie miał na sobie eleganckie buty, spodnie od garnituru i zmiętą koszulkę. Wypuściła jego ramię i podeszła do drzwi, na nowo promieniejąc. — Kocham cię, synku. Bez względu na to, co teraz robisz. Pamiętaj, że masz w nas największe wsparcie.

A potem zamknęła drzwi, zostawiając Dracona samego. Chłopak wiedział, że zapewne teraz jego mama czuła się wspaniale, "naprawiając" jego świat. Nie wiedziała, iż było całkowicie inaczej. Zupełnie jakby była głucha na jego słowa... jakby niczego nie rozumiała.

W dalszym ciągu oniemiały, zdjął spodnie, które niedbale rzucił na krzesło i założył pierwsze lepsze jeansy. Usiadł na łóżku, w tym samym miejscu, co jego matka i jeszcze raz przeanalizował przebieg całej rozmowy. W którym momencie sprawa wymknęła się spod jego kontroli? Kiedy powiedział coś nie tak?! Coś niedosadnie, coś, co można było dwojako zrozumieć?!

Z załamania przeszedł do furii, a z tego do chęci mordu. Miał ochotę wstać i rozwalić każdą rzecz w swoim pokoju, spakować ubrania i uciec oknem, by już nigdy nie wrócić. Przeszkodziło mu jednak pukanie do drzwi. Ten dźwięk sprowadził go na ziemie i zrozumiał, że dobrze zrobił. Jego wcześniejszy pomysł był jeszcze gorszym rozwiązaniem, niż pozostanie u boku swoich rodziców.

— Wejść — warknął, nadal ogarnięty samymi negatywnymi emocjami. Jak mógł niby wyjść z tej sytuacji z twarzą? Co powinien zrobić?

— Cześć... — Usłyszał cichutki, niepewny głosik. Zacisnął mocno powieki, nie mogąc już poskromić złości. Musiał to jednak inaczej rozegrać, niż wrzaskami, obelgami i nie wiadomo czym jeszcze. Powoli skierował głowę na swojego gościa, którym był nie kto inny, jak Pansy Parkinson. Poczuł ukłucie w piersi na jej widok. Czy przypadkiem nie obiecał Hermionie, że brunetki nie będzie u niego podczas przerwy świątecznej? Czy to nie podchodziło pod kłamstwo, nawet jeżeli decyzja nie należała do niego? Czuł się okropnie. Nie na takiej zasadzie próbował na nowo zdobyć Gryfonkę. Wiedział, że gdyby się dowiedziała, to by go zostawiła, nie wierząc w jego kolejne niby dobre intencje. 

Niezręczna cisza przepełniła pokój do granic możliwości. Draco wiedział, że czas na jego krok, dlatego go tak odwlekał. W milczeniu patrzył na brunetkę, próbując wpaść na jakieś rozwiązanie. Potrzebował dobrej strategii.

— Wiesz... to nie był mój pomysł — Pansy ponownie przemówiła, najwyraźniej widząc, że Draco nie zamierzał tego zrobić — rodzice ze mną rozmawiali, ale... nie jestem pewna ich słów.

Ślizgon na nowo poczuł żal do dziewczyny za to, że tak wszystko opowiedziała dorosłym. Zacisnął mocno usta i pięści, a ten widok najwyraźniej speszył Pansy, ponieważ uciekła od niego wzrokiem.

— Wiesz, w jakiej sytuacji mnie postawiłaś? — wysyczał, dygocząc ze złości.

— Ja... — zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.

— "Bo ja chcę, mi się należy, ja to dostanę" — zironizował chłopak przesadnie wysokim głosem, nieudolnie naśladując Ślizgonkę. Ujrzał, jak ta płonie rumieńcem, nadal nie podnosząc na niego wzroku. Prychnął, kładąc się na swoim łóżku i zasłaniając twarz dłońmi. Głowa mu pękała od tego wszystkiego.

— Twoja mama prosiła, abym przeczekała burzę... tłumaczyła, że masz za dużo na głowie i...

Urwała, a w nagłej ciszy Draco wpadł na pewien pomysł. No tak. Nie był sobą w tym roku szkolnym. Ta wymówka mogłaby chociaż dać mu trochę czasu. Może nawet więcej niż trochę... w końcu przyszły rok również będzie stresujący.

— Wiesz co... — zaczął powoli, na szybko opracowując cały plan — moja mama ma rację. To po prostu zły moment na związki. Przepraszam. Potrzebuję teraz czasu dla siebie.

— Jasne. — Usłyszał ponownie nieprzekonany głos Ślizgonki, dziwnie spokojny, jakby go w ogóle nie słuchała. I dobre miał odczucia. Pansy ani trochę nie zwracała uwagi na jego słowa, sama mając pewien swój plan. To odczucie jednak blondyn zignorował, co było błędem.

Leżąc tak z zakrytymi oczami, zagłębiony we własnym rozmyślaniu, nie wykazywał żadnego zainteresowania dziewczyną. Kolejny błąd.

Pansy wcale tutaj nie przyszła, by napierać na Dracona, czy też szukać drogi do zgody. Dla niej temat ich związku był zakończony. Pragnęła obecnie wyłącznie zemsty, czego już wcześniej Ślizgon się obawiał, a co z czasem wyleciało mu z głowy. Dlatego teraz, korzystając ze zmęczenia chłopaka i tego, że ją ignorował, omiotła pomieszczenie wzrokiem, szukając czegokolwiek, co posłużyłoby za haczyk. Uważnie przeglądała półki, biurko, podłogę, wszystko. Bezszelestnie podeszła bliżej krzesła, na którym leżały przewieszone jego spodnie od garnituru.

— Wiesz... też uznałam, że chwilowo o wiele lepiej będzie nie wchodzić w żadne głębsze relacje — teatralnie wzięła głęboki wdech i wyjątkowo głośno wskoczyła na biurko, aby blondyn myślał, że po prostu postanowiła gdzieś usiąść — moglibyśmy zaczekać? Ty i tak nie masz czasu, ja nie bardzo chęci na ten moment...

Miała obecnie doskonały dostęp do spodni, które zamierzała przeszukać. Bo gdzie niby znalazłaby jakiś haczyk na blondyna jak nie blisko niego? A w końcu z tymi spodniami rzadko kiedy się rozstawał. Podejrzane...

— O tym właśnie pomyślałem! — rzucił z ulgą, a na twarz brunetki wypłynął blady uśmiech. Delikatnie i bezszelestnie wsunęła palce do kieszeni spodni chłopaka. W pierwszej nic nie znalazła, przez co nieco podupadła na duchu, ale nie traciła nadziei.

— A co powiemy rodzicom? — Ciągnęła swój teatrzyk, zagryzając wargę. Sięgnęła do drugiej kieszeni i od razu wymacała coś. Zmarszczyła brwi, zanurzając głębiej dłoń.

— Nie wiem... może prawdę? Co jest złego w tym, że chcemy zaczekać? — Chłopak poskromił złość, myśląc, iż ma nastolatkę w garści.

Pansy chwyciła za jakiś dziwny, smukły przedmiot i wyciągnęła go. Ze zdumieniem zlustrowała fiolkę, która nagle wylądowała w jej dłoni.

— Masz rację — wymruczała, skupiona na przyglądaniu się dziwnemu przedmiotowi. Wewnątrz probówki zobaczyła dziwny, srebrzysty płyn, który bardziej wyglądał na łańcuszek, niż coś w stanie ciekłym. Uniosła jedną brew, obserwując iskrzące się, splecione ze sobą nitki. Jeszcze wtedy nie wiedziała, co to takiego, ale słusznie uznała znalezisko za cenne. Pospiesznie skryła je w swojej torebce, nadal pazernie lustrując pomieszczenie, szukając jeszcze czegoś.

Kłamstwo za kłamstwem, strategia za strategią. Prosty sposób prowadzący do otwartej wojny. Błędne koło, w którym Draco myślał, iż przechytrzył koleżankę z tego samego domu, a Pansy wiedziała, że było całkowicie na odwrót. Chociaż nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak potężny "haczyk" znalazła do zemsty.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top