Rozdział 2

Marcus

-Aaaa!
Głos Tima wyrwał mnie ze snu. Usiadłem, nadal zaplątany w pościel, przetarłem oczy dłonią i zerknąłem w kierunku, z którego dobiegał krzyk.
Irytujący pięciolatek siedział na podłodze, bawił się dziwacznymi zabawkami, zderzając je ze sobą i wydając dźwięki, które chyba miały naśladować wybuchy.
- Ciszej tam!- zawołałem.
Młody nic sobie nie robił z mojego polecenia. Hałasował dalej w najlepsze.
-Tito, zaraz wszystkich pobudzisz.
Nadal, zero reakcji.
Podniosłem się powoli, stękając z bólu. Miałem koszmarne zakwasy, przetrenowałem się poprzedniego wieczoru. Ale to wszystko wina Edwina, gdyby poprzedniego wieczoru nie nakładłby mi tyle do łba, nie musiałbym przebiec dwunastu kilometrów, żeby się uspokoić. Wróciłem do pokoju długo po północy, nie mogłem zasnąć, więc przez pół nocy rzucałem się po łóżku, swoją drogą za małym jak dla mnie, nie wyspałem się, a teraz jeszcze musiałem się męczyć z dzieciakiem tego gnoja. Dzieciakiem, który, swoją drogą, nadal się darł.
Jezu, za co?
-Tymoteuszu- odezwałem się ponownie, próbując brzmieć groźnie. Nic z tego, mały ani trochę się mnie nie bał. - Wszyscy śpią. Twój ojciec śpi. Powiem więcej, twoja mama śpi. A ona lubi spać. Wiesz, co się dzieje, gdy twoja mama zostanie obudzona za wcześnie?
-Co? - zapytał malec, wlepiając we mnie wielkie oczy.
Udało mi się zdobyć jego uwagę, a to już coś.
- Dzieją się rzeczy straszne. - wyjawiłem konspiracyjnym szeptem. - Huragany, trzęsienia ziemi, lawiny, tsunami...
Mógłbym wymieniać bez końca. Tim przyglądał mi się z zachwytem. Uwielbiał moje historie, kiedy już się na nich skupił.
-Dlaczego tak się dzieje?- dopytywał.
Parsknąłem śmiechem. Chłopaku, jak ci to wyjaśnić? Przypominałem sobie, jak łatwo moja bratowa, a jego matka, wpadała w szał. Równie łatwo z niego wychodziła, ale czasem wystarczyło źle na tą kobietę spojrzeć, żeby talerze zaczęły latać za winowajcą. Od kiedy postanowili dorobić Timowi rodzeństwo, było jeszcze gorzej.
- Twoja mama ma niesamowitą moc, kolego. -wyjaśniałem młodemu. - Potrafi w minutę wzniecić pożar i jeszcze szybciej go ugasić, jeśli zechce.
- A co jeśli nie zechce?
-Wtedy mamy przechlapane. -wzruszyłem ramionami, jakby mnie to nie martwiło. Blefowałem, ale smarkacz tego nie zauważył. Mózg przesiąknięty starymi komiksami mojego brata pewnie dalej przetwarzał pomysł matki-superbohaterki. A może czarnego charakteru? Kto go tam wie.
-Wszystkie mamy tak potrafią?
- Nie. - przyznałem, kręcąc głową. - Tylko niektóre. Twoja mama jest wyjątkowa.
W odpowiedzi usłyszałem coś na kształt radosnego okrzyku połączonego z okrzykiem wojennym z filmów o Indianach. Chwilę później chłopiec zerwał się jak torpeda i wypadł z mojego pokoju. Prawdopodobnie gadzina pognała do sypialni rodziców i zaraz wygada wszystko, co ode mnie usłyszał.
Uznałem, że pora się zbierać, zanim Wiedźma -tak pieszczotliwie nazywaliśmy z resztą rodzeństwa żonę Edwina, najstarszego brata, naszego nieformalnego przywódcy- przyczłapie się, żeby rozerwać mnie na kawałki.
Zebrałem swoje rzeczy i wcisnąłem je do kosza na pranie stojącego w łazience. Przed wyjściem z domu zajrzałem jeszcze do najważniejszego śpiocha w całym tym wielkim domu.
Ośmiomiesięczny Karolek spał smacznie w swoim łóżeczku, wciśniętym w kąt mojego małego pokoju. Na szczęście Tito go nie obudził, bo o tej porze miałbym problem z ponownym uśpieniem syna.
Tak, dobrze przeczytaliście. Syna. Niedawno skończyłem osiemnaście lat i byłem świeżo upieczonym, samotnym tatusiem. Jak do tego doszło? Sam się zastanawiam. To znaczy, nie spałem na lekcjach biologii, więc wiem, co się stało. Ale gdy próbuję sobie przypomnieć, dlaczego wylądowaliśmy z małym w domu brata, głupieję.
Zaliczyliśmy z moją dziewczyną wpadkę. Trudno, stało się, trzeba było ponieść konsekwencje. Kurczę, pod koniec oboje byliśmy nawet szczęśliwi. Nat nawet dziergała dla dziecka kocyki, buciki i inne bzdety. Gdyby nie to, że ledwo się ruszała, pewnie skakałaby z radości. Cieszyła się, że zostaniemy rodzinką, tak jak ja. Byliśmy dość dorośli, gotowi na nową rolę. Mieliśmy nasze małe mieszkanko, które powoli urządzałem pod jej dyktando.
A później mój świat legł w gruzach.
Zdarzył się wypadek. Lekarze musieli wykonać cesarskie cięcie. Udało się uratować dziecko, ale Nat nie przeżyła. Byłem przy niej, trzymałem ją za rękę, gdy chirurg przyłożył skalpel do jej brzucha. Trzymałem ją, gdy po raz pierwszy zobaczyła naszego synka. Trzymałem ją, gdy z jej ust wydostał się ostatni oddech. I wyłem przy szpitalnym łóżku dziewczny, gdy jej serce przestało bić, a okrutni lekarze przerwali reanimację.
Zerknąłem na syna. Był taki podobny do matki. Kształt oczu, zauważalne rysy twarzy. Miałem jedno zdjęcie Natalii z czasów, gdy była w wieku Karola. Gdyby nie kolor skóry, nie dałoby się ich rozróżnić. Nat była blada jak duch, mały natomiast miał lekko brązową skórę. Nie tak ciemną jak moja, był raczej łącznikiem pomiędzy mną i zmarłą dziewczyną.
Dzieciak uśmiechnął się do mnie przez sen, jakby wiedział, że na niego patrzę.
Nazwijcie mnie mięczakiem, proszę bardzo, ale też uśmiechnąłem się do syna. Obserwowałem go jeszcze chwilę, po czym wyszedłem. W holu zostawiłem dla Wiedźmy zupełnie niepotrzebną kartkę, żeby wiedziała, gdzie mogę być, że mały jest nakarmiony i może do mnie dzwonić w każdej chwili. Jakby potrzebowała zachęty.
Wsiadłem do samochodu, którym kiedyś jeździł Edwin, a obecnie tak jakby należał do mnie. Brat dał mi go, bo miał dość wiecznego podrzucania mnie do pracy. Niestety, z willi na wsi droga tam trwała ponad dwadzieścia minut, ale płacili nieźle, a szef był dość wyrozumiały, by zatrudnić kogoś tak młodego jak ja i w razie problemów z synkiem mogłem jechać do domu, a godziny odrobić innym razem. Na szczęście te problemy nie zdarzały się tak często.
Zdąrzyłem tylko o tym pomyśleć, a jeden wyskoczył mi z krawężnika na ulicę i zaledwie i centymetry minął maskę auta. A właściwie minęła. Dziewczyna. Szczupła, średniego wzrostu, z długimi ciemnymi włosami i niesamowicie bladą skórą.
Zamurowało mnie.
Wiedziałem, że to złudzenie. A jednak...
Nie. To nie możliwe.
Nat?


Witajcje ponownie! Wybacie, że piszę tak późno, ale, parafrazując pewnego mądrego człowieka: wena nie sługa.
Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał, a jeśli tak, dacie mi o tym znać, komentując i gwiazdkując.
P.S.Macie może pomysł, co to za dziewczyna przebiegła przed samochodem Marcusa?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: