Ojra





Pov Nik.


Zapadła noc, ulice powoli stawały się puste a okna w licznym blokach i kamienicach gasiły się jedno po drugim. Poczułem się nieco lepiej w tym mroku. Skręciliśmy do parku i usiedliśmy na ławce. Cały dzień błądziliśmy bez celu, należało nam się. Z daleka dochodziły do nas światła Manufaktury. 

- Mieli pomysł co? Ze starej, ogromnej fabryki zrobić centrum handlowo- rozrywkowe. Przejdźmy się tam jutro Nik. 

- Nie lubię tłoków - Burknąłem. 

- Zapomniałem, że wychowałeś się w dziczy. 

Przewróciłem oczami i oprałem się wygodnie. Spojrzałem w niebo. Żadnych gwiazd. Przygnębiające. Wtedy coś usłyszałem. Gdzieś nieopodal nas całowała się jakaś parka. Obejrzałem się. Siedzieli na ławce na drugim końcu parku. Wyglądali na bardzo zakochanych. Czy tak samo prezentowaliśmy się kiedyś z Eweliną? Nie, nie mogłem o niej myśleć. Przymknąłem na chwilę oczy i ku mej rozpaczy wyobraziłem sobie jej twarz podczas naszej ostatniej wspólnej nocy. Wyglądała tak seksownie i pociągająco. 

- Nik, patrz - Korneliusz szturchnął mnie w ramię. 

Do pary zbliżała się jakaś postać. Zerwałem się z miejsca. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Stwór wyglądał jak potwór. Wysoki na dwa metry, długie ręce zakończone ostrymi szponami a na twarzy maska. Co to kurwa ma być? Nie mogłem jednak czekać, rzuciłem się pędem w jego stronę. Chyba w końcu udało nam się dorwać sprawcę tych zniknięć. Potwór zauważył mnie z daleka i zawył groźnie. Nie zważając na przerażonych ludzi , w locie przeobraziłem się w wilka i wtopiłem kły w bark przeciwnika. Stwór wbił we mnie szpony, jęknąłem z bólu, jednak nie zamierzałem odskoczyć. Oderwałem się od niego na sekundę, by złapać kłami za gardło niestety w tym samym momencie dostałem mocny cios w głowę. Odleciałem kawałek i uderzyłem boleśnie plecami o ziemię. Obok, w cieniu kreatury stała mała kobieca postać. Warknąłem i podniosłem się. 

- Nie sądziłam, że jednak nas znajdziesz. - Odezwała się kobieta - Brawa dla ciebie! Teraz jednak wybacz proszę. Ta dziewczyna jest dla idealna. 

Rzuciłem okiem na parę, wciąż siedzieli na ławce za mną. Chłopak obejmował swoją dziewczynę jednak jak i ona, miał przerażoną minę. 

- Nie pozwolę wam jej zabrać - Oznajmiłem chłodno wracając do ludzkiej postaci. 

Poprawiłem spodnie i uśmiechnąłem się. W końcu nadeszła moja chwila. 

- Dlaczego nie? Przecież nienawidzisz ludzi Nikodemie...

- Skąd znasz moje imię?! 

- Mój przyjaciel cię zna - Kobieta zachichotała cicho - Gdybym mu czegoś nie obiecała, ciebie również bym zabrała. Jesteś silny i dużo zniesiesz. Cenie to w moich Orja. 

- O czym ty bredzisz? 

- Powiedzmy, że jest ktoś kto chce ci zaszkodzić. Skoro już cię spotkałam, to mu pomogę. 

- I co? Zabijesz mnie? - Aż się uśmiechnąłem. 

- Nie, to by było zbyt łatwe po tym co mu zrobiłeś. Prawda? Jednak nie mam teraz zbytnio czasu. Orja, zabij chłopca, weź dziewczynę i tego chowającego się za krzakami wampira. 

- Wiedziałem,  że jednak mnie chcecie! - Krzyknął Korneliusz. 

- Chyba kpisz - Warknąłem gotując się do skoku. 

- Zaśniesz teraz - Mruknęła kobieta i zniknęła. 

Moje powieki nagle zrobiły się strasznie ciężkie. Walczyłem z tym jak mogłem, ale to było na nic. Upadłem twarzą w trawę. 




Pierwsze co poczułem po obudzeniu to krew. Otworzyłem oczy i aż podskoczyłem ze strachu. Leżałem tuż obok ciała młodego chłopaka. Miał rozerwane gardło. Rozejrzałem się, byłem sam. Chyba... Czułem się strasznie dziwnie, miałem przytłumione zmysły. Usiadłem, strasznie kręciło mi się w głowie. Czemu położyli to truchło tuż obok? Po chwili znałem odpowiedź na to pytanie. 

Usłyszałem ich zbyt późno by uciec, więc nawet nie próbowałem. To już przesada. Planowali to od samego początku. Podniosłem się i spojrzałem na przybyłych łowców. Pomiędzy nimi stała Ewelina, za rękę trzymał ją Axel. Jęknąłem cicho i zagryzłem wargę. Bolało... Przeniosłem wzrok na twarz wampira. Uśmiechał się do mnie. Powinienem się wkurzyć, ale było mi już wszystko jedno. 

- Nik... Wyjaśnisz mi to? - Podszedł do mnie Arek. - Co tu się stało? 

- Głupie pytanie - wtrącił się Axel - Zabił kolejnego człowieka. To też mu popuścisz, Arku? 

- Gdzie jest Marcelina?! Wiemy, że ty i Wiktoria musie mieć z tym coś wspólnego! - Wrzasnęła Roksana, była bliska płaczu. 

- Nik? - Arek położył mi dłoń  na ramieniu. 

- Nic wam nie powiem - Burknąłem. To i tak nie miało sensu. 

- Zabieramy cię więc do Bazy. Jeśli tam również nic więcej nam nie powiesz zostaniesz przewieziony co Centrali i skazany. 

Westchnąłem i wystawiłem ręce, by mogli mnie związać. Z początku bali się do mnie podejść jednak widząc moją apatię w końcu się na mnie rzucili. 




Rozdział króciutki, dlatego jutro dodam kolejny :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top