18 część 1


Diana

— Tim — westchnęłam, opierając pięści na biodrach.

Chłopak stał na ławce i próbował równo zawiesić wszystkie litery składające się w napis „Jesienne święto dyni, coroczny kiermasz charytatywny". Pół soboty męczyłam się z tymi literami, najpierw by je ładnie napisać, potem wyciąć i zalaminować. Użyłam do tego bezbarwnej taśmy klejącej, bo nic innego, prócz czarnej taśmy izolacyjnej, się w domu nie znalazło...

— Nie mów teraz do mnie, skupiony jestem — odparł, oblizując pełne usta.

— Ale będziesz dwa razy wchodził na ławkę — westchnęłam, pocierając czoło palcami. Pochyliłam się nad drugim stolikiem, na którym mieliśmy porozkładane ulotki i regulamin.

— Co? — sapnął chłopak.

Oderwałam się od kartek i spojrzałam na niego:

— No krzywo jest, te linie też są krzywe. — Wyrzuciłam dłoń w powietrze i zmarszczyłam brwi, gdy zauważyłam, że Tim popatrzył na coś za mną.

Zeskoczył z ławki prędzej, niż zdążyłam odwrócić głowę i przystanął obok mnie, przesiewając między palcami sztuczne liście.

— Coś się stało? — spytałam.

— Ten tam... Jimmy — odparł, a mnie przeszedł dreszcz. — Ale nie patrz! – Chciałam zerknąć przez ramię, gdy chłopak złapał mnie za rękę i zacisnął zęby. — Udawaj, że pracujemy.

— Przecież to robimy — sapnęłam, czego nie skomentował, tylko dodał, nadal roztrzęsiony:

— Na początku myślałem, że coś źle powiedziałem, że może chodzi o sprawę z moim bratem, czy coś, ale tu chyba chodzi o ciebie.

– O co ci chodzi?

– Wszędzie go ostatnio widuję, co ciekawe zawsze, gdy mamy coś razem robić. On cię pilnuje.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Jason jest twoim sąsiadem, nie? Lubicie się.

— No tak... Można powiedzieć...

— No właśnie. — Zaśmiał się smutno, a potem wyprostował się i wycedził, patrząc przed siebie na pusty, kręty korytarz: — Paczka chyba nie ma już nic do roboty, żadnych sklepów do obrobienia, żadnych porachunków, bo zaczyna bawić się w ochronę... Do tego jestem bratem ich wroga.

— Tim. O czym ty mówisz? Uspokój się. Jaką ochronę? Przed kim? Przed tobą!? — Spojrzałam na niego z rezerwą. Słyszałam, że był ekstrawertykiem i lubił snuć teorie spiskowe na każdy temat, ale to?

Spiorunował mnie spod przymrużonych powiek.

— Przecież to gang — ostatnie słowo zaakcentował, znacząco poruszając ustami.

Zaśmiałam się — zbyt głośno, tak że chłopak zacisnął usta i zgromił mnie wzrokiem.

— Tak, brzmi śmiesznie, też uważałem, że taki z nich gang jak ze mnie zakonnica, ale nie... Przekonałem się, gdy przekonali mojego brata. Tony też nie lepszy, jest w grupce, która ich nie lubi. Jeden z jego grupy podpadł któremuś z paczki, pobili się między sobą, a potem w odwecie paczka się zebrała, znaleźli go, gdy był sam, sprali, a potem tamci się zebrali z pałkami, poszli do domu któregoś z paczki... Banda idiotów. Do tego bardzo narwanych... Ja nie potrzebuję kłopotów, już wystarczy, że mam za brata ich wroga i ubieram się jak klaun.

Zrobiło mi się duszno. Po kręgosłupie przebiegały zimne dreszcze.

— Do tego handlują dopalaczami... — mówił nadal Tim, a ja zapragnęłam, by natychmiast zamilknął.

Stałam obok niego, potrząsając głową od natłoku myśli.

— Nikt cię nie ruszy. Nie martw się — odparłam zdecydowanie i zaczęłam spontanicznie poprawiać ramiączko sukienki. Tim spojrzał na mnie ze zdziwieniem, gdy obracałam w palcach łańcuszek, a potem schowałam go pod białym topem.

Odetchnęłam głęboko, odwróciłam się bokiem i wbiłam spojrzenie w Lane'a. Na początku spuścił głowę na trzymany w dłoni telefon, ale nie mógł wytrzymać mojego wzroku i zaczął strzelać oczami na wszystkie strony.

Zaraz po meczu napisała do mnie Nicole, że mam się na nią nie złościć, ale Lane tak truł jej zadek, że nie miała siły i dała mu mój numer. Chodziłam potem jak na szpilkach, a każdy dźwięk powiadomienia wywoływał u mnie arytmię serca. Czekałam kilka dni, ale wiadomość nie nadeszła.
Jedząc z Candy lunch, dowiedziałam się, że zerwała z Lanem, a on ciężko to przyjął, jednak nie widziała z nim przyszłości, bo „był zbyt popaprany".

Dobrze skrywał w sobie załamanie, bo nie było po nim tego w ogóle widać. Wydawał się nawet mniej przygnębiony niż wtedy, gdy z nią był.

Odepchnęłam się od blatu i ruszyłam w stronę bruneta, gdy utkwił w końcu we mnie swoje spojrzenie i patrzył uważnie, kiedy przechodziłam przez cały korytarz, by stanąć tuż przed jego twarzą. Musiałam starać się z całych sił, by nie potknąć się o własne nogi.

Te jego przeklęte oczyska...

Zamrugał szybko i spuścił głowę, a potem uniósł brwi i jeden kącik ust.

— Jak tam? — rzuciłam, uśmiechając się tak sztucznie, że aż zapiekły mnie policzki.

— Ty do mnie mówisz? Miałaś nawet na mnie nie patrzeć... — mruknął pod nosem.

Zaśmiałam się bezsilnie. Skumulowane po drugiej stronie korytarza siły właśnie się wyczerpały, gdy tylko do mnie przemówił.

— Dobrze, uznajmy, że mamy już za sobą to przekomarzanie. O co chodzi? Czemu ciągle tu stoisz?

— Jakie ciągle? Raptem dziesięć minut.

— O dziesięć minut za długo.

Zaśmiał się dźwięcznie i odchylił głowę chowając telefon do kieszeni:

— Korytarz, z tego co mi wiadomo, jest dla wszystkich.

— Dlaczego tak dziwnie patrzysz na Tima? Czemu zaczął się ciebie obawiać, odkąd pracujemy razem nad gazetką?

— Obawia się mnie? — Zerknął na chłopaka i posłał mu uśmiech. Coś upadło na podłogę, robiąc tyle huku, jakby to była cała drewniana gazetka, ale nie odwróciłam się. Spuściłam wzrok i przymknęłam na chwilę oczy.

— Tak, też mnie to bawi, ale fakt faktem, że jego nie bardzo — odpowiedziałam twardo i zrobiłam krok do przodu. Lane skupił na mnie swoją uwagę, przesunął spojrzeniem od oczu, aż po żółte trampki. — Odejdź stąd, jeśli nie masz tu żadnej sprawy, nie masz prawa robić tego, co robisz.

— Ja nic, nie... — wydusił i zmarszczył brwi, jakby zirytowało go, że nie mógł się wysłowić.

— Daj spokój, nie jestem głupia. Teraz jesteś chyba trzeźwy, więc nie rozumiem, czego chcesz? Nie masz prawa łazić za mną i pilnować z kim rozmawiam, a fakt jest taki, że gdzie się nie ruszę, tam jesteś ty!

Zacisnął usta w uśmiechu i spojrzał w sufit.

— Ty psie ogrodnika — rzuciłam szeptem i wtedy spojrzał na mnie zaskoczony, a zaraz potem wybuchnął gromkim śmiechem.

Zwiesiłam napięte barki, gdy tak patrzyłam na jego roześmiane oczy, dołeczek w policzku, rozpromienioną twarz.

Jaki on jest piękny, gdy się śmieje... Nie dam rady, za dużo dla mnie.

Odwróciłam wzrok, pokonana i miałam ochotę odejść, gdy nagle chłopak spojrzał na mnie łagodnie i odparł:

— Brandon jest w sali obok. Ma poprawkę z chemii, czekam tu na niego, a ty zjechałaś mnie za to aż miło.

— Jasne... — wymamrotałam, nie wiedząc co ze sobą zrobić. — O której kończy? — spytałam i stanęłam obok niego przy oknie.

— Masz zamiar tu stać, żeby sprawdzić, czy nie kłamię?

— Czemu nie? — Wzruszyłam ramionami i podciągnęłam się, by usiąść na parapecie. — Korytarz jest wspólny, tak? — Otarłam dłonie z kurzu i posłałam Lane'owi szeroki uśmiech.

— Zgadza się — odparł z uśmieszkiem i oparł się lekko o ścianę, krzyżując nogi w kostkach. — Tylko czy Tim sobie poradzi z przywieszeniem gazetki? Olejesz go dla mnie?

Spojrzałam mu w oczy, a on na chwilę się spiął. Skrzyżowałam ręce przed sobą i oparłam się plecami o szybę. Tuż obok Lane'a.

— Wymyśliłaś już, co mi zrobisz, gdy okaże się, że kłamię? — spytał z rozbawieniem.

— Nie, będę działała w afekcie.

— Nie mogę się doczekać, Pandeczko — wyszeptał niskim głosem, zwracając głowę w moją stronę. Zacisnęłam usta i uniosłam brodę, wbijając wzrok w drzwi od sali chemicznej. — Zauważyłaś, jak szybko ta „kłótnia" — zgiął palce i spuścił spojrzenie na sznurek bluzy, którym się bawił — przeszła w miłą rozmowę?

— Masz dziwną definicję miłej rozmowy — odparłam, myśląc jednak o tym samym.

— Może masz rację — przyznał beznamiętnie w tym samym momencie, gdy z sali wypadł Brandon.

Lane spojrzał od razu na mnie i nie ustąpił, a nawet się zaśmiał, gdy przewróciłam bezwiednie oczami.

Jego kumpel zatrzymał się w pół kroku, a potem uśmiechnął szeroko na nasz widok.

— Widzisz, nie mam nic do Tima — zaczął Lane, ale uciszyłam go momentalnie, wyrzucając z siebie z irytacją:

— A do jego brata? — Zmarszczył brwi i spojrzał przelotnie na Tima. — Słyszałam wiele nieciekawych rzeczy na temat paczki... Serio Lane? — wyrzuciłam oceniająco, chociaż nie miałam takiego prawa.

Nie przeszkadzało mi towarzystwo Brandona, który przystanął przy nas i obrzucił Lane'a nerwowym spojrzeniem.

On sam wpatrywał się we mnie ze złością, a w końcu nabrał powietrza w płuca i odparł spokojnie:

— Jimmy jeśli już. I skoro tak bardzo wierzysz plotkom, to ja nie mam nic na swoją obronę. — Uniósł wzrok ponad moją głowę i dodał: — I nie mam nic do Tima, tak samo jak do ciebie. Nie schlebiaj sobie.

Zatkało mnie. Opuściłam brodę i tylko na niego patrzyłam, gdy ruszył do schodów w dół, dając Brandonowi znak głową. Ten ocknął się i poszedł za nim, rzucając niewyraźnie:

— Cześć, Diana. I nie bierz tego do siebie, jest idiotą, ale mu to przejdzie. Obiecuję.

***

Wieczory spędzałam z mamą. Oglądałyśmy filmy, jadłyśmy popcorn i czasami piłyśmy różowe wino. Mama od zawsze lubiła raczyć się lampką do obiadu, tata wolał czerwone, ona białe, po jego śmierci przerzuciła się na różowe. Twierdziła, że mały kieliszek raz na trzy dni mi nie zaszkodzi, zgodziłam się z nią w zupełności, bo jakbym mogła się sprzeciwić?

Dziś w telewizji mieli puścić „Kocha, lubi, szanuje" i mama już o dwudziestej włączyła program, żeby przypadkiem nie przegapić.

— Zawsze możemy go obejrzeć na laptopie — powiedziałam, przesypując popcorn do dużej miski.

— To nie ten sam klimat, całkowicie co innego. Chodź, zaraz będzie.

Rozłożyłam się na kanapie, mama na puszystym fotelu i zatraciłyśmy się w filmie, popijając wino i komentując niektóre sceny. W naszym przypadku to mama zachwycała się tymi gorącymi, mówiąc „Patrz i się ucz!", a ja przewracałam oczami, udając, że mnie to obrzydza.

— No, ładnie zbudowany ten Gosling — zauważyła mama — oczy ma ładne. No powiedz, że nie — szturchnęła mnie łokciem, gdy wzruszyłam ramionami.

— Nie wiem, mi i tak bardziej podoba się ten drugi.

— Który?

— Ten — skinęłam głową, spod brwi, gdy Steve Carell przeszedł przez scenę. Mama spojrzała na mnie zdumiona:

— On jest dla ciebie za stary...

— A dla ciebie Gosling za młody — odparłam, na co roześmiała się zdrowo.

Na ekranie pojawiły się napisy końcowe, gdy odpłynęłam myślami, wracając do mglistych wspomnień o moim pierwszym spotkaniu z Lanem.

— No, kochana, trzeba się kłaść do łóżka, miło było... — westchnęła mama, ale zamiast wstawać, rozłożyła się wygodnie i zachichotała. — Zanieś mnie, a po drodze się za mnie wysiusiaj.

— Upiłaś się? — zaśmiałam się. — Boże, mamo, połową wina?

— Miałam ciężki dzień. — Usiadła prosto i sięgnęła po kieliszek, by wypić do końca, na co przewróciłam z rozbawieniem oczami. — Serio idę spać, chyba tylko przemyję twarz... — Spojrzała na mnie i wzruszyła ramieniem. — Jakoś nie chce mi się myć.

— Posprzątam, idź. — Ucałowałam jej policzek, gdy się pochyliła i odprowadziłam ją spojrzeniem, krzycząc jeszcze: — Dobranoc!

Wstałam niechętnie i zebrałam kieliszki, by opłukać je w zlewie. Wracałam do stolika po miskę, gdy wyczułam w kieszeni piżamowych spodenek wibracje.

Spojrzałam na wyświetlacz, nie mogąc przypomnieć sobie, czyj to numer. Po namyśle wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.

— Co robisz? — odezwał się głos po drugiej stronie, dobrze, że stałam obok fotela, bo musiałam oprzeć się o podłokietnik.

— Oglądam film — odparłam, po chwili marszcząc brwi.

Jak film i czemu mu odpowiadam?

— Jaki?

— Nie wiem... Jakiś.

— Wszystko ok?

— A co cię to obchodzi?

— Obchodzi...

— Aha...

Nastała chwila ciszy, którą przerwało ciężkie westchnienie:

— Nie mam gofrów, ale może dasz się przekupić ciepłą drożdżówką...? Taką dopiero co wyciągniętą z pieca?

— Co? — szepnęłam, rozglądając się w konsternacji po pomieszczeniu.

— Drożdżówką. Z piekarni.

— Nie... — zacięłam się, a potem spytałam, zupełnie nie wiem, dlaczego: — Z czym ta drożdżówka?

— Z czym tylko chcesz: z dżemem, czekoladą, budyniem, serem, rodzynkami...

— Budyń... — zamruczałam, a on się roześmiał:

— Dobra, to zbieraj się, zaraz będę pod twoim oknem.

— Jak to zbieraj? Jest jedenasta, mama nigdzie nie pozwoli mi wyjść. Zresztą, co ty w ogóle... Myślisz, że po tym co mi powiedziałeś gdziekolwiek z tobą wyjdę?

— O tym chcę porozmawiać, gdy ty będziesz zajęta jedzeniem i nie będziesz mogła mi przerwać, ani na mnie krzyczeć.

Zamknęłam oczy i zacisnęłam usta, by się nie roześmiać. Nabrałam powietrze nosem i odparłam poważnie:

— Lane, nie o tej porze.

— Jimmy — poprawił, na co wycedziłam, ściskając mocno telefon:

— Lane Shane Jimmix! Tak się nazywasz.

Rozłączył się i nie odebrał, gdy postanowiłam oddzwonić.

Pokręciłam głową i drżącymi dłońmi zapisałam numer jako: „Lane Shane Jimmix!".

Odblokowałam jeszcze raz telefon, by napisać mu wiadomość o treści:

„Nie wyjdę, odpisz, że o tym wiesz. Idę spać"

Chodziłam w tę i we w tę po pokoju, sprawdzając, czy chłopak coś odpisał.
Zrobiło mi się gorąco, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu.

Po co odebrałam ten telefon? Po co z nim gadałam? — rugałam samą siebie i zaciskałam zęby na wardze, próbując zrozumieć, co w ogóle się stało.

Przebiegłam palcami po oparciu kwiecistego fotela i położyłam się do łóżka. Wbiłam spojrzenie w stojący naprzeciw stary regał zapełniony książkami starszej pani mieszkającej tu przed nami; nadal nie potrafiłam się pozbyć z pokoju tego mebla, jakby kawałki duszy kobiety zachowały się między kartkami każdej z powieści, jak zakładki. Nie mówiłam o tym mamie, myśląc, że mnie wyśmieje, ale podobał mi się ten regał, książki i miniaturowe obrazki na półce przedstawiające góry, rzekę i pastwiska Wyoming. Kiedyś nadejdzie czas, gdy sięgnę po którąś z książek. Teraz po prostu zapoznawałam się ostrożnie z tytułami, mówiąc sobie, że przecież spotykając kogoś pierwszy raz, pytamy o imię, a dopiero potem dowiadujemy się, co w sobie skrywa...

Nie mogłam zmrużyć oka. Czytałam w myślach tytuły, sprawdziłam godzinę na telefonie.
Dochodziła północ, z zewnątrz było słychać jedynie monotonne szczekanie psa. Włożyłam palce we włosy i zamruczałam, zakrywając połowę twarzy dłonią.

Przecież mamy psa, który z chęcią wbije zęby w ładny tyłek Lane'a. Narobiliby hałasu, mama by się zbudziła.

Wizja miłego obrazka, jak Raven wisi z zębami wbitymi w pośladki Lane'a, uniosła moje kąciki ust w diaboliczny sposób. Zakryłam je zaraz dłonią, śmiejąc się sama do siebie.

Nagle usłyszałam cichy stukot o szybę, a po chwili zobaczyłam głowę chłopaka. Odrzuciłam kołdrę i podeszłam szybko do okna, by je otworzyć. Lane zwisał nad ziemią, opierając się jedynie łokciami o parapet. Zaparł się stopą o ścianę i z moją pomocą wgramolił się za ramę. Wylądowałby z łoskotem na podłodze, gdyby nie podłożone pod okno poduszki.

— Wykończę się — sapnął w śmiechu, leżąc na plecach.

— Nie masz takich zdolności jak Jason... — wydusiłam, podnosząc się z przysiadu i oddalając w głąb pokoju.

Lane spoważniał i spojrzał na mnie spod byka, podparłszy się łokciami o panele.

— Skąd wiesz, jakie zdolności ma Jason? — zainteresował się z błyskiem w oku.

Założyłam ręce przed sobą i uniosłam brwi.

— Pogrzało cię? Mieszka naprzeciwko i ma okno od strony chodnika.

Potrząsnął głową i wstał na równe nogi. Rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął, nie byłam w stanie rozszyfrować jego reakcji.

— No to jak? Pisałem do ciebie.

— Ja do ciebie też! Włącz sobie dźwięki. Nigdzie nie idę. — Zacisnęłam zęby, a po chwili wycedziłam. — Co? — Uniosłam dłoń, bo znów zabrakło mi słów. — Co ty w ogóle sobie myślisz?

Pokręcił głową, a pasmo dłuższych włosów zsunęło się miękko na oko, gdy wyszeptał:

— Po to narażałem życie?

— Gonił cię Raven? — Wyszczerzyłam się głupkowato.

— Kto?

— Mój pies. Widziałeś tabliczkę?

— Macie psa?

— A to stróż domu, nie ma co. Tak, mamy psa, w dużej mierze dzięki tobie.

Wyrzuciłam rękę w powietrze i zaczęłam nerwowo poprawiać górę od piżamy. Było mi gorąco, a Lane dodatkowo stał przede mną i patrzył tym swoim spojrzeniem: „jestem taki przystojny, nic mnie nie obchodzi, a ty przejmujesz się za bardzo i będę tak patrzył, bo o tym wiem"...

— Chyba wybrałem zły moment... Źle się czujesz?

Zamrugałam i zrobiłam krok do tyłu, gdy zdałam siebie sprawę, że przez cały czas gapiłam mu się tępo w twarz. Przeszedł po niej cień krzywego uśmiechu, od którego moje kolana znowu stały się al dente.

— Tak... Nie wyjdę, mówiłam ci już. I nie wiem, co ty tu robisz?

— Daj spokój.

— To ty daj spokój — odpowiedziałam poważnie i spojrzałam mu prosto w oczy. — To, że jesteś teraz w moim pokoju, jest tak surrealistyczne... Nie jesteśmy w jakimś filmie dla młodzieży, gdzie koleś wchodzi oknem!

— Nie mów tego Jasonowi, zranisz go — uśmiechnął się lekko. — W filmach dla młodzieży też chodzą do liceum, tak, jak my...

— Ale to liceum nie wygląda jak liceum, do którego my chodzimy.

— Czy ja wiem — pociągnął nosem i spuścił wzrok na moje odkryte nogi, na co od razu skrzyżowałam je w kostkach. — No — odwrócił spojrzenie — ja też nie przyszedłem do ciebie oknem, bo to romantyczne albo żeby cię obmacywać, tylko dlatego, że jest już późno, twoja mama raczej śpi i zbudziłaby się gdybym zapukał do drzwi, a mamy iść po drożdżówki, więc... — Machnął ręką, wskazując mnie, a potem ramę okna z tak poważną miną, jakby chodziło o sprawę życia i śmierci.

Odwróciłam wzrok, próbując się nie roześmiać. Lane przerwał swój monolog, nie dał rady się powstrzymywać i chrumknął jak świnka. Skrzywiłam się w uśmiechu i zmarszczyłam brwi, a potem oboje zaczęliśmy rechotać jak postrzeleni.

— Cicho, błagam. — Przycisnęłam palec do ust i usiadłam pod oknem, a Lane usadowił się zaraz obok.

Oboje patrzyliśmy na swoje nogi, całkowicie się uspokajając.

Dlaczego nie ubrałam czegoś innego niż ta rozciągnięta kusa piżama?

Lane odwrócił głowę w moją stronę i długo mi się przyglądał.

— Idziemy?

— Nie — odparłam, obrzucając go uwagą tylko kątem oka. Był tak blisko, że czułam na policzku jego oddech. Zatrzymałam spojrzenie na ustach, potem unosiłam je na oczy, a mrówki ogniste zaczęły kąsać mnie pod mostkiem. — Znajdź sobie inne lekarstwo — wyszeptałam doskonale zdając sobie sprawę z tego, że użyłam jego słów.

Od razu się spiął, spuścił wzrok, ale się nie odsunął.

— Wiem, że możesz się tak czuć, ja... — zaśmiał się smutno — naprawę nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem czego chcę. Po co... Ale wiem, że to Candy była lekarstwem na ciebie...

Roześmiałam się i spojrzałam na niego z kpiną. Próbowałam doszukać się w jego oczach jakiejś iskry. Szkliły się, ale nie były zaczerwienione.

— Jesteś upalony, prawda? — wyrzuciłam z goryczą, byłam pewna, że znam odpowiedź.

— Nie — odparł i znowu popatrzył mi w oczy. — Wyjątkowo nie...

— Nie potrafię w to uwierzyć, w tę sprawę z Candy. Chcesz wzbudzić w niej zazdrość?

— Nie zrobiłbym czegoś takiego.

— Skąd mogę wiedzieć? Raz mówisz tak, raz inaczej, raz zachowujesz się w porządku, a zaraz potem mówisz mi, że mam sobie nie schlebiać. Gdyby cię nie rzuciła, to...

— To i tak nic by z tego nie wyszło i w końcu by się rozpadło. Nie walczę o nią, między nami był tylko... Tylko zabawa, nic więcej — przerwał i spojrzał gdzieś w bok, opierając łokieć o kolano.

— Lubię cię, Lane. Nie wiem dlaczego — odetchnęłam głęboko i od razu się poprawiłam — to znaczy wiem dlaczego... Znaczy się... Nie chodzi o to, że jesteś brzydki czy głupi i dlatego zastanawiam się dlaczego... Boże... — wysapałam, opierając tył głowy o ścianę — siedzisz za blisko nie mogę się wysłowić.

Uśmiechnął się, patrząc na łańcuszek przy pasku od spodni, którym się bawił.

— Bawi cię to? — żachnęłam się i odsunęłam nogi.

— Cieszy — spojrzał na mnie z uśmiechem w oczach.

— To fajnie, bo mnie nie bardzo. Nie chcę żałować żadnego kroku, wolę to, co jest między nami teraz, niż... Nie chcę cię znienawidzić. A naprawdę niewiele brakuje. Ja sobie z tym zauroczeniem poradzę, ale nie wtedy gdy dasz mi za dużo, a potem to odbierzesz.

Odetchnął głęboko. Między nami zawisło tak gęste, naładowane iskrami powietrze, że bałam się nim oddychać.

— Chyba jednak wchodzenie przez okno prowadzi do romantyczności i obmacywania — wyszeptał z nutą rozbawienia.

Uniósł rękę, chwycił między palce moje włosy, by wsunąć je gładko za ucho.
Powinnam być skrępowana, może czuć się niekomfortowo, ale Lane już ani razu nie spojrzał na moje odkryte ciało, a przynajmniej robił to tak, że tego nie widziałam.

— Nie rób tego na siłę, nie chcę być opcją, to najgorsze co możesz mi teraz zrobić.

— To nie tak...

Zadrżałam, gdy musnął dłonią mój policzek i przestałam oddychać, kiedy pochylił się, by złączyć nasze usta. Fala gorąca powędrowała z mojego mostka aż po podbrzusze, ale ledwo poczułam smak jego ust, gdy niewielki odstęp między drzwiami a podłogą rozświetlił się blaskiem światła, a potem usłyszeliśmy skrzypienie desek. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku, potem na siebie. Lane nadal trzymał chłodną dłoń na moim policzku.

— Nie idziesz — szepnął, opuszczając wzrok na moje usta. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na jego długie, ciemne rzęsy.

— Nie o takiej porze — wydusiłam i westchnęłam głęboko, by się uspokoić. — Nie chcę martwić mamy, może akurat by weszła zobaczyć, czy śpię, robi tak czasem, i nie zastałaby mnie w łóżku o północy...

Patrzył na mnie uważnie, nadal oddychał szybko. Kąciki jego ust uniosły się powoli i w napięciu czekałam, aż się zaśmieje. W końcu uśmiechnął się miło, tak ciepło, że zatrzymałam spojrzenie na jego oczach, i rozpromienionej twarzy i naszła mnie ochota, by zmienić zdanie.

— Dobrze, niech tak będzie — powiedział i wstał, kierując się do okna. Przerzucił nogę za futrynę i zerknął na mnie, dodając: — Nie myśl, że wymigasz się od zjedzenia ze mną drożdżówki z budyniem.

— W porządku. W dzień.

— Ta z nocnej zmiany smakuje najlepiej.

— Nie szkodzi, może kiedyś się o tym przekonam.

Przytrzymał moje spojrzenie, cieszyłam się w duchu wiedząc, że rozumiemy się mówiąc tylko metaforami, po czym dodał poważnie:

— Ta noc mogła być czymś naprawdę świetnym, ale szanuję to. I nie martw się, nic nie tracisz: dzień też może być cudowny.

— No wiem — prychnęłam — z tobą na pewno — dodałam zupełnie nie swoim głosem i zacisnęłam usta, gdy dotarł sens słów. — Jestem zmęczona, nie wiem już co mówię — pokręciłam ręką.

Lane zacisnął szczęki i spojrzał na mnie tak przenikliwie, że ustanie prosto znów stało się nie lada wyzwaniem. Potrząsnął głową, odwrócił się i skoczył na trawę. Westchnęłam i na nogach jak z waty podeszłam do okna, by pochylić się nad parapetem i zobaczyć chłopaka znikającego w ciemnościach.

— Raven — zagwizdałam cicho i zmarszczyłam brwi, gdy pod oknem pojawił się pies z wywalonym jęzorem. Merdał ogonem radośnie i łapał niewidzialne muchy. — Gdzie ty łazisz? Pilnuj domu!

Pies odpowiedział mi głośnym szczeknięciem, na co uciszyłam go i zamknęłam okno.

— Z kim ty rozmawiasz? — Podskoczyłam w miejscu, gdy usłyszałam za plecami zaspany głos mamy.

— Z psem — odparłam, jąkając się. — Idź spać.

Mama ziewnęła, machnęła na mnie ręką i zamknęła za sobą drzwi, a ja spłynęłam po ścianie obok okna i usiadłam na poduszce, spoglądając na miejsce, gdzie siedział Lane.

Wiedziałam, że nie będę mogła już zasnąć, przetwarzając w głowie całą sytuację i wyobrażając sobie, że jednak się całowaliśmy.

***

Odezwał się do mnie następnego dnia rano. Głośne brzęczenie leżącego na podłodze telefonu wyrwało mnie ze snu i stwierdziłam, że chyba jednak jestem w jakimś filmie dla młodzieży, a ten ubrany na czarno zły chłopiec chce mnie po prostu wykończyć, bo chodzi jedynie o zakład.

Usiadłam prosto, wyplątując się z ciepłej kołdry, gdy myśli na pograniczu jawy i snu stały się zbyt wyraziste. Zaraz jednak zaśmiałam się sama z siebie — Jason był postrzelony, ale nie wpadłby na taki pomysł.

I ciekawe, ile musiałby Lane'owi zapłacić, by ten zgodził się w to wejść...?

Potrzebowałam kawy albo mocnej herbaty. Sięgnęłam po telefon, dochodziła siódma rano, a Lane zdążył wysłać dwadzieścia wiadomości. Wszystkie nawiązywały do jednego:

„Drożdżówki.

Dziś.

Przed południem.

Na moście.

Bądź".

Zaśmiałam się, wkładając dłonie we włosy i z dziwną aurą podekscytowania i mrówkami pod mostkiem wstałam z łóżka, ustawiając dźwięk na „milczy".


Diana

Opierałam się brzuchem o barierkę i spoglądałam na pluskające się w rzece kaczki. Dźwięk kropelek wody działał na mnie kojąco, a tego właśnie potrzebowałam; egzaminem, meczem czy pierwszym dniem w szkole nie stresowałam się tak jak spotkaniem z Lane'm.
Przymknęłam oczy, podczas gdy wiszące wysoko słońce ogrzewało mi ramiona.

Zwróciłam spojrzenie w stronę drogi i westchnęłam mimowolnie, gdy go dostrzegłam. Uwielbiałam nawet jego sposób chodzenia. Nie szarpał się z powietrzem jak Jason, nie podskakiwał, jego ramiona kołysały się delikatnie, a nie skrajnie na boki. Sylwetka zawsze była wyprostowana, głowa pochylona, jakby przedzierał się przez tłum jak taran.

Prosta bluza, sprane jeansy; do koszulek przywiązywał większą wagę, nie widziałam żadnej w kolorze innym niż czerń, bordo czy granat, ale każda miała ciekawy nadruk.
Rzeczy Lane'a pachniały świeżo mimo że nosiły na sobie pozostałości z piachu czy liści, ale w przeciwieństwie do Jasona, Lane wydawał mi się zawsze czysty... Jason, chociaż ubrany modnie, z czarnymi ray-banami na nosie, był zawsze jakiś taki brudny. I nie chodziło o to, czy brał rano prysznic...

Uśmiechnęłam się krzywo do siebie, gdy Lane podszedł bliżej i zauważyłam, że miał na sobie te same ubrania, co poprzednio, a ja przewróciłam całą szafę, by ubrać się odpowiednio na randkę, która — jak widać — randką nie była. Plus dla mnie, że wybrałam sportową, szarą sukienkę ze ściągaczem w talii i zabawnymi naszywkami z „Pora na przygodę!", na ramieniu.

Odsunęłam z twarzy pukiel włosów, który wpadał do oczu przez wiatr i uśmiechnęłam się, gdy Lane zatrzymał się obok.

— Hej — odezwał się, rozciągając usta w uśmiechu. Czarne, opadające na twarz włosy wydostawały się spod kaptura. Przeciągnęłam zębami po dolnej wardze, gdy zmrużył jasnobrązowe oczy, a te odbiły w sobie promienie.

Jest po mnie. Mogłam zakochać się już w samym jego wyglądzie.

— Hej — wydusiłam i uniosłam brodę, dając sobie w myślach reprymendę, że powinnam się zachowywać normalnie, nieważne, że wewnątrz trzęsłam się jak galareta.

— Nie jest ci zimno? — spytał, spoglądając z uniesioną brwią na mój ubiór.

— Co ty! W moich żyłach płynie wschodnia krew, poczuję chłód przy minus pięćdziesięciu — zaśmiałam się i potrząsnęłam głową, gdy ściągnął kaptur.

Ruszyliśmy powoli przez most.

Zaśmiał się i poprawił bluzę, odpowiadając:

— Nieźle, mnie zawsze jest zimno.

— Widzę — skwitowałam, ocierając się delikatnie o jego łokieć. Spojrzał na mnie z bliska, przez co odsunęłam się zaraz do samej barierki, udając, że interesują mnie kaczki.

— Urodziłaś się w Chicago i tam ciągle mieszkałaś? — spytał z zainteresowaniem.

— Tak... A ty? Od zawsze tutaj?

— Od zawsze... Dlaczego właśnie tutaj? — zatrzymał się i stanął naprzeciw mnie, przez chwilę miałam wrażenie, że to wstęp do dalszego zdania. Tak jakby chciał spytać dlaczego wybrałam akurat jego miasteczko i weszłam akurat do jego życia.

Przykro mi Lane, świat nie kreci się wokół nas. My tutaj to czysty przypadek.

— To był pomysł mamy, ja nie miałam nic do gadania... — zaczęłam, zastanawiając się, jak to dobrze ubrać w słowa, tak by się nie rozkleić. Jednak każda rozmowa na głos o tacie sprawiała, że nadal chciało mi się płakać. — Po śmierci mojego taty... zmarł dwa lata temu... mama bardzo się załamała i nie chciała już mieszkać tam, gdzie wszystko jej o nim przypominało. Na początku nie byłam w stanie tego zrozumieć... — Przeczesałam włosy, czując, że łzawią mi oczy. Lane szedł obok i nie komentował, nawet nie przytakiwał. Spojrzałam na wodę i kontynuowałam, pociągając nosem. — Sprzedałyśmy dom, a większość rzeczy, między innymi taty, wywiozłyśmy do rodzinnego domu mamy, gdzie jest jej siostra Adela. Ona też zresztą mieszka niedaleko i to chyba zaważyło na tym, że trafiłyśmy na ten stan. A mama chciała całkowitej zmiany, spodobało jej się, że jest tu tak spokojnie... Chce się tu zestarzeć... Ja zostawiłam w Chicago przyjaciół, chłopaka, który kilka dni po moim wyjeździe o mnie zapomniał — zaśmiałam się — szkołę, którą lubiłam... ogólnie kochane miasto... Ale ja sobie poradzę wszędzie, ze wszystkim, najważniejsze, że mama jest tu szczęśliwa.

Skończyłam, zaczynając tym między nami dłuższą chwilę ciszy.

Znowu powiedziałam za dużo. To nasza pierwsza nie randka, a ja odpowiadam o całym swoim życiu. Może jeszcze wspomnę raz o byłym, tak by zakończyć to spotkanie z przytupem?

Zagryzłam wargę i odwróciłam spojrzenie na stare zabudowania. Ogarnął mnie smutek, już miałam przeprosić za taką dawkę mnie, gdy dłoń Lane'a otarła się o moją dłoń, dosłownie na sekundę, a potem znowu ją zabrał.

— Naprawdę mi przykro — wyszeptał — myślałem, że twój tata jest na jakimś zjeździe biznesowym, jak ojcowie innych dzieciaków.

— Spotkanie biznesowe z samym Bogiem — zaśmiałam się, próbując miarowo oddychać.

— Myślisz, że jest w niebie? Zakładając, że ono istnieje — dodał, przewracając oczami.

— Tak. — Pokiwałam z przekonaniem. — Był przecudownym człowiekiem.

Przytrzymaliśmy swoje spojrzenia, Lane potrząsnął głową i odparł:

— My też jesteśmy sami z matką, ale nie wiem gdzie jest mój ojciec. Któregoś dnia po prostu wyszedł z domu, wsiadł do samochodu, miał jechać do Dallas, a rozpłynął się w powietrzu.

Odwróciłam się do niego całym ciałem.

— Nie wiem co powiedzieć...

Spuścił wzrok pod nogi z uśmiechem.

— Nie musisz nic mówić... Masz ciekawe nazwisko, to rosyjskie? Masz takie pochodzenie...?

— Nie, polskie.

— A polska nie jest w Rosji?

— Nie — otworzyłam szeroko oczy i wybuchnęłam śmiechem. — Co ci przyszło do głowy?

— No nie wiem... Czyli nie pochodzisz z Rosji, ok.

— Tato był Polakiem, więc nie, nie pochodzę z Rosji.

— Aha... Urodził się w Polsce, nie w Rosji, był Polakiem, a ty? — Marszczył brwi, tłumacząc to sobie z uniesionym palcem.

— Polko-amerykanką.

— Aha... Byłaś tam kiedyś?

— Raz, na pogrzebie babci, ale byłam mała i nic nie pamiętam. Imię mam po niej.

Spojrzałam w niebo, próbując się nie roześmiać.

— Umiesz coś powiedzieć po polsku?

— A jak myślisz? Podstawy znam, tak jak historię i wiele innych rzeczy, w domu dopóki tato żył rozmawiał ze mną raz tak, raz tak.

— Powiedz coś po polsku. — Zatrzymał się i zmrużył powieki.

Objęłam go wzrokiem, zatrzymując się na ciemnych oczach. Zmienia mi się głos, gdy mówię po polsku, czasami wydawało mi się, że mam wtedy dwie inne osobowości.

Wstrzymałam powietrze i wyrzuciłam, już po pierwszym słowie mając serce w gardle:

Jesteś pięknym człowiekiem i marzę by cię pocałować.

— Powiedziałaś coś brzydkiego, co? — skrzywił twarz, a ja zaśmiałam się nerwowo i ruszyłam pierwsza. — Serio jesteś taka... inna... — dodał, hamując uśmiech. — Czuję respekt i w pewnym sensie nie wiem, co jeszcze...

Uniosłam głowę, udając miło połechtaną tym „faktem" i roześmiałam się szczerze. Lane zawiesił na mnie spojrzenie, przez co znów się speszyłam i odwróciłam głowę, z zachwytem patrząc na rozciągające się granatowe wody.

— Daleko jest ta piekarnia?

— Tak trudno powiedzieć... Inaczej się liczy czas, gdy jest się wstawionym, a... będę szczery... nie chodzę tu często całkiem trzeźwy.

Pokręciłam głową.

— Wystarczyłoby samo „nie wiem".

— No to jeszcze trochę. Wstąpimy po drodze do kumpla mojego ojca, miał mi zrobić deskę.

— Deskę?

— Deskorolkę, koła jej odpadły, a on zajmuje się takimi rzeczami, kiedyś jeździłem do niego z ojcem. Mieliśmy samochód, którego ojciec nie chciał oddać na złom i wolał pchać w niego nowe-stare części. Clark już potem dawał mu zniżkę jako stałemu klientowi.

A więc czegoś się jednak dowiem, ale tylko tego, co sam mi wyłuska ze swojego życia — pomyślałam, ciesząc się i z tego.

— Jeździsz na desce, no tak... — zagaiłam.

— Ty też? — Jego oczy znowu zabłyszczały.

— Wolę rolki, ale z chęcią bym się nauczyła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top