Rozdział 33
Alex
Zamurowało mnie.
Czy mama właśnie zasugerowała, że powinnam się wyprowadzić? Do tej pory się sprzeczałyśmy, nawet mocno, ale...
Zadrżała mi warga. Miałam ochotę się rozpłakać. Czułam się tak, jakby właśnie powiedzieli, że nic dla nich nie znaczę. A może faktycznie nic nie znaczyłam?
- Ćśś - Marcus przyciągnął mnie do siebie i objął. - Nie płacz, kochanie.
Czyli jednak nie wytrzymałam.
Policzki płonęły mi ze wstydu, z zaczerwienionych oczu płynęły nieprzerwanie słone łzy.
- Coś wymyślimy. - obiecał chłopak. - Wiesz, że mój dom zawsze jest dla ciebie otwarty.
- Nie! - zawołałam, szlochając. - Marcus, ja nie chcę się stąd wyprowadzać! Oni... oni pewnie żartują. Zaraz tu przyjdą i powiedzą, że to tylko dowcip. - przekonywałam raczej samą siebie. - Boże, oni nie mogą mnie wyrzucić! Ja mam dopiero szesnaście lat!
- Jeśli zgodzą podpisać upełnoletnienie... - zaczął.
- Słucham?
- Jeśli się nie mylę, w Polsce działa to tak, że osoby, które zawierają małżeństwo przed osiemnastką, ale po ukończeniu szesnastu lat, są w świetle prawa pełnoletnie. - wyjaśniał. - Jest z tym sporo pracy, musisz iść do sądu i udowodnić, że małżeństwo będzie dobre dla zakładanej rodziny, ale...
- Zmuszą mnie do wzięcia ślubu?! - pisnęłam przerażona. Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. - Jezu, pewnie z jakimś starym oblechem... no bo z kim innym?
- Dzięki. - jęknął zniesmaczony. - Jestem starym oblechem?
Zgłupiałam.
- Przepraszam cię. Nie pomyślałam... Ale... Przecież ty... - plątałam się.
- Weź głęboki oddech, kochanie.- poradził mi.
- Przepraszam. - powtórzyłam. - Ale przecież jestem... jesteśmy za młodzi... To nie ma sensu!
- Alex, to ma sens. - upierał się. - Jeśli dwoje ludzi się kocha, to normalne, że chcą być razem.
- Jesteśmy za młodzi!
- Co z tego?
- To, że żaden urząd, żaden ksiądz nie dałby nam ślubu. No i te wszystkie obowiązki... umiałbyś tak żyć? - zapytałam, patrząc mu w oczy.
- Myślisz, że uciekałbym od odpowiedzialności? - odparował. - Al., ja już prawie wziąłem ślub.
- Ale to była inna sytuacja! Nat była w ciąży... - dotarło to do mnie. - Właśnie dlatego mogliście wziąć ślub, prawda? Państwo chroni przede wszystkim rodzinę, więc...
- Po części. - przyznał mi rację.
- Więc co, musiałbyś mi zrobić dziecko? - domyślałam się.
- Nie tak wulgarnie. - upomniał mnie chłopak, wywracając oczami. Nie lubił, gdy wyrażałam się w podobny sposób. - Co w tym dziwnego?
- Chyba żartujesz! - wykrzyknęłam.
- Al., kiedyś będziemy razem, zostaniemy rodziną... A rodziny mają dzieci. - tłumaczył. - Poza tym... pomyśl, mogłabyś się uwolnić od Mateusza. Już zawsze byłabyś bezpieczna.
Kusząca propozycja. A jednak...
Odezwała się we mnie mała, wystraszona dziewczynka. Nie ta, która bawiła się w dom albo marzyła o księciu na białym koniu. Dała o sobie znać ta, którą przerażała rodzina jako jednostka. Która nie chciała mieć męża, która nie chciała być dotykana przez jakiegokolwiek mężczyznę... Ta, która nie chciała mieć dzieci... Ta, która nie chciała ich krzywdzić tak, jak ją skrzywdzono...
Emocje wzięły górę.
- Nie! To wszystko dzieje się za szybko. - oświadczyłam. - Nie chcę tego, rozumiesz? Nie teraz, nie tutaj...
Zraniłam go. Widziałam to, ból odmalował się na twarzy chłopaka.
- Dobrze. - odpowiedział. - Jak sobie życzysz.
Przeszedł mnie dreszcz. Nigdy nie mówił do mnie w taki sposób.
- Odezwij się, jeśli będziesz chciała. Wiesz, jak mnie znaleźć.
I wyszedł. Zamknął za sobą drzwi. Słyszałam, że gdy wychodził, puścił wiązankę przekleństw. Na dole zatrzymał go krzyk mojego wyrodnego ojca, ale chłopak coś odburknął i trzasnął wrotami wejściowymi. Samochód zawarczał i odjechał.
Padłam na łóżko, zanosząc się szlochem. Wyłam z bólu. Miałam wrażenie, że ktoś rozrywa mnie na strzępy.
Nigdy się nie kłóciliśmy.
Szloch.
Nigdy nie podniósł na mnie głosu.
Szloch.
Nigdy nie był na mnie tak wściekły.
Szloch.
Jak do tego wszystkiego doszło? Rozmawialiśmy o prawie, a tu nagle...
Szloch.
Jak mogłam być tak głupia? Wyznał mi, że mnie kocha, że chce ze mną przeżyć całe życie, a ja spanikowałam.
Szloch.
Gdyby nie Mateusz, to wszystko nie miałoby miejsca. Mateusz mnie zniszczył. Przez niego nie umiałam być z chłopakiem którego kochałam. Który kochał mnie.
Szloch.
Mateusz mnie zepsuł.
Pociągając nosem, wyczułam jakiś zapach. Był ostry, drażniący. Zakręciło mi się w głowie. Zrobiłam się senna.
Mroczki tańczyły mi przed oczami.
Otuliła mnie ciemność.
W ostatnim urywku świadomości poczułam, że ktoś mnie podnosi.
- Zapłacisz mi. - zasyczał wężowy głos.
Straciłam przytomność.
Kochani! Zgodnie z obietnicą, dodaję kolejny rozdział. Jeśli dobrze pamiętam szkic tej historii - do którego swoją drogą muszę zajrzeć, bo pewnie sporo pozmieniałam, ale cóż.. - to teraz pojawi się kilka części z perspektywy Marcusa pod rząd. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
Do zobaczenia wkrótce :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top