„Darkside" | Qubit_13

„Darkside" Jagodowej Panienki (Jagodowa_Panienka) to opowieść pełna sprzeczności, tyle mogę powiedzieć na pewno. Poza powyższym po przeczytaniu dziewięciu zamieszczonych dotychczas rozdziałów potrafię stwierdzić niewiele więcej – mam wrażenie, że autorka postanowiła trzymać czytelnika po tej ciemniejszej stronie świadomości nie tylko fabularnie. Zacznijmy jednak od początku.

Pierwsze spotkanie z „Darkside" to utrzymana w ciemnej tonacji okładka, która – gdy się jej już dokładniej przyjrzeć – bardzo dobrze koresponduje z klimatem opowieści. Niestety stwierdzić to można dopiero po baczniejszym wpatrywaniu się w grafikę, która – nie wątpię – musi prezentować się pięknie w większym rozmiarze. Po zmniejszeniu do wattpadowej miniatury traci jednak mnóstwo ze swojego uroku: szczegóły na niej giną i nawet tytuł, mimo że zapisany dość wyraźnym fontem, nie odcina się wyraźnie od tła. Zastosowany zarówno w tytule, jak i pseudonimie autorki gradient w tym drugim przypadku sprawdza się nieco gorzej – ponieważ litery są mniejsze i cieńsze, środek nazwy przyciąga wzrok zbyt mocno, przez co całość staje się nieczytelna. Jeśli mogę coś sugerować, rozważyłabym wprowadzenie jakichś zmian na tym polu, bo ciemny prostokąt z dwoma jaśniejszymi obszarami przy górnej i dolnej krawędzi nie stanowi dla czytelnika wielkiej zachęty do sięgnięcia po tę historię.

Podobnie sprawa ma się z opisem. Mam świadomość, że napisanie dobrego i zachęcającego do lektury „blurba", który dodatkowo nie zdradzi zbyt wiele, to niemała sztuka. Sama mam z tym poważne problemy i podziwiam ludzi radzących sobie z tym zadaniem. Autorka zdecydowała się na sprawdzoną formułę pytań – mam świadomość, że nie wszyscy za tym przepadają, mnie takie rozwiązanie nie razi. Jeśli miałabym coś do zarzucenia tej „zajawce", to fakt, że tak naprawdę niewiele mówi nam o samej historii – dużo więcej zdradzają słowa kluczowe.

Główna informacja, jaką wyniosłam z tego wstępnego opisu, to fakt, że historia jest inspirowana utworami Alana Walkera. Ponieważ nie znam twórczości tego pana, niewiele mi to powiedziało. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy przed rozpoczęciem lektury nie powinnam się z nimi zapoznać, uznałam jednak, że dobra opowieść powinna się bronić sama z siebie, niezależnie od tego, czy zna się źródła inspiracji autora, czy nie. Czy tak jest w tym przypadku?

I tak, i nie: jak pisałam na początku, „Darkside" to historia pełna kontrastów – nie tylko na okładce.

Strona techniczno-językowa

Tu muszę pochylić przed autorką głowę z wyrazem pełnego szacunku. Oddany w ręce czytelnika tekst jest bardzo porządny: dobrze sformatowany, nie zauważyłam błędów interpunkcyjnych czy literówek (przyznaję bez bicia, że nie czytałam go z nastawieniem na zrobienie pełnej korekty, a niestety gdy skupiam się na treści, często umykają mi pojedyncze błędy tego typu; gdyby jednak było ich dużo, zwróciłyby moją uwagę). Jedynie w pierwszym rozdziale występowały kłopoty z oznaczeniem tekstu kursywą – proponuję przyjrzeć się mu dokładniej pod tym względem.

Językowo zwykle też jest poprawnie, choć tu już nie mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że autorce nie zdarzają się potknięcia.

Zauważyłam pewne problemy z imiesłowami (co nie dziwi – z jakichś przyczyn ich stosowanie zwykle bywa kłopotliwe), niezręczności frazeologiczne (wyrażeń typu „naciągnął kaptur na twarz", „mróz jego dłoni") i drobne potknięcia składniowe (polecam autorce zgłębić różnice między wyrażeniami typu „ogród botaniczny" i „botaniczny ogród").

Czasami opisy są jest nieco zbyt egzaltowane i autorka zdecydowanie nadużywa wyrażeń „chłopak", „dziewczyna" oraz kolorów włosów w opisach odnarratorskich.

Mocno raziło mnie też stosowanie dużej litery w odniesieniu do zbiorowego antagonisty – Cieni. Jej użycie sugeruje szacunek lub wyjątkowość, a na ile zdołałam się zorientować, Cienie są problemem, z którym świat boryka się już od pewnego czasu, więc raczej wyjątkowe nie są. Szacunku też chyba nie wzbudzają, bardziej już lęk, ale nie z gatunku tych nabożnych.

Posłużę się przykładem godnym Wattpada – gdyby to były wampiry lub wilkołaki, to zapisywano by je dokładnie tak: małymi literami. Dlaczego więc „Cienie", a nie „cienie"? No i absolutnie niedopuszczalne jest stosowanie dużej litery w zaimkach odnoszących się do Cieni (szczególnie że te pojawiają się głównie w dialogach). Taką formę stosuje się wyłącznie w odniesieniu do bóstw wszelakich, a i w tym przypadku zwykle robią to wyłącznie wyznawcy.

Rozdziały są mniej więcej równej długości, co zwykle przyjmuje się za argument świadczący o dobrym warsztacie, i chociaż znam niejedną świetną pod względem technicznym książkę, w której długość rozdziałów potrafi wahać się od dwóch do dwudziestu stron, w przypadku „Darkside" rzeczywiście ta cecha tekstu schodzi się w przyjemnym jego odbiorem. Jedyne, co mnie zastanawia, to powody nazwania kolejnych rozdziałów spotkaniami – historia nie ma charakteru gawędy, w której takie tytułowanie kolejnych części nawiązywałoby do „spotkań" autorki/narratora z czytelnikiem, a fakt, że bohaterka opowieści w każdym z rozdziałów kogoś spotyka też nie wydaje się być wystarczającym uzasadnieniem – wszak bohaterowie większości historii kogoś spotykają. Osobiście skłaniałabym się do zastosowania bardziej konwencjonalnego rozwiązania, ale de gustibus non est disputandum.

Strona fabularna – uwaga: spoilery!

Na temat samej fabuły trudno mi się na tym etapie wypowiadać kategorycznie. Pierwszych dziewięć rozdziałów niespecjalnie ją zarysowuje – poznajemy zaledwie bohaterów opowieści i dostajemy wstępnie naszkicowany świat.

Świat przedstawiony

Na plus mogę tu niewątpliwie policzyć oryginalne osadzenie historii. Dzieje się ona we Francji, w Dijon, a autorka (pozornie) nie szczędzi nam szczegółów dotyczących wyglądu otoczenia.

Na ile mogę stwierdzić na podstawie własnej wiedzy (czy to na podstawie przeczytanych książek, czy oglądanych filmów i różnego rodzaju programów telewizyjnych), szczegóły te odpowiadają w jakimś stopniu rzeczywistości. Pojawiają się nawet pewne wstawki w języku francuskim – nie potrafię powiedzieć, czy zapisane poprawnie, bo sama tym językiem nie władam. Google Translate pomogło mi je przełożyć, ale nie ukrywajmy – ono z lepszym lub gorszym skutkiem przechodzi przez większość tekstów. Tu drobna rada dla autorki – proponuję dać jakieś przypisy na dole rozdziału, w których znajdzie się tłumaczenie kwestii padających po francusku.

Jednocześnie o samym świecie nie wiemy prawie nic – (wspominałam już, że to historia pełna sprzeczności, prawda?) – ani w jakim okresie dzieje się akcja, ani tego, na czym dokładniej polega toczący się w tle konflikt, ani nawet jak dokładniej wyglądają główni bohaterowie. Na dobrą sprawę nie zdołałam nawet ustalić, jaka panuje pora roku. Przy dość drobiazgowym opisie dotyczącym „scenografii" – zwykle podanym bardzo ładnie i świetnie budującym klimat całej sceny – autorka skąpi nam podstawowych danych. W związku z tym pozostaje mi jedynie napisać o swoich wrażeniach.

Tempo narracji, pewne wzmianki dotyczące ludzkich zachowań, rekwizyty, które pojawiają się w poszczególnych scenach (a przede wszystkim brak pewnych, dla nas oczywistych, przedmiotów), sprawiają, że nie mogłam się pozbyć wrażenia, iż akcja toczy się gdzieś w okolicach połowy XX wieku. Przypuszczalnie mamy jednak do czynienia z czasami bardziej współczesnymi, ale ten wniosek to już tylko zgadywanie.

W wyniku dość szczegółowego śledztwa prowadzonego w tekście – wychwyciłam wzmiankę o karate, która pada raczej niespodziewanie w trakcie jednego z dialogów (i ustala wyraźnie dolną granicę czasu osadzenia fabuły na rok 1945) oraz pojawiające się w pierwszym rozdziale wspomnienie z plastikowym samolocikiem-zabawką (skutecznie przesuwające tę granicę na przynajmniej końcówkę lat 60. XX wieku) – mogłam z czystym sumieniem odrzucić koncepcję osadzenia akcji w wieku XIX (dopiero wtedy kolej stała się powszechnym środkiem transportu w Europie, a dworzec też jest wspomniany w tekście, więc dalej cofnąć się już nie da).

Skąd taki problem? Bohaterowie nie mają do czynienia z żadnymi typowymi wytworami techniki, które zaczęły pojawiać się masowo mniej więcej od lat 50./60. XX wieku, nie wspominają o nich nawet. Ulicami nie jeżdżą samochody, nie padają wzmianki o ich braku, nikt nie narzeka, że nie ma dostępu do wszystkich tych udogodnień, do których zdołaliśmy już przywyknąć – łatwo dostępnego transportu publicznego, telefonów komórkowych, komputerów i dostępu do internetu niemal w każdym zakątku świata. Nawet w wojennej rzeczywistości część z tego by przetrwała (choćby w postaci nieużytecznych wraków i śmieci elektronicznych), a bohaterowie na pewno wracaliby w myślach pamięcią do starych dobrych czasów, w których wszystko to mieli na wyciągnięcie ręki.

Nie muszę chyba dodawać, że to poważny minus przedstawionej historii. Dobrze jest móc sobie chociaż z grubsza wyobrażać wygląd świata, w którym dzieje się akcja. Tu zostaliśmy tego całkowicie pozbawieni.

Można by powiedzieć, że to dopiero początek historii, że autorka wróci jeszcze do tej kwestii, jednak zwiększenie tempa akcji w końcowych z opublikowanych rozdziałów i wyraźne koncentrowanie się na bieżących problemach bohaterów każe mi podejrzewać, że autorka ma ze swoim światem problem znany z dawnych gier komputerowych – widzimy go tylko w pewnym promieniu od głównej postaci w danym fragmencie fabuły, a szczegółów nie wrzuca się za dużo, bo komputer nie da rady tego wszystkiego policzyć. Otrzymujemy więc dziwaczny świat, w którym to, na co akurat spogląda bohaterka, jest opisywane niemal do najmniejszej rysy na ścianie (bardzo zresztą starannie i z polotem!), a jednocześnie nie mamy jak tej ściany osadzić w kontekście już nawet nie całego świata, ale choćby samego miasta.

Druga rzecz, która skutecznie utrudniała mi lekturę (oraz – nie ukrywajmy, zabranie się za pisanie tej recenzji), to kompletny brak informacji, na temat tego, na czym w zasadzie polegają problemy bohaterów. Prawdę mówiąc, po przeczytaniu dziewięciu dość obszernych rozdziałów wiem mniej więcej tyle, ile po skończeniu „zajawki" – świat opadły Cienie, które stanowią dla ludzkości jakieś zagrożenie (zapewne śmiertelne, ale tu zabrakło szczegółów), są zdecydowanie bytami nadprzyrodzonymi i namierzają nas, wyczuwając emocje. Mają też jakąś strukturę w swoich szeregach. I to właściwie tyle. Nie wiemy, skąd się wzięły, nie wiemy, czy takie zjawiska są w tym świecie normalne (na przykład w świecie Harry'ego Pottera raczej by nikogo nie zdziwiły, zaś w naszej rzeczywistości byłyby zgoła nie do pomyślenia), nie wiemy nic na temat ich kilkakrotnie wspominanej hierarchii ani nawet tego, czy można się przed nimi jakoś bronić (w tym względzie skąpe i sprzeczne informacje pojawiają się w dalszych rozdziałach, ale przyznam, że niewiele zdołałam z nich wywnioskować).

Wiemy, że działa jakiś – nazwijmy to umownie – ruch oporu, ale z tego, jak jest przedstawiany, nie traktowałabym go zbyt poważnie i nawet nie dziwię się, że rzeczone Cienie niespecjalnie się im przejmują. Dlaczego? Otóż na tym etapie historii wiemy o nim tyle, że składa się przynajmniej z dwóch komórek – tej, w której działają pokazani nam dotychczas bohaterowie – oraz drugiej, z którą mają się skontaktować. Co więcej, działają w nim wyłącznie dzieci i młodzież: ze szczątkowych informacji wyłowionych z tekstu szacowałabym, że nasi bohaterowie mają od szesnastu do dwudziestu, może dwudziestukilku lat.

Same działania podejmowane przez komórkę, której losy obserwujemy, są – delikatnie mówiąc – chaotyczne i sprawiają wrażenie przypadkowych. Może i są dobrze osadzone w jakimś całokształcie, ale tego po prostu nie wiemy. Jedyna większa i poważniejsza akcja w ich wydaniu, którą mieliśmy na razie szansę poznać, przypomina bardziej źle zorganizowaną wycieczkę szkolną niż faktyczną operację, nazwijmy to, taktyczną. Grupa młodzieży idzie gdzieś się z kimś spotkać, potem nagle zaczynają masowo zasypiać (co zdaje się mieć coś wspólnego z obecnością Cieni, ale tego też dowiadujemy się niejako przypadkiem) i żeby temu przeciwdziałać, zaczynają obrzucać okna (chyba opuszczonego) domu kamieniami, co zdaje się ma jakoś pomóc w walce z Cieniami.

Tyle wyniosłam z opisu po pierwszym czytaniu. Nie wykluczam, że gdybym przeprowadziła jakąś bardziej dogłębną analizę tej akcji, stałaby się ona bardziej zrozumiała, ale chyba nie do końca o to chodzi w czytaniu książek fabularnych, by do takich opisów podchodzić jak do układu równań różniczkowo-całkowych.

Kolejnym problemem świata przedstawionego jest „wyludnienie". Co mam na myśli? Ludzie inni niż bohaterowie pojawiają się tylko jeśli akurat są potrzebni fabularnie – mamy więc tłum na dworcu i w okolicach centrum miasta, bo tam bohaterka musi zgubić trop kobiety, która wcześniej ją śledziła; są ludzie (zdaje się, że współpracujący z Cieniami) w restauracji, bo tam muszą spoglądać złowrogo na bohaterkę. Nie ma ich jednak w zasadzie w żadnych innych scenach – ani w pobliżu wspomnianej kamienicy, tej od wybijanych okien, ani w ogrodzie, w którym bohaterka spotyka się ze swoim przyjacielem, ani nigdzie przy okazji jej przemieszczania się między „lokacjami", które notabene bardziej przypomina teleportację niż poruszanie się po mieście i jego okolicach.

Lektura tych kilku rozdziałów zostawiła mnie z wrażeniem, jakie pojawia się zwykle w sztukach teatralnych, gdzie na scenie przebywa na raz trzech, może czterech aktorów, a pięcioro to już niezłe odwzorowanie tłumu. Do tego cały ruch oporu to dzieci, nastolatkowie i dopiero wchodząca w dorosłość młodzież, co sprawia, że przez pewien czas zastanawiałam się, czy ta wojna nie usunęła ze świata dorosłych.

Otóż nie, we wspomnianych scenach zbiorowych się pojawiali, ale w działaniach partyzanckich nie uczestniczą. Mój wniosek: albo ich to nie obchodzi, albo gdzieś poza tym, co pokazuje nam autorka, toczy się ta prawdziwa wojna – na poważnie – a dzieci bawią się w lesie w podchody i wszyscy się cieszą, że nie przeszkadzają i nie narażają się na ryzyko.

Wydarzenia

Mamy do czynienia z początkowym etapem opowieści, więc trudno oczekiwać, żeby ukazanych wydarzeń było bardzo dużo. Zresztą to nie jest problemem. Jeśli coś mi tu przeszkadzało, to raczej brak wyraźnych połączeń przyczynowo-skutkowych między nimi oraz wyraźnie rysujące się absurdy. Odnoszę nieodparte wrażenie, że autorka serwuje nam kilka kolejnych scenek, które wymyśliła na potrzeby tej historii, a nie pełnoprawną opowieść.

O czym mówię? W kolejnych rozdziałach zachodzą następujące zdarzenia (nie będę przytaczać wszystkich, ale chciałabym dać pewien obraz tego, co mi w tej narracji przeszkadza):

1. Główni bohaterowie – Margot i Éthienne – spotykają się po latach na wyraźne życzenie tego ostatniego. Nagle muszą uciekać przed Cieniami i w tym celu schodzą do kanałów.

2. Bohaterka ucieka kanałami/tunelami, po czym nagle wychodzi na powierzchnię w lesie (sic! wspina się po drabince i wychodzi z kanału w lesie), gdzie idzie do chatki stanowiącej wejście do kryjówki ruchu oporu. Wchodzi do starej szafy, pcha jej tylną ściankę, co otwiera przejście do schodzącego w dół wąskiego tunelu długiego na kilka metrów. Tam trafia na drzwi i wchodzi do dużego pomieszczenia będącego jednym z kilku zajmowanych przez tę komórkę ruchu oporu. Miałam tu nieodparte skojarzenie z przechodzeniem między lokacjami w grach, gdzie z dwuizbowej chaty można było trafić do podziemnego pałacu. W rzeczywistości przygotowanie takiego schronu wymagałoby rozrycia połowy lasu, który raczej nie zdążyłby odrosnąć. Schron mógł oczywiście tam być wcześniej, skąd jednak nad nim ta chatka? I w ogóle dlaczego nikt (Cienie i ich poplecznicy) nie wie o istnieniu takiego obiektu?

Co ciekawe opis chatki i pomieszczeń bazy jest skonstruowany tak, że miałam wrażenie, jakby Margot znalazła się w niej po raz pierwszy. To ogólnie częsta przypadłość dobrych skądinąd opisów w tym tekście – ma się wrażenie, że dla Margot to wszystko jest szalenie nowe. Może i tak, ale tego nie wiemy, bo nie znamy jej historii.

3. Stajemy się świadkami narady, na której pada kilka ogólnikowych haseł dotyczących sytuacji w Dijon, parę frazesów na temat tego, że ludzie zginęli, zaginęli lub trzeba ich ratować. Taka typowa scena „filmowa" z działań ruchu oporu.

4. Większość statystów udaje się na spoczynek, Margot odbywa rozmowę z Michaelem, jednym z partyzantów, z której nie dowiadujemy się niczego poza tym, że Michael ma jakieś sekrety.

5. Margot ma sen/wizję, po czym budzi się i czuje, że ktoś ją obserwuje.

6. Rankiem budzi się zbyt późno. Jest sama w bazie, więc zjada kaszę zamiast owsianki (lub na odwrót) i prowadzi przy tym rozmyślania egzystencjalne o wszystkim i o niczym. W końcu wychodzi z bazy i biegnie przez pół zdania na dziedziniec (z tego lasu, do którego wcześniej szła pół rozdziału kanałami). Tam mieszkańcy rozstawiają stragany na rynku. Wśród ludzi Margot dostrzega André i zaczyna mu robić wymówki, że nikt jej nie obudził. Wtedy okazuje się, że jednak nie zaspała, tylko zapomniała, że zegar na ścianie nie chodzi od trzech miesięcy. Rozmowy dotyczące tajnych operacji nasi konspiratorzy prowadzą sobie na środku tego rynku, co zresztą André szybko wypomina Margot. (André to zdecydowanie moja ulubiona postać). Margot dostaje misję i idzie ją wypełnić.

7. W trakcie misji (Margot jest łączniczką) nasza bohaterka popisuje się dalszym brakiem znajomości podstaw konspiracji, za co zostaje zrugana przez człowieka, któremu miała przekazać wiadomość. Okazuje się, że nie bezpodstawnie, bo ktoś ją rzeczywiście obserwuje – złowrogo wyglądająca kobieta.

8. Tajemnicza kobieta ucieka, a Margot próbuje ją ścigać i jest to pościg przeprowadzony w duchu poprzednich działań – chaotyczny i dość pocieszny. Ostatecznie kobieta ucieka, gdy bohaterkę taranuje staruszka na rowerze. W tym momencie Margot dochodzi do wniosku, że w sumie nic się takiego nie stanie, jeśli nie zamelduje o tym natychmiast André, i oddaje się kontemplowaniu widoków oraz żałowaniu, że nie może ich uwiecznić na papierze, bo nie wzięła zeszytu. W tej scenie znajduje też tajemnicze szkiełko, które musiał jej podrzucić Éthienne podczas ich spotkania. To taka „komórka", dzięki której dawny przyjaciel wyznacza bohaterce spotkanie.

9. Margot idzie przed siebie i przechodzi koło restauracji. Zwabiona pięknymi zapachami postanawia... zatrudnić się w lokalu, w którym właśnie odbywa się zamknięta impreza (pod pretekstem, że przy tylu gościach przyda się dodatkowa pomoc). Dostaje tę pracę od ręki i niemal z biegu wręczają jej danie do podania gościom. A nie, przepraszam, wcześniej Margot udowadnia swoją przydatność, bo jako jedyna wykazuje się przytomnością umysłu i wyciąga z piekarnika przypalającą się pieczeń.

10. Jak się okazuje na sali siedzą ludzie współpracujący z Cieniami. Margot, która ich obsługuje (dość zresztą nieporadnie, jak na osobę bez doświadczenia przystało), zwraca na siebie uwagę zadrapaniami i siniakami na rękach. Goście nabierają podejrzeń, że Margot może mieć coś wspólnego z ruchem oporu. Zostaje pochwycona i żeby się uwolnić, podstawia nogę kucharce niosącej obok niej „półmisek gorącej zupy" (chyba raczej wazę, ale to szczegół). Potem dzięki pomocy kelnerki, która przyjęła ją do pracy, daje jakoś radę wymknąć się z restauracji. Kurtyna.

11. Margot odbiera reprymendę od André i dostaje szlaban, co bardzo ją złości. Zarzuca mu, że traktuje ją jak dziecko. André słusznie zauważa, że Margot tak się właśnie zachowuje. Michael jej współczuje i w ramach poprawy humoru proponuje, że nauczy ją karate. Michael wychodzi do pomieszczenia obok, a w bazie ruchu oporu tajemniczo materializuje się Éthienne. Nie nabijam się. Chłopak oznajmia, że ma swoje sposoby na wchodzenie w różne miejsca. Namawia Margot na spacer, a ta się godzi (mimo że dostała wyraźny zakaz wychodzenia, a w zasadzie dlatego – bo to ostatnia taka okazja przed odbyciem kary).

Tu pozwolę sobie przerwać relację z wydarzeń. Mam nadzieję, że udało mi się dobrze zarysować, na czym polega problem.

Żeby było ciekawiej wszystko to dostajemy podane ładnym językiem (nie bezbłędnym, ale wymagającym stosunkowo niewielu poprawek). Opisy są żywe, plastyczne, emocje bohaterów nieprzesadzone i poniekąd nawet uzasadnione. Po prostu całość sprawia wrażenie niebywale odrealnionej. Z jednej strony sytuacja niewątpliwie jest poważna – trwa wojna, ludzie giną, tajemnicza siła opanowuje świat. Z drugiej absurd goni absurd – działania konspiracji przypominają teatrzyk dla dzieci, w naprawdę ładnie i sensownie opisanym miasteczku mamy kanał prowadzący do lasu i małą chatkę nad sporym schronem w tym lesie, o którym nikt nie wie, ale do którego „agent wroga" może ot tak sobie przeniknąć. Co więcej, robi to nie po to, by komuś zaszkodzić, ale po to, by zabrać na spacer dawną koleżankę. Ona się na to zgadza, bo właśnie dostała szlaban za spontaniczną próbę zatrudnienia w lokalu, w którym spotykają się wrogowie, po tym jak dała się nakryć na przekazywaniu tajnej wiadomości, o czym nie zameldowała przełożonym.

To miałam na myśli, pisząc, że „Darkside" to historia pełna sprzeczności. Językowo i emocjonalnie jest naprawdę zachwycająca. Logicznie powaliła mnie na ziemię i bezlitośnie skopała po nerkach.

Bohaterowie

Margot – jest główną bohaterką opowieści. Ma – jeśli dobrze zgaduję – jakieś szesnaście lat. Poza tym wiem o niej tyle, że jest blondynką, kiedyś miała jakąś rodzinę, której (chyba) szuka, przyjaźni się z Éthienne'em, od jakiegoś czasu przebywa w komórce ruchu oporu prowadzonej przez André i ma wyraźne problemy z subordynacją. A, jeszcze wiem, że chciałaby, by traktować ją jak osobę dorosłą, ma zajmować się zaopatrzeniem w żywność i dostarczaniem korespondencji, ale ewidentnie marzy o rozpoczęciu kariery zawodowej. No i oczywiście ma jakiś talent, ale nie udało mi się na razie stwierdzić jaki – logika kazałaby podejrzewać, że chodzi o rysowanie, ale jak pisałam, logika nie jest mocną stroną tej opowieści. No i dlaczego Cieniom miałoby zależeć akurat tak szczególnie na tej rysowniczce? Na pewno na świecie przetrwali jeszcze jacyś plastycy.

André – przewodzi komórce ruchu oporu, w której „działa" Margot. Ma kolor włosów (nie zapamiętałam jaki, ale wszyscy bohaterowie mają tu przede wszystkim kolor włosów), na oko jakieś dwadzieścia lat (wnioskuję po zachowaniu i tym, jak odnosi się do Margot). Przejawia szczątkowy rozsądek, dając Margot „szlaban" (co tę niezmiernie oburza).

Micheal – ma kolor włosów (chyba rudy). Zna karate. Lubi Margot i chce ją tego karate nauczyć. Poza tym ratuje Margot podczas akcji obrzucania kamieniami okien kamienicy, gdy nasza bohaterka (po raz kolejny) zachowuje się w sposób zdecydowanie nieodpowiedzialny. Uważa, że André przesadził, nakazując Margot pozostać w ich bazie, gdy ta naraziła całą komórkę na poważne niebezpieczeństwo, potencjalnie nawet na dekonspirację.

Éthienne – jakoś współpracuje z Cieniami. Zdecydowanie ma słabość do Margot i chce jej pomagać, mimo tego że stoją teraz po przeciwnych stronach barykady. Pewnie też ma kolor włosów. Ach, potrafi też przenikać przez ściany (lub w inny sposób dostawać się do zamkniętych pomieszczeń i z nich wydostawać) oraz komunikuje się przez kolorowe szkiełka.

Inni – bliżej nieokreślona lista francuskich imion, które czytelnik powinien rozróżniać po kolorze włosów.

Do czego zmierzam tym krótkim i zapewne nadmiernie cierpkim przedstawieniem postaci? Po dziewięciu rozdziałach panowie są dla mnie w zasadzie nierozróżnialni (poza Éthiennem, który pojawia się w dość charakterystycznych okolicznościach). Uważam, że i tak jest nieźle – zapamiętałam kilka imion. Innych postaci, poza wymienionymi wyżej, zwyczajnie z niczym nie byłam w stanie skojarzyć. Wydaje się, że dziewięć rozdziałów to wystarczająco dużo miejsca, żeby chociaż wstępnie nadać jakiś rys charakterystyczny najważniejszym dla fabuły osobom, przedstawić ich przeszłość (co jednocześnie dałoby jakiś obraz świata), może zarysować wzajemne relacje między nimi.

Główna bohaterka ma niewątpliwie mroczną tajemnicę dotyczącą przeszłości, pochodzenia czy jakiejś tragedii, która ją spotkała. Ma to chyba coś wspólnego z jej nieobecną rodziną, której (znów chyba) poszukuje, przeglądając raz dość od niechcenia stare gazety. Poza tym ma wyraźny sentyment do Éthienne'a – na razie niczym niepodparty, ale jak mówiłam, fabularnie jesteśmy naprawdę na samym początku tej opowieści. Kilka razy pojawia się wzmianka o jej zdolnościach, które są cenne dla ruchu oporu i mogą zainteresować Cienie, lecz mam wrażenie, że nie padło jeszcze wyjaśnienie dotyczące tego, na czym miałyby one polegać.

Zachowania Margot są, mówiąc językiem graczy RPG, „chaotycznie neutralne" – ewidentnie nie jest złą dziewczyną, może czasami bezmyślną i niefrasobliwą, co lekko dziwi w sytuacji, w jakiej się znajduje. Z drugiej strony jest osobą młodą, więc rzeczywiście w jej wszechświecie to, co dla człowieka dorosłego i rozsądnego jest zrozumiałą konsekwencją pewnych czynów, dla niej urasta do rozmiarów tragedii (piję tu do rozkazu pozostawania przez kilka dni w bazie po wyjątkowo nieodpowiedzialnym zachowaniu).

Jednocześnie muszę przyznać, że dziewczyna z jakichś przyczyn budzi sympatię i nie mogłabym z czystym sumieniem przypiąć jej łatki Mary Sue.

O pozostałych bohaterach trudno w zasadzie powiedzieć coś więcej – pojawiają się na razie zbyt rzadko i na zbyt krótko, by wzbudzić we mnie jakieś większe emocje. Wyjątkiem jest tu André, który jako jedyny stara się jakkolwiek zapanować nad grupą dzieciaków, z którymi musi pracować, i rzeczywiście przejmuje się losem powierzonych mu ludzi.

Podsumowanie

Po lekturze tych dziewięciu rozdziałów czuję się trochę gorzej niż martini Jamesa Bonda – wstrząśnięta i zdecydowanie zmieszana.

Historia ma swoje mocne strony – przede wszystkim język i piękne, plastyczne opisy fragmentów świata oraz charakterów bohaterów. Jest w niej pewna delikatność i niewinność, która rewelacyjnie kontrastuje z ponurym rysem tła, na jakim się toczy. Autorka czaruje nas słowem, tworzy magiczny i niepokojący klimat...

... by chwilę później powalić ciosem między oczy i podciąć opowieści skrzydła absurdalną konstrukcją świata, brakiem logiki w zachowaniach bohaterów czy po prostu pominięciem informacji, które nadałyby temu jakiś sensowny kształt.

W tej ilości tekstu powinno być chyba nieco mniej postaci i dramatycznych wydarzeń, a nieco więcej ukazanego świata, historii toczącego się konfliktu lub chociaż jakichś wstępnych informacji jej dotyczących. Moim zdaniem mamy tu do czynienia z przedziwnym połączeniem niezłego warsztatu technicznego w zakresie „produkcji" tekstu i znacznych niedoborów związanych z konstrukcją fabuły oraz planowaniem wydarzeń.

Autorka porywa się na bardzo trudny temat – pisanie o wojnie dla nas, ludzi, którzy znają (na szczęście!) wyłącznie pokój, nie jest łatwe. Gdybym miała coś radzić, proponowałabym poczytać nieco relacji spisanych przez tych, którzy z wojną i konspiracją mieli do czynienia naprawdę – to pozwoliłoby autorce zdobyć niezbędną wiedzę. Nie wątpię, że efekt ubrania jej w słowa byłby ciekawy.

Sugeruję też dopracować świat i obowiązujące w nim mechaniki (zwłaszcza w zakresie działań konspiracyjnych, bo wydarzenia nadprzyrodzone na tym etapie nie zdołały ani razić, ani nadmiernie zachwycić). No i przede wszystkim nie ukrywać tego wszystkiego przed czytelnikiem. Tajemnice to fajna rzecz i rozumiem, że autorka nie chce odkrywać od razu wszystkich kart, ale samą tajemniczością daleko się nie zajedzie. Trzeba czasami rzucić czytelnikowi kilka faktów na żer. W przeciwnym razie będzie się męczyć z tekstem tak jak ja – po początkowej euforii wywołanej barwnymi i szczegółowymi opisami przyjdzie zderzenie z ponurą rzeczywistością, chaosem i brakiem logiki.

Korekta: szekspir_z_salem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top