Kasyno
Krzyki, strzały z broni, rozwalone lampy. Tak każdy mieszkaniec opisze chaotyczne i niebezpieczne Los Santos. Przemoc i działalność przestępcza są na porządku dziennym.
Kasyno. Dla osób zamieszkujących Los Santos to nie była nowość. Pieniądze traciła tam większa część miasta. Na blatach barowych znajdywały się narkotyki w różnych ilościach a za nimi, skąpo ubrane barmanki. Na stołach do pokera były pieniądze w dużych nominałach, a obok żetony do gry.
Przy stołach było widać śmietankę miasta. Wysoko postawione osoby różnych firm w LS. A obok nich szef policji.
Pilnował swojego przyjaciela, który do niego zadzwonił pijany. Oboje byli na służbie w pełnym umundurowaniu. Z niewiadomych przyczyn niebiesko włosy zgłosił tylko dłuższy status drugi.
Dwójka mężczyzn nie spodziewała się, że w tym momencie kilka osób postanowi zrobić napad na miejsce ich przesiadywania.
Krzyki osób było słychać najpierw od wejścia a im dłużej mijał czas, dochodziły coraz bliżej. Duża część osób została związana a innej udało się uciec. Niektórzy nie byli w tych dwóch grupach. Leżeli na zimnym i mokrym parkiecie wypuszczając swoje ostatnie bolesne oddechy.
Migające światła radiowozów było widać z daleka. Całe kasyno dookoła było zabezpieczone kolczatkami i drewnianymi barierkami. Nad samym budynkiem leciało kilka helikopterów, które miały dawać znać jakby coś się działo przy wyjściach.
Przy głównym wejściu stało kilku napastników celujących do bezbronnych osób a obok nich były wielkie, pancerne samochody. Każdy policjant wiedział co to za grupa, ale bez dowodów nie mogli tego udowodnić. Mogli się jedynie modlić by nikt nie zginął.
Napastnik odszedł od postrzelonego i poranionego od noży, mężczyzny leżącego obok koła fortuny. Słyszał za plecami jak ten ciężej i coraz wolniej oddychał. Wiedział, że to dla niego koniec, więc się nie martwił o atak z jego strony.
Podchodził powoli do niebieskowłosego policjanta, który był postrzelony kilka razy. Alkohol w jego krwi nie pomagał w robieniu skrzepów. Odbezpieczył broń i już miał się szykować do strzału, lecz usłyszał cichy śmiech. Zdziwiony odwrócił się do poszkodowanego, który teraz podpierał się o koło i powoli wstawał.
-Nie myśl, że to koniec, kiedy jeszcze oddycham- głośny głos rozniósł się po głównej przestrzeni kasyna. Związani zakładnicy patrzyli z ciekawieniem i przerażeniem w oczach na dwójkę mężczyzn.
Czarnowłosy jednym susem dostał się do napastnika, który nie spodziewał się, że szef policji jeszcze wstanie.
Napastnik skierował mk2 w stronę mężczyzny. Policjant nie był dłużny i wyjął policyjnego Glocka 19. Oboje zaczęli celować idealnie w środek czaszki drugiej osoby. Stali i patrzyli sobie w oczy. Jeden z niebieskim kolorem jak najczystsze morze, a drugi w kolorze czystego złota. Żaden nie chciał strzelać. Czekali tylko na ruch drugiej osoby.
- Erwin what are you doing?! Stop thinking and shoot already! - Głos mało znanej mu osoby rozbrzmiał spoza lady wymiany żetonów. To rozproszyło złotookiego. Szybkim ruchem czarnowłosy wyjął paralizator i strzelił w napastnika.
Adrenalina w nim buzowała. Nie odczuwał bólu i zmęczenia. Szybkim krokiem podszedł do siwowłosego i go zakuł. Wiedząc, że on nic już mu nie zrobi, podbiegł do niebieskowłosego policjanta patrząc na jego stan.
Oderwał od swojej koszulki rękawy i część odkrytego w innych miejscach materiału. Starał się przycisnąć do każdego miejsca. Widząc, że to mało daje, zdjął z siebie pasek i zrobił prowizoryczną opaskę uciskową na górnej części uda, tamując przy tym krwotok. Co jakiś czas sprawdzał funkcje życiowe poszkodowanego.
Słysząc dźwięk syren odpalił radio i wszedł od razu na radio pierwsze.
-101 jestem w środku kasyna z bardzo poszkodowanym 109, powtarzam 101 jestem w środku kasyna z bardzo poszkodowanym 109 – na radiu od razu było słychać jak każdy się pyta czemu i jakim cudem oni się tam znajdują.
-Nie zostałem porwany, nieodpowiedni moment w nieodpowiednim czasie. I tyle - piknięcie radia odbiło mu się echem w głowie, a głos coraz bardziej się mu załamywał, a mroczki przed oczami stawały się coraz większe.
Ciemność to było pierwsze co ''zobaczył''. Nie pamiętał co mu się stało. Starał się otworzyć oczy, ale było to ciężkie. Oślepiało go ciągle jasne, białe światło lampy nad nim. Jakimś cudem ona zgasła i mógł normalnie popatrzeć. Jedyne światło dawała lampka z ciepłym światłem.
-Boże w końcu się obudziłeś. Już się bałem - znajomy głos rozbrzmiał obok jego ucha. Poczuł mocniejsze ściśnięcie ręki i zabranie grzywki z jego czoła. Nie potrafił jedynie dostrzec, kto to był.
-Co ja tu robię? - czarnowłosy wydał z siebie charczący szept.
-Był napad na kasyno. Zostałeś mocno poszkodowany. Byłeś kilka dni w śpiączce, ale przeżyłeś - teraz wszystko sobie przypomniał. Picie Xandera, strzały, krzyki, zakucie napastnika, ciemność. Wspomnienia latały mu jak mewy nad morzem. W kółko.
Xander. Co z Xanderem? Przeżył? Nie ucierpiał?
Podniósł się szybko z łóżka i spojrzał na osobę obok. Jego wcześniejsze pytania znalazły odpowiedź. Xander siedział obok niego cały i zdrowy. Zsunął się z łóżka, zrywając z siebie kaniule tlenową oraz całą aparaturę monitorującą jego czynności życiowe. Wtulił się od razu do szyi czarnoskórego zaciągając się jego zapachem i wsłuchując się w jego bicie serca.
-Boże Capela spokojnie. - zaśmiał się cicho. Odsunął od siebie czarnowłosego i pocałował go w usta z utęsknieniem. Drugi mężczyzna od razu to oddał.
Odsunęli się od siebie i zaczęli spoglądać w swoje oczy. W obu było widać tęsknotę i wielkie uczucie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie.
Mój pierwszy shot wstawiany o tej tematyce i mam nadzieję, że nie ostatni XDD
Słowa: 849
Korekta tekstu: Luciu_Sky
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top