Nieśmiertelny: Kroniki Brytonii, Tom 1 - Przeklęty Rycerz/Selene Helder

Tytuł: Nieśmiertelny: Kroniki Brytonii, Tom 1 – Przeklęty Rycerz

Autor: skrybaArtura

Długo mnie tu nie było, za co od razu przepraszam, ale już jestem. Mało tego – mam chyba przed sobą jedną z bardziej szczegółowych i rozbudowanych recenzji, jaką kiedykolwiek mogłabym mieć. Ostatni miesiąc spędziłam na oddawaniu się przyjemnej lekturze, a nawet perełce portalu Wattpad, czyli czytałam „Nieśmiertelnego", a będąc dokładniejszą – tom 1 zatytułowany „Przeklęty rycerz" spod pióra skrybaArtura. Całą tę recenzję pisałam krok po kroku, każdy akapit po przeanalizowaniu rozdziału, a nawet jak się udało, to pisałam „na świeżo", by zachować jak najwięcej wrażeń, nagromadzonych emocji oraz przemyśleń. I też na wstępie napiszę wprost: jedno z lepszych dark fantasy, jakie jest w życiu dane zobaczyć i zgłębić, choć niekiedy bywa ostre i może być nieodpowiednie dla młodszych czytelników, ale ja już osiemnaście lat skończone, to nie ma co, tylko klikać w tę pracę!

Okładek nie oceniam, chociaż muszę przyznać, że ta obecna (czaszka) oddaje charakter treści, o czym przekonałam się zaledwie po prologu. Opis natomiast, nazywany przeze mnie „okładką właściwą", jak dla mnie jest dosyć średni, niezbyt mnie do siebie przekonał. Nie dowiedziałam się niczego szczególnego z fragmentu przedstawionego przez autora, aczkolwiek też, co działało na jego korzyść, zachował on swego rodzaju tajemnicę. Mroczna klątwa, której zagadkę należy rozwiązać... Czym jest i kogo dotyczy? To kluczowe pytanie budzące ciekawość czytelnika.

Od razu też zaznaczę: nie słuchałam piosenek umieszczonych w mediach, choć jestem przekonana, że zostały one dobrane na potrzeby wytworzenia odpowiedniego nastroju. Chciałam skupić się na tekście, którego no... mało nie jest, przyznaję. Jednakże to słowa są tu najważniejsze, a melodie schodzą na drugi plan.

Na samym początku kilka pierwszych zdań prologu nieco mnie odrzuciło, wydawały mi się tak trochę sztucznie i dziwnie zbudowane, jednak po dalszym śledzeniu jego przebiegu, muszę przyznać, że zaczynałam kibicować ślepcowi. Trochę rozczarowałam się jego losem, ale też przypomniały mi się wszelkie dotychczas czytane fantasy, szczególnie powieści pana Brenta Weeksa, bo po tym początku miałam nieodparte wrażenie, że dalej czytam przygody Kylara Sterna w zupełnie innym wydaniu z nowym głównym bohaterem.

Oczywiście, to tylko złudne wrażenie, bo jak się potem przekonałam, tekst przedstawia zupełnie co innego, tyle że również jest to umieszczone w podobnym klimacie. Książka, jak i praca skrybaArtura to po prostu dark fantasy.

We wszystkich pierwszych częściach rozdziałów umieszczane są cytaty, które moim zdaniem, dodatkowo nadają uroku opowiadaniu. Także nieświadomemu kolejnych wydarzeń czytelnikowi zdradzają pewną namiastkę tego, co dalej.

Jeśli natomiast chodzi o rozdział pierwszy – miałam wrażenie, że poziom całości zyskiwał i tracił na przemian przez wszystkie jego części. Opisy walk były niesamowite, natomiast dialogi przy nich wydawały się suche, nawet sztuczne, szczególnie gdy akcja nie nabierała fabularnie tempa, a toczyły się zwyczajne, codzienne dyskusje. Wydawało się również, że wprowadzenia i dygresje są zawiłe, bo ciężko, szczególnie na początku, przyswoić tak ogromną ilość postaci, kulturę i religię bez uprzedniego wprowadzenia. Niektórzy bohaterowie są przedstawieni też tylko po to, żeby zaraz zniknęli z niewiadomych przyczyn. Zastanowiłabym się nad ewentualnym wplątywaniem, tak jak zrobił to właśnie pan Weeks, kultury oraz religii drobnymi dawkami pomiędzy konkretną fabułę, bo tutaj było tego wiele. Miałam też deja vu, jakbym czytała poszczególne opisy po kilka razy, ponieważ niektóre wzmianki pojawiały się dwu lub kilkukrotnie, nawet w tych samych częściach, co myślę, było niepotrzebne i wprowadzało zamęt. Zawiłe też były miejscami prowadzone narracje. Dajmy na to pobyt Oriona (głównego bohatera) w mieście Wilhelm. W tej samej części młody rycerz dopiero co przybywa tam, a za dwa czy trzy akapity czytelnik dowiaduje się, że przebywał on tam już dłuższy czas. Przydałyby się przerywniki (czyli te gwiazdki takie) pomiędzy takimi informacjami, wtedy akcja miałaby ręce i nogi. Natomiast wypowiedzi bohaterów raz były stylizowane, raz pisane kolokwializmami i nie wiedziałam, czy to zamierzony zabieg w przypadku kilku konkretnych postaci (w kolejnych rozdziałach wydaje się to już być kontrolowane), czy może zwyczajna wpadka (takie się też zdarzają). Poględziłam na błędy, ale mimo wszystko są też argumenty pozytywne, które przeważały. Przede wszystkim podobała mi się tytułowa klątwa, którą biedny Orion przez przypadek ściągnął sobie na głowę oraz intryga uknuta przez pannę Wilhelm. Bardzo to rozwijało fabułę i wzbudzało ciekawość. Co też należy pochwalić – bazowanie na legendach o królu Arturze, które od samego początku rzuca się w oczy. Jest to swego rodzaju interpretacja, zresztą cholernie interesująca. Nikt tam przezroczystą postacią nie jest (to zdecydowanie atut), sam król roztacza aurę silnego, aczkolwiek działającego pod wpływem mocnych emocji głupca. Rządzi państwem dobrze, ale potrafi również ot tak wydać pochopne dekrety czy rozkazy.

Rozdział drugi to z kolei wciągający kawał tekstu. Klątwa wydaje się przyciągać kolejnych towarzyszy podróży, a właściwie nie samej podróży, tylko śledztwa rycerza herbu Niedźwiedź. Zagadka, czy też łamigłówka, natomiast dosłownie „łamie głowę" czytelnika. Nie wiadomo, co jeszcze postacie mają ukryte lub przygotowane w zanadrzu, choć można jedynie przypuszczać. Dialogi tutaj są cudne, dobrze przemyślane. Jedynie jeden wulgaryzm w wypowiedzi (z tego, co kojarzę w części ósmej lub dziewiątej) był zbyt mocny w swoim użyciu, przez co trochę obniżył wartość wypowiedzi. Sama stylizacja języka jest tu raczej kontrolowana (o czym wspomniałam w poprzednim akapicie), jedynie raz została naruszona, ale z pewnych oczywistych przyczyn, więc tego się nie ma co czepiać. Podobało mi się tutaj szczególnie wprowadzenie komicznych tekstów, czy sytuacji w opowiadaniu. Wciągnęłam się bardzo w dalsze odkrywanie kolejnych przygód Oriona i jego kompanów.

Dalej już kompletnie popłynęłam i dałam się porwać czytaniu, a rozdział trzeci nie pozostawił mi wątpliwości, że wszystko zdawało się nabierać tempa. Nie tylko akcja, ale też i jakby się rozkręcał sam autor. Nawet siarczyste wulgaryzmy używane jako stylizacja języka nie rzucały mi się w oczy jak poprzednio, bo pojęłam istotę tego zabiegu po kilku wypowiedziach bliźniaków (o których będzie trochę później). Co tutaj jeszcze było cudowne – humor (to chyba jasne) i połączenie faktów z prologu do tych mających miejsce w rozdziałach. Widać, że jest wszystko przemyślane i połączone ze sobą od A do Z. Tak też na marginesie, romans Olafa z Elwirą był przezabawny, ich flirtowanie na początku, rozwinięcie, jak i zakończenie oraz namieszanie przez to relacji z rodem Czapli – mistrzostwo.

Chciałabym też szczególnie wyróżnić rozdział piąty, w którym to zadrżały głęboko skrywane emocje za sprawą okrutnego realizmu. Jeszcze nigdzie do tej pory nie spotkałam się z tak rzeczywistymi opisami tortur, a najwidoczniej Lord Derek jest specjalistą w tej dziedzinie. Z pewnością autor ma ogromną wiedzę albo też przeprowadził dokładny research – nie tylko odnośnie kar ze skutkiem śmiertelnym, ale ogólnie, tyle że tutaj było to oddane perfekcyjnie. Czułam wewnętrzny niepokój, czytając poszczególne fragmenty szczególnie też, że nie chciałam, by jakimkolwiek przyjaźnie nastawionym (choć szalonym, by wierzyć w dobroć głowy rodu Czapli) do Oriona najemnikom cokolwiek się stało. Tutaj byłam zaskoczona, a nawet pożarta przez fabułę i tak potem przez następne rozdziały powoli została ze mnie pustka, którą do reszty wciągnęła akcja i coraz to mocniejsze momenty.

Tak w ogromnym skrócie już analizując fabularną całość, by nie rozpisywać się na drobne – świetne dark fantasy z elementami humoru, romansów i wielu, wielu innych. Błędy się zdarzały, szczególnie na początku, ale wszystko do przejrzenia i zastanowienia się jedynie. Były też jakieś buble gdzieniegdzie, ale od razu były poprawiane, a jeśli nie, to widziałam notki od osoby wprowadzającej korektę tekstu, więc wierzę, że zostaną zweryfikowane.

Tekstu było też na tyle, bym mogła szczegółowo przeanalizować postaci. Jak już wcześniej wspomniałam, głównym bohaterem jest Orion, rycerz herbu Niedźwiedź. I choć przez kilka części pierwszego rozdziału wydawał mi się być pierdołą (no inaczej tego nazwać się nie dało), to potem przekonałam się o jego sile, mądrości, ale i o słabościach, budujących jedną spójną całość. Bardzo go polubiłam poprzez tę wyjątkową przygodę i rozbudowywane relacje z innymi, z których zakładam, również dodatkowo coś wyniósł. Kibicuję mu także, by udało mu się zdobyć kobietę, którą prawdziwie kocha, by rozwiązał mroczną zagadkę i wyplątał się z tego gówna, w którym utkwił (tak trochę cytując). Co też, według mnie, pokazało realistyczne podejście autora do tworzenia charakteru, a jednocześnie zyskało w moich oczach – mimo ciągłego wychwalania finalisty turnieju z Wintonian jakim to nie jest świetnym i dobrodusznym wojownikiem, pokazane są również wady jak zazdrość, czy jakikolwiek brak znajomości na tematy damsko-męskie.

Właściwie to byłabym nie fair w stosunku do autora, mówiąc jedynie o Orionie jako o prawidłowo rozbudowanej postaci, bo to nie prawda. Każdy, nawet najmroczniejszy charakter jest dopieszczany, każdemu nadaje się inny rodzaj wypowiedzi, każdy tam jest indywidualny na swój sposób. Jednak nie wszyscy bohaterowie zasługują, by się tutaj znaleźć, a ja wolałabym się skupić na tych nieco ważniejszych, a może po prostu istotniejszych dla samej fabuły, bo często kręci się wokół nich.

Elein Wilhelm – kobieta, utalentowana wojowniczka, silniejsza od Oriona, mająca zadziorny charakter, ale i umiejąca być niesamowicie dziewczęca i delikatna. Podoba mi się, że jest tutaj taka postać, bo niekiedy w fantasy bywa to tak, że damskie postaci są negowane i sprowadzane do roli słabych panienek, które trzeba bronić, a one same potrafią jedynie spiskować za plecami i rozsiewać wokół plotki czy knuć intrygi. Elein nie jest również święta, owszem, ale ta bijąca od niej wola walki jest niesamowita.

Olaf natomiast to z kolei hardy chłop, ale wprowadził wiele zamieszania przez miłość do karczmarki Elwiry. Myślę, że jest wart wspomnienia, chociażby dlatego, że przyczynił się do napędzenia i rozwoju akcji, a także nieświadomie przekonał ku sobie Oriona i pannę Wilhelm. Nie chcę więcej spoilerować, ale mogę zagwarantować, że rycerz to z długim jęzorem, z którym nie jest nudno, a wręcz zabawnie. W sumie jest to taka lżejsza wersja bliźniaków, ale o nich za chwilę.

O Arturze Trzecim już wspominałam, że to władca dobry, choć porywczy. Zupełnym przeciwieństwem jest jego brat, sir Patrick – zachowuje spokój, ale miłością do bliźniego nie grzeszy. Obaj stanowią dziwną mieszankę, przez co pałacowa atmosfera się zagęszcza. Jeden szkodzi drugiemu, drugi po cichu planuje uknucie planów temu pierwszemu. Cud, miód, malina!
Skoro był Artur, było o legendach, to nie mogło oczywiście go zabraknąć – Lancelot, wierny druh Oriona, zwycięzca turnieju w Wintonian. Później, oczywiście, dowiadujemy się, że mężczyźni nie walczyli zupełnie uczciwie, dlatego to rzuca cień na rycerza herbu Wrona. Ponadto, mimo że zapewne jest on troszczącym się o przyjaciela, honorowym człowiekiem, to jednak irytuje mnie bardzo (nie tylko dlatego, że smali cholewki do Elein, choć to jeden z głównych powodów, shipuję ją z kimś innym). Jego styl bycia kojarzy mi się z arogancją i zbytnią pobłażliwością dla świata. Nawet gdy z tyłu głowy mam informację, że to ojciec nakazał mu być najlepszym, to nadal mam wrażenie, że Lanc mógłby trochę zejść z tonu.

Jeszcze parę zdań o okrutniku, lordzie Dereku herbu Czapla. Mistrz tortur – to już wiadomo. Na pewno bezduszny, naginający wszelkie zasady moralne, ale i na bakier z prawem (jak to arystokrata, tak zażartuję). Wydaje się, że jedyne pozytywne uczucia, jakie posiada (a raczej posiadał) to ojcowska miłość i duma przelewana sporadycznie na jego syna. Liczę, że jego zgorzknienie i chęć zemsty odegra jeszcze jakąś rolę.

No i na koniec – moi ukochani bliźniacy, Daniel i Damian. Już od ich pierwszych wypowiedzi wiedziałam, że będą to najwięksi jajcarze całej opowieści. Są to ostrzejsze odpowiedniki braci Wesley, Freda i George'a. Kiedy tylko się pojawiają, to już od razu mam banana na twarzy i czekam, co tym razem powiedzą lub wymyślą. Co ciekawe, ponoć to ulubione postaci większości czytelników, a autor przyznał się, że szczególnie nie wkładał w nie tyle pracy, co w inne, aczkolwiek może na tym polega ich fenomen. Są najzwyczajniej w świecie prości. Takie trochę dresy, ale ze znacznie większym intelektem (super mądrzy też nie byli, ale czasem rzucili nieco bardziej błyskotliwym żartem, niż kiedykolwiek rasowy Seba mógłby). Przede wszystkim chyba praca u lorda Dereka nauczyła ich takiej pokory dla świata, chociaż i tak, jak to oni mówią, lubią wyznawać zasadę trzech „p": pojeść, popić, pohulać. Nie da się ich nie obdarzać sympatią!

Cóż jeszcze mogę dodać? Powtórzę tylko dla tych, do których nie dotarł komunikat: genialne dark fantasy, dopracowane szczegóły, cudowni bohaterowie (żaden nie jest bez skazy), perfekcyjne oddanie rzeczywistości, tajemnica, którą czytelnik próbuje rozwiązać wraz na czele z Orionem. Błędy są, no ale co tam kilka źle postawionych przecinków czy powtórzona informacja w pierwszym rozdziale, kiedy to wcale nie przedkłada się na wartość tego tworu i trudu pracy w niego włożonego! Gratuluję! Życzę dalszych sukcesów, kolejnych części i tomów, a ja sobie tam gdzieś będę dalej czytać Kroniki Brytonii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top