8
Diana
Stałam jeszcze i patrzyłam, jak Jimmy znika za zakrętem. Jego krok był powolny i płynny, szedł z pochyloną głową, co jakiś czas spoglądając w stronę słońca.
Śledziłam z przyjemnością każdy jego ruch. Odwróciłam się przodem do domu, ale nie potrafiłam do niego wejść, dopóki chłopak nie zniknął całkowicie pochłonięty przez las.
Przegarnęłam jeszcze butem stosik drobnych kamyków przy drodze i ruszyłam powłóczyście do siebie, opuszczając ręce wzdłuż tułowia.
Jeszcze wczoraj się ze mną wygłupiał, chwilę temu promieniał od dobrego humoru, ale cienie pod oczami, które wskazywały na to, że potrzebował wypocząć, nie przebijały znużenia, które zobaczyłam w jego oczach...
Na samo wspomnienie poprzedniego wieczora i poranka zaczynało mrowić mnie pod mostkiem. I nie podobało mi się to ani trochę.
Zaczęłam dostrzegać w Jimmym coś więcej niż śmiesznego, nieco irytującego punka? Ktoś taki jak Maia rozpłynąłby się jak masło na widok Jasona, a o Jimmym powiedziałaby „chłopak jak chłopak". Sama tak myślałam, jednak jak się przyjrzeć, da się zauważyć błysk w ciepłych oczach, które z daleka wydawały się jakieś tam ciemne... Miał gładką i promienną cerę w odcieniu brzoskwini, a usta — zwykle rozciągnięte w dziwnym uśmiechu — układały się prawie w serduszko. Uroda Jimmy'ego zyskiwała z każdą chwilą, im dłużej się na niego patrzyło. Wygląd jednak był dla mnie zawsze drugorzędną sprawą. Coś musiało mnie przy chłopaku trzymać... i to coś, na moje nieszczęście, obudziło się, gdy Jimmy był obok.
Weszłam do domu i poszłam od razu do swojego pokoju. Rzuciłam się brzuchem na łóżko i zawyłam cicho z twarzą w poduszkach. Uderzyłam pięściami w kołdrę i wydałam z siebie jęk bezradności. Dopiero po chwili zauważyłam mamę stojącą w otwartych drzwiach. Patrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem. Odwzajemniłam grymas, przewróciłam się na plecy i podparłam łokciami.
Westchnęłam, zdmuchując włosy z twarzy.
Mama pokręciła głową:
— A nie mówiłam? Każdą to czeka. Każda musi przeżyć nieszczęśliwą miłość.
Zaśmiałam się. To nie jest miłość, tylko chore zauroczenie, wprawiające serce w galop, mostek idealne środowisko dla kolonii mrówek ognistych, a ciało w klimat skrajnie kontynentalny, gdzie zima i lato postępują po sobie w przeciągu godziny. Nie umiem inaczej nazwać tej rozwijającej się infekcji...
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, jak mama to zauważyła? Czy sam Lane też był tego świadomy? Niemożliwe.
— Co o nim sądzisz? Pytam czysto hipotetycznie. Jest miły i...
— Słucham? — zaśmiała się — Nicole bardziej do niego pasuje, a ty z tą śliczną buzią i cudownym charakterem znajdziesz kogoś naprawdę ciebie wartego.
Uniosłam jedną brew, przetwarzając jej słowa jeszcze raz. Z wielkim trudem — jak jakiś ogromny, balonowy ludzik na wietrze — podniosłam się i usiadłam na łóżku. Popatrzyłam na mamę i westchnęłam jeszcze raz, zwracając wzrok w stronę okna.
— No, Diana — zaśmiała się mama, podchodząc do łóżka. Usiadła obok i przytuliła mnie, mówiąc do czubka mojej głowy. — To chuligan jakich mało, przejdzie ci raz-dwa.
— Och, mam nadzieję — wymamrotałam w jej objęciach, unosząc brwi i zaciskając usta w mdłym uśmiechu.
— Przejdzie, zobaczysz. — Przytuliła mnie mocno i już miała wstawać, gdy spytałam:
— Coś ze mną nie tak... — Odsunęła mnie od siebie delikatnie i spojrzała w oczy. Od razu odwróciłam wzrok, ale nie zamierzałam przerywać. Tylko z mamą mogłam porozmawiać o takich rzeczach szczerze i mieć pewność, że mnie nie wyśmieje. — Znałam Toma tyle lat, powinnam chyba być zrozpaczona, dobijać się do niego, nie wiem, pojechać i kazać sobie wszystko wytłumaczyć... Przecież zachował się jak dupek. Mój Tom... Można z dnia na dzień poczuć coś do kogoś innego? Chociaż powinno się być smutnym po rozstaniu, które miało miejsce... dzień wcześniej? Wiem, że mam dopiero osiemnaście lat i są poważniejsze problemy, ale nie jestem w stanie tego zrozumieć...
— Chyba JUŻ osiemnaście lat. — Mrugnęła do mnie. — Naprawdę jest mi przykro. Wiesz... Można być z kimś, myśleć, że to szczyty miłości i że tak wygląda udany związek, a potem spotkać kogoś, kto ci to wszystko zburzy i pokaże, jak bardzo się myliłaś. Zauroczenie. Możesz być w dobrym związku, jest w nim miłość, ale taka, która z motylków w brzuchu przemienia się w spokojną, poważną relację, i poznajesz kogoś, kto ci to burzy, jego wady to zalety, nie możesz się oprzeć jego urokowi, a potem dopiero widzisz jakie to złe. To... To wszystko jest skomplikowane. Rozumiesz?
— Nie... A ty? — odparłam, a mama wybuchnęła śmiechem. — Chcę czuć smutek po tym co zrobił Tom i nie potrafię.
— A co czujesz? — zaśmiała się i układając dłoń na moim kolanie, dodała: — Masz ochotę go zrzucić do wulkanu?
Tak, ale tylko dlatego, że zerwał ze mną za pośrednictwem telepatii. Jestem zła za to, jak mnie potraktował.
— Trochę...
— Lubiłaś go, prawda?
— No tak, co za pytanie.
— I nie czujesz smutku tylko złość?
— Już nawet nie... Coś czuję, ale nie wiem co to jest. Nic miłego, ale raczej nie złość.
I ulgę?
Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zmieniła temat:
— Nadal nie chcesz jechać ze mną do ciotki Adeli? Rozerwiesz się trochę.
Posłałam jej powątpiewające spojrzenie.
— Wolę zostać, muszę się trochę pouczyć.
— W porządku, będę się zbierać w takim razie. Nie wrócę późno, wezmę od niej obiad.
Pokiwałam głową i uniosłam dłoń, gdy wychodziła. Opadłam znów na łóżko plecami i leżałam tak, wpatrując się w sufit, dopóki nie usłyszałam głośnego „Kocham cię, do potem!". Zaraz poczułam mocny, chłodny powiew wiatru.
***
Rozłożyłam książki i zeszyty na kuchennym stole i z kubkiem białej kawy usiadłam na krześle pod oknem.
Co chwilę odrywałam wzrok od kartek i podpierałam brodę pięścią z zaciśniętym w niej ołówkiem i po prostu patrzyłam na spokojną ulicę. Zbliżało się południe i wszystko przybierało pięknego, złocistego odcienia. Nawet śmietnik państwa Farrell, który przewrócił się na chodnik.
Złożyłam książki i dopiłam ostatni łyk, po czym wsunęłam stopy w trampki i wyszłam na zewnątrz. Nie było tak ciepło, jak się wydawało przez szybę, wychodząc, sięgnęłam po cienką bluzę.
Powietrze pachniało palonym sianem i pieczonymi ziemniakami. Przecisnęłam się między ścianą domu a wąskim pasem żywopłotu na tył podwórka, gdzie stała rozpadająca się szklarnia, kilka owocowych drzew, drewniany okrągły stół i dwie ławki.
Był też drewniany składzik, w którym po pchnięciu nieco spróchniałych drzwi ujrzałam różne rolnicze narzędzia. Weszłam głębiej i zmrużyłam oczy; słońce wpadało przez dziury w deskach, a kurz wirował w snopach promieni, sprawiając, że zaczęło kręcić mnie w nosie.
Wyobraziłam sobie, że namawiam mamę, a potem pomagam jej doprowadzić ogród do użytku. Sadzę w nim kwiaty, wyznaczam miejsce na ogródek warzywny, wykładam ścieżkę z białych kamyków albo potłuczonych płytek. Uśmiechnęłam się na tę myśl, a potem spędziłam na odprężającym spacerze po zarośniętej części podwórka ponad godzinę.
Pierwszym, co zrobiłam po wejściu do domu, było sprawdzenie telefonu i spojrzenie na zegarek. Dochodziła pierwsza po południu.
Nabrałam ochoty na coś słodkiego, a nasze szafki niestety świeciły pustkami, nie licząc mąki, cukru czy proszku do pieczenia. Przebiegłam paznokciami po blacie i nie mając zajęcia, wyjęłam to wszystko, po czym sięgnęłam po stolnicę.
***
Siedziałam z nosem wciśniętym w szkło piekarnika i patrzyłam na rosnące w bardzo wolnym tempie ciastka. Mogłam tak trwać i patrzeć na pomarańczowo czerwone światło wewnątrz, i nie robić nic. Wsłuchiwałam się w Snow — Red Hot Chili Peppers, odpływając myślami.
Ciche, chociaż zdecydowane pukanie wyrwało mnie z zamyślenia.
Wstałam niechętnie, wyglądając najpierw przez kuchenne okno, ale na schodach przy wejściu nie było nikogo.
Otworzyłam drzwi jedynie na szerokość buta, ale uchyliłam je bardziej, gdy zobaczyłam Jimmie'go. Stał przede mną z uniesioną pięścią, idealnie na wysokości mojego nosa.
Posłał mi uśmiech i zbliżył dłoń, a gdy cała się spięłam, patrząc na niego w zaskoczeniu, on otarł bardzo delikatnie opuszką palca koniuszek mojego nosa.
Wzdrygnęłam się niekontrolowanie i zmarszczyłam brwi.
— Przepraszam, miałaś coś białego na nosie, chyba nie wciągasz, więc zgaduję, że to mąka.
Pochyliłam głowę instynktownie, wycierając nos i policzki.
— Ta, cukier puder, co tam?
Uniósł reklamówkę i przechylił głowę, wpatrując się we mnie z uśmiechem.
— Odnoszę całą, tak jak obiecałem.
— Oh, dzięki — odparłam, rozciągając usta w szczerym uśmiechu.
Odebrałam od niego pakunek dwoma placami, by nie musnąć go w żaden sposób dłonią i po chwili dopiero zdałam sobie sprawę, jak to wyglądało.
Westchnęłam, gdy jego twarz znów spochmurniała, i zaproponowałam: — Wejdziesz na chwilę?
Otworzyłam drzwi szeroko i pognałam do piekarnika sprawdzić, czy ciasteczka nadal wyglądają dobrze.
— Nie chcę robić kłopotu — odparł, a ja zerknęłam na niego przez ramię:
— Jestem sama.
Skinął głową i zaczął przechadzać się po kuchni z zaciśniętym uśmieszkiem. Omiatał wszystko wzrokiem.
— Musimy zrobić w końcu ten remont, brakuje kilku rzeczy, kran przecieka i takie tam, myślę, że za miesiąc będzie można tu żyć.
Wyprostowałam się, poprawiając włosy w kucyku.
— Przytulnie, no i ładnie pachnie. — Uśmiechnął się półgębkiem, zerkając na piekarnik, a ja, jak jakaś smarkula zawiesiłam się na chwilę.
Jeśli wcześniej mogło mi się wydawać, że Jimmy jest przystojny w czarnych ubraniach, potarganych włosach i z pomalowanymi lekko kredką oczami, tak w dresie, szerokiej bluzie i zwykłej brązowej czapce nie odstawał od modela.
Spojrzałam na piekarnik i mruknęłam:
— Zaraz powinny być gotowe.
Staliśmy chwilę, nie odzywając się do siebie i to był impuls, że usiadłam na dywaniku przed piekarnikiem, jak wcześniej, układając dłonie na kolanach. Wbiłam wzrok we wnętrze kuchenki.
Nie czekałam długo, Lane usiadł obok i po prostu patrzyliśmy w piekarnik, każde powoli pogrążając się we własnych myślach.
Zerknęłam ostrożnie na profil chłopaka, nie poruszając głową. Miał zmarszczone brwi, ale szeroko otworzone oczy, usta zacisnął w linię, potem je rozchylił zwilżając językiem, zagryzł wnętrze policzka.
Przymknęłam oczy, po czym wróciłam spojrzeniem przed siebie i miałam ochotę prosić, by poszedł być tak ładnym gdzieś indziej. Niech zaburza spokój jakiejś innej kuchni.
Westchnął przeciągle, jakby słyszał moje myśli.
— Co cię gryzie, Jimmy... Lane? Nie wiem, jak wolisz? — spytałam i dopiero potem poczułam się nieco zażenowana swoją śmiałością.
— Gryzie?
Uniosłam dłoń i zaczęłam przyciszonym głosem:
— Zawsze tak siedzę i patrzę w rozgrzany piekarnik, gdy mam jakiś problem, jakieś zmartwienia, więc nie mówię, że ty też, ale tak zakładam...
Patrzył na mnie długo, za długo. Uśmiechnął się delikatnie i rozchylił usta z zamiarem powiedzenia czegoś, po czym zmarszczka nad jego brwiami się pogłębiła.
— Zastanawiam się, jak smakują — powiedział, odwracając wzrok na ciastka. — A ciebie co gryzie?
No oczywiście, że mi nie powiesz... Ale ja mam zamiar, bo w sumie... Co mi tam.
— Myślę nad tym czy jestem bluszczem.
— Czym?
— Bluszczem.
— Czyli? — Zaśmiał się i zwrócił w moją stronę z zaciekawieniem. — Jakim bluszczem?
— Bluszcz, to taka osoba, która oblepia sobą inną i nie daje jej oddychać, żyć — wyjaśniłam, przewracając oczami — wczoraj zdałam sobie sprawę ze znaczenia tego słowa.
Znów patrzył na mnie uważnie, nim nie spytał:
— Kto ci tak powiedział?
Zacisnęłam usta i przeczesałam dłonią wychodzące z kucyka włosy.
— Musiał mi to ktoś powiedzieć?
— Tak.
— Jestem nim? — spytałam i zmarszczyłam brwi w uśmiechu, by nie roześmiać się na głos z naszej konwersacji i miny Lane'a.
— Nie wiem, nie znam cię... Cóż... Zgodzę się, że jesteś upierdliwa, ale bluszcz... Nie... Nie wiem. Kto ci powiedział, że jesteś bluszczem?
— Taki jeden — odparłam, powoli składając słowa.
— Cóż uważam, że taki jeden to ostatni dupek i nie zasługuje na to, byś się przejmowała jego zdaniem.
— Nawet gdyby chodziło o kogoś ważnego? Prezydenta?
— Każdy może być dupkiem nieważne kim jest i jak bardzo jest ważny — uniósł brwi — prezydent powiedział ci, że jesteś bluszczem?
— Nie... — westchnęłam i oderwałam wzrok od przyjemnej pomarańczy i skierowałam na Lane'a. W jego jasnobrązowych oczach znowu były łagodność i ciepło.
Podparłam się dłońmi o podłogę. Wstałam, a Lane zaraz za mną.
— Robiłaś je sama? — spytał, stając za moimi plecami. Poczułam delikatny zapach cytrusów, gdy dodał: — Bez żadnego gotowego proszku?
— Od podstaw sama. — Wybuchnęłam nerwowym, krótkim śmiechem i wychyliłam się, by uciec spod jego ramion.
Czy on zdaje sobie sprawę, co w ogóle robi?
— Pieczesz, rozwiązujesz krzyżówki, ubierasz się tak inaczej — skierował głowę w bok na radio, z którego płynęły dźwięki Tame impali — słuchasz takiej muzyki.
— No i? — Podparłam pięść na biodrze i spojrzałam mu w oczy. — To jest tu zabronione? Niepokoi cię to? To cechy psychopaty?
Zaśmiał się, unosząc brwi i ukazując ten piekielnie słodki dołeczek w lewym policzku, w którym miał srebrny kolczyk w kształcie kulki.
— Jakby tak pomyśleć... Pasujesz tu.
— Oh, serio?
— Zacznij nosić jeszcze kapelusze kowbojskie i kowbojki do tej swojej koszuli, kup dwie krowy i już jesteś nasza.
Wzruszyłam ramionami i pacnęłam go ściereczką przez ramię.
— Dam ci przypalone.
— Takie są najlepsze.
Uśmiechnęłam się, ale zaraz poczułam gorąc; nie miałam przecież powodu do zadowolenia.
Kurtka była cała, nie mieliśmy już powodu, by się spotykać.
Poprzedniego wieczoru dobrze się z nim bawiłam, przymykając oko na to, jak prawie usnął, przytulając się do mojej pupy i nazwał ją wielką...
Naprawdę, dawno nie uśmiałam się tak do łez i nie przetwarzałam zdarzeń przed snem.
Chwyciłam za rękawicę i wyciągnęłam blachę.
— Cholera, widzisz, przypaliły się. — Odłożyłam gorące naczynie na blat.
— To dlatego hipnotyzują...
Parsknęłam śmiechem, siłując się z silikonową łopatką.
— Daj to, trzeba z miłością, a nie tak, jak ty, na chama. — Popchnął mnie delikatnie i zabrał z dłoni łopatkę. Wsunął ją ostrożnie pod ciasteczka, nie zauważając chyba, że patrzyłam na niego jak na intruza. — Ile mogę sobie wziąć? — spytał, spoglądając na mnie na chwilę.
Z bliska jego oczy były jeszcze bardziej niezwykłe, chowały się momentami pod czarnymi pazurkami kręconych włosów.
Ciekawe jakie są długie, gdy nie traktuje ich żelem.
— Bierz wszystkie — odchrząknęłam momentalnie, wbijając spojrzenie w blachę. — Wszystkie przypalone.
— Dzięki. — Wrzucił do woreczka dokładnie siedem sztuk, zostawiając mi jeszcze dziesięć. Obserwowałam jak zawiązał zębami w niedbały supełek, a potem przestałam oddychać, gdy pochylił się nade mną i pocałował przelotnie w policzek.
Zastygł w bezruchu niebezpieczne blisko.
Uniosłam wzrok, czekając na jakiś idiotyczny żart, czy tym podobne.
On jednak tylko zamrugał nadmiernie. Wycofał się, będąc wciąż przodem do mnie, po czym rzucił niewyraźne: „na razie!" I wybiegł na zewnątrz.
Mogłam jedynie patrzeć przez okno, jak przeszedł szybkim krokiem przez ulicę i wpadł bez pukania, jak burza do domu Jasona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top