25


Jimmy

Budzenie się po ostro zakrapianej i przećpanej nocy nigdy nie jest przyjemne. Uwielbiałem stan nieważkości, ale potem miałem ochotę umrzeć.

Uniosłem ostrożnie powieki, by po chwili docisnąć je i zakląć, gdy światło skierowane wprost na mnie poraziło mi siatkówkę. Zakląłem i zsunąłem się z łóżka, ciągnąc za sobą pościel, poduszkę i coś ciężkiego, co po spotkaniu z podłogą wydało z sobie głuchy trzask. Zajęczałem, jakby to mi w czymś ulżyło, ale poczułem jedynie, jak moje gardło popękało, a ślina, w której nadal czułem alkohol, podrażniała rany. Potarłem palcami brwi i odetchnąłem płytko, próbując przezwyciężyć odruch wymiotny. Do moich uszu dotarł świergot ptaków i warkot silników przejeżdżających co jakiś czas aut. Uniosłem się na łokciach, gdy światło zaczęło się rozpraszać i zrozumiałem, że to słońce wpadające przez okno. Rozejrzałam się powoli po pokoju spod przymrużonych powiek i przewróciłem oczami, opadając znowu plecami na podłogę, gdy potężny ból i mdłości przetoczyły się falą po moim organizmie.

Słońce przesunęło się z komody na kąt ściany, gdy leżąc wciąż w jednej pozycji, gapiłem się w sufit, praktycznie nie mrugając. Nie miałem w głowie myśli, a jedynie niemogącą jej opuścić piosenkę Love is only feeling.

Zamknąłem oczy i bezgłośnie wypowiedziałem słowa refrenu, a potem usłyszałem krótką solówkę, która rozpłynęła się, zmieniając w głuchą ciszę, gdy znów uniosłem powieki.

Podniosłem się, siedziałem tak chwilę, odetchnąłem głęboko i dźwignąłem się na równe nogi, gdy kołysanie przed oczami ustało. Musiałem zrobić pierwszy, najtrudniejszy krok, żeby znów zacząć chodzić.

W chłodnej kuchni, wypiłem duszkiem szklankę wody i skupiłem uwagę na ulicy za oknem. Przestało padać i znów nadawali ocieplenie. Zmarszczyłem brwi, spoglądając na samochód matki stojący na podjeździe i westchnąłem przeciągle, bo to oznaczało tylko jedno. Zawsze brała taksówkę, jadąc na zmianę, gdy wiedziała, że zajedzie potem do baru. Wracała taryfą albo dzwoniła po mnie.

Niedoczekanie — rzuciłem w myślach i uśmiechnąłem się, masując obolałą szczękę.

Spojrzałem w pustą szklankę i uniosłem nagle wzrok.

Diana.

Dreszcze ścisnęły mi ramiona, gdy rzuciłem się do pokoju, by odnaleźć telefon. Przerzuciłem kołdrę, poduszki, puste butelki. W końcu wyciągnąłem urządzenie spod łóżka. Zacząłem stukać nerwowo kciukiem o pęknięty ekran, ale nie reagował. Znowu rzuciłem się do szafki, by znaleźć ładowarkę, przesunąłem kilka par skarpet, jakieś papierki i nie bawiąc się w rozplątywanie kabla podłączyłem do telefonu.

Czekałem, trzęsąc się. Na samą myśl o tym, co powiedziałem Dianie, jeżyły mi się włosy na karku. Byłem pewny, że wszystko zniszczyłem. Jak mogłem nagadać jej takich bzdur? Kochałem ją nad swoje życie i dlatego chcąc, by jak najszybciej zniknęła z imprezy (bo mieli się na niej zjawić ludzie od brata Tima), musiałem ją tak ranić?

Zrozumiałaby, przecież to moja Diana... Moja...

Podgryzałem palce, telepałem nogą i zakląłem na telefon, który miał dopiero dwa procent baterii. Nie mogłem go jeszcze włączyć, bo kabel musiał leżeć pod odpowiednim kątem, inaczej nie ładował.

Wbiłem palce we włosy i opuściłem zaraz ręce, przypominając sobie na nich dłonie Diany.

— Zabije mnie, nie da mi już szansy, jestem skończony — powtarzałem sobie, kręcąc głową z uniesionymi brwiami, nie wiedząc jeszcze, że byłoby lepiej dla mnie, by ta bateria ładowała się dłużej.

Chwyciłem telefon z sześcioma procentami, nie mogąc już czekać. Włączyłem go i z drżącymi dłońmi czekałem, aż się całkowicie uruchomi. Irytował mnie dźwięk powitalnej melodyjki, zbyt długo ładujący się ekran.

W końcu otworzyłem wiadomości, nie czekając, aż Wi-Fi połączy się z routerem i odpalę Messenger.

Do Diana:

Wiem, że jesteś zła, nie chcę się tłumaczyć przez SMS, spotkajmy się, zadzwoń, proszę, błagam.

Pisałem, poprawiając słowa, gdy palce latały po klawiaturze, myląc literki. Zignorowałem wciąż pojawiające się pikanie informujące o przychodzących wiadomościach, od razu usunąłem dymki czatu, aby tylko wystukać tę cholerną wiadomość. Dopiero po wysłaniu jej wszedłem na czat i przesunąłem po awatarze Brandona, widząc, że nie pisał o niczym ważnym, a ględził, że znowu poszedłem z Jasonem.

Otworzyłem SMS-y i zacisnąłem zęby na wardze, wpatrując się z konsternacją w powiadomienia o próbie połączenia.

Wszystkie od Diany, dokładnie piętnaście prób.

— Ale ona musi być wkurwiona, jestem skończony — szepnąłem do siebie i zignorowałem powiadomienie o pięciu próbach połączenia od matki.

Ciekawe, jak sobie poradziła, gdy nie przyjechałem po nią do baru — prychnąłem w duchu.

Jedna wiadomość przychodząca na końcu sprawiła, że zatrzymało mi się na chwilę serce. Jeśli dostałem wiadomość nagraną na pocztę, to mogła być to tylko ona...

...albo pijana matka.

Nacisnąłem numer i przyłożyłem telefon do ucha, przełykając ciężko i szykując się na podniesiony ton Diany, wyzywanie mnie od najgorszych i zerwanie.

Siedziałem na podłodze i czekałem, a gdy usłyszałem pierwsze słowo wypowiedziane jej cieniutkim, zdartym głosem, przestałem oddychać. Słuchałem chaotycznych zdań, nie od razu pojmując, co się działo. Wypadek. Operacja. Osunąłem się na podłogę, opierając o komodę i powtarzałem do siebie jej słowa. Zamilkła i zapragnąłem, by roześmiała się i powiedziała, że mnie nabrała, że to kara za to, co jej zrobiłem, ale zamiast tego usłyszałem niewyraźny głos jakiegoś faceta, a potem przeraźliwy płacz, pomieszany z piskliwym krzykiem.

Wbiłem się w komodę, uderzając głową o drewno i odrzuciłem od siebie telefon. Policzki zalały mi się łzami, gdy patrzyłem na urządzenie, które powoli ciemniało. Oddychałem szybko, nie mogąc przestać się trząść.

Chwila, ułamek sekundy, gdy wstałem na równe nogi i zbierając z podłogi telefon, wypadłem z domu. Wsiadłem do samochodu i na oślep wbiłem kluczyk do stacyjki. Wycofałem, wjeżdżając prawie na posesję naprzeciw, zahamowałem ostro i ruszyłem do szpitala z piskiem opon.

Mijałem auta, wbijając rozmazane przez łzy spojrzenie przed sobie w jeden punkt — linie na jezdni. Tylko to trzymało mnie w całości.

*

— Gdzie jest Diana Mieczykowski? — wrzasnąłem, dopadając recepcji.

Kobiety popatrzyły na mnie ze zdziwieniem, trzymając przy uszach wielkie, białe słuchawki stacjonarnych telefonów.

— Musisz chwilę poczekać.

Uderzyłem dłońmi o blat i pleksę oddzielającą mnie od kobiet, które patrzyły na mnie z zaciśniętymi ustami.

— Przywieziono tu dwie kobiety z wypadku?

— Przywieziono tu wiele takich osób...

— Chodzi mi...

— Jesteś kimś z rodziny?

— Tak, jestem najbliższym... pieprzę to, kurwa, gdzie jest moja matka? Gdzie Meredith Jimmix?

— Jesteś synem Edith? — szepnęła starsza, a ja skrzywiłem się nieznacznie, bo tylko ojciec tak ją nazywał.

Kobiety szepnęły coś do siebie porozumiewawczo, po czym ta młodsza nacisnęła jakiś guzik na telefonie i rzuciła, że jestem w szpitalu.

— Dzwoniłaś do mojej matki?

— Tak, poczekaj tu, usiądź sobie... — Zaczęła szybko, unosząc dłoń. W jej uśmiechu było coś przerażającego, jakby musiała się uśmiechać do samego diabła, aby grać na czasie, czekałem tylko, aż zacznie pocierać kącik oka w geście wołania o pomoc.

— Za chwilę twoja mama ci wszystko powie.

Zacząłem skakać spojrzeniem od jednej do drugiej. Tę pierwszą uratował dzwoniący telefon, a wtedy zbliżyłem się, oparłem dłońmi o blat i spojrzałem młodszej dziewczynie w oczy.

Zaraz pochyliłem głowę i uniosłem ręce, by ścisnąć sobie łokciami skronie, gdy narosło w nich potworne pulsowanie.

Poczułem, jak odejmuje mi nogi, kiedy z sali wyszła moja matka. Łzy stanęły w jej oczach.

— Gdzie ty byłeś?! — rzuciła się na mnie, uderzając pięścią po barku. Odchyliłem głowę, ale nie ruszyłem się, pozwalając, by to robiła, pragnąłem, by ktoś mnie skopał i zostawił tak na śmierć.

Otworzyłem usta, nie potrafiąc nic wydusić, żal rozerwał mi serce i zatapiał mnie całego, nie miałem pojęcia, jak sobie pomóc, co zrobić, by chociaż na sekundę złagodzić ten fizyczny i psychiczny ból.

— Co z Dianą? — wydusiłem resztkami sił. Nie byłem przygotowany na złą wiadomość, ale nikt przecież nie jest, nieważne czy tak jak ja ma kaca, czy właśnie zjadł dobre śniadanie i spał osiem godzin regenerującym snem.

— Nic poważnego.

Uniosłem wzrok i odetchnąłem przez śmiech, mrugając szybko by pozbyć się łez z oczu.

— A Alison? — Otarłem nos z idiotycznym uśmiechem, którego w ogóle nie mogłem zamaskować. Matka pokręciła głową i wtedy przestałem się śmiać. — Co...?

— Jak ty wyglądasz... Gdzie byłeś, gdy do ciebie dzwoniłyśmy?

Załkała, patrząc na mnie z bólem i ocierając policzek naciągniętym na dłoń rękawem swetra.

Zabrakło mi już oddechu.

Płacz Diany był nożem w moim sercu, takim, którego nie można wyciągnąć, bo od razu się człowiek wykrwawia. Alison mnie nie lubiła, ale to nie miało żadnego znaczenia; uważałem ją za cudowną osobę i jeszcze lepszą matkę...

Moja własna matka tymczasem opuściła ramiona i pokręciła głową, patrząc na mnie z litością.

Nie widziałem w niej walniętej alkoholiczki. Zrobiłem krok do przodu i przytuliłem ją nie mogąc ustać na nogach, usiadłem na podłodze, a ona razem ze mną, nie zwracając uwagi na ludzi, tuląc moją głowę do swojej piersi, kołysząc delikatnie i szumiąc do ucha jak kiedyś, gdy byłem chłopcem i bałem się cieni na ścianie.

— Gdybym to ja mogła umrzeć zamiast niej... — Usłyszałem powtarzające się słowa.

Dlaczego się odzywasz? Nie możesz po prostu być i nic nie mówić? Nie psuj tego.

— Co z Dianą? — wyszeptałem, by zaraz zacisnąć zęby na wardze. — Jest tutaj?

— Powiem ci, jak się uspokoisz — szepnęła i zdałem sobie sprawę, że potwornie się trząsłem.

Przygryzłem wnętrze policzka i potrząsnąłem ramionami zniecierpliwiony.

— OK, już — wyrzuciłem z trudem, a ona spojrzała na mnie badawczo. — mów.

— Ma niewielki wstrząs mózgu i stłuczenia, ale jest dobrze... Nie chciała zostać w szpitalu. Opieka przeszła na jej ciotkę, a ona... Sama była w szoku i nie chciała się z nią kłócić.

— Ty nie mogłaś nic zrobić?

Odsunęła mnie od siebie i spiorunowała wzrokiem.

— Wyobraź sobie, że siedziałam tu z nią, tuliłam najdłużej, jak się dało, bo myślałam, że w końcu odbierzesz telefon i przyjedziesz! Ty byś ją namówił, by poleżała kilka dni na hospitalizacji?

Uniosłem się, wyswobadzając z jej ramion i usiadłem na krześle, przytrzymując ręką ściany.

Gdybym tylko się obudził trochę wcześniej, gdybym nie naćpał się jak świnia i nie nagadał jej takich bzdur...

— Gdzie mieszka ta jej ciotka? — spytałem, unosząc zbolały wzrok.

— Nie wiem. — Oparła dłoń na kolanie i uniosła się, by stanąć prosto. — I nawet gdybym wiedziała, to bym ci nie powiedziała. Nie dlatego, że nie mogę, ale... — Zacisnęła usta, odwracając wzrok. — Daj jej teraz czas, to, co przeżyła, to jest okropny dramat, nawet sobie nie wyobrażasz, powiedziałam Adeli, żeby miała na nią oko i już teraz zadbała o opiekę psychologiczną. Diana się do ciebie odezwie, zobaczysz, ale musi to przeczekać w ciszy, tę żałobę. Niektórzy tak wolą.

— Ale przecież... Chcę być przy niej... Wiem, że jest na mnie zła, ale potrzebuje mnie, ja potrzebuję przy niej być.

— Nie możesz... Posłuchaj mnie, błagam.

— Dlaczego? — wysapałem i spuściłem wzrok, gdy to do mnie dotarło. — Prosiła cię o to?

Matka pokiwała głową, zakładając przed sobą ręce.

Przeniosłem spojrzenie w majaczące cienie za drzwiami i gapiłem się tak, gdy te rozsuwały się i zamykały.

— Chodź ze mną, mam jeszcze zmianę. — Wyciągnęła do mnie dłoń, chcąc złapać za mój łokieć, ale zabrałem go automatycznie i przechyliłem się na lewą stronę. — To... — zaczęła, ale załamał się jej głos. — Przesiądź się gdzieś, bo tu bardzo zimno — dodała, odwracając głowę w stronę otwartych drzwi.

Zaśmiałem się.

Co z tego, że jest zimno? Żyję, jestem. Mój komfort teraz jest na najniższym miejscu jeżeli w ogóle.

— Tu jest dobrze.

— Lane, chcę cię widzieć, tam też są siedzenia... Chcesz się położyć u mnie w pokoju pielęgniarek?

Pokręciłem powoli głową ze spojrzeniem wciąż wbitym w drzwi.

Westchnęła, wsunęła dłonie w kieszenie zielonej koszuli i odeszła szybkim krokiem w stronę sal.

Obejrzałem się za nią, jak w zwolnionym tempie i oparłem głowę o ścianę, wyobrażając sobie, że nerwy w moim ciele są strunami, które pękają jedna po drugiej, dając mi ukojenie, a gdy pęknie ostatnia, muzyka bólu ucichnie i nie będę w stanie już nic czuć.

Przesiedziałem tam całą noc, a z każdą kolejną godziną świat zdawał mi się mniej realny. To wszystko, na czym stałem, zaczęło topnieć jak śnieg i kurczyć się jak plastik od gorąca. Zostały tylko puste zgliszcza, na których nie wierzyłem, że uda się coś jeszcze zbudować.

A co musi czuć Diana? Czy w ogóle coś czuje? Jak ma wstać po czymś takim?

Matka donosiła mi w plastikowych kubkach kawę z automatu, która naprawdę nie smakowała źle, chociaż może dlatego że miałem wcześniej w ustach gorsze świństwa. Nie czułem głodu, a powinienem być głodny jak wilk. Nie wiedziałem, dokąd iść i siedząc przez kilka godzin w niewielkiej wnęce, czekałem aż skończy zmianę, by wrócić z nią do domu. Nie chciałem być tam sam. Ani u Brandona, bo kazałby mi ze sobą rozmawiać. A tym bardziej u Jasona, bo nie zniósłbym widoku pustego domu Diany.

— Co z psem? — spytałem, gdy matka wyszła na chwilę na korytarz.

— Co takiego?

— Pies Diany, Raven, co z nim?

Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, chociaż bardzo podkrążonymi oczami.

— Lane, nie wiem, nie zadawaj mi takich pytań, nie martw mnie zadając mi pytania jakbyś postradał zmysły — westchnęła zrezygnowana, wsuwając dłonie we włosy.

— Miały psa, dlatego pytam.

— Na pewno ktoś się nim zajmie... — przewróciła oczami, bo co ją obchodził jakiś kundel. — Posiedź tu jeszcze pół godziny, zaraz będziemy wracać.

Ścisnąłem w dłoni pusty kubek i naciągnąłem kaptur na głowę. Przymknąłem oczy, szybko przysnąłem, ale nie odnalazłem ulgi. Każdy płytki sen, gdy słyszałem kroki i szepty niosące się po korytarzu, przynosił widok Diany, jej śmiejące się oczy, słodki uśmiech.

Głos, gdy powiedziała mi, że mnie kocha. Pierwszy i ostatni raz.

Obudziłem się, nabierając powietrza przez nos.

Usiadłem i przyłożyłem dłoń do rozchylonych ust, wbijając szeroko otwarte oczy przed siebie na szklane drzwi.

***

Wróciliśmy w ciszy. Zaproponowałem, że zamówię nam taksówkę, ale matka mimo zmęczenia uparła się, że chce mieć samochód pod domem w razie czego. Skrzywiłem się, gdy podszedłem do siedzenia kierowcy, a ona mnie odepchnęła i kazała iść na tył.

— Zajedziemy do sklepu? — spytałem, leżąc na kanapie na tyle i patrząc na rozmyte niebo.

— Po co? Mamy jedzenie w lodówce.

Zaśmiałem się, mrużąc oczy, aż zapiekło mnie gardło, a kąciki ust popękały.

— Nie masz ochoty się napić? Kupmy trochę alkoholu i upijmy się, nie piliśmy nigdy razem... A jak będzie ci dziwnie pić z kimś, to każde może pójść do swojego pokoju.

Nie odezwała się, ale poczułem, że docisnęła gazu.

— Spokojnie, jeden tragiczny wypadek w mieście wystarczy — zaśmiałem się, czując, jak moje serce znów zaczyna krwawić.

Auto zahamowało i zanim zdążyłem się unieść, matka otworzyła drzwiczki i wylała na mnie zimną wodę prosto z butelki. Usiadłem, krztusząc się i przecierając oczy. Spojrzałem na nią wściekle, gdy stała w drzwiach i patrzyła na mnie równie zirytowana.

— Nie chcę słyszeć już nawet jednego słowa — załamał się jej głos —odezwiesz się, a wypieprzę cię z samochodu na zbity pysk! Jeszcze raz się odezwij! — Wycelowała we mnie palcem i nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, zatrzasnęła drzwiczki. Usiadła ponownie za kółkiem, zacisnęła dłonie na kierownicy i siedziała tak chwilę, nim z powrotem nie dołączyliśmy do ruchu.

Zacisnąłem usta i usiadłem prosto. Nie odezwałem się, trzęsąc się mimowolnie, gdy woda skapywała mi z włosów na nos.

Patrzyłem przez szybę na szybko zmieniające się obrazy. Męczył mnie kac, czułem się jak zakisły kwiat wyrzucony z wazonu, w którym i tak już stał zbyt długo, zdeptany, roztarty.

Pragnąłem krzyczeć, właśnie w tej chwili, zamknięty razem z matką w samochodzie. Rzucała mi spojrzenia, zerkając w lusterko, a ja obgryzałem skórę na ustach do krwi, podczas gdy Lane w mojej głowie wrzeszczał, rwał włosy i demolował wnętrze auta.

***

Dzień upłynął mi na leżeniu w łóżku, wychodziłem z niego tylko wtedy, gdy już czułem, że pęknie mi pęcherz. Nadal nie mogłem nic zjeść, wypite w szpitalu kawy skutecznie odganiały sen, przez co pomimo zmęczenia moje zaczerwienione oczy patrzyły szeroko otwarte w sufit. Zastanowiłem się, czy nie miałem w kieszeniach czegoś od Jasona, ale po przetrzepaniu ich z trudem, zobaczyłem jedynie jakieś pyłki i papierki.

Pragnąłem wysłać Dianie wiadomości, odnaleźć jej ciotkę na Facebooku, znaleźć jej maila, numer telefonu. Jednak po tym wszystkim należał się jej spokój i musiałem uszanować jej zdanie. Byłem jej to winien.

— Zjesz coś? — Matka otworzyła delikatnie drzwi, te zaskrzypiały, a ona skrzywiła się na ten dźwięk.

— Nie chcę — odparłem, odrzucając kurtkę na podłogę i opadając na materac.

— Chociaż łyżkę zupy, proszę.

— Daj mi spokój, proszę — przedrzeźniłem ją, a ona tylko westchnęła i podeszła, by usiąść na łóżku.

— Wiem, że cierpisz, ale ona nadal żyje, chyba cię kocha... I odezwie się do ciebie, musisz być cierpliwy. Nigdy nie zapomnę, jak się zachowała, gdy zawiodłam... Było mi potwornie wstyd spojrzeć jej potem w oczy, ale nie widziałam w nich, żeby mnie osądzała albo źle o mnie myślała... Naprawdę nie chciałabym, byś ją stracił, dlatego posłuchaj mnie... Ogarnij się, przemyśl wszystko i napisz do niej, ale tak ładnie, jakbyś pisał list.

— Ja nie umiem pisać listów — wymamrotałem, bo to, co powiedziała, bardzo mnie uderzyło.

Zaśmiała się nerwowo, jakby z ulgą, że coś tam osiągnęła i odparła, klepiąc mnie po policzku, na którym zdążył już się pokazać niewielki zarost.

— Dasz radę, pisz, co czujesz, co chciałbyś jej powiedzieć, gdybyś na nią patrzył.

— Co dokładnie ci powiedziała?

— Że... Że nie ma już przy sobie nikogo, z osób które kochała. Nie wiem co jej zrobiłeś, wstydzę się za ciebie... Pamiętaj, nie możesz mieć do niej pretensji, ona miała prawo postąpić tak, jak postąpiła.

Potrząsnąłem głową, odprowadzając ją załzawionym spojrzeniem i sięgnąłem po telefon, z trudem przełykając ślinę, gdy zacząłem czytać te wszystkie wiadomości.

Jason: Ty, stary, to prawda, że Diana miała wypadek?

Jason: Kurwa. Alison nie żyje???

Jason: Stary, odezwij się!

Jason: Martwię się kurwa odp.

Candy: Co się stało Dianie?!

Candy: Odpisz!!! Jesteś z nią?!

Brandon: Hej. To prawda, co mówią na mieście?

Brandon: Jesteś w domu?

I milion podobnych, z czego jedna od Candy była wiadomością głosową, w której zarzekała się, że mnie zabije, jeśli się nie odezwę, by powiedzieć, że nic sobie nie zrobiłem. Potem płakała przerażona, bo ktoś puścił plotkę, że Diana walczy o życie i operują ją już kilka godzin.

Usiadłem i zacząłem odpisywać — zwięźle, nie wdając się w szczegóły.

*

Po kilku godzinach usłyszałem warkot motoru pod oknem i zajęczałem, przewracając się na bok.

— Błagam, tylko nie on...

Brandon wpadł do pokoju bez pukania i podszedł powoli, trzymając dłoń w kieszeni. Za sobą chował drugą, w której, jak myślałem, miał kask. Patrzył na mnie z góry, gdy uchyliłem oko, by na niego spojrzeć.

— Wyciągam do ciebie dłoń ostatni raz — rzucił i podszedł do łóżka, by chwycić za rogi prześcieradła. Gruchnąłem na podłogę razem z całą śmierdzącą pościelą, ale nie ruszyłem się z niej, a jedynie zakryłem się kołdrą po czubek głowy. — Wstawaj, czas na prysznic! — Zaśmiał się i nim się zorientowałem, co zamierza, poczułem na sobie zimny chlust wody. Odrzuciłem kołdrę i wyszarpnąłem się z koca, który zaplątał mi się w nogi.

— Pojebało was?! Czemu ciągle lejecie na mnie wodę?!

— Śmierdzisz jak skarpety faraona — przekrzyczał mnie, gdy nadal wrzeszczałem:

— Czy ja, kurwa, nie mogę poleżeć we własnym łóżku, ile chcę?!

— Leż sobie, jak ci nie przeszkadza mokre łóżko — odparł i wylał resztę wody z wiaderka na materac.

Wstałem z trudem z podłogi i spojrzałem na niego wymownie spod mokrych włosów.

— Myślisz, że nie mam w domu innych miejsc do leżenia?

— Twoja mama pozwoliła mi zmoczyć wszystkie — zaśmiał się, a ja go przedrzeźniłem i rzuciłem w niego mokrym kocem.

— To ma być wsparcie, o którym pisałeś? — Chwyciłem poduszkę i też nią cisnąłem, ale nie trafiłem, bo zrobił unik, śmiejąc się z tego w głos i poruszając dłonią, na znak, że mogę rzucać w niego dalej. — Miałem na myśli upicie się do nieprzytomności i potem ewentualnie lanie pod siebie.

— O alkoholu zapomnij, o tych świństwach od pato Jasona też, masz być trzeźwy i ogarnięty. Diana przyjedzie do ciebie, a ty będziesz nawalony, jak ty to sobie wyobrażasz?

Spojrzałem mu w oczy i wyprostowałem się, odpowiadając z goryczą:

— Nie wróci. Możecie gadać, co chcecie, zostawiła mnie.

Pochyliłem głowę, by sięgnąć po pościel i rzucić ją na łóżko, gdy Brandon cisnął metalowym wiaderkiem tuż obok mojego ucha. Obejrzałem się za siebie, na zrzucone z komody rzeczy i wróciłem spojrzeniem do Brandona.

— Czy ty możesz pomyśleć chociaż raz o kimś, a nie o sobie? — zaczął przyciszonym głosem, a w jego oliwkowych oczach popłynął gniew. — Jesteś zły, że cię zostawiła?! A ty gdzie byłeś, gdy cię potrzebowała? Takie ma w tobie wsparcie? Może ona nie jest w stanie przeżyć już więcej strat, pomyślałeś o tym?! Dorośnij, do cholery! Mamy tyle samo lat, a czuję się od jakiegoś czasu, jakbym gadał z pięciolatkiem.

— Nie obrażaj Liv — szepnąłem, zwieszając barki. — Wiem co mówię, Diana mnie zostawiła i bardzo dobrze. Rozumiem to. Ktoś taki jak ja, nie jest jej do niczego potrzebny, a tylko dodatkowo wszystko niszczy.

— Nie wiem, Lane... Czemu jesteś taki? Przez prochy? Kiedyś taki nie byłeś, a też miałeś problemy... — odparł, patrząc na mnie łagodnie. Otarł nos i machnął dłonią w stronę leżącego na łóżku mokrego materaca. — Chodź na zewnątrz, wynieśmy go, niech się wysuszy.

Oparliśmy materac o wychodzącą na południe ścianę domu i usiedliśmy na schodkach, wystawiając twarze do słońca. Po chwili poczułem łzy pod powiekami, łącząc promienie tylko i wyłącznie z Dianą. Brandon zauważył to, gdy pociągnąłem nosem, zaciągając się papierosem i również sięgnął do mojej paczki.

— Ty nie palisz. — Zabrałem mu ją z dłoni, ale wyszarpnął mi ją:

— Skąd ty możesz wiedzieć, jak znów nie masz dla mnie czasu? A owszem, palę. Dwa dziennie.

Uniosłem brew, patrząc na niego przelotnie, gdy bez skutku próbował odpalić zapalniczkę. Jego kciuk ślizgał się po chropowatym kółeczku, ale w końcu Brandon westchnął, gdy zobaczył ogień.

— Powiedz, co tam się dokładnie stało? Na tej imprezie. Nabrałeś się czegoś i ci odbiło? — spytał, zaciągając się, po czym wypuścił dym nosem, a ja ułożyłem usta w podkówkę w uznaniu, bo rzeczywiście palił.

Zapatrzyłem się na ulicę skąpaną w złocie i zacząłem opowiadać. Chociaż mówienie tego było dla mnie męczące, wiedziałem, że Brandon nie da mi spokoju.

— Nie zabrałem Diany na imprezę, bo wiedziałem, że mieli być też kolesie, którzy mają do nas jakieś problemy... Byli przez chwilę, trochę się z nimi posprzeczaliśmy, a gdy zniknęli, to uległem i pojechałem po nią. Tylko wtedy już trochę wziąłem... ale czułem się dobrze, więc... Było ok, dopóki nie wrócili z obstawą... Wtedy to, co mi dał Jason, zaczęło bardziej kopać. — Otarłem czoło dłonią z trzymanym papierosem. Brandon słuchał w skupieniu i jedynie zerkał na mnie z krzywymi minami. — Wkurzyłem się, że wrócili, gdy była tam Diana, zaczęli robić aluzje do mnie i do niej. No i stało się, wybuchnąłem, zacząłem się z nimi bić, Jason też, Steve i Tom pobiegli po resztę, tamci uciekli, Diana to wszystko widziała i nie wiem... Odwaliło mi, jakbym to nie ja to wszystko mówił. Potem dostałem wiadomość, że wracają z nożami, kijami i w ogóle, zawsze się tak kończyło i musiałem jakoś ją stamtąd zabrać, ale jednocześnie zostać... Wolałem ją zranić, potem się tłumaczyć, że nie byłem trzeźwy, aby tylko wróciła szybko do domu, zanim oni by przyszli...

Zaciągnąłem się mocno i zamrugałem szybko, by pozbyć się łez na rzęsach.

— To czas już odejść z paczki — powiedział Brandon z zaciętym wyrazem twarzy.

Uniosłem na niego wzrok i uśmiechnąłem się krzywo.

— Nie mogę.

— Dlaczego? Podpisałeś pakt uściskiem dłoni i śliną, czy co? — Uniósł się z sarkazmem.

— Pożyczyłem od nich kasę.

— Na narkotyki?

— Nie. Na ratę kredytu matki, mieli nam zająć dom...

Wyprostował się i potarł krótkie włosy.

— Ile?

— Dwa tysiące, niewiele mi już zostało...

— Dlaczego ze mną nie pogadałeś?

— Nie odzywaliśmy się do siebie, zresztą... nigdy nie pożyczę od ciebie kasy, jasne?

— Nie odzywaliśmy się dlatego, że zacząłeś łazić z tymi idiotami! To wszystko brzmi poważnie, noże? Kije? I banda naćpanych typów? Rzuć to, idź nawet do jakiegoś sklepu na pomoc i spłacisz.

— Nie mogę.

— Dlaczego?!

— Muszę załatwić jeszcze jedną sprawę, potem spróbuję się jakoś wykręcić.

— Jaką? Nie zdążyłeś ukraść jakiegoś radia, kołpaka czy sprzedać dopalaczy pod przedszkolem? — szepnął przez zęby, mocno się do mnie przechylając.

Prowadziliśmy bitwę na spojrzenia, gdy odparłem całkowicie poważnie:

— Nie, to już ogarnąłem.

— Spoko. — Wstał i otrzepał jasne jeansy. — Jakby co, to gdzie mam szukać twoich zwłok? Tam pod tym mostem, gdzie przesiaduje cała patologia miasta? Tak? Pod mostem się spotykacie, prawda?

Potrząsnąłem głową, patrząc na niego pod słońce. Uśmiechnął się tajemniczo i pstryknął palcami:

— Pamiętaj, wyciągnąłem do ciebie rękę ostatni raz — powiedział i odszedł. Patrzyłem, jak wsiada na swój motor, zakłada kask i odjeżdża.

***

To nie ja prowadziłem tamtego busa dostawczego, ale czułem się winny. Nie było mnie przy Dianie, gdy tego potrzebowała. Przez następne dni dobijałem się tym, wciągając, pijąc i odtwarzając w kółko nagranie. Współczuję tym, którzy robili zakupy w supermarkecie w czasie, gdy wlokłem się tam samochodem po zapas alkoholu. Wystarczyło, że ktoś dotknął mnie lekko wózkiem sklepowym, a ja już całowałem pięści, by wdać się w bójkę. Studd dwa razy osobiście wyrzucił mnie na zewnątrz, gdzie padałem twarzą na nierówny plac z kostki. Unosiłem wzrok na miasteczko, widoczny stamtąd domek Diany i z żalu nie mogłem złapać tchu.
Z całych sił pragnąłem odnaleźć ją, odepchnąć każdego, kto by stanął mi na drodze i przytulić ją mocno, oddać całe wsparcie i ciepło, którego wcześniej nie byłem w stanie jej dać. Zadbałbym o nią, najlepiej jakbym umiał. Pozwoliłbym trwać w żałobie, ile by tylko potrzebowała. Zrobiłbym dla niej wszystko...

Dlaczego ocknąłem się za późno?

Dziś napisałem do niej pierwszy list. Długo patrzyłem w pustą kartkę, a gdy dociskałem do niej ołówek, łamał się rysik za rysikiem. Sięgnąłem po długopis i nakreśliłem daleko odchodzący od pięknej kaligrafii wstęp.

Kochana...

Nie wiedziałem, co mówiłem, słowa same wypadały mi z ust, ale nie ja byłem ich autorem. Chciały Cię zranić, odepchnąć... Pragnąłem spędzać z Tobą każdą chwilę, budzić się obok Ciebie, patrzeć, jak wykonujesz zwykłe czynności, kochać i bronić. Pogubiłem się w tym wszystkim. Zacząłem się nienawidzić za to, że Cię pokochałem, bo sama myśl o tym, że mogłoby Ci się coś stać, miażdżyła mnie i wywoływała wewnętrzny niepokój. Nie czułem się gotowy na taką odpowiedzialność, czasem nachodziły mnie dziwne myśli, że poczułbym ulgę, gdybyś zniknęła. Wyjechała. Gdybym sam wyjechał... A gdy to się stało. Coś we mnie umarło.

***

W drodze pod most zatrzymałem się na światłach. Włożyłem dłonie w kieszenie i wyczułem zaschnięte płatki słonecznika. Wyciągnąłem je ostrożnie, by się nie pokruszyły i patrzyłem na nie, a łzy znów zaczęły płynąć mi samoistnie po policzkach.

Chichotała, gdy kładłem na jej dłoni te żółte płatki. Czasem, gdy odpoczywała po uniesieniu, zdobiłem nimi jej jedwabną skórę, obsypywałem delikatne piersi, biodra, jeden lądował na jej nosie, ustach, niektóre znikały w miękkich włosach...

*

Najdroższa...

Nadawali śnieg. Wierzę, że spadnie tona śniegu. Płatki, każdy wyjątkowy, będą wirować w dół wprost na twój nos obsypany piegami, pozostałością jesiennego słońca. Będziesz wyłapywała te zimne płatki swoimi złotymi płatkami, a te w mig roztopią się od gorąca rumianych policzków i spłyną niczym łzy po aksamitnej cerze.

Dotykam palcem twojej skóry, chwytam ostrożnie za wątłą szyję, waham się, czy dotknąć twej twarzy, nadal śpisz, złote włosy opadają na skronie. Daję ci pić, woda spływa cieniutkim strumieniem w kącik Twoich ust, chociaż wiem, że bardziej cieszyłabyś się na mocny deszcz.

Nagle z nieba zaczynają spadać ciężkie krople, najpierw ostrzegawcze, skąpe. Chcę cię zabrać do domu, rzucam sobie ręcznik na ramię i rwę się do ratunku, ale zatrzymuję się zaraz, gdy widzę twoją radość.

Stoję i patrzę, jak tańczysz w ulewie, twoje złote włosy unoszą się i opadają ciężko, oblepiając ramiona, promieniejesz. Moknę, a nie cierpię deszczu, ale ten widok jest wart wszystkiego. Zza chmur wychodzi słońce, przebija się promieniami przez chmury i pada na Ciebie. Twoje włosy, policzki i usta są pokryte diamentami, coś niesamowitego. Ruszam powoli, a gdy znajduję się obok, widzę, że to najzwyklejsza deszczówka, która na Tobie błyszczy jak najpiękniejsze diamenty. Dotykam jednego opuszką palca, a ten roztapia się i spływa na soczyście zieloną trawę. Siadam na mokrym drewnie i obserwuję cię, dopóki słońce nie wysuszy ostatniej kropli. A wiem, że to może się już nie powtórzyć.

Na deszcz trzeba będzie czekać, a ty już po chwili zaczynasz więdnąć... Wkładam dłoń w Twoje włosy i gdy przeciągam nią po kosmykach, na moich palcach zostają dwa żółte płatki.

Xoxo

Patrzyłem długo w kartkę i zapisane litery. Przekreśliłem całość w poprzek, a potem porwałem ją na strzępy.

*

— Jak się trzymasz? — spytał Jason, klepiąc mnie po łopatce.

— Jakoś — odparłem, zaciskając usta.

Staliśmy pod mostem, czekając na resztę, nie chciałem nawet wiedzieć, w czym miałem uczestniczyć, szczerze było mi wszystko jedno.

— U mnie w domu taka atmosfera, że ja pierdolę, matka nie może przestać płakać... Ich pies przyszedł do nas, bo był głodny, ale wraca tam, bo myśli, że wrócą.

Potrząsnąłem głową i odwróciłem wzrok, pociągając raz nosem.

— W ogóle miałem ci coś pokazać — szturchnął mnie łokciem i przystawił telefon pod moje oczy. Zmarszczyłem brwi, czytając wiadomość od Diany.

— Co to jest? Napisała teraz do ciebie?

Jason uśmiechnął się gorzko i uniósł brwi.

— Wysłała mi to w ten dzień, gdy miały wypadek.

— Po chuj mi to pokazujesz... — wysyczałem, czując jak zapiekły mnie zaciśnięte pięści.

Jason milczał błądząc dziwnym spojrzeniem po mojej twarzy. Rozchylił usta i westchnął, a po moich barkach przeszedł dreszcz obrzydzenia.

Po chwili mrok rozjaśniły reflektory samochodu, z którego wysiedli Steve, Tom i reszta. Otworzyli bagażnik, a ja nie poczułem zupełnie nic, gdy wyciągnęli z niego przerażonego chłopaka, tego samego, który obiecywał, że odda dług. Spojrzałem na Jasona, gdy wyczułem, że nadal się na mnie gapił.

— Co mu zrobimy? — spytałem, a jego twarz rozjaśniła się uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top