Rozdział 15 - Ostatnie treningi

— Dobra, my idziemy na trening — krzyknął Ron, schodząc po schodach ze swoimi rzeczami. Zaraz za nim podążał Harry, również gotowy do kolejnego, a zarazem ostatniego przed meczem wyczerpującego spotkania Gryfonów. Hermiona odwróciła w ich kierunku głowę, na moment przerywając pisanie wypracowania.

— Jasne, do potem — rzuciła znudzonym głosem, zanim jeszcze jej przyjaciele opuścili Pokój Wspólny. Gdy już zniknęli, ponownie wróciła do swojego zadania domowego z eliksirów. Wertowała kartki podręcznika w poszukiwaniu potrzebnych informacji. Nie była za bardzo zadowolona z tego, co do tej pory napisała. Sfrustrowana wydęła usta. W jej głowie zaświtała myśl, że zapewne znowu Harry dostanie najlepszą ocenę dzięki swojej używanej książce. Miała poważniejsze problemy, ale mimo to nie mogła opanować gniewu, gdy widziała zadowoloną, pyzatą twarz nowego nauczyciela, którego rozpierała duma już na sam widok swojego ulubieńca. Gdyby nie ten głupi podręcznik...

Z drugiej strony o wiele bardziej przejmowała się licznymi nieznanymi zaklęciami wpisanymi własnoręcznie do książki. Całe marginesy były zapisane dziwnymi formułkami. Książe Półkrwi... rzetelnie przeszukała bibliotekę i nie znalazła ani jednej wzmianki na temat tej postaci. Coś tu było bardzo nie tak. Czuła, że przez ten podręcznik będą same problemy.

Dopisała kolejne kilka zdań do swojej pracy i tym samym zakończyła wypracowanie. Nie była z niego ani trochę zadowolona. Marszcząc brwi przeczytała je jeszcze raz i ewidentnie czegoś brakowało. Podręcznik jej nie pomógł, więc ze złością spojrzała na nowy, wcześniej nieużywany egzemplarz. Ostatecznie jednak odpuściła i schowała wszystkie swoje rzeczy do torby. Wyniosła ją do dormitorium, nie mając już siły na ani jedno zadanie. Zeszła ponownie do Pokoju Wspólnego i zdała sobie sprawę, że w zasadzie resztę popołudnia ma wolną. Przez chwilę rozmyślała, jak mogłaby wykorzystać ten czas. Wiele do zrobienia nie miała. Została praktycznie sama, ponieważ jej przyjaciele przebywali teraz na boisku zarówno jako gracze, jak i wierni obserwatorzy treningu. Gryfonka już nie mogła doczekać się soboty. Całe to podniesienie związane z nadchodzącym meczem, opryskliwe komentarze, humorki zawodników, ponownie dobiegający zewsząd śpiew durnego hymnu na temat Rona... to było wyczerpujące, zwłaszcza dla osoby, która nienawidziła quidditcha. Tym bardziej nie wiedziała również, co teraz powinna ze sobą zrobić. Pozostając samotnie przed kominkiem, skazałaby się na zbyt głębokie rozmyślania. Nie miała na to najmniejszej ochoty. Wychodząc natomiast z lokum Gryfonów musiałaby przemierzać korytarze wśród reszty uczniów, a co za tym idzie, na zmianę spotykałaby gorące zagrzewania do wałki osób będących po stronie Gryffindoru, jak i krytykę i przykre uwagi tych, którzy byli za Slytherinem. Zdecydowanie chodzenie po Hogwarcie w tym tygodniu nie należało do przyjemnych doświadczeń. Z grymasem na twarzy zlustrowała zniszczony wypoczynek i ostatecznie jednak wyszła z Pokoju Wspólnego. Mniejsze zło i tak w tym przypadku nie istniało.

Dzień był coraz krótszy, więc pomimo wczesnej godziny w zamku powoli zapadał mrok. Uczniowie przemierzali korytarze lub jeszcze pędzili na jakieś dodatkowe zajęcia albo kółka. Hermiona chodziła wśród nich niemal niezauważona. Wyglądała przez okiennice, obserwowała rozmawiające ze sobą grupki nastolatków, beznamiętnie lustrowała dobrze sobie znane mury. Brnęła cały czas przed siebie bez większego celu do momentu, aż jej wzrok trafił na wysoką sylwetkę, znacznie górującą ponad głowami wszystkich wokół. Długie, ciemne włosy spływały na szerokie barki. Wyglądało na to, że odwrócony plecami do Gryfonki mężczyzna kogoś szukał. Hermiona momentalnie rozpoznała Hagrida nawet z tak daleka. Poczekała aż stanie przodem do niej, a następnie pomachała w jego stronę. Zaraz po tym uświadomiła sobie, że odkąd nauczyciel zapewne na dobre zdał sobie sprawę z tego, iż ani ona, ani Ron, czy Harry nie zapisali się na jego lekcje, jeszcze z nim nie rozmawiała. Zagryzła wargę, gwałtownie opuszczając rękę, ale było już za późno. Gajowy Hogwartu dostrzegł ją i już zmierzał w kierunku dziewczyny. Brunetka przeklęła w myślach. Nie była pewna, czy mężczyzna z tego powodu będzie bardziej smutny, zły, czy też może rozczarowany. Wiedziała jednak, że i tak, i tak będzie jej źle z tego powodu, niezależnie jak Hagrid zareaguje.

— No w końcu się spotykamy! — krzyknął, gdy był już bliżej. Hermiona wykrzywiła usta w nieszczerym półuśmiechu. Mężczyzna chyba jednak tego nie zauważył. Zaraz porwał dziewczynę w swoje silne ramiona i mocno ją uścisnął.

— Cześć, Hagrid — wydusiła z siebie, z trudem łapiąc oddech. Po kilku sekundach uwolniła się od swojego przyjaciela i twardo stanęła na nogach. Zadarła głowę do góry, aby móc spojrzeć na jego twarz.

— Co tam u was słychać? — Szeroki uśmiech gajowego uspokoił nieco nastolatkę.

— Dużo się dzieje — rzuciła, nie mając ochoty na wnikanie w szczegóły — a co tam u ciebie?

— Eh no cóż... ciekawiej by było, gdybyście dalej chodzili na moje lekcje — odparł, wzruszając ramionami. Hermiona wiedziała, że prędzej czy później nauczyciel poruszy ten temat. To było nieuniknione.

— Przepraszamy cię, naprawdę — zaczęła mówić ze skwaszoną miną — po prostu nasze wstępne planu na przyszłość nie są związane z...

— Spokojnie! — przerwał jej śmiech starszego przyjaciela, który ponownie zarzucił jej rękę na ramię i przyciągnął do swojego boku — nie mam wam tego za złe. Trochę przykro mi było, bo lekcje z wami to była czysta przyjemność, ale jakoś to przeżyję.

— Już myślałam, że się obrazisz. — Brunetka teatralnie starła nieistniejący pot z czoła, nagle skora do żartów. W objęciach mężczyzny ruszyli przed siebie.

— A gdzie masz Harry'ego i Rona?

— Trenują przed sobotnim meczem — rzuciła z przekąsem, błagając w myślach, aby Hagrid nie chciał kontynuować tematu quidditcha. Miała go po dziurki w nosie.

— Chyba powinienem być bezstronny, ale i tak trzymam za was kciuki — powiedział ściszonym głosem, chociaż nastolatka uważała, że to było niepotrzebne. W gwarze rozmów na korytarzu raczej nikt nie usłyszałby tego.

— Wiemy — zapewniła jedynie i od razu zaczęła poszukiwać innego tematu — co sądzisz o nowym nauczycielu eliksirów? — wyrzuciła z siebie pierwszą myśl, która wpadła do jej głowy.

— Mówisz o profesorze Slughorn? — zmarszczył brwi, zerkając kątem oka na swoją towarzyszkę, która w odpowiedzi jedynie przytaknęła głową — wiesz, to zarówno dawny uczeń Hogwartu, jak i wcześniejszy nauczyciel, więc trochę się znamy. Dawno, dawno temu był Ślizgonem, który mógłby być autorytetem dla współczesnych uczniów Slytherinu — prychnął pogardliwie, a Hermiona na moment napięła wszystkie mięśnie. Szybko jednak opanowała emocje, co szło jej coraz lepiej.

— Co masz na myśli? — dopytywała, zaintrygowana słowami gajowego.

— Nie był wyniosły, czy wyrafinowany. Ani nonszalancki i opryskliwy. Potrafił rozmawiać z każdym, bez względu na status krwi. Wzbudza ogromną sympatię Dumbledore'a.

— A jako nauczyciel? Kiedy tu uczył? I czemu przez pewien czas nie pracował w Hogwarcie?

Pogrążeni w rozmowie bez celu przemierzali korytarze, na szczęście nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Uczniowie raczej byli zajęci swoimi sprawami, a widok Hagrida w towarzystwie Hermiony nie był żadną nowością.

— Hmmm... daj mi chwilkę — mężczyzna potarł dłonią gęste włosy na głowie i chrząknął parę razy — ahhh no tak, jakbym mógł o tym zapomnieć. Slughorn uczył tutaj w czasach, gdy Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać był znany jako Tom Ridle.

— Chcesz powiedzieć, że był nauczycielem Voldemorta? — Hermiona otworzyła szerzej oczy. Towarzyszący jej mężczyzna jedynie skinął głową.

— Potem dobrowolnie opuścił stanowisko. I latami profesor Dumbledore nie był w stanie nakłonić go do powrotu. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jakim cudem w tym roku mu to wyszło.

— Harry go namówił — Hermiona skupiła niewidzący wzrok w jednym punkcie przed sobą, analizując nowe informacje.

— Harry?

— Czemu Dumbledore'owi tak bardzo zależało na tym, aby profesor Slughorn powrócił do Hogwartu? Profesor Snape od lat uczył eliksirów — zadała kolejne ważne dla siebie pytanie, ignorując wcześniejsze słowa Hagrida.

— Takich informacji to już nie mam — wzruszył ramionami — wiem tylko, że Slughorn cieszy się sporą sympatią u dyrektora.

— Nie sądzę, aby o to chodziło — Hermiona pokręciła głową, z przekonaniem odpychając od siebie tę myśl.

— To może zapytaj Harry'ego. On musi coś wiedzieć... no, przynajmniej powinien — zasugerował, a po tych słowach nastolatka wiedziała już, że tak właśnie zrobi.

~~~

Piątkowe popołudnie to była ostatnia szansa na trening przed sobotnim meczem. I tę okazję mogli wykorzystać Ślizgoni, którzy zajęli sobie boisko na resztę tego dnia. Ruszyli tam niemal od razu po zajęciach i nie wyglądali na osoby, które szybko zamierzały przerwać swoje rozgrywki. Obserwujący ich z ukrycia Gryfoni byli przekonani, że nie robili tego dlatego, aby przećwiczyć nową taktykę, lub podszkolić swoje umiejętności. Po minach Ślizgonów było widać, że robili to tylko po to, aby napawać się przewagą nad uczniami Gryffindoru. Zabierali ich czas na swoje treningi. Ta świadomość była zapewne warta każdej minuty poświęcenia.

— Najchętniej połamałbym im miotły przed jutrzejszym meczem — warknął cicho Ron, wychylając głowę pomiędzy ramionami Harry'ego, a Ginny. Morderczym wzrokiem obserwował latających wysoko nad nimi Ślizgonami, którzy wyglądali bardziej na osoby grające sobie bez zobowiązań w quidditcha, niż członków drużyny dopracowujących plany na następny dzień.

— To by nam nie pomogło w zdobyciu Pucharu — zauważył Harry, wyglądając zza wysokich trybun. Wszyscy zawodnicy Gryffindoru oraz Neville i Lee stali tam, niewidoczni dla Ślizgonów. Zachodzące już słońce i obecny dzięki temu półmrok tym bardziej sprzyjały ich knuciu.

— To też wam może nie pomóc — zauważył Neville, wykrzywiając wargi i z powątpieniem spoglądając na ściskane przez Jordana pudełko z fajerwerkami — jesteście pewni, że nie zostaniecie zdyskwalifikowani?

— Co ci znowu Hermiona nagadała? — warknął nieprzyjemnie Harry w kierunku swojego przyjaciela — poza tym, to chyba nie twój problem — dorzucił, mierząc chłopaka morderczym spojrzeniem.

— To po co tu w ogóle jestem? — mruknął, oglądając się za siebie, aby sprawdzić, czy ktoś nie zmierzał w ich kierunku.

— Chcesz, to możesz iść — kapitan drużyny Gryffindoru machnął ręką, dając brunetowi do zrozumienia, że nikt go tu nie trzyma.

— Dajcie spokój — syknął w ich stronę Lee, stawiając pudełko przed swoimi nogami — nie mamy na to teraz czasu.

— Może jednak przeanalizujmy wszystko jeszcze raz? — zasugerowała Katie, wykrzywiając usta w grymasie — Neville ma rację. No i Hermiona też. Nie możemy przygotować jakiejś zemsty po meczu? Czemu akurat dzień przed mamy narażać się na dyskwalifikację?

Harry wziął głęboki wdech i przymknął powieki. Stanął przodem do swoich znajomych i zlustrowała ich znaczącym spojrzeniem. W głowie jeszcze raz wszystko szybko przemyślał. Nie potrafił jednak racjonalnie myśleć, ponieważ przed oczami w dalszym ciągu miał obraz zadowolonych Ślizgonów, którzy zdołali utrzeć im nosa. Zacisnął mocniej dłonie w pięści. Nie było mowy o tym, aby tym razem odpuścił swoim wrogom.

— Lee, pomóż mi — zadecydował, postanawiając nie reagować na słowa koleżanki z drużyny. Ta, w przypływie frustracji, wydęła usta i wywróciła oczami.

— Słono za to zapłacicie — zapewnił Neville, obserwując, jak chłopcy na czworaka przechodzą bliżej krawędzi boiska, wychylając nieco swoje sylwetki zza trybun. Pozostali patrzyli na latających Ślizgonów, którzy w zapadającym mroku raczej nie mieli szans dostrzec dwójki Gryfonów, albo oglądali się za siebie, aby sprawdzić, czy nikt nie idzie.

— Nikt nie musi wiedzieć — prychnęła Ginny, która w dalszym ciągu uważała pomysł z fajerwerkami za genialne rozwiązanie tej wojny między drużynami.

— Ty sobie teraz żartujesz? — fuknęła Katy — to proste, że to będzie nasza sprawka. Nikt nie pomyśli nawet, że wyrównywanie rachunków między nami wzięli na siebie Puchoni, czy Krukoni. Albo ktoś inny poza nami z naszego domu.

Dziewczyny przez chwilę mierzyły się ostrymi spojrzeniami, podczas gdy reszta wodziła wzrokiem wokół siebie, zagryzając wargi. Po minach zgromadzonych osób było widać, że coraz bardziej każdy pragnął raczej stąd uciec, niż kontynuować plan zniszczenia treningu Ślizgonom.

— Idzie Hermiona — zawiadomił pozostałych Jimmy; nowy pałkarz ich drużyny. Ta informacja sprawiła, że zarówno nieme walki, jak i przygotowywania fajerwerek zostały przerwane. Każdy stanął w bezruchu w oczekiwaniu na prawdziwe widowisko. Jedynie Ron ruszył w kierunku, gdzie spoglądał Gryfon, aby wyjść dziewczynie na powitanie. Z nieszczerym uśmiechem przyklejonym do twarzy uniósł ręce, mając nadzieję, że zamknie dziewczynę w szczelnym uścisku. Ta jednak z kamienną miną i z błyskiem chęci mordu w oczach, ominęła rudzielca, mocno po drodze uderzając w niego. Nie zwracając na nikogo uwagi, jak strzała przedarła się przez zbiorowisko Gryfonów, docierając do Harry'ego i Lee, którzy zostawili pudełko z fajerwerkami i ponownie przeszli na tyły trybun.

— Co wy znowu wyprawiacie! — warknęła, pilnując, aby nie krzyczeć zbyt głośno. Pchnęła swojego przyjaciela tak, że po chwili plecami przywarł do drewnianej ścianki trybun. — Chyba wyraziłam się jasno! Macie natychmiast wracać do zamku!

Kapitan drużyny wywrócił teatralnie oczami, odpychając od siebie nastolatkę na bezpieczną odległość. Wyglądał na znudzonego jej uwagami. Ręką wskazał, aby Lee wrócił do swojego zadania.

— NIE! — krzyknęła stanowczo nastolatka, mierząc w stronę starszego chłopaka palcem — masz tu zostać! Jestem prefektem i chcąc nie chcąc wykonujesz moje polecenia!

Skołowany tym nagłym zwrotem akcji Gryfon nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Wodził wzrokiem od Harry'ego do Hermiony, cierpliwie czekając na rozwój sytuacji.

— Możesz się nie wtrącać? — syknął Gryfon do swojej przyjaciółki — nawet nie lubisz quidditcha! A tym bardziej Ślizgonów.

— Nie chodzi o to, co lubię, a czego nie! Chodzi o to, co jest dozwolone, a co nie — przez moment zapanowało milczenie, a potem Hermiona skierowała swój wzrok na pozostałych zawodników — wracajcie do zamku.

Nikt zbytnio nie oponował. Każdy poza Ginny, Ronem, Harrym j Lee ruszyli w kierunku wejścia do Hogwartu, co satysfakcjonowało nastolatkę.

— A wy, na co czekacie? — kiwnęła głową w stronę rodzeństwa. Mieli skwaszone miny, chociaż w dalszym ciągu mogli odpalić fajerwerki. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.

— Na zemstę — mruknęła Ginny, spoglądając tęsknie w kierunku boiska.

— Nie macie na co liczyć — brunetka skrzyżowała ręce na klatce piersiowej — idźcie na kolację, a potem do łóżek, żeby wypocząć przed jutrzejszym dniem. Tylko tyle możecie teraz zrobić.

— Od kiedy ty tak zadzierasz nosa? — fuknęła ponowie Ginny, mierząc przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem. Hermiona jednak nie mogła pozwolić sobie na wytrącenie z równowagi bardziej, niż jej przyjaciele już to osiągnęli. Bez słowa ominęła ich, idąc po pudełko z fajerwerkami.

— Co ty wyprawiasz! — krzyknął za nią Harry, od razu wyskakując zza trybun. Nim dziewczyna uniosła magiczny przedmiot, rzucił się w jej stronę. Obydwoje opadli na ziemię, jęcząc z bólu. Z ust Gryfonki wyrwał się nawet krzyk zaskoczenia. Wierzgała, przygnieciona ciałem przyjaciela, chcąc jak najszybciej wstać i zabrać ze sobą fajerwerki.

— Oszalałeś?! — warknęła, próbując wyjść spod ciężaru ciała chłopaka. Miotali się chwilę po mokrej, nieco zabłoconej murawie, podczas gdy Lee minął ich i błyskawicznie sięgnął po pudełko. Zaraz potem uciekł, ściągając fajerwerki pod szatą. Nim Hermiona zdążyła to zauważyć i zrozumieć, o co chodzi, usłyszeli krzyki Ślizgonów. Musieli ich zobaczyć i teraz kolejno zlatywali na ziemię. Podeszli do nastolatków, którzy w dalszym ciągu nie stanęli na nogach, tylko tarzali się po błotnistym gruncie, szarpiąc za swoje szaty, kopiąc i bijąc siebie nawzajem.

— Granger i Potter? — nad ich sylwetkami stanął doskonale im znany Ślizgon — pomieszczeń w Hogwarcie wam zabrakło? — syknął, owiewając Gryfonów mroźną aurą. Obydwoje jak na zawołanie unieśli głowy i zlustrowali wzrokiem drużynę Slytherinu, która zdążyła już stanąć za plecami Dracona Malfoya. Dziewczynę oblała fala gorąca i po kolejnych żenujących sekundach z pomocą Harry'ego w końcu stanęła na nogi. Byli cali brudni i mokrzy, za co zgromiła przyjaciela nienawistnym spojrzeniem.

— Co wy tutaj robicie? — warknął Crabb, podejrzliwie łypiąc na Gryfonów.

— Właśnie sobie idziemy — rzuciła twardo Hermiona, posyłając przyjacielowi znaczące spojrzenie. Chwyciła go za rękę i odwróciła w stronę, gdzie w dalszym ciągu za trybunami wyglądali w ich stronę Ron i Ginny. Lee gdzieś zniknął wraz z fajerwerkami albo stał nieco dalej.

— Lepiej mówcie, co knujecie — zarządał Malfoy, robiąc krok w stronę nastolatków. Na moment złapał kontakt wzrokowy z Hermioną, jednak szybko całą swoją uwagę przeniósł na Harry'ego.

— Nic takiego — odpowiedziała za Gryfona nastolatka, szarpiąc chłopaka do siebie. Ten jednak nieugięty stał dalej w tym samym miejscu, mocno napinając mięśnie.

— Nie macie czego tu szukać. Jutro na meczu się rozliczymy — krzyknął ktoś bardziej z tyłu, jednak dziewczyna nie do końca wiedziała, kto to powiedział.

— Oby to była sprawiedliwa rywalizacja — burknął Harry, na co Gryfonka kolejny raz szarpnęła go w swoją stronę. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała to jeszcze więcej problemów. Zwłaszcza ze Ślizgonami.

— Co ty tam szepczesz pod nosem? — warknął Draco, wyzywającym tonem. Nastolatka nie potrafiła oderwać wzroku od jego napiętej twarzy. Widząc Ślizgona w takim stanie, zastanawiała się, czy obraz miłego, sympatycznego, troskliwego blondyna nie był tylko wynikiem jej bujnej wyobraźni.

— Do jutra — powiedział jedynie Gryfon i wyrywając ramię z uścisku przyjaciółki, odszedł w kierunku czekającego Rona z Ginny. Nastolatka sterczała nadal w miejscu przez kilka następnym sekund. Była cała pobrudzona, łącznie z włosami sklejonymi ze sobą od błota. W tym stanie jeszcze przez moment prowadziła niemą kłótnię z Draconem, nie uciekając przed spojrzeniem jego szarych oczu.

A potem każdy rozszedł się w swoją stronę. Gryfoni do zamku, a Ślizgoni na boisko. Jedynie Granger i Malfoy pozostawali myślami przy sobie. Tym razem jednak nie można było dopatrzeć się w nich namiętności. Przeklinali siebie, nie wiedząc jeszcze, ile może zmienić jeden dzień. Jedna rozmowa. Kilka minut. Jak wiele można w momencie stracić i odzyskać.

Ale szybko będą mogli odbyć tę ważną życiową lekcję, choć nie byli na to gotowi. Zwłaszcza na coś takiego nie byli gotowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top