Rozdział 24 - Znowu razem
"Horkruks. Tego dotyczyło jego pytanie."
"Ty i Draco stanowicie odrębną część tej historii. Wspólnie możecie bardzo dużo."
"Nie mierz go tą samą miarą co innych Śmierciożerców."
"Ogłoszę was prefektami naczelnymi."
Hermiona szła przed siebie, w zasadzie nie widząc otaczającego ją świata. Powoli stawiała kolejne kroki jak pchana przez kogoś innego. W jej głowie roiło się od różnorodnych myśli. Strzępy zdań wypowiedzianych przez profesora Dumbleodore'a wracały, wciąż na nowo i na nowo grzmiąc w uszach dziewczyny. Potykała się o ramiona innych uczniów, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Nie była w stanie wychwycić tych wszystkich podejrzliwych spojrzeń wokół. Zaskoczonych nastolatków przyglądającym się bladej twarzy brunetki. Nie była świadoma swojego obłędu w oczach. Potrzebowała odetchnąć świeżym powietrzem. Jedyna rzecz, której była pewna. Częściowo wróciła na ziemię, chcąc zorientować się, gdzie jest. Tym sposobem szybko odszukała odpowiednią trasę do wyjścia na zewnątrz. Ruszyła żwawym krokiem, ignorując kołatanie w sercu i pulsujący ból głowy.
"To nie jego bajka, uwierz mi."
"Wszystkim osobom, którym ja ufam, ty też powinnaś."
"Musisz pozostać w Hogwarcie bez względu na wszystko."
Dlaczego dzisiaj Dumbledore przedstawił jej plany na przyszły rok? Co oznaczały te jego szyfry i zagadki? O czym wiedział? A może co ukrywał?
Spragniona większej ilości informacji, jęknęła sfrustrowana. Pchnęła drzwi na najniższym piętrze i w tym samym momencie uderzył w nią powiew chłodnego wiatru. Było bardzo zimno, a Hermiona nie była na to przygotowana. Miała tylko koszulę, ale zignorowała ten fakt. Ruszyła w stronę błoń, zdając sobie sprawę z tego, że zapewne śniadanie powinno powoli dobiegać końca. Teraz to był jednak najmniejszy problem.
Zawędrowała jak najdalej od zgiełku szkolnych korytarzy, od wysokich murów okalających tak wiele tajemnic, od nauczycieli i uczniów niezdających sobie sprawy, z czym musi się borykać każdego dnia. Oczy Gryfonki zaszły łzami, chociaż w jej organizmie szalało o wiele więcej emocji. Radość z powodu wspomnień, do których w każdym momencie mogła wrócić, strach przed horkruksami będącymi jedyną drogą do unicestwienia Voldemorta, szok wszystkimi słowami dyrektora Hogwartu, kryjącymi w sobie tak wiele odmiennych tematów i zagadek. Jednak ponad wszystko brunetka była po prostu wyczerpana.
— Hermiona! — Usłyszała gdzieś blisko znajomy głos, co na nowo wyciągnęło ją z zamyślenia. Dopiero teraz dostrzegła, że dotarła aż pod Bijącą Wierzbę. Drzewo straciło już prawie wszystkie swoje zżółknięte liście, zwiastując nadchodzącą wielkimi krokami zimę. Dziewczyna stanęła w bezpiecznej odległości od rośliny i odwróciła głowę w kierunku hałasu. Spomiędzy drzew wyłonił się Draco. Ręce ukrywał w kieszeniach spodni, twarz miał dziwnie pobladłą, a w oczach ukryty był ten sam błysk szaleństwa, co u nastolatki. Wykrzywiła usta w podkówkę wiedząc, że właśnie ujrzała swoje męskie odbicie.
— Już po? — zapytała, chociaż doskonale znała odpowiedź. Nie trzeba dobrze znać Ślizgona, by wiedzieć, że coś nim wstrząsnęło.
— Przed momentem — przytaknął, zerkając za siebie — widziałem przez okna, jak wychodzisz. Wszystko okey?
Nastolatka prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zadrżała, gdy kolejny chłodny wiatr uderzył w jej ciało. Ślizgon naprzeciwko bez zastanowienia zareagował na to, ściągając marynarkę i podchodząc bliżej. Zarzucił swoje okrycie na ramiona dziewczyny, jeżdżąc dla dodatkowego rozgrzania po rękach Gryfonki.
— Dziękuję — mruknęła niewyraźnie, bardziej owijając się marynarką i pociągając nosem — a u ciebie wszystko okey? — Odwróciła pytanie, w obawie o histerię, w którą mogła popaść, gdyby chłopak wymagał od niej wyjaśnień. Chociaż... co tu wyjaśniać? Świat się walił. To tyle.
Blondyn wykrzywił wargi i pokręcił głową. Obydwoje odwrócili wzrok, a bariera niezręczności ponownie oddzieliła ich od siebie. Hermiona chciała opowiedzieć mu o tym, co usłyszała. Zapytać, co według niego oznaczały okrężne słowa dyrektora. Nic jednak nie mogła zdradzić z tej rozmowy. Dumbledore uprzedził ją, że Draco będzie wiedział tylko o planach na przyszły rok szkolny. Pozostałe tematy z ich rozmów mają pozostać tajemnicą i żadne z nich nie może wiedzieć, o czym rozmawiało to drugie z czarodziejem.
— Chociaż... wiadomość o tym mieszkaniu razem ucieszyła mnie bardziej od samego faktu zachowania wspomnień. — Ślizgon uśmiechnął się łobuzersko, przez co i Hermiona nie była w stanie nie odpowiedzieć tym samym.
— Weź przestań — wywróciła oczami i ponownie zadrżała z zimna — to wszystko jest straszne... powód tego jest straszny. — Zrobiła krok do przodu i oplotła ręce w pasie chłopaka, szukając ciepła w jego ciele. Stali w oddalonym od Hogwartu miejscu, zakryci wysokimi drzewami, których co prawda liście opadły, ale gąszcz gałęzi i tak przysłaniał ich sylwetki. Brunetka poczuła, jak Draco zaczyna powoli kołysać się na boki, a zachrypnięty głos próbował uformować jakąś melodię. Miły dreszcz przebiegł po jej plecach. Z uśmiechem wróciła wspomnieniami do dni, kiedy właśnie tego potrzebowała najbardziej. Koniec końców wylądowała w upragnionych ramionach. Głównie dzięki temu na moment zapomniała o wszelkich tematach dotyczących świata Śmierciożerców, dalekiej przyszłości, jak i kilku następnych dni. Nie chciała zadawać żadnych pytań, które krążyły jej po głowie - a przynajmniej narazie. Wzięła głęboki wdech, przymknęła powieki i próbowała odprężyć się. Tak naprawdę jednak obydwoje wracali myślami do swoich rozmów z profesorem Dumbledore'em.
— Wiesz... — przemówiła po dłuższej chwili, w czasie której nikt z nich nie chciał rozpocząć rozmowy — myślałam ostatnio, na czym obecnie stoimy... — Zagryzła wargę bardziej zaniepokojona odpowiedzią niż zawstydzona. Wtuliła mocniej policzek w klatkę piersiową blondyna, a jej zęby zadrżały z zimna, obijając się o siebie.
— Chyba nie rozumiem. — W jego głosie pobrzmiewało szczerze zdziwienie. Nastolatka wywróciła teatralnie oczami. Nie chciała mówić tego wprost, żeby w razie niezadowalającej odpowiedzi nie wyjść na zdesperowaną dziewczynę, naiwną bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie sądziła, aby faktycznie istniały powody do obaw, ale i tak dziwnie jej z tym było. W głowie miała wizję, jak Draco zaczyna się śmiać, sądząc, że nie zamierza wracać do żadnych poważnych związków. Oczami wyobraźni widziała swoją reakcję. Szeroko otwarte oczy ze zdziwienia, zaróżowione policzki z zawstydzenia, szok wymalowany na twarzy. I ten nonszalancki, kpiący uśmiech wyższości u Dracona.
Tak jednak zareagowałby stary Malfoy. Ten jej, ten inny, ten, który pchnięty ostatnimi wydarzeniami ponownie wypłynął na powierzchnię, nie zrobiłby niczego takiego.
— Chodzi mi o to, że w zasadzie... zerwałeś ze mną w Pokoju Życzeń — wydusiła w końcu. Automatycznie Ślizgon stanął, przestając kiwać nimi na boki. Hermiona czuła, jak delikatnie się spina, a po paru sekundach oderwał ją od siebie.
— Nie zerwałem — rzucił pewnie — to była tylko część spektaklu, do którego... jednak nie dostałaś zaproszenia.
Gryfonka nie potrafiła nie parsknąć śmiechem na to porównanie. Uśmiech już nie zszedł z jej warg, powoli rozumiejąc, do czego zmierzał chłopak.
— Poza tym — ciągnął dalej — nie sądzisz, że tak naprawdę w tym wszystkim mamy tylko siebie? Siedzimy razem w niezłym bagnie, wciągnięci po samą szyję — odwrócił wzrok, biorąc głębszy oddech — Dumbledore mówił mi coś o naszej roli. Stwierdził, że razem możemy odmienić przyszłość.
Gryfonka poczuła dziwny prąd w brzuchu. To samo jej zasugerował. Dopiero teraz zrozumiała, jaki ciężar odpowiedzialności zrzucił na ich ramionach. Wyjątkowo przytłaczający, zwłaszcza, że nie znali jego zasięgu. Nie wiedzieli czego dotyczyło.
— Tak teraz o tym myślę... ty jesteś najlepszą przyjaciółką Wybrańca, najbardziej inteligentną uczennicą w szkole, która robi za mózg we wszystkich operacjach Pottera — dziewczyna miała ochotę przerwać Ślizgonowi, ale ten pomknął dalej — a ja mam dostęp do całej tej ciemnej strony. Jestem Śmierciożercą. Znam każdy ich ruch. Najlepiej wiem, co im może przeszkodzić, a co może przeszkodzić nam. Najlepiej zdaje sobie sprawę z tego, jak to jest dorastać w takim towarzystwie. Jak to jest należeć do tego świata. Mam najbardziej zgodne z prawdą wyobrażenie, do czego ci ludzie są zdolni. I wiem, że dojdzie do walki. Jak my wszyscy, ale ja będę znał każdy ruch i będę przy kluczowych momentach.
Hermiona powoli obawiała się, do czego blondyn zmierzał.
— Nie możesz narażać siebie... — zaczęła, jednak Draco był zbyt pochłonięty rozmyślaniem. Ignorując słowa nastolatki, wrócił do swojego wywodu.
— Robimy za taki silnik w machinie ich bitwy. Możemy to uruchomić, rozkręcić, napędzić, jak i przerwać. Wyłączyć.
— Draco, dobrze się czujesz? — zapytała, niepewnie unosząc jedną brew. Powoli zaczynał ją niepokoić niezdrowy odcień skóry nastolatka, ciemne wory pod oczami, pomierzwione, zaniedbane włosy. Obłąkanie w oczach.
— Tak, jasne... — mruknął bezbarwnym, nieobecnym tonem. Utkwił wzrok w ziemi i zwęził oczy. Hermiona widziała, że coś właśnie chodziło mu po głowie, ale nie była przekonana, czy ma wystarczająco dużo sił, żeby tego słuchać. W końcu nie zadaje się pytań, na które tak naprawdę nie chce się znać odpowiedzi. Mądra lekcja.
— Czyli udajemy, że tego zerwania nie było? — mruknęła niezbyt zadowolona, chociaż w zasadzie to było najlepszym rozwiązaniem w ich przypadku.
— Tak, dokładnie — Ślizgon wrócił na ziemię i spojrzał na dziewczynę, unosząc nieznacznie kąciki ust — po prostu mamy kryzys. A to nie jest od razu powód do zakończenia relacji... takie rzeczy się rozwiązuje.
— Albo czeka, aż czas sam je rozwiąże — rzuciła z bladym, niepewnym uśmiechem, na nowo słysząc głos starca w głowie. Po minie Dracona Hermiona wywnioskowała, że usłyszał to samo.
— Dokładnie — posłał jej szeroki uśmiech — chyba powinniśmy wracać do szkoły. Zaraz zamarzniesz, a śniadanie i tak pewnie się kończy — dodał, odwracając głowę w kierunku zamku.
— Nie chcę tam wracaaaać — jęknęła Gryfonka, z żalem również kierując wzrok na wysokie mury za nimi.
— Mówiłem, żeby uciekać — Ślizgon parsknął śmiechem, chociaż Hermiona wyczuła pobrzmiewającą w tym dźwięku gorycz — ważne, że mamy wspomnienia. Reszta sama się ułoży. — Wzruszył ramionami, chociaż nie wyglądał na kogoś, kto w stu procentach był co do tego przekonany. Obydwoje chyba jednak wiedzieli, że warto ufać Dumbledore'owi. A przynajmniej Gryfonka miała pewność. Co do Dracona to już nie wiedziała, czy lubił dyrektora, czy go nie znosił tak jak to mówił niemal od samego początku... w końcu do niej też nie pałał sympatią, a jednak to wszystko uległo diametralnej zmianie.
Hermiona po raz ostatni nabrała głębokiego wdechu świeżego, mroźnego powietrza i oddała marynarkę chłopakowi.
— Idź pierwsza — zadecydował, na co ona jedynie skinęła głową. Ruszyła przed siebie, tą samą drogą, którą tu dotarła, wspinając się na niewielkie wzniesienie. Potarła dłońmi ramiona, chcąc je nieco ogrzać, ale niewiele to dało. Jej szczęka ponownie zadygotała, obijając zęby o siebie. Mimo jednak tak przejmującego zimna, gdy była na szczycie pagórka, odwróciła się jeszcze na moment. Między drzewami, które teraz widziała z góry, a Bijącą Wierzbą, dostrzegła Dracona, krążącego w kółko nieco dalej od miejsca, w którym go zostawiła. Chociaż odzyskał marynarkę, nie ubrał jej, tylko przerzucił przez ramię. To tyle ze szczegółów, które mogła dostrzec. Stała za daleko, by ujrzeć, jak blondyn kopie z nienawiścią zamarznięte grudki ziemi i niewielkie kamyki. Za daleko, by ujrzeć furię w jego przeszklonych oczach i drżące ciało. Zbyt daleko by wyczuć, że Ślizgona nękają poważne problemy, przerażenie i wściekłość. Dlatego nie pozostało jej nic innego, jak obojętnie odejść do ciepłych zakamarków zamku.
Nastolatka dotarła pod Wielką Salę w momencie, gdy pomieszczenie niemal całkowicie opustoszało. Kiedy chciała już przekroczyć jego progi, przed nią wyrósł Harry w towarzystwie Neville'a, Luny i Lee. Na twarz Gryfonki wpłynął sztuczny uśmiech, przypominający już bardziej grymas.
— Oooo tutaj jesteś! — Harry zeskanował ją wzrokiem, a w tym czasie pozostali automatycznie odwrócili głowy, zerkając za siebie. Brunetka zmarszczyła brwi na ten widok, nie rozumiejąc dziwnego zachowania przyjaciół.
— Wszystko okey? — Z lekkim roztargnieniem wodziła wzrokiem między nastolatkami.
— Jak najbardziej! — wykrzyknął Lee, doskakując do Gryfonki. Zarzucił rękę na jej ramię i odwrócił dziewczynę tyłem do pozostałych — czemu cię nie było na śniadaniu? — Zgrabnie zmienił temat. Nim dziewczyna zdołała uwolnić się spod jego ręki, z dwóch stron otoczyli ją pozostali przyjaciele.
— Zaspałam — mruknęła niewyraźnie, unosząc w pytającym geście jedną brew. W końcu jednak zrozumiała, co było powodem dziwnego zachowania nastolatków.
Koło nich nagle przemknęła dwójka uczniów, którzy zwracali uwagę niemal każdego swoimi gromkimi wybuchami śmiechu i popychaniem się nawzajem na boki. Przez ułamek sekundy Hermiona myślała, że te dwa ciasno splecione ze sobą ciała to Draco i Pansy, ale widok rudej czupryny szybko sprowadził ją na ziemię. Warknęła rozgniewana, dostrzegając zaraz potem skruchę w oczach przyjaciół. Wyswobodziła się z objęć Lee i stanęła na wprost nastolatków.
— Dajcie już spokój, okey? — rzuciła poirytowana, krzyżując ręce na klatce piersiowej — to nic dla mnie nie znaczy. Niech sobie Ronald chodzi z kim tam chce, mam to gdzieś! — wykrzyknęła, jednak doskonale widziała, że to na nic. Jej gorliwość spotęgowała jedynie smutek przyjaciół, którzy posłali dziewczynie pocieszające uśmiechy. Hermiona poczuła narastającą irytację, ale wraz z nią bezradność. Jedyne co jej pozostawało, to wywrócić teatralnie oczami i pójść do Wieży Gryffindoru, by spakować potrzebne rzeczy na najbliższe zajęcia. Tak też zrobiła, jednak w ciągłym towarzystwie Gryfonów i do pewnego momentu także Luny. Nastolatkowie cały czas napędzali rozmowę różnorodnymi tematami, a z czasem brunetka nabrała przekonania, że to tylko po to, by "nie zamartwiała się". Jednak Gryfonka dostrzegła dobre intencje najbliższych i wyłącznie chęć niesienia pomocy w tych "trudnych chwilach", więc postanowiła poudawać podtrzymaną na duchu zranioną dziewczynę, by tym samym poprawić im humory. Czyli w skrócie - w tych wszystkich kłamstwach obustronnie zapewniali sobie wsparcie.
— To do zobaczenia wieczorem. — Machnął w ich kierunku Lee, kiedy w końcu dotarli do Pokoju Wspólnego. Obdarowując Gryfonów ostatnim szerokim uśmiechem, ruszył w stronę swojego dormitorium. Zaraz w jego ślady poszli Neville i Harry, ale zanim brunetka pozwoliła im odejść, przypomniała sobie o istotnej obietnicy zaprzysiężonej w gabinecie profesora Dumbledore'a. Zagryzła wargę, widząc tłumy Gryfonów biegających tam i z powrotem, ale ostatecznie uznała, że może znajdą skrawek zacisznego miejsca na rozmowę o wspomnieniu Slughorna.
— Harry! — krzyknęła, gdy chłopak w towarzystwie Neville'a zaczął wspinać się po schodach. Stanął jednak w pół kroku, spoglądając pytającym spojrzeniem na dziewczynę. — Możemy jeszcze porozmawiać? — rzuciła niepewnie, patrząc znacząco na Lomgbottona. Ten szybko zrozumiał aluzję i pospiesznie wyszedł na samą górę, znikając w swoim dormitorium. W tym czasie Harry zdążył ponownie zejść na dół, wyraźnie zniecierpliwiony.
— O czym chcesz rozmawiać? — zapytał, wodząc wzrokiem po ścianach w poszukiwaniu zegara. Brunetka ostatni raz zbadała teren wokół i ostatecznie chwyciła chłopaka za rękę, ciągnąc go w kierunku spokojniejszego miejsca. Badawczo omiotła spojrzeniem uczniów stojących najbliżej nich i ostatecznie uznała, że wszyscy są bardziej zainteresowani swoimi sprawami, niż ich rozmową.
— Jeszcze nie zdążyłam cię dopytać o to wspomnienie — mruknęła znacznie ciszej, dokładnie ważąc słowa w głowie, by nie zdradzić, iż wszystko już doskonale wie — przepraszam, całkowicie wyleciało mi to z głowy. Strasznie źle mi z tym.
— Nie ma problemu — chłopak uniósł kąciki ust i otulił ją ciepłym spojrzeniem — wszystko się udało. Dostałem pełne wspomnienie, a tobie zapomniałem za to podziękować. Jesteśmy kwita.
Ich ciche śmiechy zostały stłumione przez gwar panujący w Pokoju Wspólnym.
— Co w ogóle ukrył Slughorn? — Zmarszczyła brwi, jakby dopiero teraz zaczął ją interesować ten fakt.
— Myślę, że to nie jest dobry czas na opowiadanie takich historii — wykrzywił usta w grymasie — po prostu widzę, że masz sporo problemów na głowie, jak z resztą każdy wokół. Nie obarczajmy siebie nawzajem — wyjaśnił pospiesznie, gdy dostrzegł kwaśną minę Gryfonki. Odetchnęła z ulgą na myśl, że tak naprawdę była doskonale poinformowana, może nawet lepiej od przyjaciela. Chociaż czy to na pewno była taka ulga, a nie źródło kolejnych problemów?
— Jasne, nie ma sprawy — rzuciła po chwili, uśmiechając się z wdzięcznością dla lepszego efektu. Harry odwzajemnił to tym samym, a potem każde z nich ruszyło w kierunku swoich dormitoriów, zadowoleni, że chociaż jedną sprawę mają za sobą.
~~~
Ciężkie kroki odbijały się echem od ścian Hogwartu. Dudniły, tworząc zbyt duży hałas jak na przemknięcie przez kilka pięter, pozostając niezauważonym. Draco jednak miał to teraz gdzieś. Mocno zaciskał dłonie w pięści, z trudem panując nad emocjami. Wspomnienia dręczyły go, wyśmiewały, beształy. Jego usta były tylko wąską linią, a ściągnięte ze złości brwi formowały zmarszczkę na czole. To dawało mu przewagę. Gdyby ktoś zwrócił uwagę na hałas, który robił w środku nocy, raczej nie odważyłby się go zatrzymać. Dodatkowo lśniąca na szacie odznaka pozwalała mu na pewne przywileje.
"Silnik w machinie ich bitwy". Co mu w ogóle strzeliło do głowy?! "Możemy to uruchomić, rozkręcić, napędzić, jak i zatrzymać. Wyłączyć". Co za bzdura! Obecnie nie mógł uwierzyć, jakim cudem mu to przeszło przez gardło. Jakim szyfrem w ogóle narodziło się w jego głowie! Pochłonięty wymyślnymi obelgami skierowanymi do siebie samego, wrócił na ziemie dopiero w Pokoju Życzeń. Całą tę trasę i procedurę robił już automatycznie. "JAK SILNIK W MACHINIE ICH BITWY". Aghh.
Szybko przeszedł korytarzami uformowanymi ze stosów porzuconych mebli i przedmiotów. Stare, zniszczone graty, a on właśnie zmierzał do jednego z nich.
Nienawidził siebie za tę robotę. Jeszcze do końca do niego nie dochodził, co miał zrobić. Naprawa zniszczonej szafy to dopiero początek. Wierzchołek góry lodowej całego tego planu. Nawet nie chciał myśleć o jego dalszej części. Lepiej po prostu tego obecnie nie robić.
W końcu dotarł pod wielki mebel ukryty pod płachtą. Ten sam, który Hermiona zobaczyła w jego głowie. Dobrze, że zdołał zachować dla siebie to, co skrywał brudny materiał. Teraz miałby jeszcze więcej problemów na głowie.
Zamaszystym ruchem zrzucił płachtę, jak zawsze unosząc przy tym tony kurzu napędzone powiewem. Przestał jednak już na nie zwracać większą uwagę.
— Głupia, stara, spróchniała szafa — mruczał pod nosem, otwierając drzwi ciemnego, magicznego przedmiotu — najchętniej poszukałbym siekiery i zachował jedynie parę drzazg po tobie.
Oczy piekły go ze zmęczenia. Głowa pulsowała przez natłok wszystkich ostatnich wydarzeń i myśli wybiegających w przyszłość. Serce kłuło, wołając, aby tego nie robił. Głos rozsądku jednak miał przewagę. Donośnie nakazywał, aby duma i poczucie winy zostały zepchnięte na samo dno świadomości Ślizgona.
Kolorowe mroczki wystąpiły przed oczami Ślizgona. Potarł całą twarz, klepiąc się po policzkach. Chciał spać. W końcu spać. Cały jego organizm o to wołał. Piątą klasę faktycznie spędził na czymś podobnym, ale jednak zupełnie innym. Nie spotykali się z Hermioną co noc. A czasami, jak już wylądowali w Pokoju Życzeń, to drzemali koło siebie. Nie każdy wieczór minął im na rozmowach i żartach. Czasem wspólne milczenie i cisza w swoim towarzystwie były tym, czego potrzebowali najbardziej. Liczyła się sama obecność. Reszta stanowiła miły dodatek, coś na wzór urozmaicenia. Teraz natomiast co noc - no może raz na jakiś czas Wielki Król i Władca Snape pozwolił na wolny wieczór - przesiadywał w zagraconym pomieszczeniu przez kilka godzin. To by było ponad siły każdego.
Draco wszedł do szafy, robiąc ze swojej różdżki latarkę. Szukał jakiejś dziury, szpary, przerwy, dużego wgniecenia. Czegoś tak prostego, a jednak komplikującego całą sprawę. Po prostu kończyły mu się pomysły. Wyczerpał limit. Wykorzystywał każdą myśl. Mechaniczne uszkodzenie może by było powodem niefunkcjonowania szafy, a może i nie. Tego nie wiedział na pewno, dlatego starannie przeszukiwał każdy milimetr, jeżdżąc palcami po ścianach mebla. Kiedy już dokładnie sprawdził jego wnętrze, a następnie także i z zewnątrz przeszukał starannie złączone ze sobą fragmenty drewna, wyjął z kieszeni jabłko.
— Jak nie zadziała, to już nie wiem, co mam robić — mruknął, dokładnie patrząc na trzymany w dłoni owoc. Pokładał w nim nadzieję. W myślach błagał, żeby tym razem udało się i żeby mógł wrócić do dormitorium odpocząć. Nie zwlekając dłużej, postawił jabłko na środku szafy i zamknął drzwi. Wymierzył koniec różdżki w magiczny przedmiot i wziął głęboki wdech. — Harmonia Nectere Passus — wypowiedział cicho i wyraźnie. Zamknął oczy na kilka sekund w obawie, co zastanie po otwarciu szafy. Żołądek skręcił mu się niemiło, gdy chwycił za klamki. Po otwarciu drzwi mocno zacisnął na nich palce.
Jabłko spoczywało w tym samym miejscu. Nietknięte. Może delikatnie przesunięte w prawo. A może to już tylko wynik zmęczenia i rozpaczy...
Chłopak warknął wściekle i z hukiem zamknął szafę, zostawiając owoc na dnie. Tak jak szybko się pojawiła złość, tak szybko zastąpiło ją poczucie beznadziei. Zrezygnowany usiadł na podłodze przed meblem i ukrył twarz w dłoniach. Szanse na jego śmierć rosły z każdym dniem i z każdym niepowodzeniem. Ta świadomość powinna go motywować do działania, ale w momencie, gdy wszystkie jego pomysły zawodziły, podcinała jedynie skrzydła. Nie chciał umierać. Nie chciał zabijać. A jednak do wyboru miał tylko jedną możliwość.
"Robimy za taki silnik w machinie ich bitwy". My. Ona i on. Może jednak miało to jakiś sens? Sam Dumbledore powiedział, że tylko wspólnie są w stanie coś zrobić... ale zrobić coś dobrego. Nie pogarszać sytuacji. Nie stać po złej stronie ramię w ramię.
Ale stanie pośrodku... to zupełnie inna sprawa. Złoty środek. Istniało coś takiego w tej sprawie? Na pewno... przynajmniej taką miał nadzieję. A tego właśnie potrzebował, prawda? Trzeźwego myślenia, świeżego spojrzenia, dobrego pomysłu. Kogoś inteligentnego. Kogoś, kto rzadko zawodzi. I znał taką osobę, ale to byłby cios poniżej pasa. Zdecydowanie. Prychnął, gdy ponownie w głowie kalkulował doskonałość takiej możliwości. Jednak tak naprawdę nie było żadnej możliwości. Nie mógł nawet o to prosić. To było niedorzeczne. Wplątanie kogoś w jego świat to po prostu świństwo.
Ponownie uniósł wzrok na szafę. Tu chodziło o życie. W zasadzie nie jedno. To było w tym wszystkim najgorsze. Takiego wyboru nie można było wymagać od kogoś tak... tak dobrego, sprawiedliwego, przepełnionego miłością, chcącego dla wszystkich jak najlepiej. Z drugiej strony... za niedługo będzie przerwa świąteczna. Po powrocie do Hogwartu zostanie niewiele czasu. Snape nie miał pojęcia, jak mu pomóc. Nikt nie był w stanie. On sam już powoli się poddawał. Ostatnia deska ratunku.
Pokiwał głową, wiedząc już, jak powinien postąpić. Da z siebie wszystko. Jeszcze więcej o ile to możliwe. Jednak gdy sytuacja nadal będzie tak bardzo krytyczna, zostanie zmuszony do proszenia o pomoc. Świństwo, cios poniżej pasa, głupota. Niestety, ale mimo wszystko musiał mieć pewność, że wykorzystał każdą możliwość. Nie miał pojęcia, jak potem spojrzy w lustro, ale też nie wiedział, czy będzie jeszcze ku temu okazja. Wiedział jedynie, iż tak jak nienawiść zamieniła się w miłość, tak i miłość może zamienić się w nienawiść.
Co innego miał jednak zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top