13. Lek


Jack
- Nierozumiem tego... powinna się już dawno obudzić.
- Spokojnie. Zanieś ją do Poli. Naszej lekarki.
Od razu posłuchałem Zayana i z Alice na rękach pognałem do odpowiedniego przedziału. Pola okazała się drobną czarnowłosą panterołaczką.
- Musisz ją zbadac - powiedziałem bez zbędnych ceregieli kładąc ją na łóżku. Dziewczyna podeszła i zaczeła coś sprawdzic.
- Ona śpi.
- Brawo Scherlocku! Tylko Kurwa się nie budzi! - ryknąłem. W oczach dziewczyny zabłyszczały łzy. Co ja wyprawiam? Krzycze na swoich ludzi.
- Przepraszam, Pola - powiedziałem na zgodę. Dziewczyna podeszła i przytuliła mnie. Cały się spiąłem. Czemu ona mnie przytula...  Poklepałem ją stojąc niezręcznie.  W końcu odsuneła się ode mnie z uśmiechem.
- Nic się nie stało Alfo
- Więc zajmij się Alice
- Oczywiscie - uśmiechnięta wróciła do mojej partnerki. Wzieła podręczny skan i prześwietliła dziewczynę. Zatrzymała się przy szyi. Zerknąłem jej przez ramię. Na rentgienie była dziwna kulka.
- Co to?
- Najnowsza ludzka technologia. Substancja wywołująca śpiączkę opóźnionym zapłonem.
- Można ją wybudzić?
- Niestety nie mamy takiego sprzętu  by opracować antidotum, ale w ośrodku napewno takie jest...
W moich żyłach krążyła czysta furia. Co oni zrobili mojej kruszynce?!  Uderzyłem w ścianę robiąc w nietrwałym materiale dziurę.  Odwróciłem się do mojego koteczka i kucnąłem.
- Zdobędę antidotum, najdroższa - pocałowałem czule jej nieruchome wargi i wstałem.
- Wyciągnij jej to z szyi - wyszedłem by poszukać planów najbliższego ośrodka. Wydrę im ten lek choćby i z samego gardła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top