4
Jimmy
Nie mogłem zmrużyć oka. Przewracałem się z boku na bok i w każdej minucie żałowałem, że tu zostałem.
W pokoju Jasona można było otworzyć saunę, do tego wciąż gadał przez sen o pizzy i musiałem co chwilę strącać z siebie jego łapy.
Byłem sfrustrowany, ale jeszcze mnie to bawiło.
I to nie to było powodem mojej bezsenności. Powód miał imię, dołeczki w policzkach i zielone oczy. Candy nie odzywała się do mnie od imprezy, chociaż wysłałem jej wiadomość i zniecierpliwiony czekaniem puściłem sygnał, a rozłączywszy się, wrzuciłem telefon za kanapę. Nie wiedziałem o dziewczynie kompletnie niczego. Nie mogłem wypytywać Jasona, bo zacząłby gadać o niej bez przerwy, a i tak nie powiedziałby niczego sensownego. Jedynym wyjściem było chodzenie na te imprezy w nadziei, że znów się pojawi.
Za oknem nagle zrobiło się jasno, mogłem wychwycić dźwięki budzącej się ulicy; warkot dławiącej się chwastami kosiarki, syk spryskiwacza, brzdęku filiżanek o spodki.
Do tych odgłosów dołączyło brzęczenie telefonu. Jason uchylił powieki i spojrzał na mnie nieprzytomnie, łapiąc oddech.
— To ty Jimmy, ciągle wskakujesz mi do łóżka, nie pamiętam, że przyszedłeś — mamrotał, podkładając rękę pod głowę i wpatrując się w sufit. Jego spojrzenie zbledło w chwilę po przebudzeniu. — Ale miałem sen — wymruczał, pocierając twarz dłonią i przybliżył się do mnie, by sięgnąć po telefon.
Łóżko Jasona pomieściłoby klub cheerleaderek... Nie spaliśmy razem pod jedną kołdrą przytuleni na łyżeczki, dzieliły nas metry, ale zawsze i tak budziłem się z siniakami na nogach.
— A pamiętasz policję? — spytałem, gdy był nade mną. Przez chwilę czułem na sobie uważny wzrok, a potem Jason usiadł i zmusił mnie, bym na niego spojrzał.
— Właśnie — zaczął, stukając telefonem o nagie kolano — dzwoniłem do ciebie. To pamiętam. I jak sobie poradziłeś? Wystrzeliłeś w zupełnie innym kierunku.
— Pobiegłem w stronę lasu.
— I od razu pobiegłeś do mnie? — Przekrzywił głowę na lewy bok.
Skubałem zębami skórki na wargach, nie patrząc na niego.
— No nie, spotkałem znajomą — odpowiedziałem, przeciągając samogłoski.
Jason wyrzucił z powątpiewaniem:
— Jaką znajomą?
— Z budy.
— To była Panda, racja? Sąsiadeczka?
— Diana... — poprawiłem go na co od razu zareagował irytacją:
— I?
— I? Odprowadziłem ją do domu.
— I nic się nie stało po drodze? Ktoś was razem widział?
— Nie... — impulsywnie skłamałem, będąc przekonanym, że Jason wściekłby się, gdybym opisał mu cały przebieg wieczoru.
— Jimmy. — Usłyszałem w jego głosie rozbawienie, więc odwróciłem do niego twarz. Przytrzymał moje spojrzenie z uśmiechem, który zaraz zastąpiła powaga. — Nigdy nie kręć, jasne? Ja długo chowam urazę i potrafię się mścić, za byle gówno, więc od tej chwili pamiętaj, że jeśli złapię cię na kłamstwie, to od razu umywam od ciebie dłonie. Nieważne czy chodzi o ostatniego cukierka, którego zjesz i się nie przyznasz, czy o przelecenie mi Nicole.
Wycelował we mnie palcem i przez chwilę nawet nie mrugał.
Wpatrywaliśmy się w siebie, trwało to całe wieki, podczas których próbowałem zdusić w sobie śmiech przez jego ostatnie zdanie.
Miałbym problem, gdybym powiedział mu, co tak naprawdę się stało i nieważne, że byli to znajomi policjanci, bo tym razem się udało, ale następnym mogli to być całkiem inni, którzy uwielbiają wczuwać się w swoją rolę. Jason dostawał piany z ust, gdy tylko słyszał gdzieś słowo „policja" i na każdym kroku mówił, jak nią gardzi.
Nałożyłem spodnie i wyszedłem kłamiąc, że mam ważną sprawę z matką do załatwienia. Tak naprawdę, nie widziałem jej od kilku dni, ale wątpię, by ona sama to zauważyła.
Zszedłem ze schodów powolnym krokiem, przesuwając dłonią po przyjemnie zimnej barierce.
W szerokim oknie bez firanek wychodzącym na ogród pełen kwiatów i słoneczników zauważyłam mamę Jasona. Wybierała chyba te najładniejsze, bo krążyła między nimi ze zmarszczonymi brwiami. Łapała pomiędzy palce łodygę, przystawiała do niej nożyk, ale zaraz kręciła głową i ponownie rozglądała się po ogrodzie.
Wszystkie wyglądają przecież tak samo i wszystkie jednakowo szybko więdną — pomyślałem.
Wsunąłem dłonie w kieszenie. W jednej wyczułem listek gumy miętowej. Westchnąłem, wkładając ją w usta. Pieprzowa. Wyśmienicie.
Strzeliłam z niej, ruszając pewnie w stronę szklanych drzwi, by wyjść na ogród. Snopy promieni wpadających przez szybę poraziły mnie po oczach. Uśmiechnąłem się mimowolnie, wyobrażając sobie, jak musi być przyjemnie na zewnątrz. Uniosłem dłoń do klamki, ale zatrzymałem się dosłownie przed szybą, gdy jakaś panda wyłoniła się zza drzewa, nurkując twarzą w kwiatach.
Jeszcze miałem czas by się wycofać, ale zamiast tego stałem jak stopiony z podłożem, nie mogąc ruszyć nawet małym palcem.
To coś na podobieństwo snu, który zapomina się zaraz po przebudzeniu, a potem w ciągu dnia jego strzępki składają się w całość.
Wiedziałem, że byłem z nią pod jej domem — tak się znalazłem u Jasona — ale aż do tej pory wydawało mi się to drobnostką.
Całą paczką okupowaliśmy plac przed supermarketem. W nocy to nabierało jakiejś dziwnej nie do opisania aury. Jason pierwszy raz poczęstował mnie czymś mocniejszym. Wcześniej, na imprezie, dał mi skręta i zapewnił, że to wcale mnie nie ruszy, ale mi lekko pokręciło się w głowie, do czego mu się oczywiście nie przyznałem. Kolejny już poszedł lepiej, a potem paląc trzeciego pod sklepem, mogłem tylko zaciągać się nieziemskim wręcz i nie miasteczkowym, czystym powietrzem. Chłodny wiatr muskał moje policzki i niósł ze sobą zapach upływających dni. Była w tym magia, wdzięczność zaciskającą gardło. Coś, czego na trzeźwo nie potrafię opisać.
Niebo wirowało, a gwiazdy zlewały się w okręgi. Odwróciłem wzrok od zapierających dech widoków i spojrzałem w bok na wyłaniającą się z ciemności Dianę. Posłała uśmiech Jasonowi i spojrzała na mnie, gapiącego się na nią z rozchylonymi ustami, ze skrętem przyklejonym do górnej wargi.
Piorun kolejny raz uderzył we mnie, a ja nawet nie próbowałem odskoczyć. Odprowadziłem ją wzrokiem do samych drzwi, a ona skrzywiła się i spuściła głowę.
Patrzyłem przez szybę, gdy pakowała rzeczy do plecaka, a stary Studd szczerzył do niej żółte zęby. Zacisnąłem dłonie na barierce i zamierzałem zeskoczyć z niej, by wejść do sklepu i pomóc dziewczynie. Zanim jednak się zebrałem, ona dała sobie radę sama. Wyciągnąłem spomiędzy zębów peta i chciałem wrzucić go do stojącego niedaleko śmietnika, jednak w ogóle nie ogarnąłem odległości i ten opadł na ramię Diany...
Zrobiłem dziurę w jej kurtce, gadałem o morderstwie i przytulałem przy Kevinie, udając, że jesteśmy parą...
Postawiłem chwiejny krok w tył, powoli wycofując się w cień i nie spuszczając z niej wzroku. Uniosłem kącik ust i brew, widząc, jak ekscytowała się kwiatami. Jeden, najbardziej rozwinięty wsunęła sobie za ucho i wystarczył mi jej profil, by stwierdzić, że idealnie do twarzy jej w tym kolorze.
Słonecznik.
Wyszedłem z domu, już po chwili znikając z pola widzenia.
Przeszedłem szybkim krokiem przez las i po dwudziestu minutach byłem już za furtką domu. Na podjeździe nie było samochodu matki, a po przekroczeniu progu zauważyłem okropny bałagan.
Jeśli nie nazwać tego syfem...
W zlewie jakaś kolonia już na pewno wybierała prezydenta, na blacie leżały puste opakowania po słodyczach, wszędzie kubki z zaschniętymi na dnie fusami kawy...
Opadły mi ręce, nie miałem ochoty nawet zrzucać butów. Zacisnąłem zęby na wnętrzu policzka i niechętnie, ale zabrałem się za sprzątanie.
Dom nie należał do tych ładnie urządzonych, ciężko znaleźć w tym jakiś gust, całość prezentowała się jako miszmasz z różnych epok. W salonie połączonym z kuchnią stały jasne meble, każda część z innej meblościanki, wysłużona kanapa w brązowe trójkąty, wyszczerbiony drewniany stolik i telewizor. Dalej okrągły stół, czteropalnikowa kuchenka, blaty z okleiną imitującą jasny marmur, zielona lodówka.
I popękany, biały zlew.
Skończyłem myć naczynia, zebrałem ze stołu pomięte oblane kawą puste kartki z zeszytu. Nie wiedziałam, czy mogę je wyrzucić, więc złożyłem równo i zostawiłem na stoliku przy telefonie. Tuż obok lampki zauważyłem kątem oka wystający róg koperty. Nigdy bym po nią nie sięgnął, gdyby nie kawałek czerwonego napisu. Zmarszczyłem brwi, odsuwając na bok ulotki i wbiłem wzrok w nadawcę — komornika sądowego.
Otworzyłbym list, gdyby nie parkujący akurat w bramie garażowej samochód.
Patrzyłem przez okno na otwierające się drzwi od kierowcy, wypadające przez nie nogi matki i dopiero wyłaniającą się z chmury dymu samą ją. Czekałem, aż wejdzie do domu. Trwało to wieczność i naprawdę walczyłem ze sobą, by nie wybiec i nie rzucić jej tym listem w twarz, pytając, co to do cholery jest.
W końcu drzwi z mleczną szybą się otworzyły, skrzypiąc przeraźliwie. Matka wtoczyła się przez nie. Na początku nie mogłem rozszyfrować, czy była tak bardzo styrana, czy znów pijana.
Poznałem odpowiedź, gdy odnalazła mój wzrok, a jej brwi uniosły się, chowając pod ciemną podkręconą grzywką.
— Lane — wyszeptała na wydechu i omiotła zmęczonym spojrzeniem całą kuchnię. — Posprzątałeś... Dziękuję, nie miałam do tego głowy. — Rozpięła guziki w okryciu i wypuściła z dłoni czerwoną torebkę. — Nie biorę więcej nadgodzin, bo sama skończę na intensywnej. — Posłała mi nieśmiały uśmiech, wciąż powoli wyciągając ręce z rękawów płaszcza. — Zamówimy coś, dobrze? Nie robiłam jeszcze zakupów.
— Wiesz, że nie spałem tu od trzech dni?
— Wiem. Ja doskonale o tym wiem — wbiła we mnie spojrzenie brązowych oczu — ale nie mam siły się o to czepiać, wolę zignorować i żyć dalej.
Jak gdyby nigdy nic? Nie martwiłaś się o mnie? Jedno zaginięcie w tej rodzinie nie wystarczy, by otworzyć ranę strachu o innych jej członków?
— A to ciekawe — margnąłem. — Znalazłem coś, przy sprzątaniu. Możesz wyjaśnić, co to jest?
Matka spuściła obojętny wzrok na moją wyciągniętą dłoń i pomiętą kopertę.
— Nie czytałeś? — Wzruszyła ramieniem bez żadnych uczuć.
— Nie, nie czytałem, czekam z tym na ciebie.
— Jakiś ty porządny, w porządku. — Uniosła się, wydzierając mi z dłoni list. Rozerwała nerwowo wcześniej już otworzoną kopertę. Zdmuchnęła grzywkę z czoła, przebiegając spojrzeniem po treści listu. — Proszę. — Cisnęła nim we mnie. — Zajmą nam dom, jeśli nie wpłacę dużej raty na dług, który zostawił nam twój ojciec. I zrobią to, bo ja już nie daję rady ogarniać ciebie, długów i jeszcze samej siebie!
Wpatrywałem się w nią, gdy poruszała szybko ustami, gestykulując, ale nie słyszałem już ani jednego słowa.
— Ogarnianie mnie możesz sobie darować, i tak ci nie wychodzi.
Nabrała powietrza w płuca i otworzyła szeroko oczy, tak że zauważyłem czerwone nitki na białku.
Cholera, znowu dostanę wazonem?
Spojrzałem za nią na stolik i uniosłem dłoń, gdy mój wzrok padł na ekspres do kawy. To mogłoby zaboleć.
— Przepraszam, ok. Nie powinieniem tego mówić... Dlaczego ja nie wiem nic o tych długach? Ile tego jest? Jakim cudem ty je spłacasz?
Jej ramiona znów opadły, a spojrzenie złagodniało.
— Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? Bo twój ojciec wziął na nas oboje sporo pożyczek — zatrzęsła dłońmi — on przepadł jak kamień w wodę, a ja jestem jego żoną i zostałam z całym tym jego „majątkiem" ... Dlatego — skończyła z ironią.
— Dobrze. Ile tego jest? — spytałem, ale zignorowała mnie. Zmięła kopertę, chowając w kieszeń spodni.
— Odpowiesz mi?
— Po cholerę ci to? — rzuciła znów poirytowana, a ja rozłożyłem dłonie.
— No po co?! Może pójdę do pracy, złapię coś dorywczego, może ci pomogę, co?
— Ty do pracy, dobre — zaśmiała się gorzko, machając ręką. Pochyliła się ku mnie, cedząc przez zęby: — I tak już tu nie mieszkasz, a mnie mogą stąd zabrać, naprawdę nie mam już siły na walkę. Jesteś prawie dorosły, pakuj się i idź na swoje.
Ciągle tylko nie mam siły, nie mam siły.
— Dziwisz się, że nie chcę tu nocować? Nie chodzi o syf, który zostawiłaś, masz prawo być zmęczona, ale mam dość tego, że ciągle jesteś napruta.
Zaszczypało mnie gardło, gdy przełknąłem ślinę, powstrzymując łzy. Zmroziło mnie, gdy matka spojrzała mi prosto w oczy, wypowiadając bez uczuć:
— Położę się, nie budź mnie, jutro mam wolne.
Chciałem ruszyć z miejsca i ją przytulić albo chociaż położyć dłoń na plecach, by poczuła, że mimo wszystko nadal jest moją matką i chcę dla niej jak najlepiej. Staliśmy jednak tak tylko i patrzyliśmy sobie w oczy, po czym w końcu odpuściła pierwsza.
Odprowadziłem ją wzrokiem i rozluźniłem ramiona, gdy zniknęła w pokoju. Próbowałem na chłodno przetworzyć słowa, gdy nie musiałem już patrzeć na jej zbolałą twarz.
Wiem, że to brzmi okropnie i nie świadczy o mnie dobrze, ale taka prawda: widok własnej matki mnie odrażał. Traciłem siły, gdy na nią patrzyłem, jak snuła się ledwo po pokojach, czy rozlewała wodę do kubka i na blat. Odwracałem wzrok, gdy jadła, nie chciałem odpowiadać na pytania rzucone z przymusu, aby podtrzymać i tak nieklejącą się rozmowę.
Była śmieszna, a nie zabawna jak kiedyś.
Ładnie ubrana i pachnąca kobieta czytająca mi do snu, perfumy zamieniła na papierosy i alkohol, a książeczkę na ulotkę leków na ból głowy. Za każdym razem, gdy na nią spoglądałem, widziałem bezwładne ciało, ubrudzony wymiocinami kitel, a słysząc jej głos, przymrużałem oczy, jak od bólu migrenowego.
Chciałem nadal ją winić za wszystko, ale nie potrafiłem. Nasze problemy zaczęły się od zniknięcia ojca. Po tym czytałem wiele historii o zaginionych osobach, w wielu przypadkach rodziny rozpadały się po kilku latach i chociaż częściej tyczyło to małżeństw, których zaginęło dziecko, to z niepokojem obserwowałem jak to działo się u nas. Matka na początku aktywnie brała udział w poszukiwaniach, a potem nagle, któregoś dnia wyszła ładnie ubrana, pomalowana, ze zbyt szerokim uśmiechem i przestała śledzić poczynania policji, a wszelkie informacje przyjmowała ze skinieniem głowy jakby ktoś informował ją o pogodzie. W naszym domu zaczęły pojawiać się butelki, które chowała między ubraniami w szafie, w półce pod kuchenką, obok butli z gazem.
I przestaliśmy normalnie rozmawiać.
Wyszedłem na podwórko i wybrałem numer Jasona.
— Słuchaj... Muszę z tobą pogadać, najlepiej zaraz — wydusiłem z siebie.
— Co się kroi?
— Nic poważnego, mam problem, ale osobisty.
— Wzywam taryfiarza, przyjedź do mnie, jest kilka osób, ale pójdziemy na stronę.
— Nie, przejdę się, muszę się przejść.
Schowałem telefon do kieszeni, zaczepiając o łańcuszek przyczepiony do czarnych spodni. Zawiesiłem wzrok na tańczących powoli wątłych topolach. Przypomniały mi pijanych znajomych na imprezach Jasona.
Słońce zaszło za drzewa i wszystko wokół wyglądało jak po nałożeniu na zdjęcie odpowiednich filtrów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top