23
Jimmy
Po święcie dyni nastąpił dzień cały we mgle. Jakby żywe barwy, radość i śpiew były tylko snem. Deszcz zapełniał wydrążone, dyniowe uśmiechy i spłukiwał z ulicy pomarańczowe konfetti.
Obserwowałem Dianę, gdy spała spokojnie na brzuchu, z zaróżowionymi policzkami pięknej twarzy zwróconej w moją stronę. Deszcz uderzał w szybę z siłą, jakby był to grad, zapowiadało się na piękny, chłodny dzień. Miałem ochotę otworzyć okno, by wpuścić to pachnące powietrze, ale leżąca obok mnie Diana miała na sobie tylko kołdrę i mogłaby się przeziębić.
Westchnąłem i pogładziłem jej policzek, gdy zamruczała przez sen, nie miałem pojęcia, że ten delikatny gest ją zbudzi. Otworzyła zaspane, przyciemnione przez ślady rozmazanego tuszu oczy i spojrzała na mnie ze słodkim uśmiechem. Przewróciła się na plecy, przeciągnęła, a ja mogłem przez chwilę podziwiać jej słodką, jędrną pierś. Zakryła się kołdrą, a wtedy pochyliłem się nad nią i pocałowałem rozchylone usta, gdy lekko ziewnęła.
— Przestań, muszę umyć zęby — zachichotała i wymsknęła mi się, łapiąc z podłogi koc i owinąwszy się nim sprawnie, przebiegła przez pokój do drzwi. Nie mogłem się nie zaśmiać, gdy rzuciła mi przy tym oburzone spojrzenie.
Leżałem na plecach i patrzyłem w sufit, myśląc uporczywie o tym, że uzależniłem się od niej i mogła jedynie spać obok mnie, nic nie mówiąc, a ja byłbym szczęśliwy. Ledwie wyszła do łazienki, a już zaczynałem tęsknić.
Wróciła po jakimś czasie, ubrana w moją koszulkę. Ten widok sprawił, że aż spuchłem z dumy i szczęścia.
Usiadła na łóżku, twarzą do mnie. Między nami zawisła dziwna atmosferę, jakby na myśl o tym, co robiliśmy, rumieniło się całe ciało.
— Nie spałeś? — spytała, nie patrząc na mnie.
Pokręciłem głową, ale tego nie widziała, więc rzuciłem: „nie".
— Czemu?
— Jak niby miałem przy tobie zasnąć? — odparłem, a ona poczerwieniała na policzkach i zmrużyła oczy, przekrzywiając głowę.
— Myślałam, że byłeś zmęczony — szepnęła, przez co przeszedł po moim kręgosłupie dreszcz.
— Powiedzmy, że nie mogłem spać przez to zmęczenie — poprawiłem, zaciskając usta w uśmieszku.
Nic nie mogłem na to poradzić, że wciąż chciało mi się śmiać. Mógłbym otworzyć okno, wysunąć głowę na deszcz i krzyknąć, że w końcu coś mi się układa. Potem zamknąłbym je szybko, żeby przypadkiem wszechświat nie zauważył, że to ja. Inaczej, zaraz by podrzucił pod moje nogi jakieś kłody, żebym zamknął mordę.
Zerknęliśmy na siebie, po czym rzuciła się na mnie, całując po twarzy i chichocząc jak mała dziewczynka, która dostała na urodziny wymarzony domek dla lalek...
Wciągnąłem ją na swoje ciało i sunąc dłońmi po udach, zamruczałem w jej pokrytą gęsią skórką szyję:
— Twoje biodra doprowadzają mnie do szaleństwa, uwielbiam je... Jesteś taka piękna.
Uniosła się lekko i spojrzała mi w oczy z zaskoczeniem. Czy powiedziałem coś, czego nie wiedziała? Przecież widziała się codziennie w lustrze. Zagryzła wnętrze policzka i przytuliła się do mnie, a jej włosy opadły na mój bark, przyjemnie łaskocząc.
Jej drobne dłonie prześlizgnęły się na mój bark, potem przedramię i spiąłem się, gdy zatrzymała je na bliznach.
— Co to jest, Lane? Masz ich kilka, więc to nie przypadek. Jedna trochę nie chce się zagoić...
Bo ciągle ją rozdrapuję, nie pozwalając na stworzenie się strupa — pomyślałem i odwróciłem wzrok.
— To nic, co to za chłopak bez blizn — zaśmiałem się i spoważniałem, widząc jej nadal grobową minę. Patrzyła na mnie nieustępliwie z góry, nie przestając gładzić mojej ręki.
— Przestań — wzruszyłem ramieniem, by zabrała dłoń. — To nic takiego.
— Chcę wiedzieć.
— Nie — rzuciłem ostro — nie chcesz wiedzieć. Uwierz, że nie... Może kiedyś, teraz nie. Jedno, co mogę ci obiecać, to to, że więcej ich nie będzie, dobrze? Tego możesz być pewna. I cieszę się, że się o mnie martwisz, potrzebuję tego, ale jeśli mówię, że nie chcę o czymś mówić, to tak jest.
Potrząsnęła głową, ostatni raz patrząc na blizny.
— Pamiętaj, że możesz zawsze ze mną pogadać, o wszystkim. Moja przyjaciółka Maia cięła się regularnie, aż nie miała już miejsca na udach... To uzależnia i z czasem nie robisz tego, by znieczulić wewnętrzny ból. Nie wiem co czujesz, z czym walczysz, ale jestem przy tobie, postaram się być zawsze... — mówiła, krążąc wzrokiem po mojej klatce piersiowej.
Wpatrywałem się w nią, oddychając przez nos. Zapragnąłem zapalić.
Boże, jaką tragedię dla mnie przygotowałeś, że zesłałeś mi takiego anioła? Przecież to niemożliwe, by ona była tu przy mnie, bo na to zasłużyłem. W tym musi być jakiś cel, podstęp... Zabierzesz mi ją, prawda?
Na usta cisnęły mi się słowa, których znaczenie rozrywało serce. Nie potrafiłem utrzymać ich wewnątrz siebie, nawet krzyk nie był tak silny, jak te słowa.
— Kocham cię, Diana — wyszeptałem, wsuwając dłonie w jej włosy. Serce biło mi jakby miało wyskoczyć przez gardło, drżałem, ale mój puls nagle zamarł, gdy spojrzała mi w oczy, intensywnie mrugając i odparła:
— Fajnie... wczoraj się zakochiwałeś.
Nie wiem co chciałem usłyszeć? Ja ciebie też? Ta, już, na pewno.
Napiąłem się i złapałem ją lekko za biodra, by z siebie ściągnąć.
— Przepraszam, Lane, przepraszam, nie byłam na to przygotowana, rany, piszczy mi w uszach.
Wybuchnąłem śmiechem, przymykając na chwilę oczy.
— Nie wiem, czego się spodziewałem.
— Wiem, jestem Diana, niszczyciel niespodzianek i nastroju. — Uniosła brwi, załamana. Objąłem ją ramieniem i przytuliłem, śmiejąc się, gdy ona nadal zawodziła nad samą sobą.
Założyłem jej miękkie włosy za uszy, odsłaniając twarz, na której codziennie znajdowałem coś nowego do uwielbiania. Jakiś nowy pieprzyk pod prawym okiem, niezauważona wcześniej mała blizna na skroni, to, że lewa brew była minimalnie wyżej od drugiej.
Jej okrągłe usta otwierały się, by coś powiedzieć, gdy tak trwaliśmy w ciszy, wzajemnie się sobie przyglądając.
Uniosłem twarz i pocałowałem ją, wpatrując się z bliska w jej długie rzęsy okalające przymknięte oczy.
Całowaliśmy się leniwie, z czułością. Wsunąłem dłoń pod jej bieliznę, na co westchnęła ciężko w moje usta. Chciałem przewrócić ją na plecy i wyznaczyć pocałunkami szlak od szyi po jej uda, gdy naszą uwagę zwrócił trzask zamykanych drzwi. Oderwałem powoli usta od obojczyka Diany i spojrzałem w ścianę, nasłuchując. Ona także zastygła w bezruchu, a potem spytała cicho:
— Kto to? Twoja mama?
Zmarszczyłem brwi, gdy coś spadło na podłogę, a po kuchni przeszedł bełkotliwy głos. Zacisnąłem usta i złapałem za uda Diany, delikatnie ją z siebie zrzucając.
— Poczekaj tu, OK? Nie ruszaj się stąd — nakazałem, wychodząc z łóżka i w pośpiechu nakładając spodnie.
— Lane, co się dzieje?
Wyszedłem z pokoju, widząc, jak Diana, kręcąc głową, złapała moje dresy, by je założyć.
Zamknąłem drzwi i wbiłem spojrzenie w matkę kołyszącą się nad kuchenką. Jej ciemne włosy opadały na twarz, gdy próbowała odpalić papierosa od zapalniczki. W pomieszczeniu unosił się zapach gazu i zmroziło mnie, gdy spojrzałem na odkręcony kurek. Szybko go zakręciłem i rzuciłem się do okien, by je uchylić. Zaciągnąłem się cudownym powietrzem, które w innych okolicznościach pozwoliłoby mi się sobą cieszyć. W tej chwili jednak każdy oddech ranił moje gardło jak pokruszone szkło.
— Co ty robisz?! — wydarłem się, zapominając, że zostawiłem Dianę w pokoju obok. — Masz jeszcze dwie godziny do końca zmiany! Czemu znowu jesteś napruta?
Zacząłem krążyć po kuchni, z dłonią przy ustach. Bezwiednie obgryzłem paznokcie i skrzywiłem się poirytowany, gdy poczułem na jednym palcu pieczenie.
— Och, Lane — westchnęła — jesteś tu synku, nie wiedziałam, czy będziesz tak wcześnie, ale to dobrze, kupiłam obiad... — Machnęła dłonią w stronę blatu, na którym leżał pieczony kurczak zawinięty w papier i folię. Tłuszcz wydostał się jakoś przez opakowanie i skapywał strużką przez blat na podłogę.
Zatrzymałem się i wbiłem w nią rozgoryczone spojrzenie.
Krew się we mnie zagotowała.
Jak to nie wiedziałaś? Przecież jeszcze wczoraj rozmawialiśmy o tym, poprosiłaś mnie o cholerną zupę dyniową i obiecałaś, kurwa, obiecałaś, że wrócisz po dziesiątej i zrobimy dokładne porządki w garażu.
— Nie mów do mnie. — Uniosłem dłoń, a papieros prawie wypadł jej z ust. Zmierzyłem ją wzrokiem i pokręciłem głową, pociągając raz nosem. Podszedłem, przełykając ogromną gulę w gardle i niechętnie chwyciłem ją pod pachy. — Położysz się w pokoju, jasne? — dodałem przez zęby, gdy próbowała mnie odepchnąć. Ręką zepchnęła z blatu ekspres do kawy i ryknęła na to, biadoląc, że chciała go przecież sprzedać. Szamotała się chwilę w moich ramionach, paznokciami próbując dosięgnąć mojej twarzy. Miałem ochotę chwycić pierwsze, co było pod ręką i rozbić jej na głowie, aby tylko się zamknęła i zeszła mi z oczu.
Wyprostowała się nagle i zaniemówiła, patrząc na drzwi mojego pokoju. Domyśliłem się od razu dlaczego i to był ostateczny cios. Opuściłem ramiona w geście całkowitego poddania i spojrzałem ze łzami w oczach przez ramię na stojącą w progu Dianę. Przebrała się w sukienkę. Zacisnąłem szczęki, gdy odezwała się tym swoim melodyjnym głosem:
— Dzień dobry, wszystko w porządku? — Zacisnęła usta i dodała, prostując się: — Diana Mieczykowski, dziewczyna Lane'a, mam nadzieję, że nie jest pani zła, że tu nocowałam. — Uciekła spojrzeniem i złożyła włosy za uszy, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co tu się do diabła odpierdalało.
Matka oparła się o mnie z rozchylonymi ustami, chuchając mi w kark alkoholowym oddechem.
— Masz dziewczynę... — Zachłysnęła się powietrzem. — I jest taka śliczna i taka, taka...
— Normalna?! Zbyt normalna jak dla mnie, co?
Potrząsnęła głową, a potem nią pokręciła. Po jej zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy.
Prychnąłem, odsuwając się od niej.
— Przepraszam, chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku... — powiedziała Diana, a ja zostawiłem matkę przy stole, gdzie opadła na krzesło i podszedłem do dziewczyny, nachylając się i szepcząc przez zęby:
— Właśnie poznałaś moją matkę alkoholiczkę, twoja ciekawość została zaspokojona? Czy chcesz poczekać jeszcze na jakiś atak agresji, rozbieranie się do naga i szukanie faceta na ulicy, czy...?
Słuchała mnie, patrząc prosto w oczy. Nabrałem powietrza w piekące płuca i przerwałem, gdy przytuliła się mocno, a potem oparła czoło o moje usta, tym samym je zamykając. Oddychałem szybko, pragnąc ją odepchnąć, ale to uczucie powoli odpuściło, gdy zaczęła gładzić mnie po plecach. Pociągnęła nosem, spuszczając głowę. I opuszczając stopy wygodnie na podłogę, pocałowała mnie w miejsce, gdzie bije serce.
Przełknąłem ogromną gulę w przełyku i poddałem się, oplatając ją ramionami.
— Zrobimy kawę, wsadzisz mamę pod zimny prysznic i może to pomoże, a jak nie, to po prostu położymy ją spać.
Po prostu położymy ją spać... Po prostu...
Zdusiłem złość, Diana nie przeżyła tego co ja, nie mogła wiedzieć, że to wcale nie jest takie po prostu.
Uśmiechnąłem się nieznacznie na wspomnienie, gdy rok wcześniej w akcie desperacji odkręciłem węża ogrodowego i zlałem matkę lodowatą wodą.
To pomogło.
Spojrzałem na nią, gdy siedziała ledwo na krześle i mówiła do siebie.
— Przepraszam, że to widzisz, nie chciałem, byś poznała ją w taki sposób... Jeden z najgorszych — westchnąłem, sunąc spojrzeniem przez sufit, ale gdy pochyliłem się, by spojrzeć Dianie w oczy, nie widziałem w nich strachu. — Przepraszam za mój wybuch... — Łza spłynęła z mojego oka i spadła na dekolt Diany. Uniosłem dłoń i starłem ją powoli z jej skóry.
— Miałeś całkowite prawo. — Potrząsnęła głową. — Potem porozmawiamy. — Uniosła się na palcach, by mnie pocałować i ruszyła do stołu, gdzie z dziwną łatwością wyciągnęła matkę z zawziętego monologu i zaproponowała kawę.
Zachowywała się tak, jakby rozmawiała z kimś trzeźwym. Ja już tak nie potrafiłem, moja cierpliwość kończyła się z pierwszym wypowiedzianym przez pijane usta słowem. Może gdybym również był świadkiem czegoś takiego pierwszy raz, to bym podchodził do tego inaczej. Albo gdybym wiedział, że potem i tak wrócę do normalnego domu i ogarniętej mamy.
— Zepsuł się ekspres... — wymamrotała matka, wyrzucając rękę w tamtą stronę.
— Sam — odburknąłem zlizując łzę z ust, otarłem twarz dłonią i odsunąłem krzesło by usiąść obok blatu.
— Możemy wypić parzoną — rzuciła Diana, więc wstałem i przeszukałem szafki. Na dnie złotej puszki z naklejką myszki Miki znalazło się kawy w sam raz na dwie mocne i jedną słabszą.
Sączyliśmy paskudną, czarną wodę w ciszy, która — zważywszy na okoliczności — była jak miód na rozerwane serce. Zerkałem na Dianę, gdy piła małymi łyczkami. Zastanawiała się pewnie w jakie wpakowała się bagno. Sunęła spojrzeniem po kuchni, przez szafki, które stały tu, kiedy jeszcze jej nie było na świecie, i wracała do mojej matki, która wychyliła już cały kubek i gapiła się tępo w naczynie.
Westchnąłem, również na nią patrząc. Nie mogłem zebrać myśli.
Co miało być dalej?
Potrafiła być trzeźwa przez kilka dni, normalnie ze mną rozmawiać, śmiać się, trzymać abstynencję na spotkaniu u pijących znajomych, budować jakąś nić porozumienia między nami, burzyć mur, by nagle niespodziewanie dowalić do niego kolejnych cegieł i wrócić do punktu wyjścia. A już przecież było tak dobrze. Oszołomiony tym, co się działo między mną a Dianą, pozwoliłem sobie myśleć, że i matka się wreszcie ogarnie. Straciłem czujność i dałem sobie nadzieję.
Ona miała się już nigdy nie zmienić.
Nasze życie miało już tak wyglądać...?
W końcu miałem pojechać gdzieś tylko po to, by zidentyfikować jej ciało?
Taką przyszłość dla nas wymyśliła?
— Przywieźli dziś chłopaczka — zaczęła, ochrypłym głosem. Oboje z Dianą spojrzeliśmy na nią. — Miał osiemnaście lat, jak Lane. — Zerknęła na mnie i spuściła wzrok. Pokręciłem sam do siebie głową, mówiąc bezgłośnie: mam już dziewiętnaście, niedawno były moje urodziny o których zapomniałaś. — Rozbił się na motorze. Nie udało się nam go uratować, patrzyłam, jak na chwilę otworzył oczy, tylko po to, by spojrzeć na nas i odejść. Chciałam wrócić do domu — mówiła, sunąc wzrokiem po wzorze na obrusie. — Kupić coś na obiad, trochę powkurzać cię znajomą znajomej, która jest totalnie w tobie zakochana. — Spojrzałem przelotnie na Dianę, ale ona patrzyła z szeroko otwartymi oczami na moją matkę. — Chciałam spędzić z tobą czas, patrzeć na ciebie i cieszyć się, że żyjesz... Ale... Mogłam nie jechać do sklepu, coś byśmy zjedli, a tak... Nie mogłam się powstrzymać, gdy zobaczyłam te wszystkie butelki. Powinni je stawiać gdzieś na końcu sklepu, za jakimiś farbami... — Zawyła głośno i oparła czoło o dłonie. — Przepraszam.
Przewróciłem oczami, czując pod powiekami szczypiącą wilgoć. Złapałem się za nasadę nosa i odchrząknąłem, pochylając głowę. Zerknąłem na Dianę, gdy uniosła brodę i zagryzła wargę, a kiedy zobaczyłem na jej policzku łzę, otarłem ją i założyłem włosy za ucho, trącając palcem jej mały nos.
Spojrzeliśmy na siebie, oboje z zaczerwienionymi oczami, powstrzymując płacz i wtedy uśmiechnąłem się do niej ciepło, na co odpowiedziała krzywym uśmieszkiem.
— Może nie powinnaś pracować w szpitalu... — Podjąłem po czasie, pociągając delikatnie nosem. — Powinnaś iść na urlop, terapię nie wierzę, że nikt ci tego nie proponował, przecież tam nie pracują ślepi.
— W pracy nie piję — wyszeptała, a mną wstrząsnął śmiech. — Brakuje pielęgniarek, żaden młody nie chce tu zostać... Mogę pracować na dwie zmiany bez przerwy, spać na kanapie w składziku dwie godziny i lecieć dalej, ale niech nikt nie umiera, nie takie dzieciaki... Ja mam ich leczyć, pomagać, opatrywać, a każda śmierć to porażka.
— Często nie da się nic zrobić, mimo wszystko. Śmierć to... część pracy w szpitalu... Część życia... — szepnęła Diana, spuszczając wzrok. — Jak bym chciała, by każdy był ciągle zdrowy i sprawny, aż do śmierci. By nie było starości, a po prostu dochodzisz do stu lat, zamykasz oczy i tyle.
— Wiesz, Diana, jak pachnie śmierć? — spytała matka, pochylając się nad blatem. — Znasz ten charakterystyczny zapach?
— Tak, znam go — odparła twardo.
Patrzyłem na nią, szukając jakiejś oznaki, że chce przerwać tę rozmowę, ale ona była spokojna, jakby bardzo tego potrzebowała.
— Coś jak wosk, taki słodko mdły, z nutą wybielacza?
Potrząsnęła głową, obserwowałem to z rezerwą.
Matka odpowiedziała jej tym samym gestem i oparła się plecami o krzesło, nie spuszczając z niej przenikliwego spojrzenia. Diana zerknęła na mnie, a wtedy matka odparła:
— Często czuję ten zapach poza szpitalem, najczęściej od starszych ludzi, którzy potem w przeciągu tygodni umierają. Dziś poczułam go poza szpitalem, gdy wracałam taksówką do domu, jak tylko wjechaliśmy do miasteczka...
Otarłem nos i ścisnąłem dłoń Diany, zauważając, że wbiła ją mocno w udo.
— Dobra, kawa już wystygła, koniec tych opowieści rodem z archiwum x — rzuciłem, podnosząc się i zbierając kubki, by wstawić je do zlewu.
Nie chciałem dalej o tym słuchać, wiedząc, że Diana nie tak dawno pochowała ojca.
Jej głos drżał, gdy o nim mówiła, a oczy ciemniały; nie chciałem jej takiej widzieć...
Była wtedy jak zachmurzone słońce, kiedy nadal jest jasno, ale równocześnie tak przygnębiająco.
*
— Często się jej to zdarza? — spytała, gdy siedzieliśmy w ciszy przy tym samym stole.
Matka zasnęła w swoim łóżku. Gdy pomagałem jej wziąć prysznic, Diana zmieniła pościel. Dźwięk chodzącej pralki dudnił mi w głowie.
— Bardzo często.
— Od jak dawna?
— Sześć lat? Odkąd odszedł od nas ojciec.
Westchnęła z przejęciem.
— Nie była w stanie sobie z tym poradzić... Ile miałeś wtedy lat, z trzynaście?
Pokiwałem głową, myśląc o każdym dniu po szkole spędzonym u Brandona, o obiadach, chęci zatrzymania czasu, żeby nie musieć wracać do domu.
— Jeszcze rok temu widniał jako osoba zaginiona, teraz jako zmarła, ale ona wierzy, że uciekł gdzieś za granicę i żyje sobie w najlepsze...
Diana westchnęła przeciągle, otaczając zimny już kubek herbaty dłońmi. Właśnie zdałem sobie sprawę, że przez cały czas nawet w myślach o nim, używałem czasu przeszłego, matka teraźniejszego. Dla mnie on był moim ojcem, dla niej jest jej mężem.
— A ty co myślisz?
Zamyśliłem się, chociaż dobrze już znałem swoją odpowiedź. Ojciec miał długi, oboje z matką mieli, po tym, jak założyli sklep wędkarski, który niestety nie przynosił takich dochodów, na jakie liczyli. Były kolejne kredyty, kolejne świetne biznesy, które kończyły szybciej, niż się zaczynały, ale nie wierzyłem, że mógł nas z tym zostawić.
Kochał nas. Wiem to. Pamiętam, że tak było.
— Wiem, że nie żyje. Coś musiało się stać, gdy wracał z Dallas, jestem tego pewien — powiedziałem na głos to, co od dawna nie dawało mi spokoju. Poczułem ulgę, ale też spory żal, jakby to ktoś powiedział za mnie. — Popaprane, co? Zerwiesz ze mną kontakt, prawda? — Żartowałem, z dziwną nutą bólu.
— Jesteś głupi — wyrzuciła poważnie i wstała, by usiąść mi na kolanach. Otoczyłem ją ramieniem i wtuliłem twarz w zagłębienie szyi, gdy przeczesywała moje włosy dłońmi. Pochyliła się, by pocałować mnie w skroń. — Przepraszam, że cię nie posłuchałam.
— Bez ciebie mogłoby dojść do czegoś niedobrego. Ja naprawdę nie mam już do niej cierpliwości. Potrafi mi wykrzyczeć, że niszczy tylko swoje zdrowie, więc mam dać jej spokój, ale ona niszczy nas oboje. Też mam zacząć pić, bo mam problemy? Bo tęsknię za ojcem?
— No wiesz — rzuciła z zaciśniętym uśmieszkiem — coś mi to przypomina... — Skrzywiłem uśmiech i przewróciłem oczami.
Zamyśliłem się, gapiąc w punkt na ścianie i nosząc się z zamiarem wyznania jej, co zdarzało mi się brać, ale przerwała te myśli, odzywając się ponownie: — To, co mówiła twoja mama... O tym zapachu śmierci.
— Nie myśl o tym, pijackie gadanie, nie wyobrażasz sobie, czego się nasłuchałem przez te lata.
— Tylko, że ja jej wierzę, bo jest coś takiego, czułam to przy tacie...
Spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym przytuliłem ją do siebie i trwaliśmy tak w ciszy, aż skończyło się pranie.
***
Miałem piętnaście lat, kiedy Gabriela spytała o moją matkę. Ufałem jej, więc powiedziałem prawdę.
Wieczorem przekazałem matce, że jest chora, że to alkoholizm.
— Jedną lampkę wina po ciężkiej pracy nazywasz alkoholizmem? Jak śmiesz mówić mi takie rzeczy, gówniarzu?! — Spojrzała na mnie i ją olśniło. — Och tak, kto ci tak powiedział? Gabriela? Mówiłeś jej, że mama pije alkohol? Tak? Komu jeszcze to rozpowiadasz? Chcesz wylądować w domu dziecka?! Zabraniam ci tam chodzić, masz zakaz, rozumiesz? Masz dom i masz jeść to, co ugotuję, albo to, co stoi w szafkach, a jak ci nie pasuje, to będziesz głodny. Nie będziesz mi robił wstydu, łażąc po cudzych domach i plotąc głupoty!
Kiedy Steve za dzieciaka poszedł do sklepu i poprosił o wódkę, bo mama go po nią rzekomo wysłała, to każdy stworzył z tego anegdotę, pewne było, że sam napisał kartkę „proszę sprzedać synowi alkohol" i podpisał „Mama Steve'a". Gdy ja wspominałem w sklepie, że matka nie mogła przyjść po zamówione pieczywo, bo źle się czuła, każdy tylko posyłał mi współczujące spojrzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top