18 część 2


Warsztat mieścił się na końcu promenady, którą pokonaliśmy, wpatrując się w witryny sklepów i uroczej knajpki. Wszędzie natykaliśmy się na dynie i nie mogłam nie skomentować kwaśnej miny Lane'a.

— Nienawidzę święta dyni, pokrój mnie i posyp solą, ale nie wyjdę z domu w ten dzień — uniósł się i chociaż mówił poważnie, ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

— Ważny członek paczki boi się dyni, no, no — rzuciłam, samej sobie ścierając uśmiech z ust. Lane, jakby ignorując przytyk, odpowiedział, nadal z ponurym wyrazem twarzy:

— Nie boję się tych wydrążonych mord, Halloween lubię, ale nie cierpię tego zapachu, smaku, tej sztucznej radości, miłości do każdego, bo co? Bo dynia daje życie, pestki, olej? Ziemniaki dają frytki, chipsy i czemu ich nikt nie czci? Czemu właśnie dynie? — Kopnął leżące przy schodkach kawiarni pomarańczowe warzywo.

Znowu wybuchnęłam śmiechem i nie mogłam się opanować, a każde gniewne spojrzenie Lane'a tylko mnie nakręcało.

— Może wystartuj w wyborach i znieś to święto? — wydusiłam ze łzami w oczach.

— Może tak zrobię — odparł z szerokim, groteskowym uśmiechem i złapał mnie za dłoń, odciągając od miejsca zbrodni. Obejrzałam się za siebie na dynię, jej miły, szczerbaty grymas przemienił się w minę Lane'a.

Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy do mojego nosa dotarł zapach kawy i ciastek. Lane zerkał na mnie kątem oka i zwalniał kroku, kiedy chciałam zatrzymać się na chwilę i popatrzeć na kwiaty w kwiaciarni. Piękne, okazałe słoneczniki wystawiały twarze do słońca przez szkło.

Wyszczerzyłam się szeroko do chłopaka i dołączyłam do niego, gdy szedł wolnym krokiem, z tajemniczym uśmiechem, z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni.

Zaraz obok, jak dla kontrastu, znajdował się warsztat. Na posesji ogrodzonej metalową siatką walały się różne sprzęty, beczki i paski nowej i zardzewiałej blachy.

Musieliśmy przecisnąć się pomiędzy dwoma remontowanymi samochodami stojącymi nad kanałem. Rozglądałam się zaciekawiona i dopiero po chwili zauważyłam wyciągniętą dłoń Lane'a. Uścisnęłam ją, przechodząc przez kładkę z deski i puściłam od razu, gdy mieliśmy wejść do przestronnego, blaszanego garażu.

Lane wystrzelił pierwszy, a ja zostałam z tyłu, przy drzwiach i stojących obok regałach z narzędziami.

W środku unosił się zapach benzyny, smaru i mocnego środka do dezynfekcji.

Zwróciłam uwagę na Lane'a idącego w moją stronę z mężczyzną ubranym w niebieski kombinezon.
Spojrzał na mnie i przechylił głowę na bok, jak Raven, gdy ochrzaniłam go za kopanie dołu na podwórku.

— Witam, jestem Diana — rzuciłam z nieśmiałym uśmiechem, gdy podeszli bliżej.

— Clark — ściągnął kapelusz i rozłożył ubrudzone smarem dłonie — nie podam ci ręki, nie opłaca mi się wycierać.

— Nie ma sprawy — odparłam i założyłam włosy za ucho, zerkając na Lane'a.

— To ta twoja dziewczyna? — spytał mężczyzna.

Pokręciłam głową i zaraz zmarszczyłam brwi ze zdziwieniem, gdy Lane uśmiechnął się nieznacznie, a potem zignorował pytanie, rzucając:

— Jak tam moja deska?

— Zrobiłem, choć to kawał starocia, kup sobie nową, ona długo nie wytrzyma.

— Mam coś po ojcu — zwrócił się do mnie, wyciągając z kieszeni portfel.

— Z tym się zgodzę — odparł Clark, wchodząc za mały stolik pełniący funkcję lady z kasą fiskalną.

— Mam do niej sentyment.

— To przybij ją do ściany i nie męcz już.

— Będzie nieszczęśliwa. — Pokręcił głową, położył wyliczone pieniądze na szklaną popielniczkę, co świadczyło o tym, że to któryś raz, gdy płacił za to samo, i chwycił deskę, unosząc na wysokość twarzy. Przyjrzał się jej z radością w oczach i spojrzał na mnie, mówiąc: — Polubicie się.

— Umiesz jeździć? — spytał Clark — bo jak ma cię zamiar uczyć, to odradzam. Ta deska tego nie wytrzyma.

Obrzuciłam Lane'a spojrzeniem od stóp do głów, a on zachichotał. Rzucił „do potem" i wyszedł pierwszy.

— Do widzenia — pożegnałam się z mężczyzną, który jedynie przymknął na chwilę oczy z uśmiechem i skinął głową.

— Chodziło mu o Candy, prawda? — zagaiłam, gdy byliśmy poza granicami warsztatu.

Lane zatrzymał się i pokręcił głową, by zaraz dodać:

— Chodziło o ciebie.

*

Usiadłam na środku jezdni i patrzyłam na Lane'a, gdy mknął pustą, szeroką ulicą w moją stronę. Nie musiał się odpychać stopą, bo było z górki i przez chwilę się spięłam, gdy nie skręcał pomimo tego, że był już bardzo blisko.

Wyprostowałam zgięte kolana i odchyliłam głowę do tyłu. Zamknęłam oczy i czekałam, aż usłyszę, że chłopak hamuje, skręca albo zeskakuje z deski. Tego, co zrobił, jednak się nie spodziewałam. Odgłos kółek stał się coraz głośniejszy i gdy otworzyłam oczy, by spojrzeć na Lane'a, ujrzałam, jak przeskakuje nad moimi nogami i ląduje bez zachwiania po drugiej stronie. Dopiero wtedy zeskoczył z deski, a ona pojechała dalej, by wpaść w rosnącą przy brzegu trawę i tam się zatrzymać.

Przeczesałam włosy dłonią i wstałam, podpierając się rękoma o asfaltową drogę.

— To było świetne! — krzyknęłam radośnie.

— To? To było nic. — Wzruszył ramionami i spuścił wzrok, zajmując się opaskami na nadgarstkach.

Zaśmiałam się w duchu i podeszłam do niego. Zatrzymałam swoje żółte trampki tuż obok jego dużych, czarnych traperów. Zadarłam głowę, patrząc na niego z dołu i gdy spojrzał mi w oczy, szepnęłam:

— Naucz mnie tego „nic".

Przeniosłam wzrok na spierzchnięte usta, których nie mogłam pocałować i westchnęłam głęboko, a potem wyminęłam wciąż milczącego chłopaka i pobiegłam po deskę.

*

Po okolicy niósł się dźwięk ciętego piłą drewna i głośny śmiech Lane'a, który aż trzymał się za brzuch i błagał o litość.

Na początku poprosił, bym stanęła po prostu jedną nogą na desce i się odepchnęła.

— Jesteś lewonożna, jak ja — powiedział, gdy to zrobiłam.

— Jak to?

— Tak to — przedrzeźnił i podszedł, by roztrzepać mi włosy palcami. — Będziesz jeździć tą nogą.

Potem dostałam wykład na temat budowy deski, stylów jazdy i sposobów hamowania. Słuchałam z uwagą, chociaż nie jestem w stanie teraz tego wszystkiego powtórzyć. Nie mogłam oderwać wzroku od podekscytowanego Lane'a, któremu aż świeciły się oczy, gdy to opowiadał.

*

Szedł obok mnie i amortyzował każdy upadek. Najpierw było to zabawne, a potem zaczęłam się irytować.

— To był zły pomysł, by włożyć sukienkę. Już ze sto razy widziałeś moje majtki — wysapałam, niosąc deskę pod pachą. Piekły mnie policzki, miałam rozwiane włosy, a pot szczypał mnie po karku.

Jesli Lane wcześniej się we mnie nie zakochał, gdy wyglądałam dobrze, tak teraz... było mi już wszystko jedno.

— No co ty, ani razu nie widziałem twoich fioletowych majtek.

— Niech to zostanie między nami.

— Diana, ktoś wie, że ze mną wyszłaś?

Czemu o to spytał? W mojej głowie zapaliła się lampka niepokoju.

— Tak — skłamałam, a on byłam pewna, że zauważył moje zawahanie.

— Kto?

— Tim...

— Ok, mogę zrobić ci zdjęcie? Żeby mieć dowód, że cię nie pobiłem?
— wybuchnął śmiechem i wyciągnął telefon. Odetchnęłam z ulgą i zażenowaniem do samej siebie. Postawiłam stopę na desce, podparłam się rękoma w biodrach i wyszczerzyłam w uśmiechu. — Dziękuję.

— Mogę ćwiczyć dalej? — spytałam, a on uniósł rękę i usiadł na poboczu. Odpalił papierosa i zaciągał się, uśmiechając do mnie w momencie, gdy próbowałam odepchnąć się stopą od ulicy. Pomyliłam nogi, zapatrując się na ten uśmiech i poleciałam do przodu. Lane uniósł się i rzucił w moją stronę, zdążył podłożyć rękę pod mój bok, ostatecznie również upadając obok.

Przewrócił się na plecy i zaśmiał głośno, gdy zakryłam sobie oczy przedramieniem i zawyłam bezsilnie.

— Żyjesz? — spytał niewyraźnie. Opuściłam rękę i odwróciłam do niego twarz, nadal miał między ustami papierosa. Wyciągnął go, wkładając między dwa palce i wyprostował rękę, by spojrzeć na niego na tle słońca. Chciałam wytrącić mu go z dłoni i stanąć naprzeciw by to zaciekawione spojrzenie padło na mnie. Potem położyłabym się obok i złożyła pocałunki na jego powiekach, nosie, pieprzykach.

— Można już iść? — spytałam półgłosem.

Nie usłyszałam odpowiedzi. Zgniótł niedopałek w palcach, krusząc na siebie popiół i tytoń, a potem spojrzał
na mnie w skupieniu, przenikliwie. Przestałam oddychać, byłam pewna, że nachyli się nade mną i mnie pocałuje. On jednak uśmiechnął się i odparł niskim głosem:

— Chodźmy.

Wstał pierwszy i podał mi dłoń, którą uścisnęłam, chociaż dałabym radę unieść się sama.

Patrzyłam na niego w skupieniu, gdy odwrócił się i wsunął sobie do ust miętową gumę.

Po chwili ruszyłam z miejsca, a Lane sięgnął po deskę i szedł chwilę za mną, pisząc do kogoś wiadomość. Za nami ciągnęła się długa, pusta ulica, słońce wisiało nisko, rzucając na wszystko pomarańczowo-różowe światło. Nie mogłam się powstrzymać i wyciągnęłam z torebki telefon, włączyłam aparat i uniosłam, uchwycając na zdjęciu siebie, Lane'a i przepiękny widok za nami. Chłopak uniósł wzrok i uśmiechnął się, gdy wcisnęłam czerwoną kropkę, robiąc selfie.

— Mogę wrzucić u siebie na story? — spytałam, chociaż czułam, że zaprotestuje. Lane nie wrzucał u siebie praktycznie nic, a na głównej miał trzy zdjęcia, z czego dwa to rozmazane uchwycenie dziurawych spodni Jasona.

— Pewnie — odparł i przyśpieszył, by do mnie dołączyć.

Wstawiłam zdjęcie w relację na Instagramie i chociaż nie miałam tam wielu obserwatorów, to garstka znajomych, z Nicole na czele, wysłała mi zszokowane emotikonki.

*

Drożdżówki były rzeczywiście tak pyszne, jak zachwalał, zjedliśmy po jednej, siedząc na moście z nogami przewieszonymi nad rzeką. Ugasiliśmy pragnienie lekko gazowaną wodą, której resztką obmyliśmy dłonie.

— Mogliśmy iść po nie już wcześniej, prawda? — zagadnęłam, spoglądając przed siebie, na chylące się ku zachodowi słońce. Lane wzruszył ramieniem, więc kontynuowałam z uśmiechem: — Pieką przez cały czas.

Zerknął na mnie z błyskiem w oku i przytrzymał spojrzenie, nie używając słów by odpowiedzieć.

Powietrze pachniało pieczywem, temperatura nieco spadła i wracając tą samą drogą przez las, zaczęłam trząść się z zimna. Próbowałam ukryć to, krzyżując ręce przed sobą, ale Lane to zauważył.

Ściągnął z siebie bluzę i dał mi ją bez słowa.

Stanęliśmy naprzeciw siebie, za przerzedzającymi się drzewami był już mój dom. Lane poprawił rękawy swojej bluzy na mnie i wygładził kaptur. Patrzyłam na jego twarz, aż w końcu na mnie spojrzał, muskając mój nos palcem.

— Nie odzywasz się przez całą drogę — zaczęłam szeptem; staliśmy wystarczająco blisko, by się wyraźnie słyszeć.

— Czasem lubię milczeć, dla ciebie to katorga, co? — zaśmiał się, na co przewróciłam oczami.

— Przy tobie nie. Jednak, mieliśmy pogadać.

— Myślisz, że nadal musimy?

— Nie wiem, chciałeś mi coś udowodnić? Pokazać, że rzeczywiście mnie lubisz?

Odsunął się na krok i zadarł głowę ku niebu.

— Czemu nagle zaprosiłeś mnie na drożdżówki?

— Chciałem... Sprawdzić czy polubisz mnie, gdy nie jestem wesoły, wygadany. Gdy jestem trzeźwy, bo... — przełknął ślinę z krzywą miną i spojrzał w bok na ulicę, powiodłam tam spojrzeniem, ale niczego nie zobaczyłam prócz drzew. —Jakby nie było więcej razy się widzieliśmy, gdy byłem po czymś.

— U Hugo też?

— Tak... Wypaliłem wtedy kilka skrętów.

Spuściłam wzrok i zatrzymałam go na ręce Lane'a.

I wtedy to zobaczyłam.

Zaszkliły mi się oczy, a na czole skroplił zimny pot, gdy zauważyłam, że miał na przedramieniu kilka cięć i niektóre były spuchnięte.

Czy on się okalecza?

Jaki miał powód? Wyobrażenie, że siada w samotności w swoim pokoju i przyciska żyletkę do ciała zalała mnie bólem, jakbym miała zdolność współodczuwania.

A więc to nie żadne rysunki ukrywał.

Nie powinnam się tak gapić i z wielkim trudem, w odrętwieniu powiodłam spojrzeniem w bok.

— Dziś jesteś trzeźwy? Czysty? — starałam się, by nie było słychać w moim głosie rozżalenia.

— Tak, całkowicie.

— W takim razie nie wiem jak zareagujesz na to, że dziś — mówiłam powoli, obserwując jak wyraz jego twarzy zmieniał się na zrezygnowany i zbolały — że dziś miałam najlepszy dzień od dwóch lat i już nie lubię cię trochę, a bardzo.

Roześmiałam się promiennie, przez łzy, gdy Lane opuścił barki i nadal patrząc na moją twarz uśmiechnął się oczami. Nie często to widziałam.

— Ja mam w genach polski uśmiech, ale ty jesteś po prostu smutny. Dlaczego jesteś taki smutny?

— Co? — zaśmiał się i zmarszczył czoło.

— Nawet, gdy jestem zrelaksowana, to wyglądam na trochę złą, taki wyraz twarzy.

Potrząsnął głową:

— Aha, może też mam taki wyraz twarzy?

— Oczu też?

Westchnął przeciągle i spuścił wzrok.

— Tak, oczu też.

— Takie... Smutne?

— Nie są smutne. Są martwe. — Uniósł brwi i zacisnął usta w uśmiechu.

Zaraz się rozpłaczę.

— To nie jest zabawne...

— Bo ja nie jestem zabawny.

Westchnęłam i mimo że gotowałam się w środku to posłałam mu gorzki uśmiech.

On jest po prostu niemożliwy.

— Mogę odprowadzić cię pod same drzwi? — spytał, urywając oddech. — I tak idę do Jasona.

— Pewnie. — Ruszyłam pierwsza.

Weszłam na schodki i zatrzymałam się, gdy chłopak stanął na najniższym z nich, dzięki czemu byliśmy równi.

— Martwią mnie twoje zadrapania — mruknął, muskając palcem moje zaczerwienione kolana, wywołując na nich gęsią skórkę. Miałam też otarcia na łokciach, nadgarstkach i pośladku, ale nie było się czym przejmować, nie byłam z porcelany.

Mnie martwią twoje zabliźniające się rany — pomyślałam, ale zamiast tego odparłam, wciąż mimowolnie ściągając spojrzeniem na jego rękę:

— To nic, zejdzie. To do następnego — dodałam, wymuszając na sobie uśmiech.

— Zaczekaj... — Lane wszedł na mój stopień i wsunął dłoń pod bluzę, układając ją na mojej talii. Spojrzał mi w oczy, posłał uśmiech, od którego zmiękły mi kolana, oraz wszelkie kości, po czym pochylił głowę i pocałował mnie czule, a potem musnął językiem dolną wargę. Westchnęłam głęboko, gdy na chwilę oderwaliśmy od siebie usta, a nasze spojrzenia wyraziły coś, na co żadne z nas nie było gotowe.

Lepiej milczeć.

Uniosłam się na palcach i złożyłam na rozchylonych ustach Lane'a kolejny pocałunek, który pogłębił, przytulając mnie mocno.

Wsunęłam palce w jego miękkie włosy i oparłam się o drzwi, ciągnąc go za sobą. Odsunął twarz, by pocałować mnie w nos. Zaśmiałam się, gdy ogrzał mi policzki dłońmi i musnął ustami moje czoło. Wszystko o czym wcześniej wspominałam, mrówki, cyklon, zima, lato zaczęły wirować i szaleć w moim organizmie, gdy Lane spojrzał mi z bliska w oczy i ponownie pocałował.
Wszystko przestało się liczyć, nawet to, że drzwi za mną nagle się otworzyły i wylądowałabym na plecach, gdyby Lane mnie nie przytrzymał.

Zerkając za siebie stwierdziłam, że jednak upadłabym na mamę.

Przełknęłam ślinę z płonącymi policzkami i zamarłam, widząc kamienny wyraz jej twarzy.

— Diana, do domu... — zaczęła, otwierając szerzej drzwi.

— Mamo, to Lane, pamiętasz...

— Nie obchodzi mnie, jak ma na imię, do domu — rzuciła, odwracając od nas wzrok.

Zacisnęłam palce na ramieniu Lane'a i zaraz poluźniłam uścisk, odpychając go delikatnie od siebie. Zrobiło mi się okropnie zimno i musiałam spojrzeć mu w oczy, szukając ciepła, chociaż było mi wstyd.

— Diana — powtórzyła mama, a ja odparłam przez zaciśnięte zęby:

— Co ty...

— Nie będę liczyć do trzech, jesteś na to za duża, mówię do domu, w tej chwili!

— Aha, na to jestem za duża, ale na całowanie się z chłopakiem jeszcze nie?

Patrzyłam na nią, nie mogąc się ruszyć, dopiero delikatny dotyk Lane'a, głaszczącego mnie po ramieniu pomógł mi się ocknąć.

— Zmykaj — szepnął.

— Przepraszam cię... — Spojrzałam mu z bólem w oczy.

Pokręcił głową i uśmiechnął się smutno, po czym zbiegł ze schodów, wskoczył na deskę i przejechał na drugą stronę ulicy, rzucając przez ramię:

— Dobranoc, pani Alison.

Mama prychnęła jakby powiedział, że życzy jej koszmarów.

Zamknęłam za sobą drzwi i przeszłam obok niej, gdy mierzyła mnie zbolałym spojrzeniem.

— Diana, kochanie...

Spojrzałam na nią, zaciskając szczęki na wnętrzu policzka.

— Co to było? — wyrzuciłam, ledwo hamując się przed płaczem. — Jak mogłaś się tak zachować? Dlaczego? Pierwszy raz zrobiłaś mi coś tak okropnego!

— Bo pierwszy raz musiałam — odparła żałośnie, rozkładając ręce. — Co ty masz za gust? Jak nie Jason to drugi, nie lepszy.

— Jason? Nigdy nie było Jasona. Od początku chodziło o Lane'a. — Mama wbiła we mnie zdziwione spojrzenie. — Nawet go nie znasz, a oceniasz po czym? Po ubiorze? Bo nie wiem o co innego może chodzić.

— Ubiorze? Skarbie, gdybym zobaczyła cię teraz z kimś innym to bym zamknęła drzwi i nałożyła słuchawki! Nie Jason, ale równie udany jak on. Ty wiesz, że razem kradną w sklepie Studda, że ostatnio zdemolowali mu plac? Ludzie mówią, że oni wszyscy biorą narkotyki. Stella ostatnio znalazła u Jasona w pokoju strzykawki. Nie wiedziałaś o tym? — Tupnęła nogą i pokręciła głową z taką miną, że mało brakowało, a bym się rozsypała.

Wyprostowałam się i ruszyłam do swojego pokoju, odsuwając się od ręki mamy, którą chciała mnie do siebie przyciągnąć.

Czy rzeczywiście o tym nie wiedziałam?

Ciągle widziałam w ustach Jasona skręta i wmawiałam sobie, że to papieros, Candy wciąż dotykała nosa i wymownie żartowała. Przed chwilą sam Lane przyznał, że częściej chodzi naćpany.

Wygłupy nastolatków; przecież wielu pali trawkę, chodzi na imprezy, rozrabia. Przejęłam się, gdy mówił mi o tym Tim, ale będąc z Lanem tracę wszelkie instynkty samozachowawcze.

Tak naprawdę... Nie chcę tego wiedzieć. Zakochany człowiek wytłumaczy sobie wszystko...

Chciałam wyjść z pokoju i wykrzyczeć mamie, że może być spokojna, bo wychowała mnie na egoistkę, która ucieknie od tego, kto spróbuje ją zranić.

Zrobiłabym to, gdybym tylko była pewna w stu procentach, że nie wyciągnę do Lane'a dłoni, gdy zacznie się staczać...
Czy to ja mogę być tą, dzięki której się ogarnie?

Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po telefon.

Lane: wszystko w porządku?

Ja: Tak. Jesteś u Jasona?

Lane: jestem. Chcesz, żebym przyszedł?

Ja: Nie. Położę się spać.

Weszłam w aplikację Instagrama, gdy dostałam powiadomienie, ale to tylko wiadomość od Tima, a dokładniej milion zszokowanych minek i dopisek: „mocno wczułaś się w załatwianie tej sprawy".

Wróciłam do relacji i przyjrzałam się zdjęciu. Widziałam na nim dwójkę ładnych ludzi, zachód słońca i niekończącą się ulicę. Jednak całości największą uwagę skradał jeden szczegół...

Oboje zwróciliśmy twarze w stronę obiektywu, ale Lane spojrzenie miał utkwione we mnie. Wpatrywałam się jeszcze chwilę w jego twarz, by zaraz schować komórkę pod poduszkę. Naciągnęłam kołdrę na głowę, uspokajając się zapachem bluzy Lane'a i próbowałam zasnąć mimo bólu głowy i piekących policzków. Przewróciłam się z irytacją na bok i wtedy usłyszałam delikatne stukanie o szybę. Od razu poderwałam się z łóżka. Nacisnęłam klamkę najciszej, jak się dało, otwierając skrzydło i uśmiechnęłam szczerze, gdy Lane położył na mojej dłoni żółty płatek słonecznika.

Uniosłam wzrok i skrzywiłam się w odpowiedzi na jego zatroskane spojrzenie.

— Na czym ty stoisz — zaśmiałam się cicho, wychylając się i widząc dwa pustaki ustawione jeden na drugim.

— Nieważne, jak twoja mama? Nie jest zadowolona, co?

— Jest w szoku, przejdzie jej — odparłam żartem, gładząc palcem płatek kwiatka. — Czuję się jak jakaś księżniczka w zaklętej wieży — dodałam ze śmiechem, pociągając nosem.

— A twoja mama to smok pilnujący cię przed złem — zaśmiał się, na co zgromiłam go spojrzeniem. — Przepraszam — powiedział, ale widziałam, jak próbował się nie roześmiać.

— Dziś trochę nim jest, rycerzu na białym pustaku — zripostowałam, a Lane oparł głowę o ramę okna, trzęsąc się chwilę ze śmiechu.

— Śpisz w mojej bluzie — zauważył.

— Tak, nie przeszkadza ci to?

— Ani trochę — odparł, uciekając na moment spojrzeniem i podciągnął się, by mnie pocałować. — Do jutra — szepnął w moje usta.

— Poczekaj — odsunęłam się i zaczęłam w pośpiechu przeszukiwać ubrania na krześle. Zrzuciłam kilka z nich na podłogę i w końcu chwyciłam żółtą koszulkę, w której spałam dziś rano. — Proszę, ja mam twoją bluzę, ty też możesz coś mieć mojego, jeśli chcesz.

Popatrzył na mnie, unosząc niepewnie wzrok.

— Mam w niej spać?

— Niekoniecznie — ukryłam uśmiech, chowając policzki za włosami — po prostu ją miej.

Odebrał ode mnie ubranie, gdy po jego twarzy przepłynął cień emocji, której nie znałam.

— Dzięki — szepnął i złapał się mocno parapetu, po czym strącił nogą jeden z pustaków i zeskoczył obok nich na trawę.

— Odnieś je na miejsce — poprosiłam, zerkając nerwowo za siebie na drzwi.

Znikąd pojawił się Raven i spięłam się, że nas zdradzi, ale on rzucił się na Lane'a tylko po to, by obślinić mu dłonie, gdy ten schylił się po białe pustaki.

— Pilnuj tego okna — zaśmiał się szeptem do psa i wybiegł szybko na ulicę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top