Cumberland/VaeVia
Tytuł: Cumberland
Autor: Tail90
„Cumberland" to osadzony w XIX wieku romans historyczny liczący sobie w trakcie pisania recenzji dziewiętnaście rozdziałów. Opowiadanie trafiło na moją osobistą listę romansów do przeczytania na długo przed zgłoszeniem go do oceny, jednak z braku czasu nie mogłam zabrać się do czytania – teraz mam pretekst. Widziałam wiele pochwał i pozytywnych opinii o „Cumberlandzie". Czy okazały się zasłużone?
Zacznijmy od wizytówki każdego opowiadania, czyli okładki. To, co zdecydowanie przyciąga uwagę, to metaliczny napis „Cumberland" oraz dekoracja pod nim, które swoją stylistyką bardziej przywodzą na myśl średniowiecze niż XIX wiek. Skupię się jednak na samej symbolice. Grafika przedstawia dwie postaci i po przeczytaniu opisu śmiało mogę założyć, iż są to Charles Berkeley i Elizabeth Burton. Podoba mi się dobór modeli, który odpowiadają wyglądowi bohaterów.
Opis bardzo przypadł mi do gustu, jest przyjemnie napisany, konkretny. Dowiadujemy się, że akcja będzie się toczyć w pierwszej połowie XIX wieku oraz że autorka umiejscowiła Cumberland w północnej Anglii. Możemy się z łatwością domyślić, kim będzie para głównych bohaterów. Zaciekawiły mnie okoliczności, w jakich się znajdą — będą mieszkać razem, choć zapewne willa lorda Burtona nie należy do najmniejszych. Charles przybywa w interesach, a autorka słusznie uznała, że byłoby nudno bez przeróżnych smaczków w postaci ploteczek, romansów i balów.
Zauważyłam, że tutaj napisano „Barkeley", a w opowiadaniu Charles zwie się już „Berkeley", błędy w nazwiskach polecam szybko wyłapywać i eliminować.
Po zajrzeniu do środka w pierwszej kolejności czytamy wprowadzenie, czyli osobistą notatkę od Tail, gdzie streszcza historię powstawania Cumberlandu oraz czym tak naprawdę jest samo opowiadanie. To, co mnie mocno zdziwiło, to wyznanie autorki, że z początku „Cumberland" był fan fiction do „De la Roche'ów". Nie wiem, ile z oryginału pozostało, bo inspiracji Tail jeszcze nie czytałam, aczkolwiek po zapoznaniu się prywatnie z autorką „Cumberlandu", nie wyobrażam sobie jej jako piszącej „coś", bazując „na czymś". Cóż, pozory często mylą.
Rozdział pierwszy jest w większości poświęcony lordowi Burtonowi oraz jego posiadłości. Autorka używa wielu archaizmów, co jest moim zdaniem korzystnym zabiegiem w opowiadaniach, których akcja toczy się w przeszłości. Czy to wyprzedzając, czy cofając się w czasie, należy zadbać o właściwe słownictwo w opowieści, jej styl i klimat. U Tail jest to zdecydowanie mocna strona, wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a użyte słowa jestem – jako młody zjadacz chleba – w stanie zrozumieć bez problemu. Klimat i styl w Cumberlandzie są bardzo subtelne, eleganckie i dostojne, aż czuć te staroangielskie wiekowe salony.
To, co wprawiło mnie w delikatne rozbawienie, to pierwsze zdanie tej części. Przypominało mi nieco wstęp do bajki, aniżeli poważne opowiadanie, co oczywiście nie jest żadnym negatywem, raczej moim osobistym spostrzeżeniem, odczuciem.
Czytając pierwszy rozdział „Cumberlandu", zaobserwowałam nawiązania do realnych wydarzeń wplecione w wykreowany świat, co jest efektem dobrego researchu. Zaprzyjaźnionym lekarzem lorda Burtona okazał się Thomas Addison, dziewiętnastowieczny specjalista, który opisał chorobę Addisona, dziś znaną jako cisawicę. Burton twierdził, że to dzięki niemu i jego złemu samopoczuciu Addison tego dokonał. Ten wątek bardzo u mnie zapunktował.
W rozdziale drugim, poznajemy długo wyczekiwanego Charlesa Berkeleya. Byłam bardzo ciekawa tej postaci, każda z czytelniczek „Cumberlandu", którą poznałam, zachwalała go, jedna nawet zagroziła mi na wypadek, gdybym chciała przedstawić go w negatywnym świetle. Skąd taki zachwyt jego postacią? Chyba wiem, ale na opis bohaterów przyjdzie jeszcze pora.
Najwięcej dowiadujemy się z ploteczek Fanny Popkins i Josephine Burton. Powstała między nimi nawet teoria spiskowa, jakoby Charles wiózł do Cumberlandu diamenty z Indii na znak przyszłego ożenku z jedną z tamtejszych dam. Przy okazji zahaczamy o szczegóły interesów lorda Berkeleya i tu pochwalę autorkę za dbałość o nie. Inwestycje, a raczej ich przebieg i plan działania, mają ręce i nogi.
Kolejnym plusem jest opis wyglądu Charlesa, bo choć krótki – i dobrze, bo kobiety by poszalały – to ujęty ze smakiem, bez podawania suchych faktów na tacy. Niedługo po tym możemy pośmiać się z zaczepek Charlesa i Elizabeth Burton, która po przegranej słownej walce oburza się, co było chyba typowym zachowaniem dawnych młodych dam.
W Cumberlandzie oczywiście nie brakuje dramatów na salonach, o których w opisie wspominała Tail. Najgłośniejszy i najbardziej wprawiający mnie w rozbawienie to ten z kurtyzaną wkraczającą w rodzinę Burtonów. Robert – ukochany synek Henry'ego – okazał się nie być aniołem. Bałam się, że jego swawola i lekkomyślność doprowadzi lorda Burtona do zawału; parę razy chyba się zdarzyło, że był na skraju.
Kolejną sytuacją, przy której serca czytelników mogły szybciej zabić (jednak już nie z rozbawienia), było porwanie i pobicie Charlesa Berkeleya. I tutaj jest coś, na co chciałabym zwrócić uwagę. Mianowicie emocje u bohaterów wydają się płytkie i mało realne, wyłączając reakcję Charlotte. Oczywiście jest to daleki kuzyn rodziny Burtonów, tak naprawdę ledwo go znali, ale ich spokój był nader irytujący. Elizabeth, nawet trzymając głowę Charlesa na kolanach, nie wykazała szoku czy zdziwienia. Wątpię, aby damy z tamtej epoki choć odrobinę nie bały się krwi, ta kobieta natomiast myślała tylko o ubrudzonej kurzem sukience i o tym, że w końcu może poczuć się przydatna, niosąc pobitemu wodę. Reakcje u pułkownika Robertsona są bardziej autentyczne, ale tu z kolei zabrakło mi jego myśli i emocji. Elizabeth mogła Charlesa nie lubić, ale stojąc we trójkę przed rozjuszonymi wieśniakami z widłami, chyba warto się trochę przejąć sytuacją. Nie było tam – przykładowo – czegoś takiego jak pocenie czy drżenie dłoni, co jest naturalną reakcją na stres.
Spodobał mi się późniejszy wątek konkurencji o względy Elizabeth. Charles Berkeley i John Wentworth – dwie różne osobistości, odmienne charaktery. Pokazuje to, jak ludzi ciągnie do kontrastów, ponieważ Beth była przychylna wobec obydwu panów. Ludzie w sympatiach nie mają tak naprawdę określonych kryteriów, serce nie sługa, to właśnie dodało realizmu tej relacji.
Sam rozwój uczuć Charlesa i Elizabeth był dobry. Po prostu – dobry. Powolny, subtelny, postępujący małymi kroczkami, nie jakby biegł ze sztafetą. Możemy obserwować delikatne flirty, uszczypliwości, ślamazarne uświadamianie sobie własnych uczuć przez dwójkę bohaterów.
Rodzina Burtonów ma niezbyt dobrą opinię, są uważani za ludzi chaotycznych. Państwo Burton rzekomo nie potrafi wychowywać własnych dzieci, a ich najstarsze córki uważane są za nieumiejące się zachować ladacznice. Opinię taką poznajemy w opisie spotkania u sir Lloyda. Nie zauważyłam, by miało to odzwierciedlenie w rzeczywistości, co uwidacznia plotkarstwo i wzajemną złośliwość arystokracji. Siostry Burton, owszem, może nie były idealne, ale nie powiedziałabym, że oddadzą się pierwszemu lepszemu (a już na pewno nie Elizabeth) czy że brak im wychowania. Widać, że świat wykreowany przez Tail nie jest idealny, a pod złotą powłoką staroangielskich salonów gotuje się kocioł ze smołą i światowymi brudami.
Moment, w którym wszystko wyszło świetnie, to próba gwałtu na Elizabeth. Obrzydliwy sir Lloyd, który jakoś od początku napawał mnie odrazą, miał uczyć ją pisarstwa, a wyszło, jak wyszło. Emocje i reakcja Elizabeth były realne i prawdopodobne, czuła odrazę, obrzydzenie, swoistą niesprawiedliwość i niepokój, a na koniec uciekła przez okno. Stawiając się w jej sytuacji, chyba każda z kobiet by tak zrobiła. Zdziwiło mnie tylko to, że po przybyciu Charlesa nie byłam świadkiem ulatniających się emocji w postaci płaczu czy innych reakcji. Można to jednakże tłumaczyć tym, że dziewczyna była w szoku.
„Cumberland" jest tekstem, w którym możemy znaleźć kilka kulturalnych żartów dla rozluźnienia, co jest bardzo korzystnym zabiegiem.
Ostatni rozdział, jaki był opublikowany w momencie pisania recenzji, zakończył się pogrzebem i ciekawą sytuacją. Charles spotyka... kogoś. Podejrzewam, kim był ten jegomość, ale rzucać tutaj propozycjami nie będę. Po przeczytaniu na pewno wyciągniecie własne wnioski.
A jak się ma stan techniczny „Cumberlandu"?
Tekst jest w pierwszych rozdziałach przesiąknięty imiesłowami przysłówkowymi. Myślę, że można byłoby odrobinę zmniejszyć ich ilość, ale jest to czysto subiektywna sugestia poparta okiem czytelnika. W późniejszych częściach „Cumberlandu" nie ma ich już w tak dużej ilości.
Brakujące przecinki, literówki i tym podobne błędy oczywiście się zdarzały, ale czytelniczki Tail wyłapywały najdrobniejszy błąd. Autorka na pewno niebawem poprawi wszystkie te drobne potknięcia, choć zdecydowanie łatwiej byłoby je eliminować na bieżąco. Rozdziały były długie, podejrzewam, że od dwóch do trzech tysięcy słów.
Muszę przyznać, że bohaterowie u Tail są naprawdę barwni, różnorodni i czasem tak wkurzający, że głowa od nich boli. Każdy jest inny, jedna plotkara, druga zapisałaby się na śmierć, a trzecia nic tylko śluby córek w głowie. Umieszczenie ich wszystkich w jednym pomieszczeniu skutkowałoby wybuchem całego Cumberlandu, ale znalazłam kilku faworytów. Wy na pewno też ich macie.
Elizabeth Burton wydała mi się co najmniej rozpieszczona, ale czy dawne szlachcianki, damy dworu takie właśnie nie były? Dziewczyna była ogromną marzycielką, ciągle coś skrobała w swoim notatniku, a mówiąc „coś" mam na myśli spisywanie różnych historii. Ze swej kłótni z Charlesem zaczerpnęła nawet inspiracji do sceny sporu kochanków. Typowa pisarka-romantyczka. Wydała mi się mocno obrażalska i wyniosła, co tylko spotęgowała sytuacja pod drzewem. Mocno irytował mnie fakt, iż sama zaczepiała Berkeleya, a gdy ten się odgryzł, zrzuciła całą winę na niego, nie biorąc grama odpowiedzialności za siebie. Pokorną sarną z pewnością nie była. Wysoce ceniła wolność, nie chciała męża, który mógłby ją ograniczyć w jakikolwiek sposób. Niezwykle dumna, miała ogromne ego i łatwo było ją obrazić.
Charles Berkeley jako młody wdowiec i arystokrata cechował się nienagannymi manierami i kulturą, którymi zapewne zaskarbił sobie grono fanek zarówno wśród czytelniczek, jak i przedstawicielek świata przedstawionego u Tail. Wykazał się niezwykłą wrażliwością na ludzkie krzywdy, między innymi w sytuacji, w której znalazł martwego wieśniaka na drodze. Lubił jednak rzucać złośliwości względem Beth, pokazywał wtedy swoją drugą twarz.
Henry Burton to bardzo sympatyczny facet z niesamowitym, może nieco złośliwym poczuciem humoru. Taki specyficzny charakter. Jego podejście do córek i ich małżeństwa zdecydowanie nie należało do tego prezentowanego przez większość dziewiętnastowiecznych ojców. Jak przeczytałam w komentarzach, był to „feminista wykraczający poza swoje czasy". To bardzo dobre stwierdzenie, doskonale opisujące jego zachowanie.
Charlotte Burton z pewnością była bardziej skłonna do okazywania uczuć mężczyznom niż jej młodsze siostry. Nie miała problemu z tym, aby starać się zwrócić na siebie uwagę lorda Berkeleya. Była wesołym, opisywanym jako delikatne, dziewczęciem. W czasie kłótni nie brała niczyjej strony, ponieważ była zbyt wrażliwa i niewytrzymała psychicznie.
Josephine Burton, małżonka Henry'ego, to specyficzna kobieta, która cały czas myślała tylko o wydaniu za mąż którejś z córek. Nieprzerwanie się stroiła i zachowaniem wręcz błagała o uwagę i komplementy.
Margaret Burton to chyba najprzeciętniejsza córka Burtonów. Niewiele cech jej charakteru rzuciło mi się w oczy. Uwielbiała wodzić mężczyzn za nos, czasami traktując ich bezlitośnie, jak między innymi pułkownika Robertsona, którego bardzo polubiłam. Margaret denerwowała mnie swoim pragnieniem zdobycia jego uwagi, pomimo że nie była mu przychylna. Była osobą szukającą uwagi, butną i pewną siebie.
Fanny Popkins była czymś, co dzisiaj określamy jako osiedlowy monitoring — nałogową plotkarą, jednak umiejącą się zachować, gdy tego wymagała sytuacja. Podczas nieprzyjemnego wydarzenia dotyczącego syna Burtonów i jego wspaniałej małżonki, Fanny utarła nosa innym plotkującym kobietom, czym bardzo u mnie zapunktowała.
Pułkownik Leonard Robertson to zawzięty, nieugięty adorator Margaret. Bardzo honorowy, kulturalny mężczyzna, jednocześnie wrażliwy i może trochę za bardzo nieśmiały. Te cechy kontrastują z jego odwagą i chęcią niesienia pomocy każdemu, kto jej potrzebuje. Robertson to miła odskocznia od pokręconych charakterów innych postaci.
John Wentworth z całej reprezentacji męskiej najbardziej przypadł mi do gustu. Jak się okazało później – stał się on konkurencją dla Charlesa. Z satysfakcją obserwowałam, jak kradł zainteresowanie Elizabeth sprzed jego nosa. Po opisie wyglądu zakładałam, że okaże się dziecinny, ale były to tylko mylne pozory. Był inteligentnym prawnikiem, wydawał się mieć wesołe i spokojne uosobienie. Należał do rozważnych i opanowanych – jak na prawnika przystało – ludzi.
Na koniec mogę powiedzieć tylko, że cała akcja „Cumberlandu" pewnie dopiero się rozkręca, patrząc na ostatnie wydarzenia. Jest to opowieść dla fanów kurtuazji i kultury z namiastką historii, ale też wielbicieli dramatycznych romansów. „Cumberland" czytało mi się przyjemnie i z pewnością zasługuje na rekomendację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top