20


Diana

Włożyłam na siebie kurtkę i czerpałam przyjemność ze słońca, które ogrzewało moją zaspaną twarz. Mogłam leżeć w łóżku jeszcze przez godzinę albo w ogóle z niego nie wychodzić i przespać cały dzień, jednak nie potrafiłam już zmrużyć oka...

Popijałam powoli białą kawę, patrząc bez celu przed siebie, na dom Jasona. Wiedziałam, że Lane'a tam nie było, pisaliśmy ze sobą non stop.

Właśnie przeskakiwałam z piosenki na piosenkę, gdy Jason zaparkował samochód byle jak przed domem i ruszył w moją stronę, a na jego twarzy gościł ten ładny, chociaż cwany uśmiech.

Wskazał ruchem dłoni na swoje uszy, bym ściągnęła słuchawki, a kiedy to zrobiłam, rzucił:

— Chcesz zobaczyć coś zabawnego?

— Niby co?
Machnął ręką i usiadł obok mnie. Wyciągnął telefon z kieszeni, przeskrolował chwilę w galerii, po czym postawił mi ekan prawie pod nos.

Na początku nagranie było niewyraźne, ktoś kto nagrywał mocno machał telefonem. Spojrzałam na Jasona kątem oka, a on uniósł palec:

— Zaraz zacznie się najlepsze.

Mruknęłam i skrzywiłam się ze znudzeniem, by zaraz wyprostować się i przestać oddychać.
Na nagraniu widać, jak paczka wpadła tylnym wejściem do kogoś na podwórko. Lane wskoczył do basenu, a gdy z domu wypadł jakiś młody chłopak i zagroził, że zadzwoni na gliny, Lane się zagotował i zaczął wrzucać do wody wszystko, co stało obok. Patrzyłam otępiała, gdy chwycił grill i z trudem doniósł go do basenu. Potem pobiegł do mieszkania i wyniósł taboret, który też po chwili znalazł się w wodzie. Poduszki, garnki, doniczki z kwiatami...

— Ale to była akcja — zarechotał Jason blokując ekran. — Twój Jimmy to niezły wariat, co? Jak mu odbije szajba, to... Nie zatrzymasz.

Wpatrywałam się w zwieszoną twarz chłopaka. Miałam ochotę wytrącić mu telefon z ręki.

— Wy palicie tylko trawkę, prawda?

Jason spojrzał na mnie i zdusił parsknięcie śmiechem.

Puścił mi oko, gdy nadal patrzyłam na niego oniemiała, a potem wstał, przebiegł przez ulicę, z uniesioną ręką i ku mojemu zdziwieniu użył drzwi.

Jak nie swoją dłonią sięgnęłam do kieszeni po telefon i napisałam wiadomość:

Do Lane Shane Jimmix: Musimy porozmawiać.

*

Wyszłam z Timem w przerwie obiadowej, na zewnątrz. On z hamburgerem i Pepsi, ja z sałatką i kanapką. Przeżuwałam powoli, patrząc na kilku chłopaków, którzy popychali się i obrzucali przekleństwami na drugim końcu boiska.

- Szkoła średnia jest tak absurdalna... - wymamrotałam, w tej samej chwili, gdy poczułam wibracje telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz i ścisnęło mnie za żołądek, gdy zobaczyłam wiadomość od Lane, że zaraz będzie w szkole.

- Szkoła średnia to dżungla - prychnął Tim - a w naszej niestety są same pawiany.

Zaśmiałam się i uniosłam głowę, gdy Candy z Nicole usiadły obok nas przy stole.

- Siemka, co tam? - zaczęła blondynka i uśmiechnęła się szeroko do Tima, na co przestał jeść.

- Wszystko gra, a u was? - odparłam zerkając z współczującym uśmiechem na kolegę.

- Ujdzie - odparła z pełnymi ustami - jak tam Jimmy? Co on taki łazi struty? Wydawało mi się, że w końcu przy tobie odżył, a tu znowu...

Tim wstał i poruszył brwiami rzucając mi z góry:

- Lecę, w kontakcie.

Candy odprowadziła go wzrokiem i skrzywiła do mnie twarz.

- A z nim co?

- Wszystko ok, miał coś załatwić – odparłam w irytacji i zaczęłam grzebać widelcem w sałatce. Candy zmierzyła mnie spojrzeniem, po czym nachyliła się i zniżyła głos.

- Co się dzieje, Diana?

Uniosłam wzrok i utkwiłam go w jej zielonych oczach.

- Fajnie jest być tobą? - spytałam, na co rozluźniła ramiona i przestała się tak dziwnie uśmiechać. Nicole zmrużyła oczy, zainteresowana.

- Co to za pytanie? - odparła Candy.

- Jason pokazał mi filmik. Lane demoluje na nim dom jakiegoś chłopaka. Byliście wtedy razem, ale tobie takie rzeczy nie przeszkadzały, no nie? A mi tak, a to z kolei niepodoba się Lanemu. Kazał mi się nie wpieprzać w jego sprawy.

Odrzuciłam serwetkę w niedokończoną sałatkę, gdy przypomniałam sobie naszą rozmowę przez telefon dziś rano. Candy oparła się o ławkę i spojrzała w bok.

— Tak ci powiedział?

— Nie użył dokładnie tego słowa, ale tak, znaczenie miało takie samo.

- Nie przeszkadzało mi to, bo to jego życie, nie nasze... - spuściła wzrok na własne paznokcie by kontynuować, ale Nicole westchnęła:

- Znalazł sobie gorzkie lekarstwo, ot co.

Candy odwróciła twarz w jej stronę i zmierzyła ją spojrzeniem.

- Tak, Diana jest lekarstwem. - Przyznała, na co wbiłam w nią uwagę, zupełnie jak Nicole dłubiąca widelcem w sałatce. - Na ten jego chory świat - dodała blondynka, uśmiechając się szeroko.

- Czemu ty jej tak gadasz? – obruszyła się Nicole. - Była daje dobre rady obecnej, jeszcze zacznijcie chodzić pod rękę i nosić takie same ciuchy.

- No i czemu nie? Po co mam być suką, skoro Jimmy mnie nie interesuje? Teraz pomagam koleżance, która tego potrzebuje. Idź do Jasona, zrób mu dobrze i wróć tu, jak ci przejdzie - wyrzuciła Candy i cisnęła w nią plastikowym widelcem, który zaczepił się o różowe pasemko prawego kucyka.

Nicole zaśmiała się ponuro. Wyrwała sztuciec razem z kilkoma włosami i kręcąc głową, wstała od stołu, zabierając ze sobą tacę.

- Olej ją - zaśmiała się Candy, a ja potarłam czoło palcami, kompletnie niewzruszona tą sceną.

- Ma trochę racji, nie sądzisz? - odsunęłam swój styropianowy talerz i upiłam łyk jasnej kawy.

- Że? Że jesteś gorzkim lekarstwem? No trudno, nikt nie mówił, że wychodzenie z tego jest przyjemne. Ani dla niego... Ani dla ciebie. Bo siedzicie w tym razem. Widzę to...

Spojrzałam w jej oczy i potrząsnęłam głową.

Jestem w tym z Lane'm razem.

*

Podpierałam ścianę, schowana za kółeczkiem dziewczyn z klasy. Przysłuchiwałam się ich rozmowie, spoglądając między Nicole a wysoką brunetką Luizą na to, co działo się na korytarzu w oddali. Wychyliłam się ostrożnie zza ramienia Nicole i wtedy dostrzegłam Lane'a przedzierającego się przez tłumek chłopaków z jego zajęć. Podchodził do każdego z nich, podając im dłoń, a oni poklepywali go po plecach. Serce zaczęło tłuc się w mojej klatce piersiowej jak spłoszone zwierzę.

Odwróciłam wzrok i skupiłam się na Candy, która mówiła o czymś, żywo gestykulując. Poczułam za sobą ciepło, a potem przymknęłam oczy, gdy Lane pochylił się, by pocałować mnie w policzek. Spięłam się, gdy wyczułam jego zapach, ukłucie lekkiego zarostu, który wraz z oczami w odcieniu cappuccino, oraz ich ciemną oprawą stworzył tak piękny obraz, że pragnęłam unieść się na palcach i pocałować go mocno - i to tu przy wszystkich.

Jednak tylko się na niego gapiłam, jakbym zamiast mózgu miała budyń.

W końcu zmarszczył brwi, odwrócił wzrok, obrzucając nim dziewczyny i ruszył w stronę schodów, czekając, aż dołączę. Spojrzałam na Candy; posłała mi krzywy, nieco przygaszony uśmieszek

Szłam za chłopakiem, obserwując jego szerokie ramiona i długie, szczupłe nogi. Po chwili znaleźliśmy się w piwnicy. Westchnęłam i zacisnęłam usta.

- Dlaczego tutaj? - wyrzuciłam z siebie ze sztucznym uśmiechem.

- Musimy pogadać, a tu jest najspokojniej.

Rozejrzałam się - tu też były sale, raz miałam w jednej z nich katechezę i całą lekcję modliłam się, by nie dostać ataku paniki. Za każdym razem, gdy spoglądałam na małe okienka pod sufitem i przechodzące za nimi po chodniku nogi dostawałam dreszczy.

A Lane zamierzał rozmawiać właśnie w piwnicy... W bardzo wąskim i długim korytarzu.

Oparłam się o jedną ścianę, Lane o drugą i patrzyliśmy na siebie w ciszy. Wodziłam spojrzeniem po jego twarzy, na której liczyłam kolczyki. Lane miał ich mniej niż Jason, bo tylko kółeczko w brwi i jeden srebrny w kształcie kuli pod ustami, ale mimo to wolałabym, by je całkiem zdjął. Oczywiście to była jedyna rzecz, która mi się w nim nie podobała, wszystko inne śmiało się, pytając, gdzie ja miałam oczy na początku, gdy pierwszy raz go ujrzałam? Czemu nie padłam tam trupem, topiąc się od tego często obrysowanego czernią spojrzenia, widoku silnych ramion, szczupłej sylwetki, kędzierzawych włosów? Dźwięku głosu, maniery...

- A więc w czym masz problem?... - odezwał się i dopiero zdałam sobie sprawę, że on również się we mnie intensywnie wpatrywał.

- Z tym co robisz z Jasonem. Z tym, co zobaczyłam na filmiku.

Przymknął powieki, a jego szczęki zacisnęły się, gdy wycedził:

- To nie powinno cię w ogóle obchodzić, to nie dotyczy ciebie. Zresztą, byłem pijany...

- Pocieszające - odparłam beznamiętnie - super, myślałam, że skoro jesteśmy ze sobą to wszystko co dotyczy ciebie dotyczy także i mnie.

- Mamy inne spojrzenie na to „wszystko", nawet w małżeństwie są rzeczy, których małżonkowie nie dzielą razem.

Zapatrzyłam się w jego oczy, szukając tego czegoś.

- Jesteś trzeźwy? Mówisz takie durnoty na trzeźwo?

Popatrzył na mnie ze smutkiem.

— Czego ode mnie oczekujesz, Diana? Od początku wiedziałaś z kim się zadaję.
Dlaczego nie możemy się po prostu sobą cieszyć? Ja nie jestem typem, którego sobie ustawisz jak ci się podoba.

- A kto cię chce ustawiać? Martwię się o ciebie, niszczysz zdrowie, tniesz się...

- To nie tak... - Lane odepchnął się od ściany i przybliżył, ale nadal na bezpieczną odległość.

- A jak? Wiesz jak ludzie cię widzą? Ten drugi Jason. - Przerwałam mu, po chwili żałując tych słów. Wbił we mnie przenikliwie spojrzenie.

- Nie jestem jak Jason.

- No może i jeszcze nie, ale jesteś na dobrej drodze.

- Umiem to kontrolować! Wiesz co tak naprawdę mnie rozwala? Ty. Nie widzisz, jaki dla ciebie jestem? Diana, ja nawet nie wiedziałem, że potrafię taki być, żadna dziewczyna przedtem nie dała mi takiej możliwości. - Zwilżył usta językiem i pochylił się ku mnie z rękoma w kieszeniach. - Ja się nawet specjalnie nie staram, przy tobie to wychodzi samo. To ci nie wystarczy?

Z trudem przełknęłam ślinę, by odpowiedzieć:

- Nie zmiękczysz mnie takimi tekstami.

Westchnął i spojrzał na mnie łagodnie.

- Mówię całkiem serio, to wszystko prawda. Proszę cię, cieszmy się sobą...

- Nie potrafię. Przestraszyłam się ciebie na tym nagraniu. Ja nie... Nie chcę takiego życia, nie kręcą mnie takie rzeczy, nigdy nie będę jak Candy...

Zmarszczył brwi i zacisnął usta, zauważyłam, że zaczął szybciej oddychać.

— Ty masz jakiś jej kompleks? Ciągle będziesz patrzeć na wszystko przez jej pryzmat? Daj z tym spokój, męczy mnie to.

— Mnie też męczy wiele rzeczy — odparłam, zduszonym przez łzy głosem.

- Co więc zamierzasz?

- Chyba musisz wybrać... Albo paczka, albo...

Przytrzymał moje spojrzenie, po czym spuścił głowę, śmiejąc się i kręcąc nią na boki. Otarł twarz, opuścił rękę i znów na mnie popatrzył, ale nie tak łagodnie i ciepło jak chwilę przed tym.

- Może ja cię spiknę z Brandonem? Idealnie do siebie pasujecie. A może - uniósł palec do ust, gdy obserwowałam go coraz bardziej roztrzęsiona - może wy już się spotykacie, może to jego pomysł?

- Uspokój się, nigdy o tym z nim nie rozmawiałam.

- To dlaczego oboje się tak do tego przypieprzacie?

- Bo oboje cię... - zacięłam się i z szybko bijącym sercem zmieniłam w ostatniej chwili słowo - stracimy. — Piszczało mi w uszach, trzęsły mi się mięśnie i pchnięta własnymi emocjami i tym co mogłam niechcący powiedzieć i skapitulować dodałam: — Nigdy na nikim obcym mi tak nie zależało, ale to jest koniec. Rozumiesz, z nami koniec.

Moja klatka piersiowa unosiła się samoistnie, gdy Lane wbił spojrzenie w moje usta. Uniósł brwi, odsunął się, jakbym go odrażała, a potem zatoczył się do tyłu i minął mnie z furią w oczach. Złapałam go instynktownie za bluzę, ale zatrzymał się tylko po to, by popatrzeć na mnie ze złością i się wyszarpnąć.

- Łapy przy sobie. Nie idź za mną - wycelował we mnie palcem w ruchu - wyjdzie ci to tylko na dobre. - Włożył dłoń we włosy i postukał się o skroń. - Jestem tylko popapranym punkiem, co? Kundlem, na którego nie warto nawet spojrzeć.

- O czym ty mówisz? Nigdy tak nie pomyślałam!

Wybiegłam za nim na korytarz i zatrzymałam się, gdy odwrócił się do mnie gwałtownie przodem i pochylił, sycząc:

- Ale ja taki właśnie jestem! To, co robię nie dotyczy ciebie! Daję ci tyle ile jestem w stanie, ale nie stanę się nagle przykładem do naśladowania. Nie akceptujesz mnie takiego, więc droga wolna! Tyko po jaką cholerę w ogóle ze mną zaczęłaś?

Opuściłam głowę, kątem oka widząc, że ludzie się nam przyglądali.

- Nie jesteś taki. To twoje towarzystwo jest złe, nie ty. Ty nie jesteś zepsuty. Dlaczego tak trudno ci to zrozumieć? Zobacz co się dzieje z Jasonem, chcesz iść w jego ślady? Zależy mi na tobie, dlatego nie mogę odpuścić.

Nabrałam powietrze nosem, tak by się nie rozpłakać.

Patrzył mi ciągle w oczy, jego barki zwiesiły się coraz bardziej, jakby w końcu przejmował ode mnie ciężar. Potem zerknął w bok i zmarszczył brwi, wracając do mnie spojrzeniem.

Kosmyki falowanej grzywki opadły mu na oczy, ale odgarnął je, nim ja pomyślałam, by unieść dłoń.

- Nie płacz, przeze mnie nie warto - załamał mu się głos, na co pokręciłam mocno głową. Miałam ochotę mu przyłożyć, bo to co mówiłam, odbiło się od niego jak od ściany. — Dajmy sobie dzień przerwy... Ale nie takiej jak Rachel i Ross... - Zacisnął usta w uśmiechu i spojrzał na mnie spod pochylonej głowy.

- A potem co?

Otarłam wilgotny nos.

- A potem... Jutro masz mecz, zgadza się? - dodał, z rozluźnioną twarzą, chociaż wiem to, tylko takiego przede mną w tamtej chwili grał.

- Tak.

- Przyjdę, poczekam, a po nim... Dam ci odpowiedź, dobrze?

— Naprawdę musisz się nad tym zastanawiać? To boli...

Przygryzłam wargę, próbując odnaleźć jego spojrzenie. Lane odetchnął głęboko i wyprostował się, patrząc na mnie z góry ze łzami w oczach.

- Idź i uważaj na siebie - szepnął i potarł moje ramiona. Obruszyłam się, chociaż pragnęłam go przytulić i wycedziłam przez zaciśnięte zęby:

— Ty też.

Odwróciłam się i skierowałam na schody, spoglądając jeszcze za siebie; Lane szedł w przeciwną stronę do swojej sali z uniesioną głową, prostymi plecami, zupełnie jakby nie gapiło się na niego kilkanaście par oczu.

Wsiadłam do autobusu, poszłam do supermarketu, kupiłam wiaderko lodów i wróciłam piechotą przez las do domu. Potem wzięłam długi prysznic, mieszając wodę z łzami, założyłam ulubioną piżamę i usiadłam przed telewizorem z zimnymi topicielami smutków o smaku czekoladowo-miętowym.

*

Wpychałam sobie właśnie wielką górę lodów do ust, gdy mama weszła do pokoju z najlepszą sukienką przewieszoną przez ramię. Zatrzymała się obok i popatrzyła na mnie badawczo.

- Co on ci zrobił?

Uniosłam głowę i przewróciłam oczami. Mama przysiadła się obok i odgarnęła mi włosy z twarzy. Ten gest sprawił, że miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale zacisnęłam tylko zęby i wbiłam łyżkę głęboko w lody, z niezadowoleniem czując, że dosięgnęłam dna.

- Nic mi nie zrobił, jest jedynym, co mnie cieszy i paradoksalnie jedynym, przez co mam ochotę płakać.

Westchnęła, gdy wbiłam za głęboko i przez chwilę siłowałam się z łyżką.

- Zerwaliście? Wiesz, że zawsze cię wysłucham.

Spojrzałam na nią, bo z tonu jej głosu wyczułam, że się uśmiechała.

Nie rozmawiałam z nią od czasu, gdy Lane odprowadził mnie do domu - wymienianie się rano powitaniem, odpowiadanie, co bym zjadła i czy chcę herbaty, było tak naprawdę niczym. Rano po naszej kłótni bałam się wyjść z pokoju, przekonana, że mama zacznie znowu temat Lane'a, ale nie zrobiła tego, aż do tej chwili.

Wykrzywiłam usta i odwróciłam wzrok.

- Może innym razem...

- Na pewno? - westchnęła i kontynuowała, gładząc moją dłoń. - Może ci się zbliża okres, mam nadzieję. - Uniosła brwi i spojrzała mi z powagą w oczy, a mnie zabrakło słów. - No, może tak być i dlatego jesteś taka rozemocjonowana. Wychodzisz ze szkoły, żeby uciec i objadać się lodami... Czy kiedykolwiek tak robiłaś? Ja nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Nawet gdy zmarł twój ojciec, to ty mimo wszystko zachowałaś się dzielnie, to ja się posypałam.

A miałam inne wyjście, skoro byłyśmy same, a tobie świat zawalił się bardziej?

- Proszę cię, to zły przykład.

- Nieprawda, wcale nie. Nie masz pojęcia, ile będziesz żyć, prawda jest taka, że coś się może stać i nie dożyjesz jutra. - Uniosłam brwi, wbijając szeroko otwarte oczy w jakiś punkt na ścianie.

- Chyba za dużo czasu przebywasz ze Stellą... Przestań tam chodzić - zakpiłam, ale zignorowała to, by mówić dalej:

- Diana, płakanie teraz przez niego będzie miało jakiś sens w przyszłości? Co ci to da?

Spojrzałam jej w oczy, czując autentyczny ból w sercu.

- Żyję teraźniejszością, teraz cierpię, więc będę płakać i żreć lody ile będę chciała. I nie, nie zerwaliśmy, już się tak szeroko nie uśmiechaj.

Dopiero kończąc wypowiedź, poczułam żal, że uniosłam do mamy ton. Ona jednak tylko wzruszyła ramionami.

- W naszej rodzinie już tak jest... Twoja babcia nie miała przychylności rodziny, gdy wychodziła za dziadka, oni z kolei nie lubili mnie, bo nie jestem z Europy, a teraz co ja robię? Nie podoba mi się twój związek, bo on ma zadatki na kryminalistę. - Jęknęłam, ale mama uniosła dłoń i dodała: - Mam powody, cierpisz przez niego, a ja nie pozwolę, by ktoś cię krzywdził.

- Nie cierpię przez Lane'a.

- No to dlaczego płaczesz?

Odwróciłam wzrok w stronę telewizora i patrzyłam ze znudzeniem na jakąś emocjonującą scenę.

- Musisz zająć czymś głowę. Zostaw te lody i pomóż mi przerobić sukienkę - poprosiła z głośnym westchnieniem.

- Na co? - otarłam nos i spojrzałam beznamiętnie na ubranie.

- Dzień dyni. Ty już wiesz, jak się ubierzesz?

Odstawiłam zimny kubek z pływającą breją na stół i uniosłam brodę, wzruszając ramionami.

Mama spojrzała na mnie kątem oka, odgryzając kawałek nitki od szpulki.

- Jak to? Przecież to za kilka dni. Obiecałaś, że pójdziesz, nie pozwolę ci siedzieć w domu i się użalać.

- Lane nie cierpi święta dyni - wymamrotałam, unosząc oczy.

- No i ty się dziwisz, że go nie lubię. - Uderzyła piąstkami zaciśniętymi na materiale sukienki o kolana, a ja parsknęłam śmiechem, by za chwilę roześmiać się na głos przez łzy.

Mama złapała mnie za dłoń i siłą ściągnęła z kanapy, a potem nie bacząc na to, że miałam na sobie piżamę pandy i kapcie, a na głowie potargane włosy, poprowadziła przez ulicę do Stelli.

Było ciepło i rozsiadłyśmy się przy drewnianym stoliku w ogrodzie z materiałami, sukienkami i nićmi. Stella poszła po maszynę do szycia, a mama przyniosła z kuchni gorące cappuccino. Ja nie robiłam nic, nie licząc siedzenia na krzesełku w piżamie i obserwowania wszystkiego spod puchatego kaptura z uszami pandy.

- Ten dwuczęściowy kombinezon możemy złączyć tak, że wyjdzie z tego jeden, ale trzeba będzie dodać zamek... - szczebiotała Stella, wypadając z moją mamą na taras.

Zauważyłam kątem oka, że nie miała nic w rękach, a potem do ogrodu wpadł Jason, taszcząc przenośnią i małą, ale ciężką maszynę do szycia. Odstawił ją na stół i oparł się o niego rękoma. Spojrzał na mnie spod naciągniętej na oczy czapki z daszkiem. Mierzyliśmy się spojrzeniami, a nasze matki dyskutowały o czymś, nie zwracając na nas uwagi.

Na moje usta cisnęło się tyle niemiłych słów. Każde zabrzmiałoby idiotycznie, ale w myślach dawały mi ulgę w złości.

- Jimmy kazał przekazać, że kocha cię w tej piżamie. I z chęcią, by ją z ciebie zerwał i zaciągnął w słoneczniki - powiedział Jason zbyt głośno, sprawiając, że moja mama zapowietrzyła się, jakby miała pęknąć.

Stella zaś chwyciła kawałek tektury i zdzieliła nią syna po głowie.

- Czemu łżesz? Stałam tam z wami cały czas i słyszałam tylko pierwsze zdanie! Idźcie już!

Podciągnęłam się na siedzeniu i obejrzałam na Jasona znikającego z głupkowatym śmiechem w ich domu.

- Lane tu jest? - spytałam, zerkając niepewnie na Stellę.

- Był, właśnie wyszli. Mówił, że nie chce ci przeszkadzać, bo jesteście w separacji. Diana, od kiedy wy ze sobą byliście? - Podparła się pięścią na biodrze i posłała mi ciekawski uśmieszek.

Byłam w separacji po czterech dniach związku...

Kobiety piły cappuccino, potem Stella wyciągnęła z barku likier kawowy i rozluźniłam się, chociaż wypiłam tylko kieliszek, ale pomogło mi ich towarzystwo, to, że z rozbawieniem patrzyłam, jak z ich przeróbek nic nie wyszło. Myślami i tak byłam przy Lane'ie. Nie mogłam spytać o to Stelli, ale ciągle się zastanawiałam nad tym, co powiedział.

Kocha mnie w tej piżamie.

Jakim tonem i w jaki sposób?

Stał obok Jasona, zobaczył mnie przez szklane drzwi i szepnął do siebie „kocham ją w tej piżamie"? Albo zauważając mnie, wybuchnął śmiechem i wtedy mu się to wymsknęło?

Tak... To ostatnie mogłam sobie wyobrazić.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top