Rozdział 31
Alex
Nadszedł 24 grudnia. Nie umiem nawet wyrazić, jak to wyglądało w rodzinie Marcusa. W szkołach ogłoszono przerwę aż do Nowego roku, więc wszystkie dzieciaki były w domu przez okrągłą dobę. Gwar i radość, ciągłe śmiechy i te cudowne zapachy dochodzące z kuchni. Byłam zachwycona.
Weronika była świetną kucharką. Dawała sobie radę w ekstremalnych sytuacjach, bo gotowanie dla całej dwudziestki do niemały wysiłek. Ale pewnie sami wiecie, jak wyglądają przygotowania do wigilijnej kolacji w waszych domach. Masa roboty i długie godziny wśród naczyń. A teraz sobie wyobraźcie, jak to wyglądało u nas, skoro miało się pojawić trzydzieści osób.
Wszystkie dziewczynki pomagały, ja też. Działałyśmy już od kilku dni. Wera każdego wieczora dzieliła nas na trzy sekcje, z których każda miała inne zadanie. Ja trafiłam do sekcji z najmłodszymi, Madzią i Kamilą, przygotowującej pierogi z kapustą i grzybami, rybę po grecku i makiełki. Wstyd przyznać, ale ośmio i dziewięciolatki umiały więcej ode mnie, ograniczyłam się więc do krojenia i mieszania składników, słuchając ich wskazówek. Nie czułam się w takim układzie komfortowo, ale współpraca wyszła nam na dobre, bo przygotowane przez nas dania smakowały świetnie. Inna sprawa, że po sklejeniu prawie sześciuset pierogów nie czułam już palców, w których kurczowo zaciskałam widelec.
- Jakie to dobre! - zawołał Marcus, łapiąc w biegu jednego pierożka.
- Ej! - zawołałam. - To na święta!
- Ty też? - jęknął.
- Co ja też?
- Wszystkie dostałyście kręćka. To na święta! - przedrzeźniał kobiecy głos. - Na kolacji się najesz!
Nie mogłam się nie zaśmiać.
Niestety, jak zwykle z resztą, rozbolało mnie pęknięte żebro. Marcus od razu to zauważył. Na nic się zdały protesty, i tak zmusił mnie, żebym odpoczęła na kanapie.
- To jak to będzie wyglądało? - zagadnęłam. Nie miałam nic lepszego do roboty, a chłopak i tak był zajęty bawieniem się moimi włosami. - Śpiewacie kolędy, siedzicie przed kominkiem popijając... cokolwiek się w takich chwilach popija... i wszyscy są tak niewiarygodnie szczęśliwi?
Zaśmiał się w najcudowniejszy, ciepły sposób.
- Nie. I dlaczego mam przeczucie, że nigdy nie obchodziłaś rodzinnych świąt?
- Ty i te twoje przeczucia. - westchnęłam. - Znowu masz rację.
- Serio?
- Mhm. - przytaknęłam. - Widziałeś, jak wyglądają nasze spotkania. W święta mamy tą samą kolację, ale dajemy sobie bajecznie drogie i nietrafione prezenty. Nie mamy nawet choinki - zerknęłam na okazałe drzewko stojące w pobliżu - tylko jakiś marny zielonkawy stroik.
- No to w tym roku się zdziwisz. - zapowiedział.
Nie wątpiłam w to nawet przez chwilę. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego nagle się zasmucił.
Zerknęłam na zegarek - była szesnasta. Coś sobie przypomniałam.
- Muszę się przebrać. - oznajmiłam, z trudem podnosząc się z kolan Marcusa.
- Kochanie, jesteś piękna, nie ważne co masz na sobie.
Byłam ubrana w legginsy i jego t-shirt, o wiele za duży.
Sprawa wyjaśniła się, gdy zeszłam do salonu tuż przed siedemnastą, wystrojona w prostą, biało-czarną sukienkę przed kolano i balerinki. Miałam delikatny makijaż i włosy upięte w luźny warkocz.
- Jesteś piękna. - powtórzył Marcus.
Zarumieniłam się.
W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Alex... - odezwał się Marcus cicho - Musisz wiedzieć jedną rzecz...
Weronika powitała nowoprzybyłych.
- Maks, Teresa. Miło was widzieć.
-Ciebie też, moja droga. - odpowiedziała kobieta, której głosu nigdy wcześniej z pewnością nie słyszałam.
- Dobrze wyglądasz. - zawtórował jej obcy mężczyzna. - Gdzie jest Marcus?
Weszli do holu. Widziałam ich, a oni widzieli mnie.
- O mój Boże! - zawołała kobieta, łapiąc się za serce. Mężczyzna trzymający ją pod rękę przyglądał mi się ze zdziwieniem. - Dobry Boże, kim jesteś?
Weronika zaprowadziła ich do jadalni, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
- Kto to? - zasyczałam, piorunując Marcusa spojrzeniem.
Uciekał wzrokiem, co robił naprawdę bardzo rzadko. Zaczynałam się martwić.
- Dziadkowie Karola. - usłyszałam w odpowiedzi.
- T-twoi rodzice? - zgadywałam. - Myślałam, że oni...
- Nie moi rodzice. - wyjaśnił spokojnie. - Rodzice Natalii.
Tego się nie spodziewałam. Chciałabym móc wam powiedzieć, że mnie to nie obeszło, ale nie mogę. Starałam się wydawać co najmniej obojętna, ale w rzeczywistości... było mi przykro, byłam zła, że znowu pojawiało się wspomnienie tamtej dziewczyny. Wiedziałam, że była ważną częścią życia Marcusa, nic nie mogło tego wymazać... To głupie, być zazdrosnym o kogoś, kto nie żyje. Ale wierzcie mi, nie chcielibyście żyć w trójkącie miłosnym z jednym martwym wierzchołkiem. To nic miłego.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Przepraszam. Próbowałem to inaczej załatwić...
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - powtórzyłam.
- Do samego końca nie wiedziałem, czy na pewno przyjadą, więc nie chciałem cię niepotrzebnie stresować. - tłumaczył.
- Tak jest lepiej?
- Nie, nie jest. Wiem, że popełniłem błąd. Ale czasu nie cofnę.
- Co zamierzasz zrobić? Przecież oni pewnie myślą...
- Wiem co sobie myślą! Będę musiał im wszystko wyjaśnić...
- Co chcesz wyjaśniać?
- Że jesteśmy razem. - złapał mnie za rękę. - Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić.
Powinnam być twarda. Powinnam być na niego zła, że nic mi wcześniej nie mówił i jakoś go ukarać. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że nie warto dolewać oliwy do ognia. Marcus i tak był maksymalnie zestresowany.
Miejsce przy stole zajęliśmy jako ostatni. Chłopak usiadł obok Maksa i Teresy, z Karolkiem na rękach, ja siedziałam po jego prawej stronie.
- Chciałbym wam przedstawić Olę. - mówił cicho.
Podaliśmy sobie ręce.
- Wybacz nam reakcję, moja droga. - poprosiła Teresa. - Źle się zachowaliśmy, ale jesteś tak podobna do...
- Natalii - dokończyłam. - Wiem o tym.
- Wiesz? - zdziwiła się kobieta. - A co takiego wiesz?
Odpowiadałam grzecznie na każde jej pytanie, do końca wizyty. Reagowali zadziwiająco dobrze na wieść, że jesteśmy z Marcusem parą, chociaż widziałam łezkę, która zakręciła się w oku Teresy. Musiała czuć się okropnie, myśląc że sobowtór zabrał życie jej córki.
Państwo Lis wyszli wcześniej niż reszta, zostawiając wcześniej prezent dla swojego wnuka i jego taty.
- Przepraszam. - powtarzał chłopak późnym wieczorem. Byliśmy w jego pokoju. Siedział na swoim łóżku, a ja, przebrana z powrotem w legginsy i koszulkę, usypiałam Karolka. Ostatnio szło mi naprawdę dobrze.
- Nic się nie stało. - zapewniłam go. - Po prostu się tego nie spodziewałam.
- Nie mogę im zabronić kontaktu z małym. Czekali na swojego wnuka, byli bardzo szczęśliwi.
- Rozumiem. Często się z tobą kontaktują?
- Przynajmniej raz w miesiącu.
- Okej.
- Nie jesteś zła?
- Nie. - mówiłam szczerze. - Tylko następnym razem mnie uprzedź, zanim przyjadą.
- Obiecuję.
Mały zasnął. Ułożyłam go w łóżeczku i zamierzałam wyjść, jednak Marcus pociągnął mnie tak, usiadłam mu na kolanach.
- Dziękuję. - szepnął, opierając głowę na moim ramieniu.
- Za co? - droczyłam się.
- Za wyrozumiałość. - wymieniał. - Za to, jak traktujesz mojego syna. I mnie. Za to, że jesteś. Za to, że mogę cię kochać.
Odebrało mi mowę. Co innego mówić do siebie "kochanie" a co innego powiedzieć te dwa słowa.
- Kocham cię. - powtórzył, wyczuwając moją reakcję.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam cicho.
Roześmiał się. To był najpiękniejszy dźwięk na świecie.
Położył się na plecach, ciągnąc mnie za sobą tak, że zwinęłam się przy nim w kłębek, opierając głowę na jego ramieniu.
Nie wiem kiedy zasnęłam.
Ta-dam! Oto mamy kolejny rozdział! Wiem, że nie jest najwyższych lotów i stać mnie na więcej, ale muszę się wam przyznać, że podobnie jak główna bohaterka, nie miałam okazji obchodzić tradycyjnych, rodzinnych świąt, więc nie wiedziałam, jak to opisać... a o zwykłej rodzinnej kolacji opowiadałam wam kilka rozdziałów wcześniej, więc nie widziałam sensu w dublowaniu tamtej części. Jak zwykle, mam nadzieję, że wam się podobał, a jeśli nie, wytkniecie mi wszystkie błędy. Dzięki temu będę mogła się czegoś nauczyć. Jak wspominałam lub też nie wspominałam, ferie zimowe się kończą, powrót do szkoły jest nie do odwołania i nie wiem, kiedy będę miała czas na kolejne rozdziały. Prawdopodobnie będą się one pojawiały w większych odstępach czasu.
Tak więc...
Do zobaczenia wkrótce :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top