15



Diana

Życie w Mills znowu zwolniło. Rano mama odwoziła mnie do szkoły, a sama odwiedzała ciotkę Adel. Razem biegały po sklepach, potem chwaliły mi się wyprzedażowymi zdobyczami. Często kupowała coś dla mnie, oczywiście pod swój gust, a ja chowałam kolejną obcisłą bluzkę z dekoltem na dno szafy, zastanawiając się, kiedy miałabym ją założyć. Dziękowałam jednak mamie, ciesząc się nie z ciuszka, a z jej radości i faktu, że coraz częściej wyglądała po prostu na szczęśliwą.

Za kumplowałam się z Candy - nie zrobiła mi nic złego, a to, że zauroczyłam się w osobie, która z kolei była po uszy zakochana właśnie w niej nie było winą dziewczyny. Zresztą nie mogłam się dziwić. Była niezaprzeczalnie piękna i zyskiwała po bliższym poznaniu.

Wczoraj przed wyjściem do szkoły wyprostowałam włosy i mocniej się pomalowałam, ale spoglądając ostatni raz w lustro zastygłam, a przez moją głowę przeszła myśl, że przecież to nie chodzi tylko o mój wygląd. Mogłam mieć na sobie najlepsze ubrania, wyglądać jak milion dolarów, ale jeśli naprawdę nic do mnie nie czuł, to nie miało to znaczenia.

Umyłam twarz, związałam włosy w kucyk i wybiegłam z domu na autobus.

Dziś znowu pieścili się pod oknem, przy sali chemicznej. Lane patrzył na Candy z uśmiechem, a ona bawiła się włosami. Pogładziła jego prawą rękę i uniosła do swoich ust, by ucałować ją w kilku miejscach przez bluzę. Ostatnio, nawet gdy było gorąco, nosił długie rękawy.

Pewnie „tatuaże" nadal nie zeszły.

Przytuliłam do piersi podręczniki i skrzywiłam się automatycznie do Lane'a, gdy podniósł na mnie wzrok. Przytrzymał spojrzenie tak, jak Candy, która odwróciła głowę z zaintrygowaniem. Rozpogodziła się od razu, gdy jej akurat posłałam uśmiech.

Minęłam ich i skręcając za róg na schody w dół, zwolniłam, by złapać oddech i nie zwymiotować na stopnie.

*

W szkolnym radiowęźle dyżur przejął chłopak o imieniu Tim. Zatrzymał się w latach osiemdziesiątych, chociaż urodził w dziewięćdziesiątym czwartym. Kiedy miał dobry humor, to pieścił uszy Guns N'Roses, The Outfield, Europe, lecz teraz niestety musiała dopaść go jesienna depresja albo zasnął na jakimś guziku, bo trzeci raz już leciało Heaven Bryana Adamsa.

Myśląc o niebieskich migdałach, nie usłyszałam, że nauczycielka historii szukała chętnego do złożenia gazetki szkolnej, a że wytrąciła mnie z zamyślenia, pytając z uśmiechem: „OK?", przytaknęłam, będąc pewną, że pyta, czy wszystko dobrze.

Tim był jednocześnie przewodniczącym jednoosobowej redakcji szkolnej gazetki i do niego właśnie musiałam się zgłosić.
Na początku próbowałam sprostować, że doszło do nieporozumienia, ale zmieniłam zdanie, gdy dowiedziałam się, że nie było nikogo chętnego od miesięcy i chłopak ciągnął to wszystko sam...

Odnalazłam drzwi od radio, ale zatrzymałam się pod oknem, by skończyć lunch. Spojrzałam przed siebie z ustami pełnymi sałatki i ujrzałam wchodzącego po schodach Brandona. Po korytarzu rozniosło się Need You Tonight zespołu INXS i jedno spojrzenie na chłopaka wystarczyło, bym musiała szybko przełknąć jedzenie. Miałam ochotę roześmiać się na głos: tak bardzo pasował do tej piosenki, sam jego chód był dokładnie dopasowany do muzyki.

Zrozumiałam, że zmierzał w moim kierunku.

Poprawił kołnierzyk koszulki i uniósł głowę, dopiero gdy zatrzymał się kilka kroków ode mnie.

- Cześć - rzucił, otarł nos palcem wciśniętym pod szelkę plecaka i znów uciekł wzrokiem.

Zamknęłam plastikowe pudełko z sałatką, uśmiechając się zaskoczona.

- Cześć.

- Słuchaj. - Przełknął ślinę, spuścił głowę, a potem spojrzał na mnie i nie mogłam skupić uwagi: - Chcę cię przeprosić za to, co mówiłem... Chcę, byś wiedziała, że jest mi głupio i nie myślę tak.

Wpatrywałam się w chłopaka, jakby odjęło mi mowę, może zbyt długo, bo wyczułam zaraz jego skrępowanie. Uśmiechnęłam się mimo zdenerwowania.

- Słuchaj... W porządku, wszystko gra. Nie przejmuj się tym... już. Było minęło!

Rozciągnęłam usta, pokrzepiająco, ale on mruknął coś niezrozumiale pod nosem i już miał odchodzić, gdy zatrzymał się, by stwierdzić:

- Lane ci się naprawdę podoba.

Zaśmiałam się nerwowo i wzruszyłam ramionami.

- Zauroczenie, daj spokój. Przejdzie. Nie jestem w jego typie, bywa.

Ćmoknął pod nosem:

- Jesteś dla niego sto razy lepsza od Candy.

*

Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Pożyczyłam więc piłkę od Stelli, która stwierdziła, że Jason nie pamięta nawet, że ją ma, i mam jej nie zwracać.

Zatrzymałam się przed północną ścianą domu. Przesunęłam spojrzeniem poprzez zardzewiałą rynnę i nie lepszego stanu dach, na błękitne niebo, które ku zachodowi przechodziło w jasny fiolet.

Za kilka godzin miałam stanąć na boisku z prawdziwego zdarzenia, takim, które zwykle było zamknięte, by nie niszczyć gumowych płyt. Słuchałam Nicole z wypiekami na twarzy, gdy opowiadała, jak gra się na takim boisku.

Znowu skręciło mnie w brzuchu. Odbiłam piłkę od ziemi i wyrzuciłam w górę oznaczając błotem na ścianie miejsce "kosza".

Mama już po dziesięciu minutach wyszła z domu. Spojrzałam na nią z piłką w dłoniach, gdy trzymała kubek z herbatą, bursztynowy napój topił w sobie promienie zachodzącego słońca.

- Przepraszam - wysapałam, odbijając piłkę o kostkę brukową. - Muszę cię jeszcze chwilę powkurzać tym odbijaniem.

- Robi się chłodno - rzuciła tylko i jakby dla potwierdzenia swoich słów naciągnęła wolną ręką golf na brodę.

- Mnie jest ciepło - odparłam, kozłując i wyrzucając piłkę wysoko, tak by trafiła w ubrudzone błotem miejsce.

Mama spojrzała na odpadający kawałek ziemi, mrużąc oczy.

- Nie wątpię, a gdy dostaniesz gorączki, będzie ci nawet gorąco.

- Mamo, pięć minut. - Otarłam nos. Miałam na palcach piach i mokrą ziemię, która przyczepiła się do piłki, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie; pusty odgłos odbijania w połączeniu z chrzęstem ziemi działał na mnie uspokajająco.

- Co ty, masz pięć lat? - Zaśmiała się. - Zapraszam do domu. - Zeszła ze schodów i podeszła do mnie, a ja pokozłowałam obok i uchyliłam się, gdy odstawiła kubek na parapet i próbowała machnąć na mnie ściereczką. - Bez gadania, już cię tu nie ma! - krzyknęła w śmiechu, a potem uniosła nogę i kopnęła piłkę tak, że ta opadła na trawę.

- Co? Co to było? Tej piłki się nie kopie.

- Ja mogę kopać - odparła, z uniesioną brodą.

- Mamo, zaraz mam mecz, muszę się rozgrzać - zażartowałam.

- Jesteś! Rzut to masz tak ciężki, że w kuchni tynk poodpadał.

Wzruszyłam ramieniem i schyliłam się po piłkę. Mama objęła mnie i poprowadziła w stronę drzwi frontowych.

- Może zostanę jeszcze, będziemy miały z głowy zdrapywanie - powiedziałam.

- Och, jakie to wygadane! No już! Nie ma cię tu.

Tupnęła na mnie nogą i pogoniła jak kota, na co wybuchnęłam głośnym śmiechem, zapominając, że od dawna nie byłyśmy w mieście i słychać mnie było pewnie pod samym supermarketem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top