10.
Kiedyś mama mi powiedziała, że jestem nietrwała w swych pasjach. Oczywiście ma powody, by tak sądzić. Uczyłam się grać na pianinie, gitarze, sakshornie altowym i wszystkie z wymienionych instrumentów równie szybko mnie nudziły, co zaczynały interesować. Jednak pozostało pisanie, które spowodowało odejście od przyjętej reguły. Myślicie, że rodzicielka była zadowolona faktem, iż, zamiast uczestniczyć w godzinnych lekcjach muzyki tygodniowo, siadałam na dwie godziny codziennie przed komputerem lub książkami, psując sobie wzrok? No cóż, jej uczucia co do tego zainteresowania były i są oziębłe, dlatego każdego dnia, przed położeniem rąk na klawiaturze, modlę się. Może moja regularność nie jest wzorowa czy piękna, ale liczą się intencje. Zwierzam się także Finnowi. Przychodzę do jego domu jak do własnego i rozsiadam się w kanapie. Ten włącza tryb dobrego przyjaciela i załatwia jedzenie, dobry serial dla siebie i herbatkę dla mnie. Ja piszę, on ogląda. Mówimy do siebie w czasie wykonywania czynności,czasem kłócimy i to jest piękne — jedno z tych ciepłych uczuć, które do niego czuję, kiedy ma dobry humor i nie trzasta ripostami na prawo i lewo (czyt. prawie nigdy). I teraz, kiedy w czwórkę siedzimy w mini sali kinowej, o której istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, panuje podobna atmosfera. Czworo ludzi. Czwórka przyjaciół związana ze sobą wspomnieniami, nienamacalnymi więzami, dwoje z nich nawet krwią. Prawie dorośli zajadający się popcornem i wszelkimi niezdrowymi przekąskami, jakie znaleźli w sklepie. Oglądający maraton norweskiego serialu i cieszący się swym towarzystwem. Zbyt zmęczeni, by móc zwiedzać czy podziwiać widoki i zbyt ceniący sobie wspólne chwile, by je zmarnować w łóżkach.
Mini kino składa się na kilka przedmiotów: dużą, miękką kanapę, równie miękki dywan i projektor. Cai wraz z Hugo zajmują miejsca na sofie, Finn leży na podłodze, a ja opieram plecy o fragment leżanki między nogami Caia, własne odnóża wyciągając na dywanie. W ten sposób chłopak ma podgląd zarówno na to, co piszę na laptopie, jak i na wyświetlany serial. Hugo z Finnem co jakiś czas zawzięcie dyskutują na temat postaci i ich zachowań, natomiast ja wymieniam się z Caiem synonimami. Czasem zdarzają się sytuacje awaryjne, kiedy w wybuchu śmiechu Hugo wypluwa zawartość swych ust lub wijąc się ze śmiechu, spada na podłogę, czym wyrządza jeszcze więcej szkód. Wszystko jednak wraca do normy po moich próbach uspokojenia go.
— Wyjawisz mi w końcu, jak sprowadziłeś Imagine Dragons do Oslo? — pytam po raz setny tego dnia. Za żadne skarby nie chce wyjawić tej tajemnicy, mimo że jest kluczowa dla logicznego wyjaśnienia, czy wczorajsze wydarzenia nie były snem. Wzdycha po raz wtóry.
— No dobra... — Wszyscy odkręcamy głowy w jego stronę jak psy słyszące za sobą skradającego się kota. Chłopak marszczy brwi z rozbawieniem i bierze głęboki wdech, chrząkając. — Wasz wszechstronny i genialny Hugo — parskam śmiechem, (ta skromność jest najwidoczniej dziedziczna) — zadzwonił do menagera Dana, tuż po tym jak przyjechałaś, a przynajmniej, jak dowiedziałem się o owym fakcie, z pytaniem, czy nie mają jakiejś luki w grafiku, co by można ją zapełnić krótkim koncertem w Oslo. Ten stwierdził, że nie jest przewidziana, ale jeśli coś się zmieni, odezwie się. Nie byłem tym zdziwiony. W końcu to naprawdę rozchwytywany zespół, który tournee ma zaplanowane na rok przed jego odegraniem. Jednak jestem optymistą i cholernym farciarzem. Okazało się, że jeden z występów odwołano, a potrafiliby załatwić krótki koncert u nas, wliczając w to zarówno dojazd, jak i dalszą trasę. I tak oto sprowadziłem Imagine Dragons do Norwegii. Nie musicie klaskać.
W wyrazie pełnej dumy klepię go po kolanie z niemym „dziękuję" wypisanym na twarzy. Cai z uznaniem klaszcze w dłonie, a Finn marszczy brwi, zastanawiając się nad czymś. Mój brat jest bohaterem. Może z tym darem się nie urodził, jednak go nabył ciężką pracą i wychowaniem. Przygryzam kciuk, próbując nie uronić kolejnych łez. W mojej głowie przewijają się jakby klatki z wczorajszego dnia. Cieszący się jak dziecko Cai, który próbuje mnie obudzić, skacząc po łóżku. Jego podbródek na moim ramieniu, kiedy wybieram ubranie odpowiednie na wieczór. Czuły dotyk dłoni, gdy prowadzi mnie po omacku na koncert. Wprowadzenie Hugo i jego słowa pobudzające zamiecie wokół mego serca. Zespół, który kocham nad życie, dedykacja od samego wokalisty. I wreszcie pocałunek z Caiem. Gdyby kazano mi wybierać między tymi pięknymi momentami, nie potrafiłabym się zdecydować. Każdy z nich składa się na pojedynczy, na ten ostatni. Cai mnie pocałował. A potem zrobiłam to i ja. Kilkakrotnie. Teraz siedzę kilka centymetrów od niego i mam ochotę zrobić to raz jeszcze, ponieważ jestem pewna — nie skoczy. Widzę, że jest szczęśliwy, to emanuje z jego skóry, dłoni, oczu. Dostrzegam też w końcu sens, jakim kierował się Bóg, stwarzając mnie. To wszystko powoduje, że mam ochotę skakać i śpiewać, mimo braku sił. Już po wszystkim, już kamienie spadły z dna serca. Pozostała jedynie ulga. Przeświadczenie, że czegoś w życiu dokonałam i że wreszcie zakochałam się z wzajemnością. Chwytam Caia za rękę i ją ściskam w odruchu, sprawdzając, czy nadal tu jest. To jest zbyt piękne, by wszystko miało się potoczyć z górki.
— Jakie są wasze plany na przyszłość? — zagaja Hugo, wkładając do ust garść popcornu. Wskazuje głową na mnie. Zastanawiam się chwilę, a potem odpowiadam:
— Pójdę na studia psychologiczne. Chcę pomagać ludziom. — Kieruję ukradkiem wzrok na Caia, który pochłonięty jest rozważaniem nad moimi słowami. Pragnę dokonać więcej takich rzeczy, już profesjonalnie. Cai też potrzebuje pomocy doświadczonej osoby, a moim kolejnym zadaniem będzie go do tego namówić. Następnie Hugo daje znak Finnowi.
— Pójdę na lekarza, czyli zrobię to, czego chce moja rodzina. — Wzdycha. — A w ostateczności przeprowadzę się tutaj i stworzę zespół kabaretowy. Z bio-chemicznym zakresem humoru. — Wydaje się być dumny z tego, co powiedział i mierzwi kręcone włosy. Wznoszę oczy ku górze, następnie kierując je na Caia. Chłopak oparł głowę o podkurczone kolana, szczerze załamany pomysłem przyjaciela. Hugo jednak wydaje się być zainteresowany i prosi go o przedstawienie swego talentu. Jednogłośnie z Caiem oznajmiamy, że idziemy po więcej herbaty.
Kiedy wychodzimy z pokoju, oślepia mnie jasność dnia. W mini sali panuje zupełny mrok przez kotary zasłaniające okna. Mrugam kilka razy, a kiedy me oczy przyzwyczajają się do nagłej zmiany oświetlenia, zauważam kolejny nieprawidłowy punkt w krajobrazie. Brak uśmiechu Caia. Wydaje się być czymś poważnie zmartwiony.
— Co jest? — pytam, gdy schodzimy po schodach. Chłopak marszczy brwi, zastanawiając się, czy powinien udzielić mi odpowiedzi, czy raczej zachować ją dla siebie. W końcu zatrzymuje się, patrząc mi w oczy.
— Nie mam odpowiedzi na pytanie Hugo, a powinienem mieć, prawda?
Serce podchodzi mi do gardła, bo słyszę jego ból. Przełykam ślinę, próbując sprowadzić je na właściwe miejsce.
— Myślę, że nie na każde pytanie można znaleźć odpowiedź. — Urywam i biorę głęboki wdech. — Jednak twoja tkwi tutaj — mówiąc to, dotykam palcem wskazującym jego lewej piersi. — Wystarczy, że się trochę wsłuchasz w jej rytm.
Uśmiecha się lekko, chwytając mą dłoń wraz z uniwersalnym wskaźnikiem i wtula w nią ciepły policzek. Pierwszy raz odkąd pamiętam nie czuję kompleksów z powodu jej wielkości. Dłonie i palce są wprost nieproporcjonalne do siebie jak moja masa ciała w stosunku do Caia.
Do głowy przychodzi mi myśl, że chciałabym być jego odpowiedzią na to pytanie. Chciałabym, by oznajmił to przy wszystkich jak w romantycznych komediach, kiedy bohater podaruje swojej miłości pierścionek z popcornem, zamiast diamentu. To byłyby moje wymarzone oświadczyny.
Wchodzimy do pustej kuchni i wstawiwszy wodę, opieramy się w milczeniu o blaty. Ta cisza przerywana jedynie buczeniem czajnika wydaje się ogłuszająca. Pewnie powinnam: a) nie odzywać się i czekać na wodę czy b) w jakiś sposób go rozśmieszyć, jednak z całą pewnością do moich powinności nie należy zadawanie mu tak poważnych pytań, jak:
— Dlaczego wtedy mi opowiedziałeś o swojej sytuacji? Jestem dla ciebie prawie nieznajomą osobą.
Nieruchomieje zdziwiony tak nagłą zmianą tematu. Powoli przekręca w moją stronę głowę i patrzy z pewną szczerością w oczach. Spoglądać w jego oczy, to jak przyglądać się chłodnemu morzu z małą wysepką na środku.
— Ponieważ nie jesteś tylko nieznajomą osobą. — Bierze głęboki wdech. — Bo chciałem pomocy, a ty chciałaś mi ją podarować. Bo nie czułem się, jak chory psychicznie człowiek patrzący na nieznajomą osobę. — Wydycha powietrze nosem. — Ponieważ chcę żyć normalnie, Liv. Chcę żyć.
Teraz albo nigdy, Larsen.
— Więc pozwól sobie pomóc komuś profesjonalnemu.
Nie patrzę mu w oczy, a zapewne powinnam. Przyglądam się swoim palcom jakby pod paznokciami kryła się jakaś wskazówka. Czuję na sobie jego wzrok. Natarczywy, pragnący, abym wreszcie spojrzała. Więc robię to, a ten jedynie kiwa głową. Zgadza się. Naprawdę się zgadza.
— Obiecaj mi, że pójdziesz na spotkanie — mój ton pałęta się pomiędzy rozkazem a prośbą. Cai wzdycha, opuszcza głowę i recytuje:
— Obiecuję, że pójdę na spotkanie.
Chwytam go w ramiona i mocno przytulam. Z głową na piersi czuję nierówny stukot dużego serca w tak drobnym ciele. Wybijam palcami rytm za jego plecami i próbuję zdiagnozować śmiertelną chorobę.
Wtem ciszę i odpowiednie wyniki przerywa pisk czajnika, który pod naporem pary sygnalizuje, że nie czas na czułości, bo cierpi parzony przez płomienie. Odrywam się od ciepłego ciała chłopaka i przygotowuję jeden kubek herbaty i trzy kawy.
Kiedy wchodzimy do pokoju, zastajemy obecnych w nim facetów w bardzo dziwnej i kontrowersyjnej pozycji. Finn leży na brzuchu, natomiast Hugo na nim. Swoim dość masywnym ciałem przygniata liche ciało biol-chema, którego okulary przekrzywiły się na nosie. Unoszę brwi i przekrzywiam głowę.
— Powiedział, że Com jest idiotką — wyjaśnia dominujący w tej bitwie chłopak.
— Powiedział, że moje żarty są durne — dodaje Finn.
Wywracam oczami i każę zejść z przyjaciela. Com to ulubiona bohaterka Hugo, nic więc dziwnego, że postanowił ukarać osobnika obrażającego jego „kochanie", natomiast bio-chemiczne żarty to pasja życiowa Finna, której nie powinno się kwestionować.
Z powrotem siadam na podłodze w tej samej pozycji, co wcześniej, i kładę na kolanach laptop. Reszta towarzyszy kontynuuje czynności, a ja zatracam się w tworzonym przez siebie świecie. Gdyby ktoś spytał, czemu piszę, odpowiedź mogłaby zająć kilkadziesiąt minut — najpierw zastanowienie się nad pytaniem, a następnie napisanie wypracowania na kilka stron A4. W końcu jednak wyrzuciłabym pracę do kosza i zaprezentowała krótkie zdanie:
Bo we własnym świecie mogę coś zmienić.
W stworzonym przez siebie świecie mogę ustalić kanon piękna, najważniejsze wartości, mogę uczynić go lepszym od istniejącego. No i to wszystko potrafię zrobić sama.
Wtem moje rozważania przerywa głośny gwizd Hugo. Kieruję na niego przymrużone oczy.
— Czyli co, ty i Cai jesteście teraz razem...? — pyta, szczerząc się i bujając na kanapie. Chciałabym udusić go własnymi rękami. Zapada niezręczna cisza, kiedy każdy z nas przygląda się sobie nawzajem. Najpierw patrzę w oczy Hugo, próbując zabić go silną wolą, ten jednak zmienia punkt obserwacji na Caia, a potem znów na mnie i marszczy brwi, nie słysząc odpowiedzi. — No co?
Kątem oka zauważam, że Finn również się we mnie wpatruje.
Ludzie, to ja powinnam coś powiedzieć?
Wreszcie patrzę za siebie, na Caia, a ten uśmiecha się półgębkiem.
— Powiedzmy, że jesteśmy w związku chemicznym.
Nie powstrzymuję się przed parsknięciem śmiechem i zarumienieniem jak dojrzały burak. Chowam twarz w dłoniach, ale szybko ją odsłaniam, słysząc głos Finna:
— Chemia wokół nas... — mruczy, znacząco patrząc na Hugo, który piorunuje go wzrokiem. Wtedy czuję wibrację w kieszeni spodni i rozbrzmiewa dobrze mi znany dźwięk kontaktu. Wyciągam telefon i kamienieję, widząc na wyświetlaczu jedno czteroliterowe słowo: mama.
Uderzam się otwartą dłonią w czoło, przeklinając w duchu wrodzoną niepamięć. Przygryzam kciuka, próbując wymyślić szybką argumentacje i z lekkim wahaniem naciskam na ekran w miejscu z zieloną słuchawką. Powoli przykładam telefon do ucha i wychodzę z pokoju.
— Słyszałam od Doroty, że...
— Hej, mamo, mnie też miło cię słyszeć — przerywam jej wywód, przekręcając oczami. Oglądam swoje stopy w oczekiwaniu na dalszy rozwój tej konwersacji lub monologu rodzicielki. Słyszę długie westchnięcie po drugiej stronie. Tak właśnie wygląda moja rozmowa z rodzicami. Coś mi się wydaję, że nawet poradniki rodzicielskie w tej sytuacji służyłyby jedynie za podpałkę.
— Dorota wiele mi opowiadała, w zupełnym przeciwieństwie do ciebie. Czemu nie dzwoniłaś?
Tym pytaniem ustrzeliła mnie jak sarnę na łowach. Zaczyna się walka z przeznaczeniem.
— Tak jakoś wylatywało mi to z głowy... — wyjaśniam, drapiąc się po owym ochraniaczu dla mało sprawnego mózgu, który nie potrafi wymyślać na poczekaniu dobrych wymówek.
— Wylatywało z głowy. — Słyszę jej protekcjonalny ton, którym niedosłownie przekazuje: „Ja w twoim wieku miałam o wiele szczelniejszą głowę". — Myślę, że powinnaś kupić uszczelki, jeśli zapominasz o własnej matce.
Wzdycham przeciągle. Teraz czas na fazę „skrucha".
— Przepraszam. Tak wiele się działo... Hugo... on sprowadził Imagine Dragons, mamo. Dla mnie. — Prawie widzę, jak się uśmiecha. Pewnie już dowiedziała się o tym od cioci.
— A ty sprowadziłaś do cioci nieznajomego chłopaka.
Wstrzymuję oddech. Dowiedziała się. Dowiedziała się o Caiem.
Czuję się jak dziesięciolatka stojąca przed mamą i wyjaśniająca jej, czemu dostała jedynkę. Ten sam stres, pocące się dłonie, drgająca z nerwów powieki.
Ześlizguję się po ścianie i siadam na podłodze, ze świstem wypuszczając powietrze.
— On nie jest nieznajomy — odpowiadam całkowicie niezgodnie z prawdą.
Do cholery, kiedy podejmowałam naraz tyle decyzji, praktycznie nic konkretnego o nim nie wiedziałam. Najlepsze jest to, że dopiero teraz, przy rozmowie z mamą, potrafię się do tego przyznać przed sobą. Wszystko, co robię, jest tak nieprzemyślane, spontaniczne i niespecjalne, że podejrzewam się o jakieś zaburzenia psychiczne.
Nie potrafię kłamać, a jeśli już, to nieudolnie. Nawet najbardziej naiwna osoba potrafiłaby to wyczuć, a co dopiero moja rodzicielka, znająca mnie od zarodka.
— Doprawdy? Więc ile go znasz?
Pewnie każdego zastanawia tak szybka i trafna dedukcja mojej mamy. Należy więc wspomnieć, że nie posiadam zbyt wielu przyjaciół, a jedynym, z którym udałabym się do Oslo, jest Finn.
Postanawiam już nie kłamać. Co się stało, tego już nikt nie zmieni. Nawet wymagająca rodzicielka.
— Około tygodnia.
— I ufasz mu na tyle, by wyjechać kilkaset kilometrów od domu wraz z nim?
— Ufam mu bezgranicznie.
— Więc, gdzie się, do cholery, podział twój mózg, Liv?!
Przystaję.
— Został w domu wraz z rozumem i rozwagą.
Tym razem to rodzicielce brakuje słów. Wyobrażam sobie, jak siedzi przy stole w kuchni, wyglądając przez okno, i załamuje ręce nad moją głupotą. W tej chwili w jej głowie tworzy się kilka rozkazów typu: „Masz wracać do domu", jednak wie, że żadnego nie posłucham.
— Wiesz, co chcę ci powiedzieć...
Uśmiecham się szyderczo.
— Tak, coś w stylu: „Jesteś zupełnym przeciwieństwem myślenia. Nie powierzyłabym ci nawet zadania z matematyki".
Wybucha śmiechem, odreagowując złość. Również się uśmiecham.
Opowiadam o naszym zwiedzaniu, o pysznych daniach cioci, jej dobry sercu, o planie Hugo i niespodziance. Po naprawdę długim monologu, mama odpowiada jedynie:
— Baw się dobrze, Liv, i uważaj.
Po czym żegna się i rozłącza, a ja jeszcze przez kilka minut siedzę oparta plecami o ścianę i zastanawiam się, czy to wszystko, co robię, jest tego warte. Nie wiem, jakim cudem nie słyszę, że ktoś otwiera drzwi do pokoju, następnie je zamykając, a potem siada obok mnie.
— Przesadziłem z tym związkiem chemicznym? — zgaduje, patrząc w przestrzeń i miarowo kiwając głową. Kieruję na niego wzrok i jedynie krótko zaprzeczam.
— Nie o to chodzi — wzdycham, odchylając głowę. Sufit wydaje się być bardziej interesujący od otaczającego mnie świata. Gdzieś w kącie zauważam pajęczynę, a na niej czyhającego pająka. Kiedyś bałam się tych stworzeń. Nie przypominało to w niczym arachnofobii, jednak nie potrafiłam egzystować w jednym pomieszczeniu ze stawonogiem wijącym sieć wokół mojego umysłu. Teraz przerodziło się to w obrzydzenie. Zabijając pająka, nie odczuwam poczucia winy. Robię to z zimną krwią jak żołnierze na wojnie. Sama pajęczyna utkana przez to stworzenie występuje w wielu dziełach czy mitach. Nić pamięci, symbol szczęścia, pułapka... A dla Finna to zakrzepnięte wydzieliny gruczołów przędnych zbudowane z włókien febroinowych sklejonych przez serycynę.
— Więc o co? — dopytuje, natarczywie się we mnie wpatrując. Powracam myślami do rzeczywistości i kieruję na niego zmęczony wzrok.
— Błagam, zmieńmy temat.
Cai marszczy brwi i spuszcza wzrok. Jeszcze tego brakuje, bym to ja pogarszała jego humor.
— Jak interpretujesz „życie do skutku"? — pytam, znów błądząc myślami. Cai opiera głowę o ścianę, przymyka oczy i zastanawia się przez chwilę. Wydatna gulka na jego gardle co kilka sekund podskakuje, aż w końcu przerywa swą pracę, kiedy chłopak odpowiada:
— Co się stanie, to się stanie. Żyjmy, jak chcemy, twórzmy własne idee, działajmy według własnych przekonań i wartości. To wszystko nieważne. Ważny, jaki będzie tego skutek.
Wzdycham, trawiąc jego słowa.
— A moim zdaniem wręcz przeciwnie. Ważne jest, jak będziemy żyć, a nie, jaki będzie tego skutek.
Chwyta mą dłoń i splata nasze palce, przywdziewając uśmiech II — czuły, pełen wsparcia, mój ulubiony. Życie do skutku ma mnóstw znaczeń, pewnie tak dużo, jak wiele jest charakterów i osobowości. Można przeprowadzić krótki wywiad w mieście i dowiedzieć się, jakie zdanie na ten temat ma zupełnie nieznajomy nam człowiek. Byłoby to równie ciekawe, co czytanie artykułów psychologicznych, ciekawostek na temat naszych pasji czy zainteresowań.
— Przejdziemy się? — pyta, przekrzywiając głowę na bok i przypatrując się naszym dłoniom.
— Chcesz zostawić ich samych? — Wskazuję głową na drzwi do pokoju, gdzie znajdują się Hugo i Finn. Chłopak wzrusza ramionami. — Przecież oni się pozabijają.
— Lepiej późno niż wcale — orzeka i podnosi się, szczerząc zęby.
No i staję przed trudnym wyborem. Mogę a) zostać w pokoju i wysłuchiwać sprzeczek dwóch odmiennych charakterów, b) posiedzieć na korytarzu w ciszy i spokoju lub c) pobyć z Caiem sam na sam. Nietrudno zgadnąć, którą możliwość wybieram.
Ulica, na której mieszka ciocia Dorota, nie jest tłoczna. Co jakiś czas mijamy jedynie pojedyncze osoby — starszych, spacerujących lub palących panów, dzieci wychodzące z psami, matki dźwigające torby z zakupami. Panuje spokojna, naturalna atmosfera, kiedy człowiek ma ochotę kontemplować nad sensem istnienia, gdy skłonny jest do refleksji. Oczywiście osoby goniące za czasem nie mają na tak przyziemne sprawy czasu. Migają jedynie przechodniom przed oczami, opryskując brudną wodą z kałuży powstałych na jezdni. Czasem (często) zapominają, że, goniąc za czasem, zyskują przewagę. Przejmują prowadzenie w wyścigu do śmierci.
— Jesteś dzisiaj taka... nieswoja — zagaja Cai, chowając dłonie w kieszeniach kurtki i patrząc smutno pod nogi. Wzdycham po raz setny. Próbuję w głowie znaleźć jakieś wyjaśnienie, przynajmniej jeden powód. Żaden nie przychodzi mi go głowy.
— No bo... — wypuszczam powietrze ustami — czuję się jednocześnie niepotrzebna i przeceniana.
Cai wybucha śmiechem. Dosłownie, aż łapie się za brzuch i zanosi śmiechem. Kieruję na niego zdziwiony i lekko sfrustrowany wzrok.
— Bardzo zabawne.
— Żebyś wiedziała. Myślałem, że to będzie coś poważnego.
Otwieram i zamykam usta, próbując coś odpowiedzieć, ale jedynie wypluwam pojedyncze sylaby. W końcu macham na niego ręką i głośno wzdycham.
Wracamy niedługo potem. Nikogo nie zastajemy w naszej mini sali, więc jest kilka możliwości: a) chłopcy nie mogli już dłużej znieść swej obecności, b) skończyli oglądać serial lub c) ich znudzenie przekroczyło granice możliwości. Rzucam się na kanapę zbyt zmęczona, by cokolwiek powiedzieć. Znużenie, zarówno psychiczne jak i fizyczne, odbiera resztki mej energii życiowej. Cai wciska się obok mnie i wyszczerza. Mimowolnie na moją twarz wpełza uśmiech.
— Jak ważna była dla ciebie siostra? — pytam bez zastanowienia. Po prostu wypluwam słowa, nie myśląc nad nimi nawet przez chwilę. Cai pochmurnieje, a szeroki uśmiech momentalnie znika z jego twarzy. Może moje pytanie wydaje się głupie, ale chodzi o poruszenie tematu, który go dręczy od wewnątrz, zaciskając pętle na szyi. Nie powinniśmy się bać poważnych tematów i unikać ich jak ognia. Czasem wystarczy rozmowa, czułe słowo, by pomóc komuś przetrwać.
Patrzy przez chwilę w przestrzeń, a potem kieruje wzrok na mnie.
— Przez kilka lat była dla mnie jak matka i ojciec jednocześnie. Była dla mnie tak ważna, jak dla ciebie Hugo.
Przełykam ślinę wraz z podchodzącym do gardła sercem. Wraz z odejściem Hugo umarłaby bardzo ważna część mnie. Jeśli Berta była dla Caia wszystkim, umarł cały. Skok byłby tylko ostatecznym zerwaniem z przeszłością, pieczęcią na papierach, podpisem na umowie.
— Dlaczego akurat skok? — kontynuuję, wtulając głowę w jego ramię. Jeśli widzi we mnie kogoś więcej niż nieznajomego, jeśli nie czuje oporów, by wyznać mi najgorsze myśli wirujące w jego wnętrzu, to co powstrzymuje mnie przed dowiedzeniem się o wszystkim? Zupełnie nic. Cai odpowiada niemal od razu.
— Bo nikt nie musiałby po mnie sprzątać. — Przystaje, wzruszając ramionami. Znów przywdział maskę obojętności. Ciekawi mnie, czy kiedyś pozbędzie się tej umiejętności. — Prawdopodobnie tam nikt nie znalazłby mojego ciała. Co innego wanna pełna krwi, trup wiszący w pokoju czy ciało z pustym opakowaniem po lekach obok.
Na samo wspomnienie o tych metodach, przechodzą mnie dreszcze. Chłopak najwidoczniej to zauważył, bo przybliża się, eliminując jakąkolwiek przestrzeń między nami. Serce krzyczy: „Zapytaj go, do cholery! Zapytaj, czy zamierza skoczyć!", ale coś mnie powstrzymuje. Jakaś blokada. Może strach przed odpowiedzią?
— Bierz się do roboty, nierobie ty. Co się obijasz? — Podaje mi laptop i wskazuje na klawiaturę. Parskam śmiechem. Cai uśmiecha się, kręcąc głową, i pogania mnie skinieniem.
Właśnie, czemu się obijam?
Nie wiem, jak to się dzieje, ale znów zasypiamy obok siebie. Co najdziwniejsze, następnego dnia w plątaninie koców i poduszek nie znajduję ani laptopa, ani pozostawionych po sobie kubków herbaty.
Ani Caia.
***
Kocham Was. Nie zabijajcie za dwa ostatnie słowa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top