Rozdział 11

Alex

Siedziałam na piekielnej puszce Pandory.

No dobrze, w rzeczywistości była to całkiem wygodna kanapa w pokoju Marcusa. Chodzi raczej o symbolikę.

Sądziliście kiedyś, że całe wasze życie może stanąć na głowie w ciągu jednego dnia? Ja nie. Zawsze wierzyłam, że zmiany to procesy. Trwają długo i wymagają ogromnego nakładu pracy. Myliłam się. Siedziałam więc tam i usiłowałam rozgryźć ten dzień. Rano obudziłam się w domu przyjaciółki. Po południu byłam na pierwszej randce z Marcusem. Wieczorem siedziałam u niego w domu i poznawałam rodzinę. To tylko tak dla przypomnienia, gdyby ktoś pogubił się w naszej opowieści.

Wieczór zakończyłam w sypialni chłopaka, z nim i jego... synem.

Nie mogłam przywyknąć do tego określenia.

Chłopczyk był bez wątpienia podobny. Ciemna skóra, identyczne włosy i identyczny kształt nosa. Nie potrzeba było nawet badań genetycznych, żeby dowieść ojcostwa. Mimo to, cały pomysł wydawał mi się mocno naciągany.

- Moja historia nie jest porywająca, ale jeśli chcesz opowiem ci ją. - zaproponował.

Jasne, że się zgodziłam.

- Zacznijmy od tego, że jestem adoptowany. Ale tego pewnie nie trudno się domyślić. - mówił Marcus, spoglądając na swoje dłonie. Domyśliłam się, że chodziło mu o kolor skóry. - Z tego, co wiem, urodziłem się w Sierra Leone, krótko przed zamachem stanu w 1997. Później wybuchła wojna domowa, w której zginęli moi rodzice. Jakimś cudem trafiłem do ośrodka Czerwonego Krzyża, a później do adopcji. Ponieważ nikt nie znał mojego imienia, nadano mi nowe, angielskie. Musiało być podobne do tego pierwszego, bo na nie reagowałem.
Kolejnym cudem było to, że trafiłem akurat do rodziny Edwina. Jego matka nie mogła mieć już dzieci, dlatego też zdecydowali się na wzięcie mnie do siebie...

Nie dowiedziałam się zbyt wiele ponad to o jego zastępczych rodzicach. Marcus powtarzał tylko, że wszystko się spieprzyło.

Wtedy moją uwagę zwróciło jedno zdjęcie na szafce nocnej. Dziewczyna na nim była... Mną. Zgadzało się wszystko poza pieprzykiem na policzku i stroną, na którą odgarniała grzywkę. Zupełnie tak, jak mówił synek Wery, ubrana była w pomarańczową koszulkę.

- Kto to? - Spytałam, wskazując portret.

- Natalia. - usłyszałam znużony głos. - Moja... Nie da się tego tak łatwo wyjaśnić.

- Spróbuj. - zachęciłam go.

- Nie masz dla mnie litości. - stwierdził chłopak, próbując obrócić to w żart.

- Proszę.

- Okej. - zgodził się. - Jak pewnie zauważyłaś, sporo osób było zdziwionych twoją obecnością. Wy dwie, ty i Natalia, jesteście do siebie bardzo podobne. Dlatego Tito uważał, że Nat zmartwychwstała.

- Umarła?

- Jakiś czas temu. Przy porodzie.

Mimowolnie zerknęłam w stronę maleństwa śpiącego w łóżeczku. Wydawał się taki uroczy i bezbronny.

- Była twoją... siostrą? - zgadywałam.

- I miała ze mną dziecko. - dodał ironicznie chłopak.

Nie odpowiedziałam.

- Nat była... moją dziewczyną. Narzeczoną...

Pewnie oczekujecie ode mnie, że powiem wam, co wtedy czułam? Mogłabym. Ale nie chcę wyjść na wredną sukę. No bo jak mogłabym wam z czystym sumieniem wyznać, że w chwili, gdy załamany chłopak opowiadał o przeklętej miłości swojego życia, ja byłam coraz bardziej sfrustrowana i zazdrosna o nieżyjącą osobę? Tak, nie jestem święta. Z jakiegoś powodu czułam się oszukana. Chociaż pewnie uciekłabym z wrzaskiem, gdyby Marcus powiedział mi o wszystkim od razu, to miałam do niego żal.

- Co się stało?

- Wypadek. - stwierdził wymijająco. - W każdym razie, na porodówce pojawiły się problemy. Lekarze robili co mogli, przynajmniej tak twierdzili, ale...

Rozdzwonił się mój telefon.

Zerknęłam na wyświetlacz. Mama?

- Halo? - odebrałam, zwracając przy okazji na zegar. Dwudziesta druga trzydzieści.

- Gdzie ty do cholery jesteś? - wrzasnęła moja matka. - Wiesz, która jest godzina?!

W tych kilku słowach, które kobieta pozwoliła mi wtrącić, wyjaśniłam, że jestem bezpieczna i niedługo wrócę.

- Marcus? - odezwałam się, wsuwając komórkę do kieszeni. - odwieziesz mnie do domu?



Hej!!! Wybaczcie, że taki krótki rozdział - jakieś 570 słów. A może wolicie krótsze części? Dajcie znać w komentarzach. Głosy jak zawsze mile widziane :) Do zobaczenia już niedługo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: