Rozdział 26 - Zły wpływ

— Przestań to w kółko powtarzać!

— To ty przestań ciągle wmawiać mi, że mam coś nie tak z głową!

— Nie mówię ci, że masz coś nie tak z głową, tylko że to wszystko zachodzi zdecydowanie za daleko!

— Czyli mam coś nie tak z głową!

— Tak! Masz coś nie tak z głową!

Krzyki echem odbijały się od ścian zamku. Harry, Hermiona i Ron właśnie wracali z gabinetu McGonagall, gdzie czarownica dokładnie wysłuchała ich zeznań. Po częściowym wyjaśnieniu sprawy zaklętego naszyjnika trójka przyjaciół mogła wrócić do Wieży Gryffindoru. Nim tam jednak dotarli, Hermiona i Harry zdążyli rozpętać między sobą prawdziwą wojnę.

— Może już wystarczy? — zasugerował niepewnie rudzielec idący nieco za nimi, nie uczestnicząc w ich ostrej wymianie zdań.

— NIE! — krzyknęli obydwoje w tym samym momencie, odwracając głowy w stronę Rona. Ten wywrócił oczami i nabrał głębokiego wdechu.

— Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby zasugerować McGonagall, że to Malfoy podrzucił Katie naszyjnik?! Wiesz, do czego mogą doprowadzić TAKIE oskarżenia?! — Gryfonka była już cała czerwona ze złości. Miała ochotę wydrapać oczy przyjacielowi obok. Ich rozmowa w gabinecie opiekunki domu przyjaciół była w jej odczuciu jedną, wielką kpiną. Harry zdecydowanie zaszedł za daleko.

— Malfoy jest Śmierciożercą i był w sklepie Borgina i Burkesa! Nie udawaj, że nie dostrzegasz związku! — Brunet też najwidoczniej przestawał kontrolować swoje emocje.

— To nie są DOWODY, tylko TEORIE! Twoje chore teorie spiskowe! Nic nieznaczące przypuszczenia!

— On coś knuje! Kombinuje w tym Pokoju Życzeń, do którego ciągle chodzi! Jeszcze na dodatek Snape jest w to wkręcony!

— Uważam, że ta wasza... — zaczął ponownie Ron, chcąc przerwać kłótnie przyjaciół. Ci jednak nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi, szybko zagłuszając głos chłopaka krzykami.

— Harry, otrząśnij się w końcu! Oskarżasz ucznia Hogwartu i nauczyciela, który pracuje tu od lat! Obrażasz Dumbeldore'a! Sądzisz, że pozwoliłby na takie wybryki w miejscu, które uważa obecnie za najbezpieczniejsze w świecie czarodziei?!

Tak. Wiedziała, że tak. To właśnie się tutaj działo. A dyrektor po prostu uważał, iż niektórzy muszą, lecz niekoniecznie chcą. Jednak o tym Harry nie mógł wiedzieć. On by nie zrozumiał. Sama niewiele z tego rozumiała.

— Dumbledre'a wiecznie nie ma! Nie widzisz tego?! Najwidoczniej ma zajętą głowę innymi sprawami, a w Hogwarcie wszyscy mogą sobie robić, co chcą!

— I dlatego właśnie ma prefektów! Są jego oczami i uszami. Chronią praw, które panują tutaj od pokoleń! I jako ktoś, kto jest prefektem, mam obowiązek chociaż usiłować zapanować nad tobą! Tu w ogóle nie chodzi o strony, czy kogo bronię! Tu chodzi o zasady!

— A sądzisz, że gdyby było na odwrót to Malfoy, który także jest prefektem, tak gorliwie stałby po stronie jakiejś szlamy z innego domu?! — Na te słowa Hermiona gwałtownie stanęła, otwierając usta z niedowierzania. Na twarzy Harry'ego można było dostrzec, że nie do końca chciał to powiedzieć, ale jednak powiedział. A jeżeli wcześniejsze wydarzenia nie były wystarczająco bulwersujące, tak to przelało szalę goryczy nastolatki.

— Oooo stary... — sapnął Ron, robiąc krok w tył na widok miny Hermiony.

— Co ty właśnie powiedziałeś?! — odzyskała mowę, zmniejszając odległość między nią a brunetem — za kogo ty się w ogóle uważasz?! Wiem, co ci najbardziej przeszkadza! Że taka nic niewarta SZLAMA z tego samego domu stawia się WYBRAŃCOWI! Wielki Harry Potter okryty sławą został stłamszony przez szlamę! No w głowie się nie mieści!

— Naprawdę uważam, że to zachodzi troszkę za daleko... — Ron ponownie usiłował wtargnąć do rozmowy, ale i tym razem został zignorowany.

— Powtarzam, nie jestem po niczyjej stronie! A już na pewno nie jestem po stronie takiej świni, chociaż chyba powinnam użyć imienia, bo już nie wiadomo, do kogo to określenie bardziej pasuje - do ciebie, czy do Malfoya! Możesz mieć przez to problemy z przekazem!

Hermiona napierała na chłopaka, któremu nie pozostało nic innego, jak zacisnąć mocno szczękę i przeczekać burzę.

— Jestem prefektem! Muszę dbać o dobro ogółu, a nie pozwalać, aby jakiś nastolatek ze zbyt dużym ego sprawiał innym niepotrzebnych problemów!

— DBAĆ O DOBRO OGÓŁU — Harry ponownie wbił się w rozmowę — że też nie dochodzisz do szczegółu! Jakoś na co dzień nie przemęczasz się!

— A gdybyśmy tak właśnie w tym momencie wszyscy zamilkli i... — Ron ostrożnie położył dłoń na ich ramionach, co nie było najlepszym ruchem.

— NIE! — ryknęli ponownie obydwoje w stronę Gryfona.

— Tak tylko głośno myślę... — mruknął, odskakując do tyłu.

— Widzisz?! Nie dbam o szczegóły, a nadal Dumbledore nie zastąpił mnie nikim innym! Boli, co?! Przyznaj, że byłeś wściekły na niego z powodu jego ignorancji w stosunku do Wybrańca! Chłopiec, Który Przeżył nie zasługuje na kawałek blaszki na szacie!

— Nie rozumiem jakim cudem zeszliście na taki temat, ale... — Ron nie poddawał się, na co ponownie Gryfoni bez przeszkód kontynuowali swoją sprzeczkę.

— I wiesz co? Miał rację! Bardzo dobrze, że nie jestem prefektem, ponieważ w tym momencie nie miałbym sumienia stawać w obronie Śmierciożercy, który realizuje polecenia Voldemorta!

Hermiona zacisnęła dłonie w pięści, drżąc ze wściekłości.

— Jeżeli dojdzie do rękoczynów... to ja cię Harry nie obronię. — Ron uniósł ręce, z powątpieniem obserwując rozwój sytuacji.

— Dziwię się tylko jednego... wręcz nie daje mi to spokoju w tym twoim zachowaniu — kontynuował Harry, nie zważając na ostrzeżenia przyjaciela — ja jestem czysty i straciłem wszystkich członków rodziny. Ale ty...

Chłopak nawet nie zdążył dokończyć myśli, ponieważ Hermiona wymierzyła mu cios w policzek, zamykając tym samym usta przyjaciela. Ze łzami w oczach patrzyła, jak na twarzy bruneta od razu powstaje czerwona plama, którą usiłował rozmasować palcami. Nim jego szok minął i zdążył cokolwiek powiedzieć, stanęła parę centymetrów od jego twarzy, grożąc palcem.

— Jeszcze raz nawiążesz do mojej krwi, a obiecuje, że blizna na czole nie będzie jedynym oszpeceniem twojej twarzy — wysyczała łamliwym głosem, pozwalając łzom ostudzić jej rozgrzaną skórę. Harry wpatrywał się w nią, z niedowierzaniem kręcąc głową na boki.

— Stary, idź już. — Napiętą ciszę między nimi przerwał Ron. Chwycił oniemiałego Gryfona za ramiona, odwrócił i popchnął, dając tym samym do zrozumienia, żeby sam poszedł do Wieży Gryffindoru. Szloch dziewczyny obok i donośne kroki odchodzącego nastolatka były obecnie jedynymi odgłosami na korytarzu. Hermiona stanęła tyłem do Rona, przykładając dłoń do twarzy. Nie sądziła, iż aż tak daleko zajdzie w swoich obelgach.

— Wiesz co? — Harry jeszcze na moment odwrócił głowę w kierunku nastolatków — przyzwyczaiłem się, że moje słowa nigdy nie mają żadnej wartości. Wszystkiego muszę dowieść, bo tylko poprzez twarde dowody ludzie zaczynają wierzyć w to, co mówię. Ale spokojnie. Tak jak kiedyś udowodoniłem, że Voldemort powrócił, tak i teraz udowodnię, że Malfoy jest Śmierciożercą. Jednak może być już za późno.

Po tych słowach odszedł, zostawiając Hermionę w jeszcze większej rozsypce. Rudzielec tymczasem pomierzwił swoje włosy, czekając, aż Harry w końcu zniknie i myśląc, co powinien dalej zrobić z rozpaczoną przyjaciółką. Ostatecznie, kiedy zostali sami, niepewnie położył dłoń na ramieniu przyjaciółki. Ta jednak szybko strzepnęła rękę Gryfona, dając do zrozumienia, że nie potrzebuje wsparcia. Chłopak wydął wargi, sam czując narastającą złość.

— Obydwoje jesteście siebie warci — warknął tak na dobry początek, najwyraźniej nie chcąc obierać niczyjej strony. Hermiona wzniosła oczy ku górze, prychając pod nosem.

— Jak zamierzasz prawić takie morały, to też lepiej idź sobie do tej swojej Lavender — mruknęła, przecierając twarz dłońmi. Nadal nie zdobyła się na to, aby stanąć przodem do przyjaciela.

— Naprawdę nie rozumiem, co ty dzisiaj do mnie masz — prychnął, ale zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, ten kontynuował, nagle olśniony — chociaż... nie chciałem wierzyć w te plotki, ale chyba faktycznie...

Dziewczyna ponownie zacisnęła dłonie w pięści, nie radząc sobie z emocjami. Zapominając o swoim opłakanym stanie, postanowiła odwrócić się przodem do rudzielca. Jego skwaszona mina i widoczny żal w oczach spotęgowały zagniewanie brunetki.

— Faktycznie co? — zaatakowała go, ponownie wracając do krzyku, chociaż jej głos był już zachrypnięty.

— Wiesz... — Ron potarł dłonią kark, uciekając od Gryfonki spojrzeniem — słyszałem, że mój związek z Lavender cię... troszkę... rozzłościł. — Z trudem wypluł z siebie, dopiero na koniec zerkając na reakcję Hermiony. Ta musiała wziąć parę głębokich wdechów, aby nie wybuchnąć, chociaż to chyba niewiele dało.

— Tutaj nie chodzi o mnie. Nie wiem, co tam sobie słyszałeś, ale na pewno nic prawdziwego. Jestem na ciebie wściekła, ponieważ przez Brown nas zostawiłeś. Nie widujemy się, nie jesz z nami śniadań i kolacji, nie ma cię, gdy jesteś potrzebny, a to wszystko przez to, że jakaś LAVENDER ma coś do mnie. Przyznaj, zabrania ci się ze mną widywać? — Wbiła w niego twarde spojrzenie, chociaż przez łzy nie wyglądała na taką silną, jak chciała.

— Potrzebujesz mnie? — zapytał, zamiast odpowiedzieć. Było to w zasadzie jednoznaczne dla Hermiony.

— To Harry cię potrzebuje! — wybuchła, mimo że usiłowała tego nie robić — widzisz, jak on się zachowuje?! Wszystkich o wszystko oskarża, wpada w paranoję, jeśli chodzi o jego teorie, traktuje Snape'a jak wroga! I do tego słyszałam, jak Dean kiedyś próbował o coś dopiec Ginny, mówiąc, że Harry i tak nic nie robi poza nauką. Rozumiesz? Poza nauką! On się nie uczy, jeżeli go do tego nie zmobilizuję! A skoro siedzi w dormitorium z nosem w książce to to na pewno jest ten podręcznik Księcia Półkrwi!

— Księcia Półkrwi? — Rudzielec szerzej otworzył oczy, a Hermiona zrozumiała, że chyba jeszcze nie mieli okazji do rozmowy na ten temat.

— Sam widzisz — rozłożyła bezradnie ręce — jest już późno. Lavender znowu będzie zaniepokojona i zacznie biegać po Hogwarcie — mruknęła, a potem odeszła w przeciwnym kierunku niż Harry, zostawiając skołowanego Rona na środku korytarza. Chociaż usiłowała zatamować potok łez, kolejne i tak zalewały jej policzki. Zamazywały obraz wokół, przez co dziewczyna z trudem rozpoznawała mijane twarze. Zaraz powinna zaczynać się kolacja, na którą nie miała ochoty. Wtedy piętra Hogwartu opustoszeją, dając jej czas dla siebie.

— Zaczekaj! — Usłyszała za sobą znajomy głos. Od razu wykonała polecenie, stając w miejscu. Bezradnie opadła plecami na ścianę za sobą, tracąc siły. Rozglądnęła się, zatrzymując resztki zdrowego rozsądku, ale wokół nikogo nie było. Dlatego też Draco bez problemu mógł pozwolić sobie na chwycenie nastolatki i zamknięcie jej w szczelnym uścisku. Do jej uszu docierał kojący szept blondyna, który nadaremno próbował ukoić nerwy Gryfonki. Wstrząsana szlochami, drżała, mocząc koszulę i marynarkę chłopaka. — Wszystko słyszałem, ale nie powinniśmy tutaj zostawać — czuła, jak unosi głowę, którą wcześniej schował w jej włosach — idź do biblioteki. Dotrę tam chwilę po tobie i porozmawiamy.

Dziewczyna powoli kiwnęła głową, wypuszczając z uścisku materiał koszuli. Chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie, zupełnie tak, jakby wcale nie była w swoim ciele. Zaprogramowana przez Ślizgona. Jednak może dzięki temu właśnie koniec końców wylądowała pod drzwiami prowadzącymi do biblioteki. Otworzyła je z niepewnością, chociaż pomieszczenie powinno być całkowicie puste. Ostatecznie przecież każdy bez wyjątku poszedł na upragnioną kolację, na moment odrywając się od problemów i obowiązków. Każdy poza nią i Draconem. W tej chwili dostrzegała plusy tego, iż jej chłopak był Śmierciożercą. Harry i Ron zamiast snuć jakieś teorie, zapewne założyli, iż Mafloy przesiaduje w Pokoju Życzeń.

Jak zaczarowana, z zapłakaną twarzą przechodziła od alejki do alejki, niewiele myśląc i widząc. Nawet nie wiedziała, po co tak chodziła. Wydawało jej się to lepsze od bezczynnego siedzenia.

— Już jestem — wysapał Draco, chwytając ją za ramiona. Zaciągnął nastolatkę w najdalsze rejony biblioteki. Do działu ksiąg zakazanych, gdzie z całą pewnością nikt już nie zajrzy. Mroczna, ciemna część ogromnego pomieszczenia. Nie zwracali jednak na to uwagi.

Blondyn przyparł plecy Gryfonki do jednego z regałów, na co nastolatka bezwiednie zsunęła się na podłogę. Usiadła, w dalszym ciągu drżąc od szlochu. Draco zaraz uczynił to samo, przysuwając do siebie bliżej nieokiełznane ciało brunetki.

— Nie mieli prawa tak mówić — zapewnił ją cicho, jeżdżąc dłonią po włosach nastolatki — zwłaszcza Potter przesadził. Weasley nie miał racji. To jego wina, nie twoja.

Dziewczyna jeszcze głośniej załkała, gwałtownie wciągając powietrze. Wbiła palce w materiał marynarki i koszuli Ślizgona, czując się tak bardzo beznadziejnie i bezradnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Wiele pytań i słów chciała wypowiedzieć, ale nie było na to szans. Nie potrafiła zmusić swoich strun głosowych do wydania chociażby niewyraźnego pisku. Całej jej gardło płonęło żywym ogniem.

— Uspokój się, bo tak nie porozmawiamy — mruknął wyjątkowo smutno — gdyby Potter nie odszedł... chyba bym w końcu do was dołączył. Mam tego wszystkiego dość. Zwłaszcza dość wysłuchiwania co do ciebie mówią.

Hermiona z całych sił próbowała zapanować nad sobą, by móc w końcu coś od siebie dodać. Aby to uczynić, skupiła uwagę na wyznaniu Dracona. Naprawdę był gotowy zdradzić ich, by stanąć w jej obronie? Obydwoje boleśnie przekonali się o tym, jak może wyglądać poinformowanie znajomych o ich związku. Do tego teraz jeszcze był Śmierciożercą... to by było straszne. I na pewno zdawał sobie z tego sprawę. A jednak... jednak mógł to poświęcić dla jej dobra.

— Szla-szlachetnie — wydukała po chwili milczenia, a wargi Gryfonki zadrżały pod wpływem nadal buzujących emocji. Uniosła głowę, aby móc spojrzeć na twarz blondyna. Ujrzała szeroki uśmiech nastolatka, który dodał jej otuchy.

— Myślałem, że uznasz to za głupotę — parsknął, odgarniając włosy Hermiony z mokrej twarzy.

— Trochę — mruknęła, oddychając głębiej dla uspokojenia. Po kilkunastu minutach odetchnęła ostatni raz, panując już nad swoimi emocjami. Przynajmniej w miarę możliwości, miała jak porozmawiać ze swoim chłopakiem. — Zrobiłeś to?

Pytanie zawisło między nimi, ponownie budując mur niezręczności. Hermiona poczuła, jak Draco spiął się pod nią, zaciskając mocniej palce na ramionach nastolatki. Ponownie zerknęła w kierunku twarzy Ślizgona i dostrzegła, jak wbija ślepe spojrzenie gdzieś przed siebie.

— Myślę, że nie powinniśmy rozmawiać na takie tematy — uznał, wzruszając niepewnie ramionami. Gryfonka zacisnęła usta w wąską linię.

— Wiem już, że jesteś Śmierciożercą. Jaki masz problem w powiedzeniu mi, co musisz zrobić albo potwierdzeniu, czy już coś zrobiłeś? — rzuciła oskarżycielskim tonem, prostując się tak, aby nie opierać tułowia na Ślizgonie. Ten w odpowiedzi wywrócił oczami, a potem skierował na nią wzrok.

— Po prostu o niektórych rzeczach nie warto rozmawiać. Po co mam ci to mówić, skoro to mój problem? Nie chcę cię nim obarczać.

— A może mi nie ufasz? — uniosła wyzywająco jedną brew — boisz się, że pobiegnę z nowymi informacjami do Harry'ego?

— W tym związku to ja darzę tę drugą osobę bezgranicznym zaufaniem — warknął, ale gdy tylko zobaczył minę dziewczyny, automatycznie złagodniał — przepraszam. Po prostu nie lubię, gdy ktoś na mnie naciska.

— Jasne — burknęła, owijając ręce wokół kolan.

— Chcesz się jeszcze ze mną pokłócić? — zapytał, szturchając dziewczynę ramieniem. Ta jedynie w odpowiedzi wydęła wargi, odpływając do innego świata. Świata, gdzie na nowo przypominała sobie o tych wszystkich przytłaczających rzeczach, a słowa Harry'ego dźwięczały w jej uszach, powodując powtórne szczypanie oczu od napływających łez.

— Oczywiście, że nie. Też przepraszam — mruknęła niewyraźnie, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc po prostu przed siebie. W końcu jednak Ślizgon westchnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Wiesz... czasami wydaje mi się, że mam na ciebie zły wpływ.

Te słowa błyskawicznie oderwały dziewczynę od swoich rozmyślań. Skierowała przeszklone oczy na chłopaka, przekrzywiając głowę w zamyśleniu.

— Chyba nie rozumiem. — Zmarszczyła brwi, mocniej zaciskając dłonie na nogach.

— Po prostu... — Dracon przez chwilę myślał nad słowami, bawiąc się palcami — myślisz, że powiedziałabyś to wszystko dzisiaj, gdybyś mnie nie znała? Pomijając już brak jakichkolwiek kłótni... gdybyśmy zostali na tym etapie, na którym byliśmy dwa lata temu, przytaknęłabyś dzisiaj Potterowi, a nie wszczynała niepotrzebne awantury. I oczywiście wątpię, abyś mu wypomniała jego pokrzywdzone ego, gdy prefektem został Wealsey, a nie on...

— Przesadzasz. — Nastolatka lekceważąco machnęła ręką, ponownie odwracając głowę.

— "Wielki Harry Potter" to mój tekst — mruknął niewyraźnie — nikt tak na niego nie mówi oprócz mnie. "Wielki Harry Potter, biedna sierotka, Chłopiec, Który Przeżył. Dobrze się bawisz, Potter?" To w dalszym ciągu moja wiązanka.

Hermiona otworzyła szerzej oczy, przedzierając się przez swoje wspomnienia. Faktycznie, słyszała wielokrotnie takie słowa, ale w pierwszym momencie nie połączyła ich z Draconem. Przeszył ją mroźny dreszcz. "Wielki Harry Potter". Nikt nie używał tego prześmiewczego przezwiska, przynajmniej nikt poza grupą Malfoya. A to on wykorzystał je po raz pierwszy.

— To nic nie znaczy — prychnęła — nie jest to jakieś wybitne przezwisko. Każdy mógł na to wpaść.

— Każdy mógł też podkreślać, że jest WYBRAŃCEM i zarzucić mu posiadanie wygórowanego ego, a jednak tylko ja to bez przerwy robię.

— Co sugerujesz? — syknęła, nie wytrzymując dłużej mądrości Dracona.

— Po prostu pokazuję ci, że znajomość ze mną nie wpływa dobrze na ciebie. — Wzruszył ramionami, uparcie nie chcąc spojrzeć w stronę dziewczyny.

— To jakiś nowy sposób na zerwanie? — warknęła rozeźlona, chociaż w głębi siebie drżała z przerażenia. Drugi raz to samo?

— Nie... nie, to nie to. Tylko... źle mi z tym. Tyle — kolejny raz wzruszył ramionami — o co chodziło Ronowi? — Błyskawicznie zmienił temat, wchodząc w rejony, których Gryfonka bardzo nie chciała poruszać. Wykrzywiła usta w grymasie.

— Ohhh... takie tam nieporozumienie — jęknęła cicho, napinając mięśnie. To skłoniło Dracona do wbicia w dziewczynę ciekawskiego spojrzenia.

— Z chęcią wysłucham. Coś tam mówił, że jego związek z Lavender mocno cię rozzłościł... aż tak jej nie lubisz? — Naciskał, czym zirytował Hermionę. Czy przypadkiem jeszcze parę minut temu nie naskoczył na nią o to samo?

— Myślę, że nie powinniśmy rozmawiać na takie tematy. — Sarkastycznie powtórzyła jego słowa, na co prychnął.

— Próbuję kontynuować rozmowę, schodząc w łagodniejsze rejony.

— Nie wyszło ci, bo to wcale nie jest łagodniejszy rejon. — Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, walcząc od środka ze sobą. Kalkulowała plusy i minusy wyjaśnienia Draconowi, co zaszło, nie widząc do końca sensu zagłębiania go w tak niedorzeczną plotkę. Jednak... nie mogła już pogorszyć ich humorków. — Kiedy Lavender i Ron pierwszy raz się pocałowali, zobaczyłam ciebie i Pansy. Po prostu... nie wiem. Widziałam was — poczuła, jak siedzący blisko niej chłopak drgnął — i wtedy rozhisteryzowałam się i uciekłam. Teraz krąży plotka, że jestem zakochana w Ronie.

— Ouuuu — mruknął, jeszcze przez chwilę trawiąc słowa Gryfonki.

— Z ust mi to wyjąłeś — parsknęła śmiechem — ale lepsze to niż prawda. Gdyby ludzie wiedzieli, że są tacy podobni do ciebie i Pansy i dlatego jestem pochmurna, gdy ich widzę...

— To fakt — blondyn kiwnął głową z zapałem — Pansy jest nieziemsko podobna do Lavender. Ten pisk, to zabieranie cudzej przestrzeni, ta nadmierna opiekuńczość, miłość przesączona słodkością, pieszczotliwe gesty i słowa! — Draco przyłożył dwa palce do ust, udając chęć zwymiotowania, na co Gryfonka cicho parsknęła śmiechem.

— Jedno ich różni. Nie słyszałam, żeby Lavender mówiła do Rona "Ronuś", a Pansy "Dracuś" mówiła.

— O nie, nie przypominaj mi o tym — jęknął, chowając twarz w swoich dłoniach z zażenowania — ale... jestem przekonany, że w twoich ustach brzmiałoby to dużo lepiej.

— Nigdy w życiu — prychnęła, ponownie opadając głową na ramię chłopaka. W tym momencie, gdy zaczynali sobie żartować, czuła, jak wszelkie troski odchodzą w niepamięć. Przez zapewne niedługi czas mogli korzystać z czystych umysłów, przepełnionych radością z przebywania razem.

— Spróbuj chociaż raz — powiedział błagalnym tonem, a z ich twarzy w dalszym ciągu nie schodziły uśmiechy.

— Zapomnij.

— Jeden jedyny raz.

— To żałosne — wywróciła oczami.

— Co ci szkodzi raz — prychnął chłopak, przywodząc na myśl Gryfonce rozkapryszone dziecko.

— Niech ci będzie... Dracusiu — dorzuciła na koniec niechętnie, zamykając przy tym oczy i marszcząc nos.

— Masz rację. To jednak żałosne — zaśmiał się donośnie, na co Hermiona na oślep klepnęła go ręką w głowę. Ich chichoty to przez dobre kilkanaście minut były jedyne odgłosy w bibliotece, a potem i nawet one ucichły. Z trzeźwiejszym umysłem Gryfonka wróciła myślami do wcześniejszej sytuacji. Było jej teraz nieziemsko głupio, jednak wiedziała też, że musiała tak postąpić. Nie było innego wyjścia. Może mogła darować sobie pare słów... ale Harry też miał co sobie teraz wypominać.

— Obiecasz mi, że już nigdy nie zrobisz nic głupiego? — zapytała z nadzieją, zsuwając głowę na brzuch Dracona, by móc widzieć jego twarz. Bo to, że Ślizgon stał za sprawą naszyjnika, nie podlegało dyskusji. Gdyby nie był winny, zaprzeczyłby, gdy o to wprost zapytała. Zamiast tego wolał nie drążyć tematu. To zawsze stanowiło potwierdzenie jej przypuszczeń.

— Nie — odparł twardo i bez zastanowienia — a ty mi obiecasz, że przestaniesz mnie tak gorliwie bronić? Naprawdę tego nie potrzebuję. Poradzę sobie jakoś z Potterem.

— Nie — powiedziała równie twardo, jak blondyn wcześniej, ignorując jego dalsze wytłumaczenia. Nastolatek w odpowiedzi wydął wargi, kręcąc głową na boki, na co Hermiona ponownie zachichotała.

— Kto tam jest? — rozległ się niespodziewanie czyjś krzyk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top