Cesarstwo Cienia/AtriaAdara
Recenzja, którą macie przed oczyma, dotyczy Cesarstwa cienia autorstwa madameLaurel. Jest oparta na całości opowieści i zawiera spojlery.
Okładka jest prześliczna. Nie użyto jaskrawych barw, kolory są nieco przyciemnione, co dobrze współgra zarówno z tytułem, jak i z klimatem historii. Tytuł zapisany jest fantazyjnym, ale czytelnym fontem, nick Autorki mógłby być nieco wyraźniejszy. Okładka przedstawia budynek kojarzący się ze Wschodem, co uważam za trafione — w opisie zaznaczono, że stworzony świat był inspirowany kulturą azjatycką. Moją ulubioną częścią tego obrazka są ciernie, wijące się po bokach. To chyba tylko element ozdobny, nie przypominam sobie, aby w jakikolwiek sposób występowały one w fabule, ale wyglądają bardzo dobrze.
Opis rozpoczyna się cytatem z opowieści, który uważam za trafiony, niestety użyto tutaj dywizów. Dalsza część niestety trochę mi zgrzyta. To, że Li opisuje siebie jako tchórza i niezdarę, wychodzi dopiero w trakcie historii i to nawet nie na samym początku. Opis sugeruje, jakoby bohaterka opisywała siebie taką charakterystyką już od dłuższego czasu. Na początku historii nie było też chyba nic, co mogłoby pokazać Czytelnikom tego wrodzonego pecha, a przynajmniej sobie tego nie przypominam. Myślę, że można by nad tym popracować, przeredagować tych kilka zdań. Nie odstają one zbytnio od treści opowiadania, ale również nie oddają jej wystarczająco dobrze.
Już od początku lektury byłam miło zaskoczona wykreowanym światem. Autorka zwróciła uwagę nie tylko na te elementy istotne dla fabuły, jak historia Zakonu Cienia, ale również na szczegóły. Wymyśliła charakterystyczne dla swojego świata przedstawionego kamienie szlachetne, gry planszowe, zwierzęta i alkohol. Myślę, że wprawnie oddała nastroje społeczne, uderzające w sha'ri. Oczywiście najwięcej Czytelnicy mogą dowiedzieć się o tych realiach, które bezpośrednio dotyczą głównej bohaterki lub fabuły, natomiast wszystko, co jest wokół, nie zostało zaniedbane, było bardziej lub mniej nakreślone. Chętnie przygarnęłabym jeszcze więcej opisów, jeszcze więcej historii, aby obraz tego wymyślonego świata był jak najpełniejszy nie tylko pod kątem tej opowieści, ale w ogóle. Myślę, że jeśli Autorka zamierza jeszcze pracować nad tym tekstem, mogłaby się nad tym zastanowić — czuć, że w jej głowie ten świat żyje, dlatego byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby zdecydowała się to wszystko przelać na klawiaturę.
Chciałabym też zwrócić uwagę na to, że w pierwszym rozdziale mamy do czynienia z dobrze zbalansowanym tłumaczeniem świata przedstawionego, co często bywa trudne przy narracji pierwszoosobowej, bo wychodzi nienaturalnie. Niestety w następnym rozdziale mocno się zawiodłam. Główna bohaterka, która już od dziewiętnastu lat żyła w opisywanym świecie, nie zdawała sobie sprawy z kluczowych dla sha'ri kwestii. Jak do tego doszło? Gdyby chociaż była w Zakonie Cienia nowa, ale przecież funkcjonuje w nim od wielu lat.
Dość szybko Li, główna bohaterka, dostaje misję, która stanowi trzon fabularny książki. Zabić następcę tronu, Nivena Divelar. Wydawać by się mogło, że próba zabójstwa księcia nie powinna być prosta — że najpierw trzeba poznać jego rozkład dnia, wiedzieć, kiedy i jak zaatakować. Nic bardziej mylnego: Li najpierw teleportuje się w zostawionej do tego celu komnacie w pałacu, a później przenosi się bezpośrednio do książęcej sypialni gdzie — gdyby nie jej rozterki moralne — bardzo łatwo mogła podjąć próbę morderstwa. Czy to jednak nie jest zbyt łatwe? Rozumiem, że sha'ri mają zdolności umożliwiające teleportację, ale cesarz doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Naprawdę zaufał Zakonowi Cienia i umowie, którą z nim spisał, żeby w żaden sposób nie zabezpieczyć pałacu? Nigdy nie powinien być pewien, że mistrz Zakonu nie zwróci się przeciw koronie. A nawet gdyby mógł dostać taką gwarancję, to przecież nie tylko w Sarivie żyją cieniotkacze — nie pomyślał, że do portu może przybić statek z sąsiedniego królestwa z sha'ri, który został wysłany, aby dokonać zamachu? Że gdzieś w lasach ukrywają się cieniotkacze, dla których Zakon Cienia nigdy nie był opcją, sfrustrowani ukrywaniem się, gotowi na obalenie monarchii? Możliwości jest przecież tak wiele, a pałac nie jest w żaden sposób chroniony przed możliwościami sha'ri. Główna bohaterka pojawia się tam i znika, zarówno w swoim ciele, jak i w ciałach innych; Silver, nie mówiąc nic nikomu spędza tam, niewidzialna dla reszty domowników, niewyobrażalne ilości czasu; Wen, w czasie, kiedy cały pałac postawiony jest na głowie, również może tam przebywać niezauważony. Moim zdaniem to poważny zgrzyt i należałoby pomyśleć, co z tym fantem zrobić. Trudno mi uwierzyć, że nie da się zrobić nic, aby uchronić jakieś miejsce przed sha'ri.
Jeśli zaś chodzi o główny wątek na przestrzeni całej historii, to myślę, że się udał. Li nie jest osobą skłonną do morderstwa, spanikowana zrobiła to, co wydało jej się jedynym rozwiązaniem: zabrała Nivena do krainy cienia, Jahardu. Później nie miała pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji i słusznie, że czekała, ile tylko mogła, to znaczy dopóki cesarz nie zwrócił się przeciw Zakonowi. Tyle tylko, że ona wcale nie myślała, co zrobi potem, a każdy jej plan był wymyślany na żywca — wbrew temu, co stoi w narracji, w której napominane jest, że Li zastanawiała się, co może w tej sytuacji zrobić. Nie mamy jednak w tekście opisu ani jednego momentu, w którym główna bohaterka zastanawia się nad różnymi opcjami czy próbuje wymyślić, jak ratować się z tej sytuacji, po prostu w pewnym momencie oznajmia: zrobię to i to, co często jest bardzo nieprzemyślane. Kiedy postanawia przyjąć postać Nivena i wrócić do pałacu, nie wie, co w zasadzie ma robić jako książę, żeby jej plan się nie wyda. Próbuje tylko nie podpaść swoim zachowaniem, a potem udaje, że zamyka się w swojej sypialni i na tym ten genialny plan się kończy. Kiedy postanawia znaleźć potwierdzenie zlecenia, nie dociera do niej, że mogło zostać zniszczone, nie zastanawia się też, czy ono w ogóle istnieje — bo zdradę stanu chyba lepiej po prostu obgadać, żeby nie zostawiać obciążających dowodów. Kiedy do Li dociera w końcu, że umowa najprawdopodobniej została spalona, nie zastanawia się, jak długo będzie musiała udawać księcia i jak z tego w ogóle wybrnąć. Pewnie gdyby nie Wen i to, że zapłacono mu za szpiegowanie przyjaciółki, chętnie prowadziłaby tę grę w nieskończoność.
Trzeba też zauważyć, że wcielenie się w rolę księcia i powrót do pałacu też nie powinien być dla Li opcją łatwą do przełknięcia. Dziewczyna była święcie przekonana, że morderstwo Nivena zostało zlecone przez jego brata, Abla. Wiedziała, że mistrz Zakonu trzyma stronę zleceniodawcy. Pokazała dowód zabójstwa i dostała za nie pieniądze. Naprawdę nie pomyślała, że Abel, kiedy zobaczy Nivena w pałacu, nie przyjdzie natychmiast do Zakonu żądać wyjaśnień?
Jeśli chodzi o dwa najważniejsze fabularne twisty, to myślę, że wyszły nieźle. Niven Divelar okazał się osobą bezwzględną, chcącą dążyć do swojego celu choćby po trupach. Foreshadowing do tego był potężny: od niepozornej informacji, że Abla nie było w kraju, kiedy zlecono zabójstwo, po to, że niemal każdy na zamku mówił, że następca tronu jest złym człowiekiem, niemal wszyscy go nienawidzili. A jednak Li dała się zwieść, a wraz z Li ja również. Bardzo dobrze, że w końcowych rozdziałach i epilogu jeszcze raz ukazano Nivena jako ofiarę, tym razem już w pełnym kontekście minionych zdarzeń. Nie chciał zabić swojej siostry, to był wypadek, po którym czuł się odrzucony — został odrzucony — przez całą rodzinę i dworzan. Stał się złym człowiekiem, opętanym pragnieniem zemsty, ale Silver i Li widziały szansę, aby go uratować przed samym sobą. Myślę, że książę jest bardzo dobrze skrojoną postacią. Natomiast co do tego, że jest on sha'ri, to nie było to żadne zaskoczenie i dziwię się, że Li nie zorientowała się wcześniej. Książę doskonale czuł się w krainie cieni, w której powinien chorować, powinno mu być zimno, powinien tracić siły, a poza tym bohaterka znalazła w gabinecie mistrza notkę, która jednoznacznie wskazywała na zdolności księcia. Dlaczego nie połączyła kropek? Nie wiem. Przecież umiała to robić! To, że Silver jest żercą, odgadła dosłownie w kilka minut, chociaż nie podejrzewała tego przez wiele lat. Jeśli zaś chodzi o pochodzenie Silver, no to nie zaskoczyłam się. Foreshadowing był w tym przypadku o wiele subtelniejszy, ale był i rozgryzłam to już kilka rozdziałów przed oficjalnym rozwiązaniem. Niemniej jednak obie intrygi wydają się zgrabnie napisane, nie są nieprawdopodobne, pasują do tej historii.
W opowieści mamy też ciekawe wątki poboczne: wygranie przez Li dla Wena statku z jego urodzinowej wizji, problem w postaci jaja Ruka, przypadkowe znalezienie Laeti, pomoc Verze w wyciągnięciu jej syna z więzienia. Żaden z wątków nie jest zapomniany, do każdego się wraca i każdy jest zakończony. Główna historia ma tło, które nie jest nudne, a bohaterka nie jest zafiksowana tylko na punkcie księcia Nivena — i bardzo dobrze, za to naprawdę duży plus.
Z wątków pobocznych problem mam tylko z wyciągnięciem syna Very z więzienia: dlaczego Li ma większą wiedzę na temat przetrzymywania więźniów niż matka jednego z nich? W tekście wyjaśniono, skąd bohaterka zna te realia, ale dlaczego Vera nie jest ich świadoma? Przecież to nie ma sensu. Naprawdę przez te wszystkie lata nie próbowała wyciągnąć syna na własną rękę, nie zdobywała informacji o miejscu, w którym jest przetrzymywany? To nielogiczne! Poza tym wyciągnięcie syna z więzienia było zbyt proste. To, że nie został znaleziony w tłumie, ale w izolatce, co nie stanowiło żadnego problemu dla cieniotkaczek, wcale nie sprawia, że było trudniej. Po co w ogóle miał miejsce cały wstęp o tym, że na najwyższym piętrze nie można korzystać z mocy, skoro ani Vera, ani Li się na to piętro nie zapuściły? Chyba że coś przeoczyłam...
Podobało mi się zakończenie całej tej historii, to znaczy od momentu wtrącenia Li do lochów. Próba jej otrucia przez Nivena, wejście prawdziwego Abla do tej historii, Wen, który pojawił się właśnie wtedy, kiedy go potrzebowano — ale nie było to puste deus ex machina, przecież Wen był wtedy w pałacu, Li od początku miała nadzieję, że jej przyjaciel lada moment się pojawi. Szukanie antidotum dla głównej bohaterki może nie miało aż tak dramatycznego wydźwięku, jaki mogło mieć, ale nie miałam z tymi scenami większego problemu. No wielki finał, który po chwili rozpoczął się na dobre.
Wydaje mi się, że mignęła mi gdzieś notka, w której Autorka napisała, że nie umie pisać scen walki — nie mogę się z tym zgodzić. Cały pojedynek czytało się całkiem w porządku. Był nieco chaotyczny, owszem, ale wydaje mi się to naturalne dla sceny, którą przedstawiono. Postawmy sprawę jasno: to była walka na śmierć i życie, trzy osoby przeciw jednej, działo się dużo, działo się jednocześnie. Klarowny opis mógłby wprowadzić niepotrzebny dysonans. Bardzo podobał mi się akapit, w którym przyrównano Silver i Nivena do tancerzy. Było tam kilka powtórzeń, jedno zdanie średnio mi podpasowało, ale całość wyszła bardzo dobrze, świetna scena.
Co do epilogu — hm, mam z nim pewien problem. Po pierwsze, nie zauważyłam w tekście zainteresowania Wena Silver. Dopóki nie poprosił Li o pomoc z dogadaniem się z ich przyjaciółką, nie sądziłam, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy. Nie wiem, czy tylko ja to przegapiłam, czy rzeczywiście nic nie ma w tekście? Po drugie, rezygnacja z korony w dniu koronacji jest moim zdaniem głupia i niedojrzała. Przecież nie było tak, że jednego dnia Silver się odnalazła, a drugiego dnia zorganizowano jej koronację! Ona miała czas, żeby to przemyśleć i przemyślała; miała czas, żeby omówić to z ojcem i omówiła. Dlaczego czekała niemal do ostatniej chwili, aby z tej korony zrezygnować i przekazać ją Ablowi? Po pierwsze, koronacja zazwyczaj jest huczną, ale oficjalną imprezą. Ludzie wygłaszają przemówienia, zapraszani są goście, nie można z godziny na godzinę zmienić osoby, która tę koronę przejmuje! Poza tym, Silver postawiła Abla przed faktem dokonanym, tak się po prostu nie robi. No bardzo mi się to nie spodobało, no bardzo.
Na sam koniec tej części recenzji chciałabym się na chwilę pochylić nad tempem akcji opowiadania, z którym mam bardzo poważny problem. Wydaje mi się, że głównym powodem mojego problemu jest to, że rozdziały są bardzo krótkie. Pierwsze cztery rozdziały opisują jeden wieczór, wieczór urodzin Li. I tak w pierwszym rozdziale główna bohaterka najpierw wykonuje zlecenie, potem wraca do Zakonu. W drugim rozdziale szykuje się na swoje urodziny. W trzecim rozdziale otrzymuje urodzinową przepowiednię. W czwartym rozdziale bawi się do nocy. Ciągnie się to niemiłosiernie — można by z tego zrobić dwa rozdziały, nie jeden. Świadomość, że przez bite cztery rozdziały nie było w zasadzie żadnej akcji i opisywano jeden wieczór sprawiła, że przez bardzo długi czas zbierałam się do tego, aby czytać dalej. Natomiast po kilku rozdziałach sytuacja jest prawie odwrotna. Rozpoczynają się wątki poboczne, żaden nie jest zapomniany i przez to, mniej więcej w środku historii, każdy rozdział dotyczy czegoś innego, akcja gna i przez to momentami miałam wrażenie, że nie wszystkie rozdziały tworzą spójną całość, a są jakby oderwanymi od siebie one-shotami. Myślę, że tam wypadałoby trochę zwolnić, wprowadzić więcej opisów, może zastanowić się, czy nie wydłużyć czasu wszystkich wydarzeń.
Z długością rozdziałów jest jeszcze jeden problem, który miałam pod koniec czytania. Chodzi mi o moment, w którym Li jest w pałacowym szpitalu. Wen i Abel wpadają na pomysł, ekhm, pranka, to znaczy wydaje im się, że udanie, że Li musi zostać aresztowana będzie bardzo zabawne. Nie było. Abel wpadł do szpitala z gwardią pałacową, która z pewnością powinna mieć ciekawsze i ważniejsze zadania niż nabieranie kogoś, że ma zostać aresztowany. Sytuacja wcale nie była zbyt długa, ale zajęła pół rozdziału i dlatego nie podoba mi się i skreślam od razu pół rozdziału. Zdecydowanie można je wszystkie wydłużyć.
Krótko o bohaterach:
Li moim zdaniem po prostu nie myśli, dużo rzeczy idzie jej zbyt łatwo. Włamanie do pałacu, proste. Udawanie księcia, proste. Włamanie do gabinetu mistrza Zakonu, proste. Włamanie do więzienia, proste. Niemniej jednak da się ją lubić.
Silver nie pojawia się zbyt często, wręcz pojawia się i znika, bo odwiedza pałac. Zastanawiam się tylko, czy to powszechne i możliwe, żeby mieć dwie moce? Być jednocześnie sha'ri i żercą? Wydaje mi się to jednak trochę „zbyt", zwłaszcza że moc panowania nad ogniem nie była ostatecznie ważna fabularnie — poza tym, że Silver wypaliła Nivenowi pół twarzy, ale myślę, że to dałoby się rozegrać inaczej. Poza tym jest wybuchowa, obraża się o nic i w zasadzie cieszę się, że nie występowała w tej historii tak często, jakby mogła, bo jednak trochę męczyła. Daję jej za to ogromnego plusa za zamiłowanie do herbaty, a za mityczną herbatę z potem smoka jeszcze większego.
Wen jest po prostu świetnym przyjacielem. Robi dla Li wiele, często ryzykując własnym życiem, a jednocześnie ma swoją pasję — bo chyba tak można nazwać jego zabawę z doprowadzaniem wygranego statku do stanu używalności — nie istnieje tylko dla wypełniania próśb głównej bohaterki. Ma tragiczną przeszłość, ale bardzo ciekawą. Był interesujący i wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
Amir nie pojawiał się zbyt często, ale jego relacja z małym Raashą była rozczulająca. Bardzo go polubiłam. Nita pojawiła się na krótką chwilę, ale spodobała mi się. Była dociekliwa, spostrzegawcza, chociaż wciąż nie potrafię zrozumieć, jak mogła pozostawać w dobrych relacjach z Nivenem. A, lepszego miejsca chyba nie znajdę: Li w ciele Nivena wyprasza ją z pałacu już pierwszego dnia, a kolejnego robi to ponownie, jakby tego pierwszego razu w ogóle nie było. A przecież Nita mówiła, że odpłynie już następnego dnia za pierwszym razem. Ot, niedopatrzenie, ale zakuło mnie w oczy.
O Nivenie już wspominałam, o innych postaciach chyba nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Na pewno nie było żadnej złej postaci, każda była w pewien sposób trójwymiarowa i żywa.
Chciałabym teraz zwrócić uwagę na kwestie poprawnościowe w opowiadaniu. Nie ma ono bety, ale w miarę się to broni. Co prawda niewstawionych lub źle wstawionych przecinków naliczyłam dwieście czterdzieści jeden, ale wbrew pozorom nie rzucały się w oczy aż tak bardzo. Większość z tych błędów interpunkcyjnych można łatwo wyeliminować. Autorka powinna pamiętać, że nie przed każdym „jak", „niż" i „że" stawia się przecinek. Jeśli po „jak" lub „niż" nie występuje odmieniony czasownik, to znaczy ten spójnik nie wprowadza zdania podrzędnego, to przecinka nie stawiamy. Natomiast jeśli chodzi o że, to kiedy mamy do czynienia z konstrukcją „powiedział, że x i że y", no to po i przecinka nie stawiamy. Wydaje mi się, że Autorka wstawia również przecinki w wyrażenia „chyba że", „mimo że", ale nie mogę tego znaleźć nigdzie w swoich notatkach, więc głowy za to nie dam.
W drugim, trzecim, jedenastym rozdziale pojawiają się dywizy. Nie wiem, dlaczego tylko tam? Można to łatwo wyeliminować. W rozdziałach piątym i szóstym kilkukrotnie pojawia się w dialogu zwrot 'Ci' pisany dużą literą. Dlaczego? Tak się nie robi. Zwroty bezpośrednie zapisuje się dużą literą w listach — to znaczy również oficjalnych mailach i, ewentualnie, oficjalnych wiadomościach pisanych w innych miejscach, zazwyczaj wtedy, kiedy nie znamy dobrze osoby, z którą piszemy. Nie w dialogach. Szaleje zapis sha'ri — w większości miejsc stosowana jest kursywa, ale w paru Autorka chyba o tym zapomniała. Pojawiła się zła odmiana słowa 'bunkier'. 'Bunkru' oznacza do 'paliwa na statku na własny użytek'. Jeśli mamy na myśli schron, to do bunkra. W niektórych rozdziałach zdarzyły się drobne literówki, czasem powtórzenia, kilkukrotnie dochodziło do błędów z podmiotami, z odmianą albo składnią:
„Z charakteru natomiast bardzo przypominała mi srebrnowłosą" (R.7) — a czemu nie po prostu Silver? To nie byłoby żadne powtórzenie, jej imię nie pada w okolicy tego zdania, nazywanie ludzi po kolorze włosów w ten sposób jest naprawdę nienaturalne. I składnia trochę tu kuluje, powinno być „Natomiast z charakteru..."; „[...]z jakiś drogich materiałów" (R.7) — jakichś; „Zakony cienia przecież nie wymyślili cieniotkacze" (R.4) — Zakonów Cienia; „Cesarstwem Cienia" oba człony dużą, „Cesarstwo Sarivy" (R.6) też; Czerwona Ziemia to chyba jakaś kraina geograficzna, to czemu nie jest pisana dużymi literami? (R.4); „tutaj nie są dobre warunki do życia" (R.9) — nie ma dobrych warunków; zły zapis a propos w rozdziale 22. Po wykluciu Ruk jest Raashą, a w końcowych rozdziałach już tylko Rashą. Nie ma tu wszystkiego, bo Wattpad nie pozwala kopiować treści, a przepisywanie choćby tak krótkich fragmentów jest męczące, ale nie jednocześnie błędów w tekście nie było zatrważająco więcej. Myślę, że ponowne, dokładne przeczytanie pozwoliłoby wyeliminować większość błędów.
Podsumowując: opowiadanie jest interesujące, fabuła ciekawa, z tempem akcji mam problemy. Świat przedstawiony został dobrze wykreowany, bohaterowie nie są papierowi, chciałabym o wiele więcej. Błędy są, ale nie są nachalne, raczej nie rażą po oczach. Podobało mi się. Nie na tyle, żeby wracać do tej historii — chyba że rzeczywiście zostałaby rozbudowana — ale spędziłam z tym tekstem przyjemny czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top