11. Kobieta zmienną jest
Jack
Gdy rano wstałem Alice nie było. Spodziewałem się tego. Pewnie opracowuje plan odbicia córki. Strasznie się zdziwiłem, że ma córkę jednak jestem pewiem, że jak ją odzyskamy to będę dobrym ojcem. Coraz bardziej ją rozumiem choć znam tylko wyrwane fakty, a nie całą historie. Jest jeszcze tyle pytań. Muszę być cierpliwy. Zayan miał racje. Wiele wycierpiała. Wciągnąłem spodnie poszedłem do mojego kotka.
- Jack! - gdy mnie zobaczyła przytuliła mnie, a następnie pełna energi pociągneła mnie do stołu.
- Patrz. Opracowałam plan. Wejdziemy tyłem, włamiemy się...
- Alice! - krzykneła Mali wbiegając do namiotu.
- Co się stało?
- Frank opuścił ośrodek. - powiedziała. Alice się zachwiała. Przytrzymałem ją.
- Kotku, spokojnie... znajdziemy ją
- Zawiodłam ją
- Wcale nie. Ona wie że robisz wszystko co w twojej mocy - wtuliła się mocno we mnie.
- Zniszcze ten ośrodek - wyszeptała.
- Alice, co ty bredzisz?
- Nie tu Lily, więc czemu nie
Będzie to pierwszy tak odważny atak od lat. Alice znów opracowywała plan podłożenia ładunków. Ona oczywiście wybrała sobie najtrudniejszą robotę. Uwolnić wszystkie wilkołaki i podłożyć ładunki w centrali. Oczywiście pójdę z nią. Jeszcze jej coś odbije... Zayan podkłada ładunki w zachodnim skrzydle, a Mali i Jake w wchodnim. Mam nadzieje, że tym razem wszystko się uda.
Alice
Już dawno powinnam to zrobić. Zamiast naprawdę walczyć ukrywałam się. Ale to koniec. Widok córki po 16 latach rozłąki dał mi siłe. Jeśli wilkołaki mają mieć przyszłość muszę zniszczyć każdy ośrodek oraz zabić Franka Castera. Weszliśmy do środka z bronią. My albo oni. Oczywiście niezabijemy wszystkich ludzi. Tylko tych z ośrodka. Zabijemy wszystkie potwory. Strzelałam. Recepcionistka. Dokor. Ochrona. Straż. Technicy. Dyrektor. Zabiłam ich wszystkich. Czy czułam radość? Nie
Czy czułam smutek? Nie
Nic nie czułam. Pustka. Przymocowałam ładunki i zawróciłam. Jack na mnie czekał.
- Alice - wypowiedział moje imię wyrywając mnie z tego stanu.
- Tak?
- Co ci jest?
- Nic, o co ci chodzi? - chciał mnie dotknąć lecz zbyłam jego dłoń.
- Zrobiłaś taka zimna. Masz wątpliwości
- Nie
- To nie było pytanie, Alice. Wiem, że je masz. Teraz nie ma odwrotu jednak jeśli chcesz następnym razem nie będziemy działać tak brutalnie - powiedział łagodnie. Uwielbiam go za to. Nie jest zły, ani zawiedziony. Akceptuje moje czyny i myśli. Mnie całą, taką jaką jestem. Miał racje, gdy zrozumiałam co zrobiłam, zrozumiałam, że to złe. Zrobiłam prawie to samo co oni. Prawie bo nie zamęczałam ani nie torturowałam... poprostu zabijałam.
- Nie chce - szepnełam z łzami w oczach.
- Wiem, kotku - powiedział i wziął mnie na ręce.
- Jakim cudem tak dobrze mnie znasz? - spytałam wtulając się w niego. Z zawrotną prędkoscią wypadł przed ośrodek. Nastąpiła eksplozja.
- Bo cię kocham, Alice
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top