It all started with a Kiss/Selene Helder

Tytuł: It all started with a Kiss

Autor: Poniaczynkova

Szczerze, nie mam zielonego pojęcia, co tu napisać. Po raz kolejny spotkałam się ze zbudowanym na podstawie schematów opowiadaniem, choć to nieco różniło się od poprzedniego, tj. „Przez Ścianę". W IASWAK (w skrócie, bo jest szybciej i autokorekta Worda nie wariuje, że to język angielski) były dobre i złe momenty. Niestety będę patrzeć na ten tekst częściowo przez pryzmat opowieści xDemonicznax, bo charakter i styl są bardzo do siebie zbliżone, tyle że tutaj mamy do czynienia z pracą opartą na kliszy „przyjaciel mojego brata".

Jednak po kolei – okładka. Gdy zaczynałam czytać, była „standardową grafiką", przedstawiała zachód słońca i obściskującą się parę. Obecnie prezentuje się lepiej, lecz jest za ciemna. Ledwie widać postaci i napis, wyróżnia się jedynie słowo „Kiss". Nie wiem, czy to było zamierzone, ale wykorzystanie odrobinę jaśniejszych kolorów zdecydowanie by pomogło, jeśli chodzi o czytelność tytułu.

Opis zaskoczył mnie pozytywnie. Nie zdradza zbyt wiele, ale też nie jest skromny. Taki w sam raz. Mogę śmiało stwierdzić, że czułam się autentycznie zachęcona do tego, żeby zajrzeć do środka i odkryć wspomniane w nim tajemnice. Ale się przeliczyłam...

Już po pierwszym rozdziale załamały mi się ręce od ilości błędów i sposobu zapisu dialogów. Pal licho powtórzenia, przecinki też drobnostka, ale tyle ortografów, ilu się tam można doliczyć, to aż strach myśleć. Miałam screena (został niestety na drugim laptopie), ale myślę, że obejdzie się bez niego. Notoryczne „do puki", „na prawdę", częstował „kakałem" i Bóg sam wie co jeszcze. Nie chciało mi się wypisywać wszystkiego i próbowałam omijać te błędy, jednak czasem moje oczy krwawiły (gdzieś nawet wdarło się „om" zamiast „ą"), aż gryzłam się w język i łamałam sobie palce, żeby nie napisać komentarza z poprawką, a musiałabym to zrobić wiele, wiele przeklętych razy. Nie zwracałam uwagi na dywizy, bo to częsty problem na Wattpadzie, aczkolwiek złe zapisy dialogów, gdzie wypowiedź tej samej osoby zaczynała się od nowego akapitu lub wielkie litery przy czynnościach związanych z mową... Brakuje temu opowiadaniu bety czy korekty (jak zwał, tak zwał). Tyle ode mnie marudzenia na temat błędów.

Sam styl autorki jest świetny, każdy rozdział miał swoje drobne przerwy na reklamę rodem z Polsatu, czyli dobre cliffhangery. Za dużo jednak, szczególnie na początku, niepotrzebnych wulgaryzmów, które (chwała Panu) zostały później ograniczone. Wyłapałam w pracy drobne zamieszanie z konstrukcją czasową i niezbyt lubiane przeze mnie wstawki kursywą, które miały symbolizować pojedyncze myśli.

Lepiej skupić się na fabule, którą muszę pochwalić, bo mimo schematyczności pomysły wplatane w tę cliché były interesujące i wciągające. Od początku wiedziałam, że Alyssa i James będą parą, spodziewałam się, że nastąpi to szybko (o tym trochę później), wiedziałam również, że będą mieli głupawe sprzeczki i pojawi się zwrotny moment w ich życiu, sielanka na jakiś czas wyparuje, a potem wróci. Jakież było moje zdziwienie! Nie chcę zbyt wiele zdradzać, by fani tego typu romansów chętnie zajrzeli (bo z pewnością dla nich to miód na serduszka), ale im bliżej zakończenia, tym więcej szokujących faktów wypływało na powierzchnię.

Jeśli chodzi o wątki kryminalne – zabrakło mi akcji. Jedyną dokończoną sprawą był wypadek samochodowy.

Nie rozumiałam rozwinięcia psychologii Jamesa. Skoro miał problemy i był toksyczny w związku, to czemu Alyssa nigdy tego nie doświadczyła? Może i był przy niej niezdrową ilość czasu (tak teoretycznie rzecz ujmując, o czasie trochę później), ale we wczesnych etapach relacji jest to zupełnie naturalne. Nic z tego, co zrobiła ta postać, nie jest nienormalne. Ba! Do niemalże każdego czynu miał motyw, dlatego przedstawienie jego toksyczności jako „on tak ma i już" jest niedopowiedzeniem, a nawet drobnym strzałem w stopę dla tego tekstu. Pomysł był, ale niekiedy zawodziło wykonanie. Szanuję jednakże próbę wniesienia oryginalności do schematu, sama próbuję to robić w swoich opowiadaniach.

Bohaterowie... Cóż, chyba nienawidzę tam prawie wszystkich. Alyssa to naprawdę typowa dla tego typu opowiastek kreacja. Niby pokraka, ale tak naprawdę jest najseksowniejszą kobitką, jaką faceci kiedykolwiek ujrzeli. Ma problemy z ojcem, jak zwykle nie ma w domu dorosłych, ale są nadziani i wysyłają dzieciakom kasę. Tata Aly przyjechał dopiero w jednej z ostatnich części i, co zabawne, nawet nie wiadomo, jak wygląda, taki człowiek enigma. Sama Alyssa swoją postawą i charakterem mnie denerwowała. Pomińmy to, że poszła do łóżka z facetem, którego znała ledwie dzień lub dwa. Po prostu wszystko, co robiła, było irytujące i lekkomyślne, zachowywała się jak duże dziecko, a osoby, które o infantylność podejrzewała, prezentowały dojrzalszą postawę i podejmowały rozsądniejsze decyzje.

Josh natomiast to taki zakochany kundel, bo Veronika (myślę, że autorka się nie obrazi, jeśli tak określę tę postać) to suka. Wiele o nim napisać się nie da, bo ciągle kłócił się z główną bohaterką i co chwilę się godzili. Jest on w opowiadaniu po to, żeby Aly mogła się więcej nad sobą poużalać albo znów zrobić coś głupiego.

Wcześniej wspomniana Veronica jest na tyle popaprana, że niszczy Alyssie telefon, po czym wytyka jej problemy i wyśmiewa ją, a gdy przychodzi co do czego i sama ma problem, przyjmuje rolę ofiary, by dalej bawić się ze wszystkimi w kotka i myszkę. Ta postać została stworzona, by jej nie lubić i pałam do niej większą nienawiścią niż do głównej bohaterki, dlatego gratulacje – cel osiągnięty.

Powinnam też wspomnieć o Kevinie i Alanie. Zaskoczył mnie związek homoseksualny brata Aly i takiego przystojniaka (mój były vibes), więc to zdecydowanie plus. Kevin jest z pozoru osobą, która pakuje się ciągle w kłopoty, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak. Podobało mi się to, jak stara się pomóc wszystkim wokół (no, może czasami przesadzał). Gdyby nie pewne mankamenty w przesadności tego, co robi, to bym go polubiła. Alan natomiast ma za sobą inną historię. Od samego początku jest milusińskim i myślałam, że będzie stanowił konkurencję dla Jamesa, a tu niespodzianka. To ambitny facet, który ma dobry wpływ na Keva, ale on także (szczególnie w stosunku do Aly i jego ukochanego) jest nadto opiekuńczy, również przesadza. I o ile jestem w stanie zrozumieć zamartwianie się o ukochanego, tak Alyssę powinien mieć trochę bardziej gdzieś, tak na zdrowy rozsądek.

Na deserek zostawiłam sobie Jamesa... Ach, cóż to za chłopak! Prawdziwy kłopot na dwóch nogach! Przystojniak, najpopularniejszy w szkole, no i – jakżeby inaczej – bad boy. Nie wiedzieć czemu zakochuje się w głównej bohaterce i jest przy niej cały czas, wspiera ją i robi wszystko, by poczuła się dobrze. Tymczasem Aly traktuje go jak zabawkę, którą już się znudziła – był seks, trochę się z nim pobawiła i teraz tak sobie jest, bo nie ma nic innego do roboty. Tak przynajmniej to odczułam. Śmieszyło mnie też to, jak dziewczyna mimo „wielkiej miłości" po kilku słowach ot tak zwątpiła w niego, ale to już kwestia... jej charakteru.

James został określony jako toksyczny, bo rzekomo kochał dziewczyny na zabój. Niestety, trzydzieści trzy rozdziały i nic. Ja tam widziałam (przyrównując do Aly) normalnie zaangażowanego w relację chłopaka. Owszem, to, co zrobił w ostatnich rozdziałach, było egoistyczne, ale hej, nikt nie jest idealny! Poza tym, czy możemy uważać ten czyn za jednoznacznie zły, skoro miał sensowny powód? Wkopał jedną osobę, uratował dużo więcej. Bolesne, ale prawdziwe. Za to został źle potraktowany, (bez spoilerów, ale no... dosłownie) nie mógł się już więcej zbliżyć do Alyssy, będąc w niej szaleńczo zakochanym. Liczę, że jeśli opowiadanie będzie kontynuowane, James pokaże swoją prawdziwą toksyczność.

Mówią, że czas pędzi jak szalony. I słusznie, ale czy przytrafiło się komukolwiek coś w tak zawrotnym tempie, jak w tym opowiadaniu? Podobnie było w „Przez Ścianę", może to już taki wymóg przyspieszania czasu, nie wiem. W każdym razie tu nie tyle wszystko gna, ile czas jest ewidentnie wymieszany i nielogiczny. Najpierw zostało powiedziane, że Aly już pewien czas chodzi z przyjacielem do tej samej szkoły. Potem w rozmowie z jakimś gościem na imprezie mówi, że jest w szkole od tygodnia i, mało tego, przez ten tydzień nie chodziła (chyba że to wynik złego zapisu dialogów, wtedy by to miało sens). W jednym z ostatnich rozdziałów Alyssa powiedziała, że wydarzenia rozegrały się w dwa tygodnie, wliczając w to jej pobyt w szpitalu po wypadku, zatem okazuje się, że większość akcji zamyka się w zaledwie siedmiu dniach. Cholera, czy takie opowiadania mają kompleks tygodnia i historie bohaterek muszą się w nim zmieścić?

Wciągnęłam się niestety dopiero jakoś od połowy, może nieco później. Początek był mordęgą, za co winię zagmatwanie i ilość błędów, ale w miarę czytania opowieść zaczęła mnie pochłaniać i cieszę się, że mogłam zapoznać się z IASWAK. Zawsze to nowe doświadczenia, idee, inspiracja...

Podsumowując, nie chcę podcinać skrzydeł, bo w głowie autorki roi się od pomysłów i widzę potencjał, ale ten tekst należy dopracować. Może jeszcze kiedyś do niego zajrzę, o ile znajdę wolną chwilę, jednak to nie jest coś, w czym się odnajduję jako czytelnik. Wiem, że to się komuś podobało i takie osoby mają w nosie czas, a liczą się dla nich romantyczne chwile i dramy. Rozumiem, szanuję. To po prostu nie dla mnie. Życzę powodzenia, rozbudowania opowiadania i pociągnięcia właściwych elementów fabularnych.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top