28
Lipiec 2019
Lane
Przygotowywałem się na ten dzień latami, wyobrażałem sobie jak dostaję wiadomość o ojcu, a wszystkie strony, które publikowały ogłoszenia o jego zaginięciu wklejają post głoszący „David Jimmix odnaleziony ".
Mam dwadzieścia pięć lat, wróciłem właśnie z pracy i miałem zamiar iść pod prysznic, gdy ktoś zaczyna dzwonić dzwonkiem. Tak. Naprawiłem go.
Ruszam do drzwi, kątem oka widząc matkę wytaczającą się z pokoju. Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek i unosi dłoń by zetrzeć z nich resztki snu.
Sięgam do klamki i wsuwam głowę między drzwi, a moje ramiona pokrywają się dreszczami, gdy widzę przed sobą dwóch mężczyzn.
— Lane Shane Jimmix?
Potrząsam głową.
— Sierżant Fires. Możemy wejść? Mamy do przekazania ważną informację.
Przepuszczam ich do środka i zatrzymuję się, gdy odnajduję spojrzenie matki pełne zawodu.
— Tym razem nie chodzi o mnie — rzucam, kręcąc głową.
— Więc o co?
— Pani pozwoli — policjant potrząsa głową i ściąga czapkę. — Dziesięć lat temu, na terenie przeznaczonym pod budowę mieszkań, został znaleziony samochód — zaczyna, a ja wstrzymuję powietrze. — W samochodzie znajdowały się zwłoki w daleko posuniętym rozkładzie, przez który nie dało się stwierdzić przyczyny zgonu. Nie było przy nich dokumentów, samochód nie miał rejestracji. Zostały pochowane jako NN... — Rozkłada dłonie, robiąc niepotrzebną pauzę. Wpatruję się w niego, a matka zaczyna kręcić powoli głową. — Nie wszystko zostało zrobione, jak należy... Przejąłem tę sprawę z polecenia pana Lane'a. — Odwracam wzrok, gdy matka kieruje na mnie spojrzenie. — Zbadaliśmy próbki raz jeszcze i nie ma wątpliwości, że należą do Davida Jimmixa.
Zerkam powoli na matkę, gdy wstaje z krzesła i zatacza się na lodówkę.
— Mamo — wyszeptuję i podchodzę do niej, by chwyciła mnie za łokieć, ale ona unosi brodę i staje prosto. Sama.
— Dziękuję za wizytę, ale na panów już pora. Proszę wyjść z mojego domu i nigdy więcej tu nie przychodzić — cedzi przez zęby patrząc na gości z taką odrazą, jaką dawno u niej nie widziałem.
Kiwam do nich głową.
— Będziemy w kontakcie, przyjadę rano na komisariat. Dziękuję — mamroczę, gdy wychodzą.
Pocieram twarz dłonią i odwracam się do matki przodem. Ma podkrążone oczy i zapadnięte policzki, z jej twarzy odeszły kolory.
Wbija wzrok w podłogę i patrzy tak, stojąc w bezruchu. Porusza się jedynie jej klatka piersiowa, w którą nabiera powietrza, jakby łapała oddech, topiąc się w morzu. Obserwuję ją z rosnącym niepokojem, gdy jej oczy zaczynają wodzić w tę i z powrotem.
— Coś ty zrobił... Na miłość boską, po co?! — wyrzuca z siebie, a ja opuszczam ramiona.
— Chciałem znać prawdę, chcę go godnie pochować.
— To trzeba było nie mieszać w to mnie! Po co oni tu przyszli? Pomyślałeś, że ja nie chcę znać tej twojej prawdy?! Nie! Po prostu nie! Dla mnie twój ojciec uciekł i żyje sobie szczęśliwie, ma młodą kobietę, może dzieci, nie wiem. Jest szczęśliwy! — trajkocze, rozwiązując i zawiązując sznur przy szlafroku — Nie... — Opuszcza ramiona, łkając. — To nieprawda.
Podchodzi do stołu i opadła na krzesło.
Patrzę na jej żałosny wyraz twarzy, zgarbioną sylwetkę i dopiero to do mnie dociera. Matka przez te wszystkie lata naprawdę nie chciała wiedzieć, że ojciec nie żył, może i czuła to, ale wolała żyć myślą, że jest szczęśliwy... Kochała go tak bardzo, że lepszym było pokryć to uczucie nienawiścią niż bólem.
— Mamo — wyrywa mi się. — Tak mi przykro. Przepraszam cię. Za wszystko.
Unosi wzrok, a potem wybucha płaczem, wciąż na mnie patrząc. Moje serce, ledwo poskładane po stracie Diany, znów się rozpada. Podchodzę do mamy, obejmuję ją ramieniem i zaciskam usta, by nie rozpłakać się jak dziecko.
Dziecko, które właśnie dowiedziało się o śmierci ukochanego ojca.
*
Zadzwoniłem do bliskiej rodziny ojca, ale przyjechał tylko jego brat, który w ogóle go nie przypomina. Jest niski, szczupły i ma taki wyraz twarzy, jakby ciągle się uśmiechał, a gdy po pogrzebie matka zaczyna niespodziewanie płakać nad kubkami kawy, ten kładzie dłoń na ustach, dusząc się ze śmiechu.
Nie przyjmuję tego jakoś dziwnie, niektórzy tak po prostu mają. Śmieją się, gdy ktoś płacze i reagują tak w stresowych sytuacjach.
Zupełnie jak Jason. Nie widzę go od kilku lat, ale gdy Nicole rok po rozpadzie paczki poroniła ich siedmiomiesięczne dziecko, przyszedł do mnie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i wtedy płakał i śmiał się jednocześnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top