Rozdział 14 - Płomyk nowej nadziei
Złość wręcz biła od Dracona, dlatego nikt nie zamierzał nawet zwrócić mu uwagi, kiedy przepychając się łokciami pomiędzy uczniami i potrącając ich ramionami, parł naprzód. Mocno zagryzał wargi, co działało niczym hamulec na ledwo okiełznaną chęć uderzenia pięściami o ścianę. Szybko pokonał najbardziej tłoczne korytarze i dotarł pod schody, które zaprowadziły go na Wieże Astronomiczną. Podszedł do barierki, na której wyładował swój gniew, owijając mocno palce wokół niej. Pociągnął ją parę razy do siebie, jakby chciał wyrwać balustradę. Miał ochotę wrzasnąć z całych sił. Krzyczeć, dopóki gardło pozwalałoby na to. Ostatecznie jednak powoli wodził po lekko kołyszących się na wietrze drzewach. Było zimno, co ostudziło jego gniew. Wziął kilka głębokich wdechów świeżego powietrza i przymknął powieki. Przed oczami automatycznie stanął mu obraz jego samotnych chwil na Wieży, kiedy stawał w tym samym miejscu, aby w spokoju pomyśleć. Zazwyczaj wybiegał w przyszłość do momentów takich jak ten, ale szybko zalewała go jakaś błoga harmonia i doznawał chwil ukojenia od wszelkich zmartwień. Teraz jednak to nie wystarczyło.
Usiadł na zimnej posadzce, opierając plecy o barierkę. Wspominał chwile, kiedy przebywała w tym miejscu Hermiona. Począwszy od tych miłych, jak jej pierwsza wizyta na Wieży Astronomicznej, poprzez tych strasznych, gdy omal nie nakrył ich Harry wraz z Ronem, aż po te mrożące krew w żyłach, gdy leżała całkowicie zmarznięta na podłodze. Ślizgon podkulił nogi i ukrył twarz w rękach. Wszystko było nie tak. Nie rozumiał sytuacji, która miała miejsce na boisku. Dlaczego Gryfonka tak zareagowała? Czemu w ogóle zachowywała się tak... dziwnie? Rozumiał, że mogła być wściekła. W końcu nie dał jej nawet możliwości na zaprotestowanie w związku z nowym obrotem spraw. W sumie nie było na co się zgadzać i nie zgadzać. Mimo wszystko jednak powinien wysłuchać jej zdania i w miarę możliwości próbować przetłumaczyć. Zrozumiałaby. Wręczając nastolatce list, postawił ją przed faktem dokonanym.
Draco szarpnął mocno za włosy. Jeszcze to niepotrzebne zdarzenie z Pansy. Musiał zaraz wstać i ją odszukać, aby przeprosić. Niczego nie żałował i gdyby mógł, z całą pewnością nie uganiałby się za nią. Musiał jednak to zrobić. Generalnie w ostatnim czasie musiał robić wiele rzeczy, na które wcale nie miał ochoty. A najlepszym dowodem na to było zadanie od Voldemorta, przez które musiał brnąć w takie bagno. Aż głową przeszyła go bólem, kiedy pomyślał o niemożliwej do naprawy starej szafie. To zadanie było po prostu niewykonalne. Próbował. Nie podołał.
Wykrzywił twarz w grymasie i zanim świst wiatru, który był jedynym odgłosem wokół nastolatka popchnął go w kierunku jeszcze mroczniejszych myśli, wstał z podłogi i otrzepał swoje szaty. Rzucił okiem na krajobraz za sobą z lekką odrazą. Las i jezioro wyglądały nagle na wyjątkowo... dzikie. I odległe. Jakby świat, które chroniły, nie był ani trochę dostępny dla nastolatka. Momentalnie w jego głowie zaświtała wizja ucieczki. Wyobraził sobie, jak przedziera się przez gęste zarośla w dzień i w noc. Śpi na wysokich gałęziach do momentu, aż trafi wystarczająco daleko, aby rozpocząć normalne życie. Zamieszkać w świecie, w którym nikt nie wiedziałby o jego magicznych zdolnościach. Nagle życie mugoli wyglądało tak atrakcyjnie. Teraz gdzieś tam daleko od niego jedli, pili, może spali, spełniali marzenia, wracali z pracy, z normalnej szkoły, jechali autami, czy busami, podróżowali i wydawali normalne pieniądze na normalne potrzeby. Nikt nie rozkazywał im z groźbą śmierci. Nikt nie mówił, która krew jest lepsza. Mieli inne problemy, swoje problemy, które mimo wszystko były zupełnie inne od tych, które miał chłopak. Wolał je. Chciał być wściekły z powodu niesprawnego samochodu, wybitych okien, zniszczenia przez psa ulubionych kapci. Chciał bać się, że wiatr oderwie dach nad jego głową, że zostanie zwolniony z pracy, że postać z filmu za moment umrze. Też świat był atrakcyjniejszy pod każdym względem, a Draconowi towarzyszyło przeświadczenie, że mógłby sobie w nim poradzić. Bez magii, bez czarodziei, bez Śmierciożerców. Wystarczyłaby mu Herniona u boku. Osiągnęliby wolność, spokój i możliwość przeżywania najlepszych chwil razem.
Ślizgon szybko odwrócił głowę w kierunku schodów, żeby dłużej o tym nie myśleć. To by było wariactwo. Niechętnie zszedł schodami na dół, by odszukać Parkinson. Tym powinien zająć teraz swój umysł. Okiełznać dziwną ekscytację spowodowaną wizją, że kiedykolwiek odnalazłby wytchnienie w świecie mugoli. Nie mógł tak myśleć.
Parkinson zapewne przebywała gdzieś w lochach, więc tam skierował swoje kroki. Nie śpieszył się za bardzo. Wcale mu nie zależało na wybaczeniu. Jego wcześniejsze napięcie, które towarzyszyło Ślizgonowi na tych samych piętrach, teraz zastąpiło coś na wzór obrzydzenia. W tym momencie nie potrafił przestać porównywać siebie do marionetki. Albo pionka w głupiej grze Śmierciożerców. Zarazem teraz po jego głowie chodziła nieodparta myśl, że wie jak temu wszystkiemu zapobiec. Pokręcił głową, jakby to miało pomóc mu w uwolnieniu się przed wizją ucieczki. Nawet nie zauważył, kiedy dotarł do schodów prowadzących pod powierzchnię zamku. Zbiegł po nich, a gdy doszedł już na dół, niemal namacalne poczuł świat, do którego naprawdę należał. Z trudem grymas obrzydzenia przeobraził w obojętność.
Przeszedł korytarzami wypełnionymi uczniami. Lustrował wszystkich wokół, ale nigdzie nie widział nastolatki. Zapytał parę osób, ale nikt nie potrafił mu pomóc. Zaczynał się powoli irytować. Powinien być zajęty zupełnie innymi sprawami niż bieganie za jakąś rozkapryszoną dziewczyną po całym zamku. Przeszukał kilka sal i Pokój Wspólny, ale Pansy po prostu przepadła. Draco już miał zrezygnować, ale w tym momencie akurat Ślizgonka w towarzystwie kilku koleżanek minęła go na korytarzu. Niechętnie pokonał dzielącą ich odległość i złapał brunetkę za ramię. Zdumiona pisnęła, kiedy wyrwał ją z szeregu innych uczennic. Wszystkie skierowały na niego wzrok, automatycznie przybierając wrogie miny. Miał ochotę wywrócić oczami, ale powstrzymał się.
— Ahh, to ty — prychnęła z odrazą Pansy. Zlustrowała Ślizgona od góry do dołu i wyrwała swoje ramię z jego uścisku. Zrobiła krok do tyłu, aby zachować pomiędzy nimi bezpieczną odległość. Blondyn miał już rzucić na ten gest jakąś kąśliwą uwagę, ale zamiast tego swój wzrok skierował na koleżanki brunetki, które w dalszym ciągu stały i obserwowały ich.
— Zostawcie nas samych — rozkazał, ale mimo to nie usłyszał żadnego opryskliwego komentarza na ten temat. Nastolatki wydęły wargi lub pokręciły głowami i niechętnie odeszły. Dopiero kiedy Ślizgon miał pewność, że już niczego nie mogły usłyszeć, ponownie wrócił do Pansy.
— Tylko szybko, bo nie przewidziałam dla ciebie zbyt dużo czasu — sapnęła, czym ponownie wywołała niepohamowaną złość u chłopaka. Jakoś jednak przełknął gorzki smak gniewu pomieszanego z obrzydzeniem i bólem.
— Chciałem cię przeprosić — wypluł z siebie, patrząc głęboko w oczy dziewczyny dla lepszego efektu. Nastolatka zmrużyła powieki i zagryzła wewnętrzną stronę policzka. Draco ani na moment nie uciekł spojrzeniem gdzieś indziej, ale czuł się tak, jakby Pansy właśnie przeglądała wszystkie jego myśli.
— Wcale nie chcesz — rzuciła nagle twardo z głębokim przekonaniem w głosie. W pierwszej sekundzie nieco zbiła z tropu chłopaka, ale szybko wrócił do swojej postaci.
— Czemu tak uważać? — Z całych sił usiłował przekonać uczennicę do swojej skruchy. Nie był jednak pewny, czy osiągnął cel.
— Znam cię — miał ochotę prychnąć na te słowa — widzę, że robisz to, co właściwe, a nie to, co chcesz.
Draco musiał przyznać, że w tym momencie dziewczyna zaskoczyła go przebłyskiem inteligencji. Nie mógł jednak pozwolić na to, by zdumienie wypłynęło z głębokich czeluści jego zakopanych uczuć.
— W takim razie wcale nie znasz — wzruszył lekceważąco ramionami, a gdy na twarzy dziewczyny dostrzegł gniew pomieszany ze smutkiem, uznał, że to odpowiedni moment na zmniejszenie odległości między nimi. Nim jednak zdołał dosięgnąć ręki Ślizgonki, ta zrobiła kolejny, stanowczy krok w tył.
— Powiedz mi po prostu, co ci się dzieje. — Błagalny ton nie zrobił większego wrażenia na Draconie. Przez sekundę pomyślał, czy to aby na pewno dobrze. Nie był za bardzo otwarty na cierpienie innych. Na ich prośby i błagania. Był zepsuty przez środowisko, w którym przyszło mu żyć. Wiedział, że to niewłaściwe, ale co powinien z tym niby zrobić? Jakiekolwiek przejawy dobroczynności lub innych tego typu rzeczy doświadczał w obecności tylko jednej osoby. Nie mógł teraz jednak myśleć o Hermionie, która nagle była nieodłącznym elementem ucieczki.
— Nie radze sobie z szafą. Problemy przytłoczyły mnie. Przepraszam, że w nieodpowiednim momencie wyładowałem je na tobie — rzucił i po minie dziewczyny pierwszy raz zobaczył, że powiedział coś właściwego. Szybko jednak wszelkie zrozumienie odpłynęło i znowu oblicze Pansy obrazowało jedynie ból i złość.
— Kochasz mnie w ogóle?
To pytanie niespodziewanie uderzyło w Dracona. Nie był w stanie ukryć zaskoczenia. Jakoś wcześniej Parkinson nie wymagała od niego takich wyznań. Teraz to jeszcze bardziej wszystko komplikowało. Czuł się okropnie z tym, że mógłby powiedzieć to komukolwiek innemu poza Hermioną. Właściwa odpowiedź była tylko jedna - oczywiście, że nie.
— Oczywiście, że tak — mruknął po zdecydowanie zbyt długiej chwili milczenia. Zdawał sobie sprawę, iż teraz prezentowało się to wszystko o wiele gorzej, niż jeszcze chwilę temu. Utwierdziły go w tym wykrzywione wargi Ślizgonki.
— Nie sądzę — pokręciła minimalnie głową, jakby ją zawiódł — ale jeśli tak... to pokaż mi to. Udowodnij.
Draco otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie ponownie je zamknął. Przez kilka sekund tylko patrzyli na siebie, aż blondyn dostrzegł, że oczy brunetki naszkliły się. Chrząknęła, zwieszając głowę.
— Przemyśl sobie to wszystko — poprosiła i nie patrząc już na chłopaka, odeszła w kierunku, gdzie zniknęły jej koleżanki. Draco stał jak kołek i jedynie patrzył, jak Pansy znika. Zacisnął mocno pięści. Czy oni wszyscy powariowali?! Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, to biegać za Pansy Parkinson! Udowodnić, że ją kocha. Bzdura! Nie miał zamiaru czegokolwiek robić. Jednak wiedział, że musiał. Jedynym hamulcem, który blokował go przed wrzeszczeniem wniebogłosy i machanie zaklęciami na prawo i lewo to jakiś malutki płomyk nadziei wewnątrz niego. Naiwnej, głupiej myśli, że ucieczka to idealne rozwiązanie wszelkich problemów. Najlepsze i jedyne właściwe. Musiał to od siebie odepchnąć. To nie był odpowiedni czas na takie plany.
Kiedy nieco okiełznał myśli i odwrócił się w przeciwną stronę do tego, gdzie zniknęła Pansy, ujrzał przed sobą wysoką postać. Zdumiony obecnością kogokolwiek, poza paroma uczniami, odskoczył do tyłu z mocno bijącym sercem. Karcącym spojrzeniem popatrzył na Severusa Snape'a, który w przeciwieństwie do niego wyglądał nawet na trochę rozbawionego. Byli teraz sami, więc czarodziej nie odebrał sobie tej przyjemności i skomentowała zajście pomiędzy Draconem, a Pansy.
— Widzę, że pana Malfoya przerosły sprawy sercowe — zakpił — czasami tak już bywa, że gdy człowiek biega na zbyt wiele frontów, w końcu gubi drogę.
— Proszę sobie darować te mądrości na miarę profesora Dumbledore'a — warknął rozeźlony blondyn, pierwszy raz dostrzegając z trudem ukrywany uśmiech na twarzy nauczyciela obrony przed czarną magią. Nie miał jednak czasu nad tym rozmyślać. Ominął Snape'a i nie zerkając już w jego kierunku, odszedł.
~~~
— Wiecie, że Ślizgoni zarezerwowali sobie boisko na trzy dni w tym tygodniu? — krzyknął Harry zbulwersowanym tonem, opadając na fotel przed kominkiem.
— Jak to? — Ron wyprostował się na swoim miejscu — to jakie dni nam niby zostały?
— Wtorek i środa — burknął brunet wyraźnie zły. Nerwowo stukał palcami o kolana, a jego oczy iskrzyły od wściekłości.
— Przecież mecz jest już w sobotę! — W Ginny także narastała złość. Harry w odpowiedzi jedynie bezradnie wzruszył ramionami.
— Kto im na to pozwolił? — warknął Ron, zaciskając dłonie w pięści, aż całe pobielały. Przyjaciel obok posłał mu takie spojrzenie, jakby go miał za skończonego głupka.
— Jasne, że Snape — prychnął z pogardą. Pokręcił głową na boki, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę nauczyciel mógł pozwolić na coś takiego.
— Nie może! — oponowała Ginny.
— To idź i mu to powiedz — mruknął ironicznie brunet.
W czasie rzucania obelg w kierunku zarówno Ślizgonów, jak i pod adresem nauczyciela obrony przed czarną magią, Hermiona siedziała koło rozemocjonowanego Rona, ale nie słyszała ani jednego jego słowa. Podkuliła nogi i beznamiętnie patrzyła w jeden punkt przed sobą, skubiąc rąbek spódnicy. Czuła się jak osoba obserwująca ten cały teatrzyk wokół siebie, a nie jako autentyczny uczestnik. Zupełnie tak, jakby przestała być w skórze Hermiony Granger. Umysł nastolatki zagłuszały myśli o wcześniejszym dniu. Analizowała wszystko sekunda po sekundzie, co w zasadzie nie przynosiło jej niczego pożytecznego. Z lekkim uśmiechem wspominała wybuch Dracona i zaszokowaną, a następnie wściekłą minę Pansy. Szybko jednak kąciki ust brunetki opadały, gdy szła dalej. Wkroczenie nauczyciela, który od pierwszej chwili wiedział, kto unieruchomił Malfoya. Droga do gabinetu dyrektora i dziwne zajście w jego wnętrzu. Kłótnia dotycząca ich dwójki... o co mogło chodzić dorosłym? Wtedy była za bardzo skołowana. Jedyne co jej krążyło po głowie to fakt, że nie została pozbawiona odznaki i mglista świadomość kłótni Snape'a z Dumbledore'em. Teraz jednak coś skręcało ją od środka na samą myśl, że była świadkiem tego zajścia. Może kara dla niej i Dracona dopiero się szykowała? Ale to by nie miało sensu... chodziło o jakieś starsze wydarzenie, inaczej dyrektor Hogwartu nie używały sformułowań wskazujących na to, że nauczyciel już dawno coś wymyślił. A jeszcze późniejsze słowa Ślizgona, gdy już zostali sami? Zupełnie nic z tego wszystkiego nie rozumiała, a im dłużej o tym myślała, tym mniej była przekonana, czy chciałaby wiedzieć, o co chodziło.
— Dobra no, byli szybsi... — Ron bezradnie rozłożył ręce i wstał ze swojego miejsca. Dopiero to spowodowało, że Hermiona wróciła na ziemię. Spojrzała na puste miejsce obok i przez chwilę usiłowali zrozumieć, co zaszło w jej towarzystwie, że wszyscy mieli takie posępne miny. Ostatecznie wolała jednak ukryć fakt, iż nie słuchała rozmowy przyjaciół i nie dać po sobie poznać skołowania. Rozpoczęłoby to tylko niezliczoną ilość ciekawskich pytań, co tak znowu ją nurtuje. Wzięła głęboki wdech i chrząknęła cicho.
— I tak to wygramy — mruknęła Ginny bez przekonania w głosie. Urtkwiła wzrok w jednym punkcie, odpływając do swoich mrocznych myśli. Hermiona już zrozumiała, że zapewne poszło coś nie tak w związku z nadchodzącym meczem. Po co tyle szumu wokół tego wydarzenia? Jakie znaczenie miał puchar na tle tylu złych sytuacji, które aktualnie nie otaczały wyłącznie jej, ale i wszystkich wokół?
— Idę powiedzieć reszcie, że jutro musimy trochę posiedzieć na boisku, bo mamy ograniczoną ilość dni tygodnia na trening — prychnął Harry, również wstając ze swojego miejsca. Z mocno zaciśniętymi pięściami szybko zniknął wśród tłumu Gryfonów, którzy wykorzystywali ostatnie chwile przed snem na rozmowach. Hermiona powiodła za nim wzrokiem, a potem wróciła do swoich palców bawiących się skrawkiem materiału.
— Oo, tu jesteście — usłyszeli gdzieś za sobą. Szybko do ich grona dołączył Lee Jordan z dziwnym zadowoleniem na twarzy.
— Szukałeś nas? — zapytała nieco zdumiona tym faktem Ginny. Zlustrowała chłopaka, jakby tym sposobem mogła wywnioskować, o co mu mogło chodzić.
— Tak — dziwny uśmiech wpłynął na jego twarz — mam coś.
Nastolatek sięgnął ręką pod szatę, skąd wyciągnął dziwnie wyglądające pudełko, które położył na stoliku przed kominkiem. Zaciekawieni Gryfoni przybliżyli się, aby lepiej zlustrować przedmiot przyniesiony przez Lee. Nawet Ron wrócił na swoje wcześniejsze miejsce i teraz pochylał głowę nad pudełkiem.
— Co to takiego? — zapytał, sięgając ręką po przedmiot, by odwrócić napis na wieczku w swoją stronę.
— Kto jak kto, ale że brat nie poznaje — zaśmiał się chłopak — to Narowiste Świstohuki Weasleyów.
Hermiona szerzej otworzyła oczy.
— Skąd to masz? — zapytała zdumiona.
— No od bliźniaków! Napisałem im o całym tym wydarzeniu i przesłali nam to. — Wskazał palcem na pudełko skrywające fajerweki z wyraźną dumą.
— I jak chcesz to wykorzystać? — Ginny zmarszczyła brwi, a starszy chłopak wydął wargi i pokręcił głową.
— Co wam dzisiaj dolega? Zadajecie bezsensowne pytania — prychnął — odegramy się na Ślizgonach za to boisko. Trochę ulepszymy ich trening o... kolejne dość specyficzne tłuczki.
U wszystkich wywołało to szerokie uśmiechy poza Hermioną. Nie widziała powodu, dla którego mieliby szukać kolejnych problemów. Jak dla niej to była głupota.
— Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć ich miny! — powiedział podekscytowany Ron, a Gryfonka obok momentalnie zmroziła go spojrzeniem.
— Jesteś prefektem! — warknęła. Miała nadzieję, że ten argument chociaż odrobinę pomoże w całej tej sytuacji. Jako prefekt zawsze mogła zakazać im robienia głupot. Przynajmniej w teorii. Praktyka czasami wyglądała znacznie gorzej.
— No i? — wzruszył lekceważąco ramionami, a gdy ujrzał kwaśną minę przyjaciółki, zarzucił jej rękę na barki — daj spokój, Hermiona. Zasługują na to za ostatnie zamieszanie. A przede wszystkim zasługują za przywłaszczenie sobie boiska.
— Dajcie sobie spokój, z tego wyjdzie tylko więcej problemów — mówiła już niemal błagalnym tonem. Poza zamartwianiem się punktami Gryffindoru, wizerunkiem przyjaciół i odznakami, dochodził do tego również fakt, iż ponownie dokuczyliby Malfoyowi. Nie wiedziała, czemu o tym nagle pomyślała. W końcu na nic innego nie miała takiej ochoty, jak utrzeć mu nosa za wszystko, co zrobił. A jednak mimo to wolała zostawić go w spokoju. W pewnym sensie zakopać topór wojenny, odizolować się i udawać, że pewne sytuacje nigdy nie miały miejsca.
— Kiedy mają trening? — zapytał Lee, ignorując słowa dziewczyny.
— We wszystkie dni poza jutrzejszym i środą — burknęła Ginny, patrząc teraz na pudełko z fajerwerkami jak na cudo.
— Naprawdę? — Chłopak otworzył szeroko oczy. Hermiona nie mogła już tego wszystkiego znieść. Wyplątała się z objęć Rona i wstała ze swojego miejsca.
— Wasza rywalizacja jest żenująca — prychnęła, gdy wszyscy skierowali na nią wzrok — i jako prefekt zabraniam wam korzystania z tego na terenie Hogwartu. To niedozwolone. — Z pogardą wskazała na pudełko.
— Nagle przypomniałaś sobie o odznace? — rzuciła ironicznie rudowłosa dziewczyna, czym nagle wywołała gniew u Hermiony. Gryfonka posłała jej mordercze spojrzenie, jednak w dalszym ciągu na twarzy Ginny dostrzegała złość i kpinę.
— Ostatnie spotkanie z dyrektorem mi o niej przypomniało — poprawiła, sycząc przez zaciśnięte zęby. Powiodła po wszystkich karcącym spojrzeniem i opuściła towarzystwo. Było wcześnie i jeszcze nikt nie myślał o spaniu, ale ona potrzebowała w tym momencie tylko tego, dlatego pospiesznie zniknęła za drzwiami swojego dormitorium.
Heeej!
Wiem, trochę się spóźniłam z rozdziałem, bo powinien być w poniedziałek ;( Mimo to jestem zadowolona, że chociaż udało mi się dodać go w tym tygodniu. Dosyć opornie mi szedł.
Następny też nie będzie jutro, bo nie jest gotowy, ale mam nadzieję, że wstawię go przed niedzielą. Przynajmniej mam na niego jakiś pomysł😂
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu!
~Klaudia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top