Bad Boy's Dreams/AtriaAdara
Przedmiotem niniejszej recenzji jest Bad Boy's Dreams autorstwa kreatura_. Recenzja dotyczy części 1.1 — 14.2 i zawiera spojlery.
Okładka utrzymana jest w stonowanych barwach, głównie odcieniach beżu — nie jest krzykliwa i nie męczy wzroku. Przedstawia, jak sądzę, dwójkę bohaterów, Ricka i Laurę, a także fragment krajobrazu Nowego Jorku. Pasuje to do opowiadania, bo chociaż ma ono o wiele więcej ważnych postaci, a akcja toczy się w wielu miejscach na świecie, wszystko i tak sprowadza się do wspomnianej przeze mnie pary i NYC. Podoba mi się motyw popękanej szyby, przedziurawionej kulami, który został wtopiony w niebo nad miastem, uważam, że ten detal pasuje idealnie do tego opowiadania. Myślę, że okładka jest dobrze wykonana, zawiera tytuł i nick Autorki — nie sądzę, by coś jeszcze było tu potrzebne.
Opis jest według nie najlepszy. Jego pierwsza część informuje nas, że rodzinny gang Mileshów zamierza wmieszać się w sprawy show-biznesu, co rzeczywiście jest jednym z pierwszych wątków tego opowiadania. Nie rozumiem natomiast części ze zwracaniem się do Mileshów inaczej niż per „szefie". Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek zwrócił się do któregoś z Mileshów per „panie prezesie", jak zostało to zainsynuowane. Uważam tę część za najsłabszą w całym opisie, przez którą całość wydaje mi się niejednolita, chociaż bardziej zrozumiała dzięki jednemu fragmentowi ze wstępu. Drugi akapit opisu przemawia do mnie całkowicie, doskonale oddaje charakter tej rodziny i całego opowiadania, bo wszystkie wątki rozbijają się o sens tych kilku zdań. Ostatnie dwa akapity składają się z pytań, które powinny nas skłonić do zagłębienia się w lekturę. Sądzę, że to całkiem udany zabieg, bo odpowiedź na dane pytania rzeczywiście — może poza jednym — możemy znaleźć w tekście. Zastanawia mnie tylko, dlaczego miłość Ricka miałaby pachnieć akurat miętą i cynamonem.
Bad Boy's Dreams jest kontynuacją Boss says so, zostałam natomiast uprzedzona, że znajomość pierwszej części nie jest konieczna do zrozumienia treści, a streszczenie najważniejszych wydarzeń znajduje się na pierwszych stronach utworu. Rzeczywiście, w pierwszym rozdziale główna bohaterka, Laura, wspomina wydarzenia opisane w poprzedniej części. Ten fragment wprawił mnie w ogromną konfuzję, przytłoczył mnie nadmiar informacji. Nie wiedziałam, o jaką chodzi wyspę, jakim cudem bohaterka z zakładniczki stała się przybraną córką Mata Milesha, o jaki chodzi okręt, po co klinika na wyspie, dlaczego dziewczynę ścigali paparazzi, w głowie miałam setki znaków zapytania. Myślę, że to streszczenie dałoby się napisać lepiej, mniej chaotycznie. Na samym początku nieźle mnie przestraszyło i dopiero lektura kolejnych rozdziałów powoli rozjaśniała cały obraz w mojej głowie. Tuż po skończeniu przeze mnie lektury pojawił się dodatkowy wstęp, składający się z notatek, artykułów i transkrypcji rozmów, które mają przypomnieć Czytelnikom wydarzenia z pierwszej części. Uwielbiam taką formę, uważam, że to bardzo ciekawe urozmaicenie. Rzeczywiście wstęp pozwala ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie, jednak ze względu na formę, zawiera nieco luk, nie wskazuje też na prawdziwą rolę bohaterów w wydarzeniach. W połączeniu ze wspomnieniem Laury z pierwszego rozdziału jest całkiem nieźle, ale wciąż nie dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania.
Wątek wspólnego życia Laury i Ricka jest z pewnością najbardziej emocjonalny w całym opowiadaniu. Chociaż w początkowych rozdziałach akcji w zasadzie jeszcze nie ma, a ich relacja wydaje się całkiem poprawna, dość szybko okazuje się, że to tylko ułuda. Richard Milesh jest psychopatą. Uzależnionym, agresywnym i zaborczym, nie potrafi pojąć, czym jest prawdziwa miłość i krzywdzi swoją kobietę. Zostałam pozytywnie zaskoczona, gdy Laura już przy pierwszym gwałcie zdała sobie sprawę, że to toksyczna, destruktywna relacja i zaczęła myśleć nad odejściem od swojego narzeczonego. Jednak opuszczenie Milesha nie jest łatwe, o ile w ogóle jest możliwe, co sprawia, że „środkowe" rozdziały były bardzo ciężkie emocjonalnie. Gdy już myślałam, że bohaterce uda się opuścić Ricka, nie udawało się. Gdy już cieszyłam się, że się od niego uwolniła, wszystko wracało. Gdy udało jej się odejść na dobre, do akcji wkroczył ojciec Ricka. Był to swego rodzaju emocjonalny rollercoaster, nadzieja pojawiała się, by zaraz zostać roztrzaskana w drobny pył, bo sytuacja w rzeczywistości była beznadziejna. Ta aura beznadziei przypominała mi trochę klimat Opowieści podręcznej, w której ucieczka bohaterki też za każdym razem zostaje uniemożliwiona. Wydaje mi się, że taki był zamysł i z tego powodu gratuluję.
Trudno mi było uwierzyć w przemianę Ricka po próbie samobójczej, chociaż bardzo chciałam, taka już moja natura. Mimo tego cieszę się, że ostatecznie na wierzch wypłynęły stare cechy bohatera — jest to okrutne, oczywiście, ale wiarygodne. Trudno mi wyrokować po rozdziale, na którym skończyłam lekturę, czy powrót do złych nawyków jest spowodowany traumą po porwaniu Laury i utracie nienarodzonych dzieci, czy po prostu młody Milesh nie był w stanie dłużej wytrzymać jako abstynent i dobry gość, a może oboma tymi czynnikami? Co będzie dalej, tego nie wiem, ale cieszę się, że prawdopodobieństwo psychologiczne bohatera nie zostało na razie przekreślone. Tacy ludzie się nie zmieniają.
Bardzo podobał mi się wątek pracy Laury w Konsorcjum SDD. Na samym początku, gdy bohaterka nie była jeszcze pełnoletnia, nie rozumiałam, dlaczego miałaby od razu zająć stołek CEO i cieszę się, że tak się nie stało. Rozdziały opisujące jej początkowe starcia z Radą Dyrektorów, pracę od rana do nocy, niezgodność z personelem czy plany strategiczne to dobre urozmaicenie. Niektórych może taka biurowo-prawnicza część zanudzić, natomiast uważam, że to istotna część życia Laury i wydaje mi się, że było tego wręcz za mało. Istotne fragmenty związane z jej pracą pojawiały się co jakiś czas, a przecież z opisów wynikało jasno, że bohaterkę spokojnie można nazwać pracoholiczką. Z tego powodu uważam, że części związanych z Konsorcjum powinno być o wiele więcej, albo przynajmniej myśl o pracy, o konkretnych zadaniach, powinna cały czas towarzyszyć nam w narracji. Żałuję też, że nie został dokładniej przedstawiony proces z al Saudem, a później przejmowanie jego fabryk. Mieliśmy do czynienia tylko z opisem tych wydarzeń z perspektywy czasu, nad czym ubolewam. Chętnie zatrzymałabym się na tych wydarzeniach i dowiedziała więcej.
Nie wiemy też praktycznie nic o Fundacji, której prezeską jest Laura. Mamy właściwie tylko strzępy informacji, że działa ona na całym świecie, skupia się na najbiedniejszych i przyznaje stypendia uczniom w Rosji. Nie znamy żadnych szczegółów, jak to możliwe? Bohaterka wielokrotnie mówi, że bardzo cieszy ją możliwość pomocy najsłabszym, dlaczego w narracji nie ma wzmianek o tym, co akurat udało się osiągnąć Fundacji, dlaczego, jakie są jej konkretne cele? Ten wątek miał spory potencjał, a według mnie został zmarnowany.
O ile rozdziały dotyczące Laury i Ricka często były dla mnie trudne, to fragmenty z Alexem potrafiły podnieść mnie na duchu nawet wtedy, gdy zaczął mieć problemy. Wszystkie wątki w zakresie tej narracji mi pasują. Najpierw jego niepoprawne zainteresowanie główną bohaterką, chęć jej zdobycia, której absolutnie nie popierałam, ale była bardzo wiarygodna. Później dynamicznie rozwijająca się relacja z Moniką, szybki ślub, początki małżeństwa, kiedy właściwie się nie znali, przez problemy, niemal rozpad związku, aż do szczęśliwego — na razie — finału. Wątki artystyczne, koncerty (te późniejsze, bo pierwszy w ogóle nie został opisany...), proces, uwikłanie się w akcję moskiewską. Alex ma taką energię, że problemy zdają się same go szukać. Na szczęście, póki co, udaje mu się z nich wyplątać.
W przypadku Alexa pierwsze rozdziały też uważam za nieco słabsze, chociaż podobało mi się to, jak został zarysowany, niemal od razu. Żałuję, że jego miłość do podjadania przestała być podkreślana, a na pierwszy plan zostały wypchnięte same poważne uzależnienia. Myślę, że ten mały nałóg do ciągłego przegryzania czegokolwiek dobrze go dopełniał i szkoda, że o tym zapomniano.
Najciekawsze z perspektywy rozdziałów z Alexem są dla mnie relacje. Jego menadżer, Baz, od pierwszej chwili skradł moje serce. To odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, nie tylko pracownik, ale i przyjaciel, a często i mózg naszej gwiazdy. Za cudownie poprowadzoną uważam relację Alexa z Rickiem Mileshem, a właściwie z Mileshami w ogóle. Ci ludzie nie mieli możliwości się dogadać, nie było na to szans. Natomiast związek z Moniką jest według mnie ukoronowaniem tych wątków. Oboje nie nadają się do poważnego związku, on kocha kobiety, ona ma dużo swoich tajemnic. Na dobrą sprawę się nie znają, o czym już wspominałam, a jednak udaje im się wytrwać — głównie dzięki Alexowi, któremu zależy na swojej żonie. Uważam, że wszystko to jest spójne z charakterem bohatera.
Na osobny akapit zasłużył sobie u mnie wątek z procesem Alexa, który też uważam za nieco zmarnowany. Mieliśmy co prawda przedstawione fragmenty kilku zeznań, ale myślę, że to za mało. Prawniczka Alexa, Elishia, jest opisywana jako „walcząca jak lwica", przynajmniej na pierwszej rozprawie — dlaczego nie możemy tego „zobaczyć"? Przeczytać jakiejś zażartej wymiany zdań z prokuratorem, poznać sprytnie zadanych pytań? To mogłoby być bardzo ciekawe, a zostało nie do końca wykorzystane.
Co do fabuły i akcji ogólnie, to zastanawiam się, gdzie ona w ogóle zmierza. Trudno mi to ocenić, a podobno czytane przeze mnie rozdziały to już większość opowiadania. Właściwie rozbijają się one o problemy życia codziennego, czasem nieco urozmaicone porwaniem Laury przez jednego czy drugiego psychopatę. Czy głównym celem tej części — bo po podtytule „Milesh Family 2.1" wnoszę, że będzie ich więcej — jest doprowadzenie do ślubu lub rozpadu związku Laury i Ricka? Dość mocno mnie to zawiodło. Liczyłam na jakiś jeden mafijny wątek, który rzucałby cień na całość, spajał ją, podtrzymywał moje zainteresowanie i rozwiązałby się dopiero na koniec.
Co do narracji, to uważam, że możliwości narracji pierwszoosobowej nie zostały wykorzystane; co więcej, mam wrażenie, że w początkowych rozdziałach, prowadzonych z perspektywy Laury, Autorka nie podołała wyzwaniu. Narracja pierwszoosobowa daje Czytelnikom możliwość bezpośredniego wglądu w myśli i emocje postaci, których po prostu zabrakło. Wielokrotnie w moich notatkach, nim pojawiły się emocjonalne wydarzenia, które robiły robotę, zapisywałam sobie „brak emocji". Opisy Laury wydawały mi się suche i wręcz sprawozdawcze, nienaturalne. Ponadto bohaterka ma solidne podstawy do jakiejś traumy po wielokrotnych porwaniach i byciu zakładniczką, a także zapewne innych historiach z pierwszej części, natomiast w ogóle tego nie pokazuje. Oczywiście, że może grać na zewnątrz, swoim zachowaniem, ale nie w narracji, która dzieje się w jej głowie! W rozdziale 5.2 pojawia się też zdanie „Od dłuższego czasu nie myślałam o niczym innym" — szkoda tylko, że we wcześniejszych rozdziałach nie było o tym nawet napomknięcia.
Problem z emocjami, czy raczej ich brakiem, występował na początku również u Alexa, ale był mniej zauważalny, bo charakter tego człowieka wymuszał specyficzny ton narracji. Pełna wykrzyknień, nieco potocznego języka, była dość barwna. Niestety w rozdziale 1.2 to nie wystarczyło. Było w tej części wiele momentów, które wprowadzały bohatera w skrajne emocje — przynajmniej powinny — a narracja wciąż była sucha i raczej sprawozdawcza. Później było już lepiej.
Co do kreacji samych bohaterów... Alexa kupuję w całej okazałości. Już pisałam, że został spójnie stworzony i był spójnie prowadzony przez całą historię, przynajmniej do momentu, do którego doczytałam. To odrealniony artysta, ale pasuje mi to i uważam nawet, że jest uzasadnione. Simon również jest bardzo w porządku, robi, co musi, ale potrafi okazać troskę, nigdy też nie zachował się niekonsekwentnie. Z większością innych postaci mam jednak mniejszy lub większy problem.
Mat Milesh to dla mnie najtrudniejsza postać do rozgryzienia. Nie potrafię pojąć, jaki jest jego system wartości, na kim mu zależy. Twierdzi, że uprzedzał Laurę przed złym wyborem, jakim było wspólne życie z Rickiem, jednak w obliczu problemów pary zupełnie umył ręce. Gdy dowiedział się, że w grę wchodził gwałt, wydawał się przejęty, by kilka rozdziałów później naciskać na zawarcie przez parę ślubu. Nie potrafię zupełnie pojąć jego motywacji.
Marcos Milesh jest nieco mniejszą zagadką. To bezwzględny boss mafii, któremu zależy na położeniu łapy na Konsorcjum SDD. Na pewno w jakimś aspekcie cierpi na kompleks Boga, natomiast jak mam odczytywać jego zachowanie po samobójstwie Ricka, kiedy uznał, że przechodzi na emeryturę i będzie pielęgnował ogródek? We wcześniejszych rozdziałach nie wydawał się osobą, którą takie zachowanie syna mogłoby wstrząsnąć, wręcz przeciwnie, prędzej powiedziałabym, że uznałby Ricka za słabego, skoro załamało go odejście kobiety, a także byłby zły, że rodzinie wymyka się spersonifikowany większościowy pakiet akcji Konsorcjum. Dlaczego zachował się tak, a nie inaczej?
Monika Worthon podpadła mi tym, jak łatwo odpuściła związek z Tiego. Rozumiem, że była wściekła po tym, jak dowiedziała się, że ten ma żonę, ale zaskakująco łatwo wpadła w ramiona swojej ulubionej gwiazdy. Czy ten podziw i miłość do idola mogły aż tak przysłonić jej poprzednią relację? Nie poznajemy perspektywy Moniki, więc nie mogę tego wiedzieć. Nie wiemy też, gdzie znajduje się w każdej chwili, a widzimy ją głównie z perspektywy Alexa. Może to stąd wynika ten zgrzyt?
Laura Lipska... tu naprawdę mam problem. Problem z ustaleniem, jaki ona ma charakter, co wydaje się kuriozalne, zważywszy na sposób narracji. Po pierwsze, jej postawa wobec Marcosa: z początku próbuje ułożyć sobie z nim relację, później zaczyna mu się stawiać, następnie darowuje mu fabryki po al Saudzie, ale nie bezinteresownie, jest w stanie nawet go szantażować. Jej reakcja na agresję Ricka również jest zastanawiająca: od razu orientuje się, jak źle wygląda sprawa, próbuje odejść, by tuż po drugim gwałcie uprawiać z nim seks dobrowolnie. Naprawdę nie wiedziałam, jak do tego doszło! Dziewczyna jest pracoholiczką, gdy tylko może zacząć działać pod szyldem Konsorcjum — dlaczego nie próbowała niczego robić wcześniej? A jeśli próbowała, czemu my, Czytelnicy, o tym nie wiemy? Ponadto Laura potrafi być okrutna i zimna: świadczy o tym przejęcie fabryk al Sauda i moment, w którym wykorzystała Ricka seksualnie. Jednocześnie przy wzmiankach o Fundacji mówi się o jej trosce o biednych i słabych, o czym w narracji nie ma ani słowa. Czytając opowiadanie, kibicowałam jej, żeby jej życie się ułożyło, ale nie dlatego, że ją polubiłam, a dlatego, że była po prostu mocno skrzywdzoną osobą. I prowadziła narrację, trudno się było nie przywiązać w jakiś sposób.
Rick Milesh ma poważne problemy psychiczne i emocjonalne. Wydaje mi się, że na jego temat napisałam kilka akapitów wyżej wszystko, co istotne. Zastanawia mnie natomiast Vincent, jego relacja z Mileshem i przede wszystkim nagłe pojawienie się. Myślałam, że stary przyjaciel pomoże wrócić Rickowi do dawnego siebie, grającego na gitarze, będącego — chyba — szczęśliwym. Natomiast w jego obecności Rick wraca do bycia strasznym dupkiem. Jak na zmiany przyjaciela reaguje Vincent? W żadnym momencie się tego nie dowiadujemy, a szkoda.
Przejdźmy teraz do szeroko pojętej poprawności. Powiem już na wstępie — Autorka potrzebuje bety. Nie chodzi tutaj o setki rzucających się w oczy błędów, co to, to nie. Na pierwszy rzut oka jest całkiem w porządku. Na drugi można znaleźć dosyć sporo wpadek.
Robiąc notatki do recenzji, powołałam przy każdym rozdziale kategorię „przecineczek", do której dostawiałam plusa za każdym razem, gdy przecinka mi brakowało, lub kiedy był w złym miejscu. Niektórym przecinkom dostawało się nawet dwa razy, jeśli były umieszczone w złym miejscu zdania. Na przykład: „i jedyne, o czym marzyłam to, żeby przestało już bujać" (11.5). Przecinek powinien być przed „to" i za to były dwa punkty, a Autorka ma sporą tendencję do pakowania tego przecinka w złym miejscu w takich zdaniach. W dość mocną konfuzję wprawiło mnie też to, jak chaotycznie umieszczone były przecinki w dialogach, w których zwracano się do kogoś bezpośrednio, imieniem lub na przykład per „kochanie". W takich sytuacjach przecinek powinien stać zawsze przed bezpośrednim zwrotem! A tu było różnie, raz go stawiano, a raz nie. Czasem wtrącenia imiesłowowe były oddzielone przecinkiem tylko z jednej strony lub w ogóle, a czasem przecinek po prostu się zgubił. Ile punktów zdobyło w sumie całe opowiadanie? 479 (dotyczy rozdziału 1.1 przed korektą, nie uwzględnia wstępu do opowiadania). Nie twierdzę jednak, że to w pełni poprawna liczba, mogłam się czasem pomylić — miałam zrecenzować to opowiadanie, nie zbetować, dlatego przecinki nie były moim priorytetem.
A skoro już wspomniałam o wtrąceniach imiesłowowych, to może o samych imiesłowach. Są nadużywane i czasem jest to tylko kwestia stylistyki, a czasem zdania tracą sens. W rozdziale 11.3 na przykład pojawia się coś takiego: „Podeszłam do okna, siadając", co gramatycznie oznacza ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że bohaterka podchodziła do okna w czasie siadania na nim. Poprawnie byłoby choćby „Podszedłszy do okna, usiadłam".
W treści pojawia się też poważny problem związany z poprawnością ortograficzno-polityczną. O ile dobrze pamiętam, Latynos zawsze był zapisany wielką literą, natomiast Murzyn, Mulatka, Latynoska, a nawet Amerykanie — te słowa pojawiały się zapisane od małej litery. Dlaczego?
W oczy dość często raził mnie też brak konsekwencji. W rozdziale 2.2 pojawia się „faks" i „fax", a Laura raz popija sok, a raz smoothie. W dialogach używane są pauzy, natomiast jeśli myślnik pojawia się w narracji, to albo jest to półpauza, albo dywiz. SUV jest odmieniany (SUV-a), natomiast w rozdziale 4.2 DJ-a nie uświadczymy, DJ pozostaje nieodmienny aż do następnego rozdziału, gdzie tego problemu nie ma. W całym opowiadaniu występują spolszczone nazwy stanów, mamy Nowy Jork i Kalifornię, aż nagle w rozdziale 10.4 pojawia się Pennsylvania. Tournée raz jest zapisywane z akcentem, a raz bez. Nie rozumiem też, dlaczego wenflon zapisywany jest przez „v", ale to przynajmniej jest konsekwentne.
W tekście pojawiają się też literówki, a czasem mam wrażenie, że autokorekta zamieniła jakieś słowo. Występują powtórzenia, ale raczej w konkretnych akapitach niż w całości opowiadania. Często zamiast „tę" pojawia się „tą", albo inne problemy z przypadkami, związane z potocznym językiem, na przykład w rozdziale 5.1 mamy dwie takie sytuacje: „Popiłam gorącej czekolady" i „Nie uznałam za stosowne komentować jego docinki", poprawnie: „Popiłam gorącą czekoladę" i „Nie uznałam za stosowne komentować jego docinków". Dodatkowo w rozdziale 12.5 pojawia się dość poważny, a niestety powszechny błąd, mianowicie słowo „karnister". Nie ma takiego słowa w języku polskim, każdy program tekstowy je podkreśla. KANISTER, tak jest poprawnie.
Autorka ma też tendencję do trzech rzeczy, po pierwsze nazywania okularów przeciwsłonecznych „okularami słonecznymi" — nie mam pojęcia, czy to regionalizm, czy kalka z angielskiego sunglassess — a także do konstrukcji „delikatny zefirek". Zefir sam w sobie to określenie słabego wiatru i nie widzę potrzeby, żeby tę słabość podkreślać aż trzykrotnie (1. zefir zamiast wiatr, 2. zefirek zamiast zefir, 3. dodanie epitetu „delikatny"). Trzecią rzeczą jest używanie francuskiego „madame" zamiast angielskiego „madam", które w dialogach można też zapisać jako „ma'am".
Na koniec zostawiłam sobie kwestię researchu. Rzuciły mi się w oczy dwa poważne uchybienia związane z życiem w USA, z czego jedno jestem w stanie zrozumieć i od niego zacznę. W rozdziale 4, na imprezie urodzinowej, Monika ma na sobie koszulkę z napisem „18! Nareszcie na legalu" — jak sądzę, odnosi się to do alkoholu. Tyle tylko, że w stanie Nowy Jork, w którym odbywa się impreza, alkohol można pić legalnie dopiero od 21. roku życia. Monika pochodzi z Polski, nie mieszka w Stanach na stałe, ale ubieranie takiej koszulki w miejscu, gdzie prawo jest sprzeczne z tekstem na niej nadrukowanym, uważam za bezsensowne. Drugie uchybienie to powołanie do istnienia amerykańskiego ministra gospodarki w rozdziale 5.2. W USA nie ma stanowiska ministra gospodarki, nie ma stanowiska żadnego ministra. W USA są stanowiska Sekretarzy, ale nie ma Sekretarza Gospodarki. Najbliżej tego są Sekretarze Pracy, Finansów i Handlu, ale to wciąż nie to samo.
Podsumowując: nie jest źle, ale widzę tu dużo rzeczy do poprawy. Potrzebna jest beta, to przede wszystkim. Wiele wspomnianych tylko wątków można by rozwinąć, dzięki czemu historia byłaby pełniejsza i ciekawsza. Kreacja bohaterów też mogłaby zostać lepiej dopracowana. Chciałabym też zobaczyć jakiś wątek, których spinałby całą tę część sagi o Mileshach. Natomiast wątek próby rozstania Laury i Ricka jest świetnie poprowadzony, tak samo jak życie Alexa, co powtarzam z pełną świadomością. W tym zakresie — dobra robota. Fanom gatunku mogłabym polecić to opowiadanie, natomiast jeśli ktoś chciałby przekonać się do około mafijnych klimatów, nie radziłabym mu zaczynać swojej przygody od tej historii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top