Niosąca Światło/Tail90

Najgorsze zawsze jest pierwsze zdanie.

Prawie pół nocy zastanawiałam się, jak powinnam zacząć tę pierwszą recenzję, jak nakreślić początkowe słowa, byście zaufali mojej osobie. W jaki sposób zbudować dobre imię? Może powinnam się kreować na wielkiego specjalistę albo na dziewczynę z sąsiedztwa? A może zwyczajnie być sobą i po prostu wziąć na warsztat dobrą literaturę?

Na to też postawiłam. Zacznę od dobrego opowiadania.

Moja debiutancka recenzja pod barwami WNTG i (Nie) Tajnych Recenzji dotyczy pierwszego tomu Kroniki Świata Cieni, czyli Niosącej Światło, spod pióra (a może raczej klawiatury) TheLipstickMurderer

Cała saga ma sobie liczyć trzy tomy, co pozwala autorce na sprawne i niezbyt pospieszne wprowadzanie wątków oraz postaci, a także na spokojny ich rozwój. To niezwykle istotne, szczególnie gdy pisarz rozpoczyna zabawę z własnym uniwersum. Ilość detali, praw, stosunków politycznych i obyczajowości sprawia, że tworzenie tak ogromnego świata na potrzeby jednej historii, wydaje się po prostu niepotrzebne. Dlatego ucieszyłam się, wiedząc, że TheLipstickMurderer nie planuje zatrzymać się tylko na Niosącej Światło. Aktualnie historia jest dopiero na rozbiegu, za nami praktycznie cztery rozdziały (a właściwie jeden i kawałek, bo autorka podobnie jak ja, nie traktuje części wattpadowych jako prawdziwy rozdział), ale już teraz mogę określić, że to powieść z ogromnym potencjałem.

Pierwszym, co natychmiast zwraca na siebie uwagę, jest okładka. Dosłownie bije z niej blask i światło, co wspaniale komponuje się z tytułem powieści. Ta majestatyczna korona zdaje się błyszczeć własną świetlistą łuną, a dzięki zachowaniu proporcji, estetycznemu ułożeniu i ciemności, która spoziera na nas z głębi, budzi zachwyt i skojarzenie, że dostaniemy poważną historię, która toczyć się będzie w wyższych sferach.

Z jednej strony okładeczka jest skromna i minimalistyczna, z drugiej zaś, dzięki efektowi 3D robi natychmiastowe wrażenie i pokłon z mojej strony dla fetea1, która jest autorką okładki.

Gorzej sprawa ma się z opisem. Sama kiepska jestem w opisy i nie jestem kompetentną osobą do udzielenia rad w tym zakresie, ale wydaje mi się on ogromnie chaotyczny. Pojawił się troszkę przesyt formy nad treścią. W pierwszej kolejności otrzymaliśmy fragment przepowiedni, następnie rys polityczny i zarys głównej linii fabularnej. I choć teoretycznie wygląda to dobrze, to ilość nazw okresów czasu i krain zakopała dobre wrażenie. Zaznaczam jednak ponownie, że moje prywatne opisy powieści również leżą i kwiczą, stąd sama nie postrzegam tego jako błędu, lecz subiektywną opinię. Gdyby nie fakt, że powieść znam, to jako randomowy użytkownik Wattpada, mogłabym poczuć się lekko zaniepokojona, że po przeczytaniu opisu, zapamiętałam jedynie nazwę rodu głównej bohaterki.

Przodująca oś fabularna

Meghara, córka lorda Argent, mając bardzo głęboko w poważaniu opinię własnej matki, wymyka się z posiadłości i spędza czas na obchodach święta Vesturii - bogini ziemi. Zwraca swoją osobą uwagę jednej z czarownic z Zakonu - Zalmary, co bezsprzecznie, jak podejrzewam, będzie miało wpływ na rozwój dalszej fabuły. W chwili, gdy kończą się aktualne części, los Meghary pozostaje nieznany, ale nie jest to trudne do odgadnięcia, że szesnasta pretendentka w kolejce do tronu przeżyje jeszcze niejedną przygodę.

Oprócz jej losów, które możliwe, że splotą się z wojenną zawieruchą, bo o wielkich bitwach rozprawiają ze sobą czarownice, śledzić nam przyjdzie przedstawicielki Zakonu Czarownic. Czym więc właściwie jest ta instytucja? Spotykamy się ze zrzeszeniem o rygorystycznym statucie. Przebudzona czarownica zrzeka się prawa do swej kobiecości, by móc uczyć się panować nad magią i okiełznać jej siłę. Staje się kolejnym narzędziem broni w rękach przełożonych. Formacją strażniczą, gdzie mały oddział musi nawet obstawiać festyny. Z drugiej jednak strony, poznajemy inne potężne umiejętności i tajemnice Domu Zakonnego. Wszak nie jest łatwo złapać i uwięzić bestię, prawda?

Przebudzenie Meghary i przepowiednia z ust córki Yil łączą ze sobą idące do tej pory równolegle wątki i nam czytelnikom zostaje postawić sobie pytanie. Jak bardzo historia Zalmary, Siren i Nymetii splecie się z potomkinią rodu Argent? Muszę sama przyznać, że czarownice wprawiają mnie w mały niepokój. Nie jestem pewna, czy to rasa, której należy ufać, bo mam ogromne wątpliwości, czy w czasie bitwy opowiedzą się za złem, czy za dobrem? Czy przeznaczenie, jakie ma się dopełnić z ręki Meghary, pokona ostateczny mrok, czy może wręcz przeciwnie, jest jej dane dołączyć przeciwko właściwemu porządku?

I pytanie, które na pewno wszystkim Czytelnikom chodzi po głowie - czy Meghara poślubi hrabiego Ibrasil?

Gdzie jesteśmy i w co tam grają?

TheLipstickMurderer zabiera nas do krainy pełnej słońca, niezwykłych kultur, politycznie podzielonej o ciężkiej do zapamiętania nazwie Ainsgarth (trzy razy sprawdzałam, nim zapisałam). Na początku powieści znajdujemy się na północy kraju, w stolicy Rag, gdzie lady Tiffany zabrała córkę, by przedstawić ją na balu z okazji święta Vesturii. Mając już pewne podstawy z zakresu działania monarchii, sami możemy zrozumieć, jak istotne dla losów młodej damy jest zadebiutowanie na dworze. Rodzina Argent pochodzi jednak z odleglejszych dziedzin, a dokładnie z Ogat, gdzie obecny król zesłał lorda, wierząc, że jego niezwykle porywczy charakter nie wyrządzi większych szkód, niż gdyby pozostał on w stolicy.

Historia kraju jest niezwykle barwna i jeśli myślimy, że otrzymamy ją w całości, czytając wprowadzenie do opowieści, możemy się ogromnie pomylić. W każdym rozdziale, pomiędzy akapitami, autorka raczy nas kolejną dawkę wiedzy o przeszłości nie tylko bohaterów, ale też regionów i instytucji. Niezwykłym jest też to, jak te wątki są delikatnie wplatane. Sama na przykład, wciąż nie mogę wyjść z podziwu, kiedy w Domu Zakonnym w czasie oczekiwania, jedna z czarownic przywołuje w myślach historię Fao i Yil, którzy wybrali się na poszukiwania magicznego artefaktu, jaki byłby w stanie obudzić zmarłych. Choć informacji pojawia się ogrom, nie zdarza się to zbyt często byśmy poczuli się przytłoczeni ich nadmiarem.

Ainsgarth to kraj uporządkowany i silnie zaczepiony w hierarchii, o czym świadczy samo Rag. W tym mieście życie każdej rodziny jest uzależnione od ich statusu. Są elitarne dzielnice i te ubogie, a zmiana miejsca zamieszkania, nie jest wcale taka prosta. Główne ulice bywają szerokimi, eleganckimi alejami, które prowadzą do największego w państwie targu.

Przechodzimy więc tymi ścieżkami razem z Megharą, która uciekła matce sprzed nosa i zachwycamy się żywymi opisami otoczeniami. Autorka na pewno jest jedną z tych, które podobnie jak ja, znają Teorię Białego Pudełka. Cały świat dookoła żyje i ma wpływ na to, co dzieje się z bohaterami. Nic nie jest użyte bez potrzeby i każdy element został wykorzystany. Dziewczyna mija młode czarownice grające w Kamienie i już nawet tutaj TheLipstickMurderer spieszy nam z wyjaśnieniem, na czym owa gra polega. Po krótkiej przebieżce trafiamy do stoisk, gdzie zapach i widoki przypominają nam festynne jarmarki. Smakołyki z innych regionów takich jak, Nanhun i Fiorn, kuszą przechodniów i sama zgłodniałam na myśl o orzechach w miodzie, czy kandyzowanych cytrusach.

Kolejna ciekawostka do zapamiętania. Prócz ogromnej pracy, jaką autorka musiała spędzić nad mapą świata, pojawia się jej własny atlas fauny i flory, więc nie zdziwmy się, gdy spotkamy się z krwawymi owocami i limonkami rzecznymi.

Takie detale w połączeniu z niezwykle barwną mitologią, którą spotykamy wręcz na każdy kroku, sprawiają, że Niosąca Światło to powieść nie bez przesady godna ukoronowania jako perełka Wattpada.

Bohaterowie i ich relacje.

Meghara nie jest prostą osobowością. Obciążona genetycznie charakterami matki i ojca, została wykreowana na wielobarwną postać. W pierwszej chwili stykamy się z porywczością Meghary, gdy w zaledwie w kilka minut wybucha gniewem i krzyczy, kiedy matka zabrania jej wychodzić z pałacu. Rodzi nam się w głowie obraz nieco rozwydrzonej panny, znudzonej dworskimi obyczajami, łaknącej przygody z dala od rodziny. Nie szanuje własnej rodzicielki, co uderza w nas, gdy mówi, że jedynym osiągnięciem Lady Tiffany jest urodzenie jednego syna i czterech córek. Oczywiście, ów nienawiść nie jest konsekwencją braku wychowania, lecz wzajemnych skomplikowanych relacji w domu rodzinnym. Obie kobiety skazane były na ciągłą walkę o aprobatę Lorda Argent, stąd w ich zachowaniu pojawiła się nutka konkurencji. Żadna nie chciała być gorszą od drugiej.

Inne też oblicze panny obserwujemy, kiedy w majątku znienacka pojawia się ojciec. Z uśmiechem wspominam scenę, gdy bez ogródek oświadcza, że przyjechał po Megharę, ponieważ ta ma zostać żoną hrabiego Ibrasil - Ottona le Rouge. Dialog, który się wywiązał, jest jednym z lepszych w całej powieści. Stanowczość i pierwiastek zaskoczenia sprawiły, że ta chwila , byłaby istną komedią, gdyby doszło do ekranizacji. I nie chodzi mi o jej śmieszność, słowa lorda Argent są niezwykle poważne i to w połączeniu ze słowami "wychodzisz za mąż", stanowiły punkt, kiedy pewność siebie mężczyzny, po prostu, wywołała mój uśmiech. Może nawet lekko szyderczy śmiech i myśl "no ciekawe, czy aby na pewno, lordzie".

Sama Meg, choć początkowo do ojca nastawiona bojowo, gdy zarzuca mu, że musiał zostawić w domu swoją kurwę, po chwili traci swoją pozycję i niechętnie, ale pokornie przyjmuje wolę lorda, mimo że wciąż obserwujemy lekki upór, gdy próbuje ojcu przypomnieć o jakie okrucieństwa jest pomawiany arystokrata.

Kiedy jednak dziewczyna opuszcza mury posiadłości, przemienia się w zachwyconą światem dobrodziejkę. Jej butność nagle znika i na jej miejsce przychodzi ciekawość i łaskawość. Zaskakuje nas, gdy dociera do domu pewnej ubogiej rodziny, z którą pozostaje w przyjaźni i jej dobroduszność. Oto panna z wyższych sfer, przyodziana w chłopską sukienkę, rozdaje jedzenie i pieniądze, a także oznajmia, że kupiła dla nich dom. Ten wątek zupełnie odmienia postrzeganie Meghary przez czytelnika i wreszcie pozwala się z nią zaprzyjaźnić na dobre.

Cóż więc się dzieje, gdy młoda arystokratka wraca do domu i staje przed obliczem rozwścieczonej matki? Tutaj na uwagę zasługuje ponownie dialog. Słowa lady Tiffany: “Popatrz, jak nisko upadłaś, księżniczko.” sprawiły, że przeszły mnie ciarki i na długo wbiły się swoją dosadnością w moją pamięć. Kolejny raz obserwujemy kłótnię dwóch kobiet, gdzie dochodzi do rękoczynu w postaci wymierzonego córce policzka i nagłej zmiany frontów, kiedy do hollu wpada poirytowany wrzaskami ojciec.

Kolejne następują okropności, które kończą się przemianą Meghary i dużym znakiem zapytania, co do jej dalszej przyszłości. Sam jednak moment, gdy wstrząsa nią rozpacz, strach i żałoba, są na tyle silne, że ponownie zdajemy sobie sprawę z istoty tego, jak zmienną i skomplikowaną osobą jest dziewczyna. Miłość do matki, którą przez lata przykrywała wzajemną wrogością, w końcu znajduje swoje ujście i doprowadza do wydarzeń, które kończą pierwszy rozdział i zapoczątkowują następny wątek.

Choć “potencjalnie przyszła” Pani na Ibrasil jest ogniwem, który w końcu się łączy z wątkiem Zakonu Czarownic, nie możemy zapominać o innych postaciach, które tworzą historię Niosącej Światło.

Zalmara, Siren i Nymettia, czyli trzy czarownice, które wiedzą o istnieniu dziewczyny o magicznej mocy, jak już wspomniałam, nie są łatwe do zaszufladkowania, jaka jest ich natura. Ile w nich tkwi zła i ile dobra? Zakon ma służyć obronie pokoju i świata, ale czemu wciąż odnoszę wrażenie, że w bitwie ostatecznej, mogą uwolnić w sobie mroczne moce? Sama ich kreacja wizualna napawa pewnym przerażeniem. Są to istoty wyższe, żyjące wieczne, silne, o urodzie mrocznej, długim kręgosłupie i nawet w przypadku Zalmary - posiadające futerko i ogon, co przyprawiło jej przydomek “Koteczka”. Pozwoliłabym sobie tutaj na pewną grę skojarzeń, wszak koty, choć nieraz śmieszne, gdy oglądamy kwejka, tak ich charakter jest daleki od dobrego i zależnego od człowieka. Skoro Zalmara posiada kocie przymioty, jaką możemy mieć pewność, że nie zachowa się jak kot i nie zagra według własnej rachuby? Sam fakt, kiedy nie zgłasza drogą oficjalną obecności potencjalnej czarownicy, powinien już zapalić kontrolkę w naszej głowie, że ta kobieta ma swój plan.

Sirene i Nymettia, które zarządzają Domem Zakonnym, są jeszcze bardziej intrygujące niż Zalmara. Mają swoje tajemnice i to one rozstawiają pionki na planszy, podczas gdy Zalmara i jej kamratki Brie i Vivienne tylko wykonują rozkazy. Nymettia również otrzymała cechy, które mają nas podświadomie negatywnie do niej nastawić, ponieważ: “z wyglądu przypominała węża lub inne paskudztwo”. Zmiany, jakie nastąpiły w ciele kobiety podczas przemiany, uwidoczniły się łuskowatą skórą, rozszczepionym językiem i niezwykłą szybkością, której dorównać mogły jedynie niektóre adeptki Zakonu. Sirene zaś, o kruczoczarnych włosach, ziemistej cerze, każdym swym zachowaniem, gdy np. w gabinecie czarownice muszą czekać na jej znak, pokazuje, jak wielką ma władzę. Jak więc zaufać takim personom?

Jednakże i one mają swoje ograniczenia i finalnie okazuje się, że im większą maskę rzekomej potęgi zakładają, tym mniejsze mają możliwości. Tutaj bowiem nagłym zaskoczeniem jest Oktia - córka Yil, która spętana spoczywa pod Domem Zakonnym. I choć zakuta w kajdany, gdyby została uwolniona, podejrzewam, że jednym ruchem dłoni zamieniłaby obie czarownice w pył.

Wnioski końcowe!

TheLipstickMurderer, co akapit zaskakuje nas swoją dbałością o świat przedstawiony. Wydarzenia nigdy nie dzieją się same i zawsze im towarzyszy przybliżenie mitologii, wierzeń, obyczajów. Ani razu nie miałam wrażenia niedosytu. Wciąż prowadzono mnie za rękę i wskazywano elementy, które powinnam zapamiętać. Dzięki takim zabiegom bez problemu mogłam ocenić relacje w rodzinie Argent i zrozumiałam, skąd ta ciągła chęć zaimponowania ojcu. Jego kreacja na wielkiego pana przypomina mi nieco króla Roberta I Baratheona, chociaż miał on potulniejsze momentami usposobienie (chociaż po rozmowie z Autorką, okazuje się, że inny pan leżał w jej intencjach). On nie nie przejmuje się opinią publiczną, pije alkohol przy każdej sposobności i tak samo cieszy się dobrodziejstwami domów publicznych, zapraszając do swego łoża co rusz kobiety, nie zwracając uwagi, czy jego małżonka jest przy tym obecna. Sama jego rozmowa z Megharą, a następnie zachowanie w holu, zdradza jego nadpobudliwość i na pewno niełagodny charakter. Postępuje tak, jak w danej chwili tego pragnie, a jego złość i chęć zemsty za nadszarpnięcie dobrego imienia rodu, potrafi nie mieć hamulców.

Jednakże. Cała trzecia część pierwszego rozdziału w jakiś sposób odbiega od pozostałych. Oczywiście, to uczucie powoduje przede wszystkim fabuła, wszak do tej pory mieliśmy nieco idylliczny opis dnia młodej księżniczki, poprzecinany napadami frustracji, tak nagle otrzymujemy prawdziwy rollercoaster, krew i pogorzeliska. Sama, gdy czytałam pierwszy raz, zadziwiłam się ogromnie takim rozwiązaniem spraw. Właśnie. Gdy czytałam pierwszy raz. Wydarzenia od chwili kłótni lady Tiffany i Meghary biegną na złamanie karku, do tego stopnia, że nie umiałam w pierwszym czytaniu zrozumieć, jaki jest w ogóle sens tych akapitów. Kto ginie? Skąd ta siła? Co się stało z Vicarem? Gdzie jest Meg? Ale dlaczego? Przecież jeszcze sekundę temu, wszyscy stali obok! O co chodzi z samobójstwem?

W zrozumieniu odpowiedzi na te pytania, nie pomaga tempo w jakim TheLipstickMurderer przechodzi do kolejnych epizodów. Z częstej sprzeczki na linii matka - córka, w ciągu jednego akapitu przechodzimy do “patologicznych ekscesów” z ojcem w roli głównej. Nie jestem głupia, przynajmniej tak mi się wydaje, ale rozdział ten wymagał ode mnie przynajmniej drugiego czytania dla zrozumienia sytuacji i mimo to, nadal niektóre pytania pozostają dla mnie bez odpowiedzi, takiej, która by mnie usatysfakcjonowała. Choć pozwoliłam sobie na zapytanie Autorki, jak to wszystko wyglądało, tak nadal nie umiem rozkodować, jakimi intencjami prowadził się lord Argent, kiedy krzyczał o samobójstwie. Skoro winni ewentualnego skandalu zostali ukarani (celowo piszę o winnych, by nie naprowadzić na spoilery), dlaczego więc nagle lord pragnie uśmiercenia całej rodziny? Co ze ślubem, który był jego planem na przyszłość rodu? Dlaczego odesłał w takim razie Megharę do pokoju? Nie trzyma mi się to w ogóle przysłowiowej kupy i choć jestem w stanie przyjąć teorię, że to wina jego porywczości i chęci zemsty, tak świadoma jestem ogromnej chęci życia i uprzykrzania się innym, takich osób jak Vicar. Nie zabiłby sam siebie. Choć jest nieszczęśliwy, bo król dosłownie dla świętego spokoju, zesłał go w dalekie strony, nie kocha własnej żony, której dwulicowość, aż kipi, szczególnie w finale pierwszego rozdziału, powinna w nim działać przebrzydła wola własnej egzystencji, wbrew woli wszystkich.

Podobnie sprawa się ma z akapitami. O ile w pozycjach wydawniczych akapit na pół strony jest normalnością, tak na Wattpadzie, gdzie kilka zdań potrafi zająć cały wyświetlacz telefonu (nie oszukujmy się, ogromną ilość czasu, jaką spędzamy z Wattpadem, to właśnie poprzez aplikację), stanowią one pewien problem w czytaniu. Dlatego doradziłabym Autorce podzielenie akapitów, szczególnie, że nieraz są one okraszone barwnymi opisami i wspomnieniami z czasów zamierzchłych i najzwyczajniej powodują lekkie zagubienie się w tekście. Zauważyłam, że poprawki takie są już wprowadzone w najnowszym rozdziale, jednakże, póki poprzednich jest tak mało, warto i do nich przysiąść.

Inną kwestią, która wzbudziła moje pogmatwanie literackie, to zwrot “Aniołku” i “rozanielony”. Zabrano nas w świat fantastyczny, własne uniwersum i do tej pory, nie spotkałam się z obecnością aniołów. Niezaprzeczalnie też, anioł jest, albo przynajmniej taka jest moja opinia, pochodzenia czysto chrześcijańskiego, co niezmiernie ciężko mi przenieść na grunt fantasy w towarzystwie czarownic. Nie wydaje mi się, by aniołek był znany Megharze, a raczej chyba nie powinien być, ponieważ znaki na niebie i ziemi wskazują, że aniołków w Rag nie upatrzymy. Podobnież też więc ma się sprawa z określeniem “rozanielony”, które występuje już w narracji.

Należy pamiętać, że narrator, niezależnie, czy występuje jako pierwszoosobowy, czy jako trzecioosobowy, jest ściśle związany ze światem przedstawionym. Skoro więc, nie mamy dowodów na istnienie aniołów w uniwersum, tak automatycznie narrator nie powinien wiedzieć, co oznacza “rozanielenie”. Błędnie czasem zakładamy, że wybór prowadzenia powieści w formie trzecioosobowej, gwarantuje nam wszechwiedzę, bo tak przecież o tej formie mówimy. Owszem, mamy gwarancję, że nasz narrator wie wszystko - ale wszystko, co jest zgodne, ze światem, w którym obcuje.

Oczywiście, wszystko co napisałam w tej sprawie może okazać się błędem, bo na przykład jednak anioły w końcu się ujawnią.

Post Scriptum

Na owacje na stojąco zasługują jednak detale i dopracowanie świata, a także styl, który sprawia, że Niosąca Światło, jest powieścią na wysokim poziomie, mimo faktu, że dopiero jest na rozbiegu. To klasyczna fantastyka, gdzie bohaterowie nie są samotnymi wyspami, nie siedzą w Białym Pudełku i rolę otrzymuje nawet służąca, mającą własną historię, która finalnie, bierze na siebie brzemię przebudzenia Meghary. To jest właśnie coś, co ma dla mnie znaczenie. Umiejętność operowania postaciami drugoplanowymi. Co prawda, była chwila, gdy nagle było ich za dużo i znów miałam potrzebę kolejnego czytania (w sumie Niosącą Światło przeczytałam cztery razy! Pierwszy raz prywatnie, drugi razy prywatnie, gdy nie rozumiałam fragmentów i trzeci i czwarty do recenzji). Reasumując, postacie te pojawiały się nie bez przyczyny i dam sobie rękę uciąć, że nawet trzej żołnierze, których zauważyła Zalmara, czekając przed Domem Zakonnym, kiedyś do nas wrócą. Nie zdziwiłoby mnie to, szczególnie, że w pamięci mam ciągle zapowiedź Niosącej Światło, gdzie wyraźnie czekamy na pojawienie się siedmiu wojowników, którzy mają stanąć w obronie świata. Nie oczekuję, że to będą właśnie oni, ale… kto wie? Z własnej twórczości wiem, że czasem te małe ślady, jakie zostawiamy czytelnikom, są właśnie po to, by żyli ze świadomością, że gdy przyjdzie czas objawienia danego wątku, złapią się za głowę i krzykną: “No przecież, o tym już było!”.

Niosąca Światło nie jest jednak historią, którą bez problemu przeczytamy przy kawie w ciągu dnia. Zatrważająca momentami ilość informacji wymaga od nas ogromnego skupienia i jeśli naprawdę chcemy docenić walory literackie, musimy poświęcić jej sto procent swojej uwagi. W zamian za to, otrzymamy dobrą lekturę, która nas wciągnie.

Nie jest to też pozycja dla wszystkich. TheLipstickMurderer stworzyła dzieło, które jest głęboko osadzone w fantastyce i wcale nie ma zamiaru stamtąd się ruszyć, więc przyjemność odczują ci, którzy naprawdę lubują się w tych klimatach. Może to też jest przyczyną, dla której powieść ma strasznie mało wyświetleń, jak na potencjał, który w niej drzemie, co naprawdę mnie zasmuca, bo nie mogę tego zrzucić na garb kiepskiego stylu.

Jedynym co mogłabym zarzucić, to właśnie te chwile, gdy przesyt mitologii wytrąca nas na moment z bieżącej akcji. Może dobrym rozwiązaniem byłoby przemyśleć, czy naprawdę potrzebujemy takiej dawki dodatków i rozłożyć je na więcej etapów? To już jednak zostawiam do analizy własnej - sama doskonale rozumiem, jak ciężko czasem odmówić sobie opisania tego, co siedzi w naszych głowach, bo przecież, my, twórcy fantasy, chcielibyśmy jednym tchem przekazać czytelnikom, jak wygląda świat, do którego ich zabieramy. Ja już jednak wiem, że czytelnicy czasem są nieokrzesani i podczas, gdy my rozpływamy się nad ideą, oni czekają na skowyt uderzanej stali.

Pragnę więc Was zaprosić do Niosącej Światło. Możliwe, że urodzi się z tego saga, którą będziemy śledzić z zapartym tchem. Autorce życzę ogromu cierpliwości i weny. Masz dobry styl, nie znalazłam błędów, choć, jak kiedyś już wspominałam, mistrzynią w tym nie jestem. Twoja opowieść dopiero startuje, ale wierzę, że moje dobre słowa nie będą ponad miarę.

Dziękuję za czas, który poświęciliście na zapoznanie się z tą może bardziej analizą, niż recenzją i zapraszam do dyskusji, jakie jest Wasze zdanie o Niosącej Światło i czy wyczerpałam odpowiednio tematy, których powinnam się podjąć.

Pozdrawiam Was gorąco i całuję,

Tail90

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top