30


Diana

— Resztą zajmę się potem. — Składam równo kartki i wsuwam je do pożółkłej koperty. Nie jestem w stanie przeczytać już słowa, tekst i tak zlewa się w jedną ciemną plamę, a oczy pieką mnie od powstrzymywanych łez. Zrobię to w domu, w ciszy, żałując straconego czasu.

— Potraktuj to łagodnie, pisał je nastolatek — mówi Lane, uśmiechając się przy tym, jakby mówił o kimś innym, o jakimś innym nastolatku.

— Bardzo mądry — pochylam głowę — chociaż zagubiony nastolatek.

Lane drapie się po brwi i odwraca wzrok, w którym kryją się ciepłe iskierki.

— Dlaczego dopiero teraz?

Wzdycham i w uśmiechu zaciskam usta, zanim odpowiadam:

— Bo tydzień temu postanowiłam coś zrobić z domem, a ciotka przypomniała sobie o tajemniczym chłopaku, który zostawiał te listy. Opisała mi go i już wiedziałam, że to ty. Mogę je zatrzymać?

— Jasne, należą przecież do ciebie — odpiera, pochylając się lekko na opartych o kolana łokciach. — Mówisz, że sobie przypomniała o mnie i dopiero teraz dała ci te listy... Naprawdę dopiero teraz? — Pociera usta kciukiem i zerka na mnie przelotnie, gdy patrzę na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Twoja ciotka, z tego, co wiem, nie jest bardzo stara, nie ma też sklerozy czy demencji, zgadza się?

— Do czego zmierzasz?

— Trzymała je przez tyle lat... Mimo że nie mogłem się zbliżać do Jasona, to często przejeżdżałem obok twojego domu i kilka razy widziałem twoją ciotkę... Pytałem co u ciebie, czy mi odpiszesz. Za każdym razem mówiła, że tak, na spokojnie, odezwiesz się... Myślisz, że sobie po prostu spokojnie żyłem? Przez dwa lata wciąż próbowałem się z tobą skontaktować, w końcu twoja ciotka zablokowała mnie na Messengerze, zablokowała mój numer. Potem spotkałem ją, przypadkiem w markecie, pamiętam to... Było gorąco, kupiła wodę i się nią oblała, bo dopadłem ją, a nie miałem koszulki i cały byłem usmarowany smarem... — Unoszę brew, więc wyjaśnia, gestykulując dłonią: — Pomagałem Clarkowi w jego warsztacie i zajechałem kupić po piwie... I wtedy, po bardzo krótkiej rozmowie, dała mi jednoznacznie do zrozumienia, żebym dał sobie z tym spokój... Ostatecznie. Oczywiście kim dla mnie była, żebym miał jej słuchać? Nie śledziłem cię, ale wiedziałem, że zaczęłaś studia, że twoje życie zaczęło wyglądać w miarę zwyczajnie, byłem spokojny... Mogłem poświęcić się pracy, pozwolić sobie po latach na jakiś nowy związek...

— Zacząłeś normalnie żyć, gdy dowiedziałeś się, że studiuję i...?

— Tak, wcześniej, gdy nie wiedziałem dokładnie, co się z tobą dzieje, to nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie wytłumaczę ci tego...

— Czeka mnie poważna rozmowa z ciotką. — Zaciskam palce na kolanach i kręcę głową z irytacją. — Mnie nie przekazała twoich listów, tobie i Candy powiedziała, że nie chcę mieć z wami nic wspólnego... A to przecież nie było tak. — Krzywię się, nie mogąc sobie tego poukładać w głowie.

— Ta kobieta chciała cię chronić, nie możemy być na nią o to źli.

— Chronić a szkodzić to jednak różnica, mam za sobą trzynaście lat wyjętych z życia i nadal nie wiedziałabym o tym — unoszę kopertę przed twarz — gdybym nie obudziła się któregoś dnia i nie pomyślała: och, w końcu nie wymiotuję na myśl o mamie i naszym domu, może by tak wreszcie wrócić, znaleźć tu pracę, odnowić ten zarośnięty ogródek i sobie żyć tak do starości, a na starość odstraszać dzieciarnię w stroju pandy, rzucając w nią dyniami!

Zaciskam usta i spoglądam przed siebie, oddychając z trudem.
Obok słyszę głośne westchnienie, więc spoglądam na Lane'a i zawieszam się, gdy widzę jak jego oczy błyszczą.

— Tęskniłem za tobą, zapomniałem już jak bardzo — odzywa się po dłuższej chwili, w głosie kryje się rozbawienie i coś, czego nie potrafię rozszyfrować.

Nie wiem, co odpowiedzieć, więc po prostu posyłam mu blady uśmiech i odwracam wzrok, gdy odczuwam ciężar jego spojrzenia.

Patrzę na skąpaną w słońcu ulicę, zaciągam się zapachem kwiatów i ze łzami w oczach uświadamiam sobie, że dawno nie czułam takiego spokoju, ukojenia i poczucia, że jestem w swoim miejscu na ziemi. Myśl o obudzeniu się kolejnego dnia w Mills napawa mnie optymizmem, nadzieją na dobre samopoczucie, nie mogę się doczekać poranka w tym miejscu. Widoku słońca przebijającego się przez zielone liście, rosy na trawie, rześkiego powietrza o wschodzie i miłych wspomnień uśmiechniętej mamy krzątającej się po pachnącej śniadaniem i kawą kuchni.

— Naprawdę pomyślałaś, kiedykolwiek, że o tobie zapomniałem? To wszystko, co się stało... Zawsze przy mnie będziesz, nieważne co będę robił.

— Mogę powiedzieć to samo o tobie — odpieram, zaciskając pięści na kolanach. Czuję pieczenie wewnątrz dłoni i wtedy je rozluźniam, a gdy spoglądam na Lane'a, widzę, że wpatruje się z zaciśniętymi ustami w moje palce.

— Nie zliczę, ile razy twoja ciotka blokowała mnie na Messengerze... Dostałem raz nawet wiadomość z pogróżkami, że zgłosi moje nękanie i pójdę do więzienia... — Śmieje się, mówiąc, ale mnie to nie bawi.

— Ciotka jest dziwna, co ja z nią miałam... — wzdycham. — Mieszkasz tu nadal z mamą? Nie wiedziałam, czy cię zastanę. — Chcę zmienić temat, a nie mam ochoty się jeszcze żegnać.

— Nie — odpowiada jakby z rezygnacją — nie mieszkamy razem, teraz tylko zostaję tu na kilka dni, mam nadzieję, aż się jej polepszy i będzie mogła wyjść ze szpitala.

— Co jej się stało?

— Zasłabła w sklepie... cukrzyca... — mówi, opierając łokieć o kolano; spogląda w dal.

— Przykro mi — rzucam do samej siebie, a wtedy Lane spogląda na mnie i uśmiecha się, jakby chciał dodać mi otuchy.

— Daje sobie radę, czasem tylko trzeba jej bardziej pilnować. Będę zresztą odwiedzał ją często. Częściej...

— Rozumiem, że między wami już jest lepiej.

— Tak...

— Z ciotką mam napięte relacje. Ciągle ma o wszystko pretensje i jest zła, że musiała na starość wziąć na siebie taki trud... Po części się z nią zgadzam. Mam trzydzieści dwa lata i nie mam niczego, jakbym się urodziła wczoraj.

— Twoja ciotka to sama jest trudna. Na twoim miejscu myślałbym inaczej... Wiele osób oddałoby swoje życie za możliwość zaczęcia od nowa, ty masz przed sobą czystą kartkę, masz dopiero trzydzieści dwa lata, żadnych zobowiązań wobec nikogo, normalni ludzie dopiero myślą o założeniu rodziny — mówi i spuszcza wzrok z uśmiechem. — Masz przed sobą, Diana, całe życie.

— A ty? Jakie jest twoje życie?

— Aktualnie moja kartka jest cała uświniona przez błędy nastolatka, mam chorą matkę, której muszę doglądać i niezwiązaną kompletnie z jakimikolwiek moimi zainteresowaniami pracę, dwadzieścia kilometrów od jej domu... I kobietę, która bardzo pragnie założenia rodziny, jakiegoś stanowczego kroku z mojej strony... Jestem zmęczony i przerażony...

Jedno zdanie działa na mnie jak otrzeźwiający kubeł lodowatej wody.

— Masz żonę? — pytam, nie kryjąc zaskoczenia.

— Dziewczynę.

— Od dawna?

— Od roku.

Przestaję na chwilę oddychać. Czym jest miesiąc, który spędziliśmy ze sobą, w porównaniu do roku? I dlaczego mnie to tak zakłuło?

— To sporo czasu — szepczę, uśmiechając się słabo.

— Ty masz kogoś?

— Nie... — odpieram, nawet się nad tym nie zastanawiając. Lane był moim ostatnim chłopakiem, dwie nieudane randki się nie liczą. — Chciałabym ją kiedyś poznać — wyznaję, potrząsając głową.

Unosi spojrzenie i zatrzymuje je na mnie, jakby myślał, że żartuję. A jestem poważna.

— Pewnie.

— Polubię ją?

— Tak, jest świetna. Ma na imię Elena.

Widzę w jego oczach iskierki, gdy wymawia „Elena" i mimo że może powinnam wybuchnąć wewnętrznym płaczem, czuję szczęście, jakby dotyczyło także mnie.

— Bardzo się cieszę — odpowiadam ze łzami w oczach. Lane wzdycha, po czym siada prosto i mówi, zbijając mnie z tropu:

— Przejedziemy się? Chcę cię zabrać w jedno miejsce.

— Gdzie?

— Do kogoś, kto często o tobie mówi. — Posyła mi tajemniczy uśmiech, a ja wstaję, zbyt zaskoczona, by protestować. Idę za nim do auta, zastanawiając się, o kogo może chodzić.

Mijamy dobrze mi znane miejsca, a gdy przejeżdżamy przez most, coś ściska boleśnie mój żołądek i muszę wstrzymać oddech. Prosiłam taksówkarza, by jechał inną drogą niż ta, którą kiedyś zmierzałyśmy z mamą do ciotki, ale Lane'owi nie mam serca ani odwagi powiedzieć, by wybrał trasę tak, by nie przypominała mi o przeszłości. Zerkam na niego ostrożnie kątem oka i nie potrafię przez chwilę odwrócić wzroku.

Co za sytuacja — myślę sobie, patrząc na jego profil.

Obrysowuję linię, zaczynając od czoła, na brodzie kończąc.
Widziałam go na zdjęciach Brandona, pamiętam, że pierwszym, co mi towarzyszyło, był szok, bo patrzyłam na kogoś, kto był już mężczyzną, a w moich myślach przed zaśnięciem nadal miał dziewiętnaście lat. Nie potrafiłam wytworzyć w swojej głowie jego progresji wiekowej, myślałam, że będzie po prostu swoją wersją tylko z kilkoma zmarszczkami więcej. Tymczasem mogę dokładnie zauważyć zmianę na samej twarzy, ma bardziej kwadratową szczękę, wydatniejsze kości policzkowe i niżej osadzony łuk brwiowy. Jego górną wargę w kształcie serca przecina niewielka blizna, która kryje się trochę pod krótkim zarostem. Schodzę spojrzeniem na jego szerokie, zdrowo umięśnione barki, mocne, opalone ręce i duże dłonie, na których są dobrze widoczne ciemne żyły. Oczy są jeszcze przenikliwsze, niż myślałam, że mogą być. Przeszywają mnie ostrym spojrzeniem, nawet gdy twarz Lane'a rozświetla uśmiech.
Co chwilę oddycha głęboko przez nos i zaciska przy tym szczęki, widać wtedy pod skórą poruszający się staw skroniowo-żuchwowy.

Nabieram mocno powietrza w płuca i przenoszę szybko wzrok na ulicę za szybą, dopiero po chwili powoli prostuję szyję, mając nadzieję, że Lane nie zauważył mojego spojrzenia.

Żadne z nas się nie odzywa, jakby bało się naruszyć tę kojącą ciszę. Pod domem jego mamy mieliśmy sporo przestrzeni, a tutaj w samochodzie jesteśmy skazani tylko na siebie. Zamknięci w blaszanej puszce. I nagle zaczynam czuć, jak przez moje ramiona przebiega dreszcz. Ściskam dłonie, które się trzęsą, i przymykam oczy, zduszając mdłości. Nawet jako nastolatka nie odczuwałam przy nim takich wahań, nie spodziewam się też menopauzy, więc nie rozumiem, co się ze mną dzieje.

Może przewiało mnie w taksówce — myślę sobie i postanawiam trzymać się tej wersji. I nagle przypominam sobie o uśpionych w moim ciele mrówkach ognistych, cyklonie i zimie, lecie.

Przykładam wierzch dłoni do policzków, potem czoła i opuszczam ją, gdy Lane na mnie spogląda. Jestem rozpalona, jakbym miała gorączkę.

— Wszystko gra?

— Tak, ciepło dziś — odpieram i odwracam twarz w stronę okna z krzywym grymasem.

— Masz prawo jazdy? — pyta, nie odrywając wzroku od szosy.

Znów myślę o tym, że zapomniałam już, jak piękną barwę miał jego głos. W moich myślach po prostu do mnie mówił, mogłam poczuć przez ulotny ułamek sekundy smak jego ust, ale nie potrafiłam odgrzebać we wspomnieniach głosu.

— Nie — odpowiadam, wciskając się w siedzenie.

— To przez... wypadek?

— Chyba tak. Inaczej już od lat bym jeździła jakimś jeepem, przemalowałabym go na żółto i zwiedzałabym nim Stany — śmieję się cicho i dodaję: — Byłabym do tego zdolna.

— Wiem, Diana — wzdycha i gdy na niego spoglądam, patrzy z przekrzywioną głową przed siebie, ma zmartwienie na twarzy, trzyma kierownicę tylko jedną dłonią.

Zatrzymujemy się przed ładnym, dużym domem i nie od razu łączę wspomnienia. Lane wyskakuje, by otworzyć bramę, a gdy ponownie siada za kierownicą, wiem, że obok jest dom Hugo. Wjeżdżamy na podwórko, gdzie pod parasolem siedzi czarnoskóra kobieta, a na jej kolanach kołysze się mały chłopiec.

— Gdzie my jesteśmy? — Śmieję się, odpinając pasy, ale Lane nie zamierza mnie oświecać.

— Zaraz się przekonasz — odpowiada i czeka, aż wyjdę z samochodu, dopiero wtedy rusza do kobiety, która obserwuje nas ze zmarszczonym czołem. Ma piękne rysy twarzy, takie, które już kiedyś widziałam.

— Dzień dobry, Gabrielo — wita się Lane, a chłopczyk na jej kolanach uśmiecha się do nas szeroko i zaczyna przebierać szybko nogami w powietrzu.

— Dzień dobry. Diana Mieczykowski — przedstawiam się, wyciągając dłoń, a ona przez chwilę się nad czymś zastanawia. Potem jej brwi się unoszą, a usta układają w bezdźwięczne „och".

— Cześć — ściska moją dłoń i skacze spojrzeniem to na mnie, to na Lane'a. — Pójdę po niego, przy okazji skorzystam z toalety, popatrzycie na Oliviera?

Patrzę, jak chłopczyk, na oko pięcioletni, wskakuje w ramiona Lane'a i zaczyna szybko opowiadać o jakimś zdarzeniu. Co chwilę powtarza: „a wiesz, a wiesz?", co strasznie zabawnie brzmi, ale Lane nie ponagla go, nie próbuje dokończyć za niego, a jedynie potrząsa głową, czekając. W końcu Olivier składa zdanie, a Lane wzdycha:

— Niewiarygodne! Że mnie tam nie było! Ale żałuję, że tego nie widziałem!

Chłopiec trzyma go rączkami za szyję, skubie jego zakręcone włosy i zaczyna opowiadać coś jeszcze, ale nie jestem w stanie się na tym skupić, bo czuję się jak intruz, który wpadł tu w ich życie, nie wiadomo z jakiego powodu. Mój uśpiony albo całkowicie obumarły instynkt macierzyński budzi się, gdy widzę Lane'a z tym szkrabem w silnych ramionach. Spuszczam wzrok, gdy w końcu na mnie spogląda i chyba zauważa jakąś zmianę na mojej twarzy. Ja sama orientuję się, że stoję z szeroko otwartymi, zaszklonymi oczami i napiętą twarzą. Zakładam włosy za uszy i odwracam się przodem do drzwi wejściowych domu, z którego po chwili wychodzi Brandon. Starszy o trzynaście lat, wyglądający jak jakiś Grecki Bóg. Mam ochotę powiedzieć mu, że nigdy nie był tak piękny, ale gryzę się w język. To, że byłam w szpitalu psychiatrycznym, nie daje mi żadnych ulg.

Mężczyzna zatrzymuje się w pół kroku, a potem rusza w moim kierunku z rozłożonymi ramionami i szerokim uśmiechem. Łapie w mocnym uścisku, co naprawdę mnie zaskakuje i rzuca do Lane'a:

— Gdzie ty ją znalazłeś? Jak tu przywiozłeś?!

— Przyjechałam sama — odpieram, wyswobadzając się z jego ramion. Zaraz zdaję sobie sprawę, że to śmiesznie zabrzmiało, więc poprawiam się: — Chcę zdecydować, co dalej z domem i pozałatwiać różne sprawy.

— Świetnie. — Brandon potrząsa głową z opartymi na biodrach dłońmi. Przygląda mi się długo pięknymi, zielonymi oczami. — Ładnie wyglądasz — mówi i dodaje: — Dobrze cię widzieć tu po naszej stronie.

Krzyżuję się z nim spojrzeniem bez skrępowania i przytulam się do niego jeszcze raz. Jego słowa otworzyły we mnie uczucia, które ciągle skrupulatnie chowałam. Lane nie poruszył tego tematu, ale to nie tak, że tego nie potrzebuję. Nie chcę, by był to temat tabu. Lane może pragnąć wymazać wspomnienia związane z paczką, ale dla mnie nic nie dzieje się bez przyczyny.

— Dziękuję, też się cieszę, że was widzę — szepczę w jego bark, a potem się odsuwam — i że wszystko u was dobrze. — Spoglądam również na Lane'a i chłopczyka w jego ramionach.

— No widzisz, można powiedzieć, że wszystko się ogarnęło. Co robisz? Gdzie mieszkasz? Opowiadaj — mówi Brandon i podchodzi do stolika, by przyszykować krzesła. Potem zabiera od Lane'a Oliviera i żartobliwie pyta go, czy mocno dał w kość babci.

— To twój synek? — pytam, siadając przy stoliku.

— Tak, mój pierworodny — odpiera z dumą i przeczesuje mu ciemne włoski. Skóra chłopczyka jest jaśniejsza niż Brandona, ale poza tym oboje są jak dwie krople wody.

Spoglądam na Lane'a, który opiera brodę o pięść i patrzy na mnie z krzywym uśmieszkiem.

— Gratuluję, jest prześliczny — mówię i wyciągam dłoń, by przybić z Olivierem żółwika.

— Umiesz grać w makao? — pyta brzdąc, patrząc na mnie wielkimi oczami, a Brandon poprawia go sobie na kolanach, oponując:

— Dobra, dobra, młody, tej pani w to nie wciągniesz.

— Myślisz, że przegram? — Unoszę brew i wybucham śmiechem.

— On oszukuje — pochyla głowę — nie wiem, po kim to ma.

— Ja też umiem oszukiwać — szepczę konspiracyjnie do chłopczyka, a on uśmiecha się jak chochlik i strzela z palców.

— Podobasz mi się, będziesz w mojej drużynie.

Wybucham śmiechem, który brzmi jak nie mój, dawno tak się nie śmiałam. Oczy mi łzawią i nie mogę się uspokoić, gdy widzę, jak Lane i Brandon również trzęsą się ze śmiechu. Staram się zakryć sobie twarz dłońmi, by nie zobaczyli łez w moich oczach i czerwonych policzków, jednak, gdy biorę ostatni głęboki wdech i prostuję się, zauważam, że Lane na mnie patrzy i wygląda, jakby robił to od dawna.

Spuszczam wzrok.

— To mów: jak tam? Pracujesz gdzieś? — pyta Brandon, gdy siedzimy w chwilowej ciszy, patrząc na Oliviera bawiącego się kartami.

— W kwiaciarni... — odpowiadam.

Lane odrywa dłoń od policzka i siada prosto, zwracając się do mnie z uśmiechem:

— Zawsze lubiłaś kwiaty, pasuje mi to do ciebie.

— Lubię... Wiesz, to jest tak jak z byciem... na przykład strażakiem. Oczywiście nie chcę, żeby to zabrzmiało głupio, że porównuję te dwa zawody, ale gdy jest się małym, to się myśli, że strażak gasi pożary i tyle, a on często musi jechać do wypadku — zerkam na małego i mrugam do Brandona — no sami wiecie, jakie ciężkie ma zajęcia. W kwiaciarni podobnie: nie ma tylko sprzedawania kwiatów, układania ślubnych bukietów, ale jest też tworzenie wiązanek na groby, pogrzeby... Stanie godzinami i czyszczenie róż z kolców. — Spoglądam na swoje dłonie, które ściskam. Są pokryte rankami i zgrubieniami, ale lubię je.

— Ja też nie wielbię swojej pracy — przerywa ciszę Lane, a Brandon ciska w niego spojrzeniem.

— Pracujesz u mnie!

Lane wybucha śmiechem i puszcza do mnie oko, mówiąc:

— Oj, żartuję, kocham tę pracę, nie mogę się doczekać poniedziałku.

Unosi brodę i wodzi spojrzeniem po gałązkach drzew. Zielone liście szumią na letnim wietrze. Jest gorąco, ale ten wiatr, gdy się siedzi tak jak my, w cieniu, daje uczucie kojącego orzeźwienia.

— Nie powiedziałam, że jej nie lubię... Ale nie jest taka, jak się każdemu wydaje...

Brandon rzuca Lane'owi ostatnie ostre spojrzenie i wraca do mnie:

— Mieszkasz sama? Masz chłopaka?

— Przywiozłem ją na kawę, a nie przesłuchanie. Właśnie, dawaj kawę. — Lane pochyla się nad stolikiem w stronę Brandona.

— To idź i zrób. — Brandon rozkłada ręce i rzuca spojrzeniem na trawę, a potem spogląda na Lane'a. — Przecież ty tu nie jesteś gościem.

— Czego się napijesz, Diana? — Zwraca się do mnie Lane, wzdychając przeciągle. Opiera dłonie o oparcia krzesła, jakby miał wstawać, patrzy mi w oczy i przez chwilę nie wiem, o co pytał.

— Dzięki, nie mam ochoty na nic... — odpowiadam, a on potrząsa głową i opiera się plecami o oparcie.

— Więc? Chyba że nie chcesz odpowiadać — ciągnie Brandon.

— W porządku... Nie mam chłopaka, a mieszkam ze współlokatorką.

Brandon potrząsa głową i spogląda na Lane'a. Ten siedzi rozluźniony i patrzy na zapalniczkę, którą przewraca w dłoniach. Unosi wzrok, a wtedy ten drugi mówi:

— Mógłbyś zrobić tę kawę, ja bym się napił.

— Nie jesteś tu gościem ani ja twoim lokajem. Będę chodził po kawę, jak dasz mi podwyżkę, sorry, ale robię tylko to, za co mi płacisz — mówi, próbując zachować powagę.

Brandon wybucha śmiechem.

— Nic się nie zmieniliście, czuję się przy was, jakbym miała nadal osiemnaście lat — rzucam, przyglądając się z rozbawieniem ich przekomarzaniu.

— Wyglądasz na tyle — odpowiada Brandon, a Lane prycha do niego:

— Lepiej przestań, bo Libby tu idzie.

Oglądam się za siebie i uśmiecham szeroko, widząc młodą kobietę. Sprawia wrażenie miłej i takiej, dla której szklanka zawsze jest to połowy pełna. Ma rozpuszczone jasne włosy, które sięgają jej do ramion, a gdy podchodzi, dostrzegam okrągły brzuch.
Spoglądam odruchowo na Brandona i potrząsam głową, gdy uśmiecha się porozumiewawczo.

Wstaję i pierwsza wyciągam do niej dłoń:

— Cześć, jestem Diana.

— Och, Diana? — wyrzuca miłym dla ucha głosem i przytula mnie, gdy stoję sztywno jak struna. — Tyle o tobie słyszałam, że pokochałam cię tylko za to! Jesteś jak jakaś gwiazda filmowa, celebrytka!

— Poczekaj, po kolei — śmieję się i zakładam włosy za ucho w zakłopotaniu.

— Libby, oddychaj — rzuca do niej Brandon, machając dłonią przed torsem.

— On mi o tobie opowiadał, Lane zresztą też, szczególnie jak się razem upijają po pracy w piątki. — Pochyla ku mnie ramię.

Spoglądam rozbawiona na nich, gdy obaj zakrywają sobie widok dłońmi.

— Mogę się cieszyć, że same dobre rzeczy, skoro mnie lubisz...

— Tak! — Wybucha śmiechem. — Jestem Libby, bardzo mi miło cię poznać na żywo. Jak to się stało, że tu jesteś?

Siadamy obok bawiącego się na kocu Oliviera i powtarzam jej to wszystko, co Lane'owi.

***

Siedzimy z Libby pod jabłonią, Lane z Brandonem zniknęli w domu po tym, jak ten drugi zaczął szeptać coś pierwszemu na ucho, a on strasznie się irytował. Wyglądali przekomicznie, dopóki Libby nie szepnęła, że nie wygląda to dobrze i że nigdy nie widziała, by się kłócili naprawdę. Lane szarpnął Brandona za łokieć i poszli do środka, a my zostałyśmy i nasza rozmowa po chwili zaczęła się znowu kleić.

Patrzę na Oliviera biegającego wokół nas z zabawkowym samolotem, którym faluje w powietrzu i wrzuca go w gałęzie. Libby kilka razy wstaje, by go ściągnąć, ale potem robię to ja, widząc, jak ciężko jej jest tak co chwilę się unosić.

— Lane nic nie wspomniał, że spodziewacie się dziecka ani że macie już jedno, kupiłabym coś po drodze... — Unoszę się na palcach, by dosięgnąć samolot.

— Daj spokój, on ma więcej zabawek niż ja ubrań.

Uśmiecham się do niej, gdy oddaję Olivierowi zabawkę.

— Jak długo jesteście razem? — pytam, opadając na krzesełko.

— Prawie rok... — odpiera Libby, oblizując krawędź wysokiej szklanki, z jakimś zielonym sokiem, jakby zlizywała crustę.

Ja piję lemoniadę i muszę co chwilę odganiać od niej pszczoły i osy.

— Mamo. — Chłopiec znów krzyczy, a ja spoglądam na chłopca unosząc brew...

— Wiem, wiem — zaczyna i wstaje, nim ja to robię, by ściągnąć samolot. Pochyla się nad chłopcem i szepcze: — Jak jeszcze raz go tam wrzucisz, to straszna pani zabierze jedną z twoich ulubionych zabawek, a ja nie będę jej przeganiać. — Chłopiec robi wielkie oczy i napusza się, gdy Libby sięga po samolot i dodaje: — Szoruj do domu, pomóż babci, po maltretuj Lane'a, pograj z tatą...

Prostuje się i obie odprowadzamy go wzrokiem. Przez chwilę zachowanie Libby wydaje mi się oschłe, ale nie mam przecież dzieci i nie mam pojęcia, jak to jest — może tak właśnie trzeba? Oddał jej zabawkę bez płaczu i posłusznie poszedł do domu... Potrząsam głową, gdy Libby na mnie spogląda i uśmiecha się szeroko.

— Wiem, Olivier ma więcej — mówi i dopiero po chwili przypominam sobie o naszej rozmowie. — Znamy się z Brandonem pięć lat, ale ciągle się mijaliśmy, on był taki nieśmiały, jakoś tak wyszło, że wyjechałam do pracy do Seattle, a gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży on randkował z inną i byłam pewna, że jest szczęśliwy. Nie chciałam mu tego psuć, więc wychowywałam Oliviera sama, ale wygadałam się znajomej, kto jest jego ojcem, a ona wygadała mu, on rzucił wszystko, przyjechał do mnie... i tak to wygląda.

Milknie ze łzami w oczach, nie jestem pewna, czym jest to spowodowane, bo wygląda, jakby cierpiała. Ociera policzki i uśmiecha się promiennie.

— Przepraszam, po prostu to jest takie piękne, jak z jakiegoś filmu. Nawet nie robił testów na ojcostwo.

— Myślę, że nie musiał — odpowiadam, spoglądając na swój top i poprawiając go.

Unoszę znów wzrok i wyciągam rękę, by uścisnąć jej dłoń ułożoną na blacie. Po chwili ją zabieram i chowam między uda, gdy mężczyźni wychodzą z domu. Wyczuwam między nimi napiętą atmosferę, ale gdy zerkam na Lane'a, ten posyła mi ciepły uśmiech, który — będę szczera — sprawia, że czuję gorąco na policzkach. Sięgam po szklankę i upijam łyk kwaśnej, zimnej lemoniady. Wyłapuję roztapiającą się kostkę lodu i chrupię ją sobie, czując, jak moje czoło się ochładza.

— Co tam? — pyta Brandon, a Libby marszczy brwi:

— Gdzie Olivier?

— Z moją mamą — odpiera i wtedy blondynka potrząsa głową, układając dłonie na brzuchu.

— Libby opowiadała mi historię waszego związku — mówię, zadzierając głowę, by spojrzeć na Brandona. Widzę, że ma w dłoni kieliszek z winem.

— Naszą wersję? — pyta, unosząc jedną brew.

— Prawdziwą — rzuca Libby i chichocze, gdy mężczyzna przewraca oczami, a Lane rzuca, że niezły z nich numer. — Diana, mam pytanie. — Kobieta patrzy na mnie z przymrużonymi piwnymi oczami, poprawia się na krześle, trzymając dłoń na brzuchu i kontynuuje: — Zgodziłabyś się przyjść na nasz ślub, gdybym cię zaprosiła?

Unoszę brwi, a ona dodaje:

— No nie mamy ślubu. Zaczęliśmy od dzieci.

Wszyscy zaczynamy się śmiać, po czym pytam, myśląc tylko o tym, jak się nie zgodzić:

— Eee..., a kiedy?

— Za trzy tygodnie, będziesz tutaj tak długo?

— Za trzy tygodnie, serio?... Akurat, gdy przyjechałam? Nie wiem, mam inne plany i... — Uciekam spojrzeniem, gdy oczy kobiety zaczynają dziwnie błyszczeć. — To tak... zaraz... — Przychodzi mi na myśl, że nie mam się w co ubrać. — Nie mam tutaj eleganckich ciuchów. Musiałabym coś kupić...

— Możesz przyjść w tym co masz teraz na sobie, nie mamy żadnego dress codu.

— Ja naprawdę nie...

— Chcę byś przyszła się pobawić, będzie dużo osób, taka impreza, nic zobowiązującego, po prostu będziesz — kładzie mi dłoń na kolanie i trzepocze rzęsami. Nie wiem co właśnie zrobiła, może to jej urok, ale potrząsam głową pokonana.

— No dobrze... Tylko będę sama bez osoby towarzyszącej, chyba że mogę spytać znajomą, czy nie chciałaby, ona wielbi wesela.

— Oczywiście, nie ma sprawy — ożywia się Libby, klaszcząc w dłonie. Ten widok znów wywołuje u mnie radość i nie potrafię przestać się uśmiechać.

Będę po prostu tą jedną starą panną na weselu, z której śmieją się w memach. Pasuje mi to.

— A mojego kumpla ze studiów nie pozwoliła zaprosić, bo krzeseł brakuje — szepcze Brandon do Lane'a.

— Nie, kochanie, coś ci się pomyliło, mamy dwa dodatkowe, ale no widzisz: już są zajęte. — Libby rozkłada dłonie i zaciska usta, wzruszając ramionami.

Brandon przewraca oczami i unosi kieliszek z winem do ust.

— Ostatnie czego chcę, to robić komuś problemy...

— Ja żartuję, Diana — mówi Brandon — będę prze szczęśliwy widząc cię na ślubie. Ale... Jak twoja znajoma nie będzie mogła przyjechać, to zaproszę Harolda — rzuca, a Libby odwraca do niego twarz z rozchylonymi ustami.

— Będzie mogła — mówi i spogląda na mnie z wielkimi oczyma. — Prawda? A jak nie to masz inne koleżanki, prawda?

Śmieję się i potrząsam głową, zerkając na Lane'a, który przygląda mi się i nie odwzajemnia uśmiechu.

***

— Nie przytulaj się tak ciągle do niego, to maszynka do robienia dzieci — mówi Lane, przysiadając się obok mnie, gdy Libby i Brandon poszli przygotować Olivierowi coś do jedzenia.

— Co?

Odrywam wzrok od pięknych widoków, wszędobylskiej zieleni i różnokolorowych kwiatów.

— No, sam mówił, że jedynie się przytuli do Libby i trach: jest brzuch...

Wybucham śmiechem, jego oczy błyszczą, a głos łagodnieje. Przełykam ślinę i zapiera mi dech w piersi.

Lane ma kobietę, nie mam żadnego prawa tak na niego patrzeć. Odwracam więc wzrok i słyszę, jak wypuszcza powoli powietrze z płuc.

— Zostałem poproszony o bycie chrzestnym.

— To cudownie, nadajesz się na ojca chrzestnego.

— Tak? — śmieje się. — Rzeczywiście tak myślisz czy jesteś po prostu miła?

Zwracam na niego spojrzenie i chwilę mu się przyglądam.

— Kto lepiej niż ty wbije temu dziecku do nastoletniej głowy, że to, co robiłeś w młodości, to bardzo złe rzeczy? Przy tobie obok nie sięgnie po żaden syf.

Obserwuję poruszające się liście, gdy ciszę przerywa dzwoniący telefon. Lane odbiera i rzuca tylko: „Za chwilę będę, dziękuję za informację".

— Muszę zabrać mamę do domu, podobno nie mają potrzeby jej trzymać... — mówi, patrząc w wyświetlacz. Unosi wzrok i uśmiecha się do mnie. — Jedziesz ze mną? Czy masz siłę jeszcze na większą dawkę Libby?

— Jest cudowna, ale zbyt nakręcona.

— Nadrabia za Brandona. To jak? Matka ucieszy się, gdy cię zobaczy.

— No nie wiem, nie będzie to dziwnie wyglądać?

— Najwyżej dostanie zawału — rzuca z przekornym uśmieszkiem, a po chwili unosi dłoń i dodaje: — Przepraszam, moje poczucie humoru nadal kuleje. Chodź, proszę.

***

Zatrzymujemy się przed szpitalem. Lane parkuje z dala od wejścia, jednak sam widok tego miejsca ściska mój żołądek. Może to idiotyczne, ale przez te wszystkie lata starałam się dbać o siebie, jak tylko mogłam, a gdy już mocno się przeziębiłam, leczyłam się domowymi sposobami. Wypadek odcisnął na moim życiu taki ślad, którego nie da się pozbyć nawet wycięciem.

Zsuwam się na siedzeniu i patrzę z rezerwą, zastanawiając, co ja takiego robię, co takiego ten człowiek obok zrobił, że znalazłam się na parkingu pod szpitalem.

Lane chyba myśli o tym samym, bo spogląda na budynek, a potem zwraca się do mnie miło:

— Chcesz zostać w samochodzie? Zobaczę tylko, co z nią, zostawię jej jedzenie i wracam. Chyba że ją serio wypisują to i tak zaraz przyjdziemy...

— Zostanę. I nie spiesz się. — Uśmiecham się i potrząsam głową, gdy Lane wysiada. Odprowadzam go wzrokiem, niechcący taksując jego męską sylwetkę dłużej i chyba zbyt szczegółowo. Wzdycham, opuszczając wzrok z uniesionymi brwiami. Kręcę głową i wyciągam z torebki MP3.

Obracam urządzenie w dłoniach, uśmiechając się szeroko na wspomnienie, gdy włączyłam je po raz pierwszy i znalazłam takie piosenki jak Wrecking Ball Miley Cyrus, czy Ordinary World Duran Duran.

Kończy się piąta z nich, gdy zauważam w drzwiach szpitala Lane'a z niską kobietą, zupełnie nieprzypominającą jego mamy. Meredith, jaką pamiętam, była wyprostowana, miała ostre spojrzenie i usta zaciśnięte w miłym uśmiechu.

Wyciągam słuchawki z uszu i wysiadam z samochodu, gdy są już blisko. Kobieta zatrzymuje się i patrzy na mnie, mocno mrużąc oczy, potem spogląda na Lane'a, a on potrząsa głową.

— Dzień dobry — witam się z uśmiechem.

— Dobry Boże... Dzień dobry — odpowiada zaskoczona, a ja zaczynam się śmiać:

— Czemu każdy tak na mnie reaguje?

Rozkładam ręce, by uściskać się z nią krótko. Jest takiego wzrostu jak ja, a pamiętam, że była wyższa. Jej sylwetka jest nieco przygarbiona, cera poszarzała, jest też sporo chudsza, ale jej brzuch pod obcisłą koszulką wygląda jak piłeczka. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest w ciąży, ale Lane wspominał, dlaczego znalazła się w szpitalu. Odsuwam się od niej, przypominając sobie, jak przytulała mnie w tym samym miejscu dziesięć lat temu. Tu się widziałyśmy ostatni raz i tu się ponownie witamy. Zaciskam usta i spuszczam wzrok, czując, że za chwilę się rozpłaczę.

— Cieszę się, że cię widzę, w ogóle się nie zmieniłaś. — Kobieta ściska moją dłoń w swoich i posyła mi ciepły uśmiech.

— Też się cieszę, że panią widzę. — Ledwo składam zdanie.

— Nie mów mi pani, jestem Meredith.

— Dobrze, Meredith.

Ocieram nos i otwieram jej drzwi, gdy Lane rusza z miejsca nieco zakłopotany. Pakuje rzeczy do bagażnika, a jego mama mija mnie i sięga za klamkę drugich.

— Ty siadaj tutaj, ja wolę rozłożyć się na tyle.

Znów się do niej uśmiecham i robię to, o co prosi.

— Lane mówił, że już się czujesz lepiej — zwracam się do niej, spoglądając przelotnie na skupionego na drodze mężczyznę.

— Ech, lepiej niż zwykle, ale nie tak jak powinnam.

***

Podróż mija nam na bardzo miłej pogawędce, w której nie uczestniczy Lane. Patrzy wciąż przed siebie na drogę i potrząsa głową, gdy jego mama zwraca się bezpośrednio do niego. Zaczynam się czuć przez to nieswojo, jakby nagle pomyślał, że nie powinno mnie tu być.

Wjeżdżamy na podwórko, jeszcze raz przyglądam się ich domowi, widząc, że poza nowym dachem w ogóle się nie zmienił.

Lane wysiada pierwszy i zabiera rzeczy z bagażnika, a potem znika z nimi w domu. Patrzę, jak Meredith wchodzi powoli na schodki, opierając dłoń o drewnianą pergolę i postanawiam przyspieszyć to, co nieuniknione; pojechać w końcu do siebie.

— Ja już pojadę — mówię, gdy Meredith odwraca się, by na mnie spojrzeć.

— Jak to? Nie ma mowy. Musisz zjeść z nami kolację.

— Dziękuję, ale muszę zobaczyć dom, sprawdzić co trzeba w nim zrobić i tak dalej...

Lane pojawia się w drzwiach, patrzy na mnie z uniesioną brwią.

— Ona chce jechać — zwraca się do niego matka takim tonem, jakby to była najgorsza rzecz, jaką mogę jej zrobić.

— Musisz zjeść z nami kolację. — Jego głos jest poważny i stanowczy. Prostuję się, bo znów uświadamiam sobie, że to nie jest ten Lane, którego znałam. Podczas gdy czuję się mentalnie, jakbym miała dziewiętnaście lat, on jest dojrzałym mężczyzną i mam wrażenie, że on również to czuje. — Co zjesz u siebie?

— Pomyślałam, że pójdę do Farrellów i objem ich lodówkę, a potem przekoczuję noc w pokoju gościnnym.

Przewracam oczami, widząc, jak żałośnie to brzmi. Lane śmieje się pod nosem, a Meredith schodzi na trawnik, by chwycić mnie za łokieć i siłą zaprowadzić do środka.

***

— I to ci smakuje? — pytam szczerze zainteresowana, gdy Meredith wrzuca dopiero co usmażonego kotleta do garnka z osoloną wodą.

— Bardziej niż gotowany...

— Ciężko było ci się przestawić na tę dietę? Przecież we wszystkim praktycznie jest cukier, sól.

Uśmiecham się pod nosem, składając serwetkę.

Zerkam kątem oka na Lane'a, który siedzi na kanapie i ogląda serial. Sięgam po pomidora, widząc, że mężczyzna patrzy na mnie intensywnie, uśmiecham się, a on odwraca wzrok.

— ...specjalne dla cukrzyków, Lane kupuje mi słodycze na stewii, nie smakują mi słodziki, więc przyzwyczaiłam się do gorzkiej herbaty. — Potrząsam głową, dopiero wracając do ciała i skupiając się na reszcie wypowiedzi Meredith.

— Rozumiem... — odpowiadam i uśmiecham się, ale sama czuję, jakie to wymuszone i postanawiam przestać.

Stawiamy jedzenie na stole i wtedy Lane siada obok nas. Patrzę uparcie w talerz, na który nałożyłam sobie kawałek smażonej piersi z kurczaka. Mogliśmy zrobić pieczoną, taką Meredith byłaby w stanie zjeść, nie męcząc się potem z boleściami żołądka, ale zepsuł się piekarnik i Lane obiecał, że go naprawi zaraz po weekendzie.

Skubię widelcem mięso, przeżuwam powoli, starając się nie dopuścić do głowy myśli, że może dziwnie to wygląda.

— A więc byłaś na studiach? — Kobieta zadaje kolejne pytanie, by potrzymać rozmowę.

— Mamo. — Lane upomina ją, zaciskając zęby na dolnej wardze.

Wiem, że nie robi tego celowo, nie zamierzam wprowadzać ją w poczucie winy, więc grzecznie i wesoło odpowiadam.

— Zgadza się. Zapisałam się do szkoły wieczorowej, tak aby tylko zdać egzaminy, zdobyć jakieś punkty i dostać się na logopedię. Kiedyś myślałam o byciu trenerem, o czymś związanym z koszykówką, ale... Wiele rzeczy się zmieniło...

Siedzimy w kuchni do późna i w końcu nawet Lane zaczyna się uśmiechać i uczestniczyć w rozmowie. Pomagam umyć naczynia, posprzątać i zbieram się do wyjścia, gdy Meredith z takim samym wyrazem twarzy jak wcześniej wyrzuca:

— Ale jak to? Po nocy? Ja nigdzie nie wypuszczę gościa po dwudziestej pierwszej...

Prawda jest taka, że nie chcę spędzać w domu samotnie pierwszej nocy. Kolejne też mają być samotne, ale chcę najpierw pobyć w nim przez dzień...

— Lane — zwracam się do niego, opuszczając ramiona — nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli u was przenocuję?

Unosi wzrok i patrzy na mnie chwilę, po czym uśmiecha się połową twarzy i wzrusza ramionami:

— To jej dom, sam jestem tu gościem.

— Super, niech będzie. — Ściskam swoje dłonie i wybucham śmiechem, gdy Meredith zaciera ręce. Lane unosi brew ze zdegustowanym wyrazem twarzy. — Pokaż mi, gdzie masz koce, przyniosę sobie sama.

— Będziesz spać w tamtym pokoju, zaraz zmienię ci pościel na świeżą — mówi Lane, wpatrując się w telewizor. Stoi z dłonią wciśniętą w kieszeń spodni, a drugą przerzuca kanały pilotem.

— Nie zabiorę ci łóżka, będę spać na kanapie.

— Kanapa jest moja...

— Tak, on ciągle tu śpi, gdy przyjeżdża. Albo na materacu pod lodówką. — Meredith śmieje się i dodaje: — Nie lubi swojego dawnego pokoju...

Zerkam na Lane'a, który marszczy brwi, i rezygnuję z kanapy.

***

Biorę prysznic, myjąc się zbyt słodko pachnącym żelem należącym do Meredith. Staram się nie wspominać tego, jak ostatni raz korzystałam z tej łazienki. Ubieram się w dwuczęściową piżamę z „Pora na przygodę!" i związuję włosy w koczek. Spoglądam na siebie w lustrze, by przetrzeć twarz płynem micelarnym i spuszczam wzrok z uśmiechem; wzięłam tę piżamę tylko dlatego, że nikt miał mnie w niej nie widzieć. Wychodzę, trzymając w dłoni pasek od torby, w której mam rzeczy, i zatrzymuję się, patrząc na Lane'a. Leży na kanapie w podkoszulku i szarych, długich dresach. Niebieskie światło telewizora pada na jego twarz, gdy pochylony nad telefonem wystukuje wiadomość na Messengerze. Kanapa stoi tyłem, więc mnie nie widzi i mam nadzieję, że tak pozostanie. Zmierzam powoli do jego pokoju, ale zatrzymuję się przed drzwiami, gdy Lane wymawia moje imię.

Odwracam się i uśmiecham odruchowo, gdy jego kąciki ust wydają się zaraz pęknąć.

— Wyczesana piżama, założę się, że masz ją od osiemnastki.

— Mam nadzieję, że założyłeś się o coś ciekawego, bo tak... Jeśli nie spałam w twoich bluzach to w tym. — Spoglądam na podkoszulek: na bladą twarz Marceliny i Fina trzymającego miecz. Potem wbijam wzrok w Lane'a, gdy uświadamiam sobie, co powiedziałam. Patrzy na mnie przenikliwie, spod brwi, po czym przewraca oczami i zaczyna masować nasadę nosa. — Przepraszam.

— Za co? To prawda.

— Tak, ale...

— Wspomnienia przeważnie bolą. — Spogląda na mnie, potrząsa głową i wzrusza ramieniem, kontynuując: — czasem, dlatego że były po prostu bolesne, a czasami, dlatego że były tak piękne i już są tylko wspomnieniami. Ja z tobą mam takie i takie wspomnienia, pomyśl sobie, jaka to mieszanka. — Uśmiecha się smutno, w jego oczach dostrzegam łzy, po których już po chwili nie ma śladu.

Opuszczam ramiona i zastawiam się czy kiedykolwiek byłam tak słaba i zagubiona? Po śmierci mamy nic nie czułam...

— Obiecuję nie poruszać już takich tematów — mówię, unosząc brodę.

— To nie jest rozwiązanie... Chcę o tym porozmawiać, dajmy sobie taki jeden czas, teraz jest najlepszy moment. — Wstaje z kanapy i prostuje się, górując nade mną. — Naleję nam po lampce wina i przepracujemy to, chociaż z wierzchu...

— Ustalamy jakiś kod awaryjny?

— Wino. — Wzrusza ramionami, trzymając dłonie w kieszeniach.

Ciągle widzę, jak zaciska materiał wewnątrz nich, jak wsuwa głębiej ręce, gdy stoję blisko. Mój głupi umysł podpowiada mi, że to dlatego, że boi się, że mnie dotknie, przytuli...

Tak, Diana, oczywiście.

Potrząsam głową i ruszam za nim do aneksu, gdy odwraca się jeszcze, by zabrać ze stołu pusty kubek. Odskakuję, gdy prawie na mnie wpada, a potem nie reaguję na jego krzywe spojrzenie i idę do oszklonej szafki, gdzie stoją kieliszki.

Lane otwiera czerwone wino — tylko takie zostało po całkowitym rzuceniu picia przez Meredith.

— Ma na pewno z dziesięć lat — rzuca Lane z uśmiechem i otwiera je, a potem rozlewa do szkła.

Siadamy na kanapie, patrząc przez chwilę w niemy obraz telewizora.
Trzymam palcami szyjkę kieliszka i podkulam pod siebie nogi, siadając na nich.

— Jak mamy zacząć tę rozmowę? — szepczę unosząc na niego niepewny wzrok.

— Może tak jak z wariografem, najpierw neutralne pytania, a potem nagle z grubej rury? — Posyła mi rozczulający uśmiech, na który jedynie potrząsam głową. — Ok, nie studiowałem, ale ty tak... było fajnie? — Składa zdanie i słyszę jak jest zdenerwowany.

— Nawet... — odpowiadam i milknę, by kontynuować, gdy Lane na mnie spogląda. — Chciałam zająć czymś głowę, rzucić się na głęboką wodę i nie utonąć. Mama bardzo chciała, bym poszła na studia, trochę zajęło mi obudzenie się z tego wszystkiego, ale myślę, że może być ze mnie dumna...

— Jest z ciebie dumna. Ja też. Studia... dzięki nim chyba odżyłaś.

Prycham.

— Byłam wyrzutkiem, trzymałam się ściany i rzadko myłam, aby tylko nikt do mnie nie podszedł — żartuję z powodzeniem, bo Lane śmieje się głośno, przykłada palec do ust i spogląda na drzwi pokoju jego mamy. Wraca spojrzeniem do mnie, opiera głowę o oparcie kanapy jak ja i wodzi wzrokiem po mojej twarzy.

Ludzie się zmieniają, normalna sprawa, czasem wystarczy rok, by mieć trudność z poznaniem kogoś. Nam uciekło ponad dziesięć lat, a mam wrażenie, jakby zmienił się jedynie nasz wygląd. Lane wydoroślał, stał się bardziej męski, czuję się też przy nim lekko speszona, onieśmielona, ale od razu poczułam tę wyjątkową nić porozumienia, którą on z wiadomych przyczyn próbuje tłumić.

— Wiesz, co sobie myślę? — Wyrywa mnie z miłych myśli. Fantazjuję o jego delikatnie poruszających się ustach, a przecież siedzi tuż przede mną... Tak blisko, a tak nieosiągalnie daleko. Przełykam ślinę i unoszę brwi, prosząc, by mówił dalej. — Że tak naprawdę nie mamy żadnej wspólnej przeszłości, to się nigdy nie wydarzyło, śniłem, opowiedziałem ci ten sen, a ty przyjęłaś, że to miało miejsce. Mogło się wydarzyć.

— Dobrze by było — odpieram z uśmiechem. — Wiele rzeczy pragnęłabym wyciąć...

— Albo postaci. Na przykład mnie.

— Nie — zaprzeczam od razu. — Może jedynie lekko poprawić, ale nigdy wyciąć.

— Ja bym się wyciął z twojej przeszłości, gdybym mógł. — Unosi się z siedzenia, by podejść do stołu.

Odprowadzam go spojrzeniem i również wstaję, podchodzę powoli i zatrzymuję się za jego plecami.

— Lane. — Unoszę dłoń i kładę ją na jego łopatce, drży, ale nie odsuwa się, jedynie lekko porusza głową, odwracając do mnie policzek. — Byłeś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Bardzo mi na tobie zależało, martwiłam się o ciebie... Nie rozumiałam, dlaczego nie mogłeś tego dla mnie rzucić.

— Mam ci to teraz powiedzieć?

— Najwyższy czas, w końcu mieliśmy rozmawiać. A w razie czego pamiętaj: wino.

Lane odwraca się do mnie przodem, unosi twarz i spogląda w sufit.

— Chciałem pomóc matce spłacić długi. Mieli zająć nam ten dom. Zostawić z niczym... Chciałem odejść, gdy zobaczyłem, co to za szambo, ale było za późno, za zdradzenie paczki groziła kara... Jason cię lubił, ale po prochach nie kiwnąłby palcem, gdyby ktoś chciał zrobić ci krzywdę za to, że ich rzuciłem, a uderzyliby w najczulszy punkt. Byłem w sytuacji bez wyjścia. Wydawali się silni, gdy nie wiedziało się, że wystarczy odpowiednie zgłoszenie, w odpowiednim momencie i paczka przestaje istnieć. Cała reszta robiła to dla rozrywki, ja na początku też. Będąc z nimi, byłem nietykalny, bo kto normalny zaczepi takiego typa? Miałem się za nic niewartego dzieciaka, matka alkoholiczka, ojciec, który go porzucił... W paczce byłem kimś... Ale tamtego dnia... Po tej pieprzonej imprezie, Boże... Byłem naćpany, pojechałem do szpitala, gdy tylko mnie puściło, ale nie było już tam ani ciebie... ani twojej mamy.

Wzdycha i odstawia kieliszek z winem na blat.

Odsuwam się, gdy potworne znużenie i smutek zalewa mnie jak z kubła. Lane odwraca się powoli w moją stronę, delikatne światło z korytarza opada na jedną połowę jego sylwetki — wygląda jakby ta druga była na mnie zła — brew chowa się pod włosami.

— Wiem, że masz do mnie sporo żalu i nigdy się go nie wyzbędziesz, nienawidzę tego gówniarza, którym byłem, chciałbym cofać czas, ale takich jak ja są miliony... Muszę z tym żyć. Byłaś lekcją w moim życiu. I cieszę się, że przyjechałaś, ulżyło mi, wiem, że sobie radzisz, żyjesz... I gdy kiedyś pojedziesz dalej, będę spokojniejszy, bo wiem, że dasz sobie radę, a na tym zależy mi najbardziej, żebyś była szczęśliwa. — Urywa kontakt wzrokowy, wzrusza ramionami i przytula kieliszek do policzka.

Jest taki piękny.

— Żałuję, że urwałam z tobą kontakt... Ale... Będę szczera, kochałam cię, jak nigdy nikogo... Jednak bałam się, że znowu coś zrobisz, coś będzie nie tak i nie dałabym sobie z tym rady. Potrzebowałam być sama, cierpieć na uboczu, w ciszy... Ale tak jakby zaczęłam tracić kontakt ze światem, nie chciałam, byś mnie taką widział, byś musiał się z tym męczyć, chciałam poradzić sobie sama, myślałam, że mi przejdzie, pocierpię i wrócę jakoś do życia, do ciebie, gdybyś chciał, gdybyś zasłużył na szansę... Ale jak wiesz, stało się inaczej... Tych lat już nie da się odzyskać — mówię, ledwo oddychając. Słowa wylatują z moich ust i wiem, że są chaotyczne, jednak nie potrafię ich złożyć, a bardzo chcę, by wiedział...

Lustruje moją twarz zbyt długo, żałuję, że wyrzuciłam to wszystko z siebie, jestem pewna, że padną zaraz niepotrzebne słowa, jednak Lane odwraca wzrok, uśmiecha się i odpowiada:

— Rozumiem. — Przełyka ślinę i dodaje zduszonym głosem: — Wino.

***

Oboje byliśmy znużeni, a nasza rozmowa zeszła na luźne, drętwe tematy. Chyba żadne z nas nie zdawało sobie sprawy, jak takie przepracowanie przeszłości może być trudne. Odpuściliśmy po wypitym winie i życząc sobie dobrej nocy, udaliśmy się na spoczynek. Z tym że nie wiem, jak Lane, ale ja nie mogę zmrużyć oka. Już samo przebywanie w jego dawnym pokoju, siadanie na tym łóżku, patrzenie w ten sam sufit, w który patrzyłam, gdy się ze mną kochał...

To wszystko rozdrabnia mnie na papkę i nie jestem już pewna, czy wychodzenie naprzeciw lwu to odwaga czy głupota...

Leżę przykryta po szyję kołdrą i liczę reflektory przejeżdżających po ulicy samochodów. Przed chwilą sprawdziłam godzinę — jest druga nad ranem, a naliczyłam tylko dwa różnokolorowe pasy płynące przez ściany. Wzdycham i zamykam oczy, jednak sen nie przychodzi, a jedynie znów czuję, że bierze mnie gorączka. Pierzchną mi usta, moje nogi zaczynają się trząść i nie jestem w stanie dłużej leżeć, więc unoszę się i siadam. Mija kolejna godzina, gdy jedynie wpatruję się w okno. W całym domu panuje cisza, przerywana odgłosami, które docierają do uszu, dopiero gdy się im na to pozwoli — zegara, lodówki czy filtra wody. Czuję się bezpiecznie, jakby całe zło również spało.

Oblizuję usta i krzywię się, gdy na dolnej wardze pęka skórka.

Muszę się czegoś napić — myślę i od razu wychodzę z łóżka.

Otwieram drzwi, mając nadzieję, że nie zaskrzypią. Spoglądam w stronę sofy i opieram przez chwilę policzek o drewno, gdy dostrzegam Lane'a śpiącego na kanapie. Stąd widzę tylko czubek jego głowy. Podłożył dłoń pod brodę, a długie nogi wyciągnął, tak że stopy zwisają mu poza kanapę. Koc, którym miał się nakryć, leży obok na podłodze. Telewizor nadal jest włączony, ale gdy spoglądam zainteresowana, co leci, widzę w rogu ekranu ikonkę czerwonego przekreślonego głośnika.

Podchodzę cicho do aneksu i sięgam po kubek i butelkę wody. Każdy mój ruch jest powolny, a odkręcając zakrętkę, pomagam sobie, krzywiąc twarz i zagryzając popękaną wargę. Niestety odstawiając wodę, trącam nią solniczkę i chociaż nie zrobiło to wiele hałasu, to Lane — jakby wcale nie pochrapywał przed chwilą w głębokim śnie — unosi głowę i spogląda na mnie.

— Śpij, przyszłam tylko po wodę. Śpij dalej...

Mruży oczy, wyostrzając wzrok, przeciera je, a potem zerka na zegar.

— Piąta? Zwykle tak wstaję, ale nie czułem się dawno tak źle. Do diabła, jak mnie połamało... — Jęczy, przeciągając się, coś strzela mu w plecach i oboje wybuchamy cichym śmiechem. — Zrobimy kawę, chyba że wracasz do łóżka.

— Nie zasnę, zawsze tak mam w obcym domu. To pewnie przez tę kanapę się nie wyspałeś.

Prycha.

— Przyzwyczaiłem się do niej. Po prostu... Za dużo wrażeń jak na jeden dzień... A też stary jestem i tyle.

Uśmiecha się, wstaje i podchodzi do mnie. Wciąż masuje kręgosłup i krzywi się, wzdychając głośno.

— Nadal pijesz białą? — pyta, gdy wciska niebieski guzik na przezroczystym czajniku.

Potrząsam głową, zafascynowana wirującymi bąbelkami w podświetlonej na błękitno wodzie.

Lane opiera dłonie o blat i spogląda na mnie z uśmiechem. Potem prostuje się i sięga po kubki, kawę, mleko i cukier, prosząc pod nosem, by nie był przeterminowany, inaczej będziemy musieli posłodzić słodzikiem.

Na szczęście data jest dobra.

***

— Z biegiem lat zaczynam się zastanawiać, dlaczego zareagowałam właśnie w taki sposób... — mówię, stukając paznokciami o ucho kubka. — Straciłam kochaną mamę, przyjaciółkę, najważniejszą osobę, ale ludzie przecież tracą własne dzieci, mężów... i jakoś żyją nadal, nie rozumiem, czemu tak mi się zawalił świat...?

Wpatruję się w swoje stopy w zielonych skarpetkach, żal zalewa mi serce. Lane upija łyk kawy, spogląda w okno, za którym niebo z każdą sekundą staje się jaśniejsze, i odpowiada:

— Nie stałoby się tak, gdybyś nie wiedziała, że zostałaś sama, że nie masz się na kim wesprzeć. Myślałem o tym wystarczająco wiele razy: nie stałoby się tak, gdybym był przy tobie, gdybym się nie naćpał i nie gadał tych bzdur, gdybym od razu przyjechał do szpitala... Gdybyś nie okłamała przeze mnie Alison.

— O Boże... nie myśl tak, to nie jest w żadnym stopniu twoja wina. Nie mogłeś przewidzieć, że będziemy miały wypadek.

— To żadne usprawiedliwienie! — Unosi głos i kręci szybko głową. — Byłoby ci lżej, gdybym był na czas... Wcale nie byłaś taka silna.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top